Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

10. Haley


Zostaw coś po sobie!!
Kocham ten rozdział <3

*****
Haley

Jeżeli bym powiedziała, że ostatnie miesiące były ciężkie, to tak jakbym nie powiedziała nic.

Na samym początku, zaraz po feralnym dziewiętnastym marca, przez dłuższy czas nie mogłam uwierzyć w to, co się stało. Próbowałam to wypierać, jednak w końcu musiałam spojrzeć prawdziwe w oczy. Przez pierwsze tygodnie nie mogłam spać. Często budziły mnie koszmary, a ogólna jakość mojego snu była słabsza niż moje oceny z algebry.

Potem zaczęły się moje problemy z jedzeniem. Niegdyś potrafiłam wcisnąć w siebie wszystko, co tylko znalazłam pod ręką (z wyjątkiem owców, których nienawidziłam), jednak przez pewien czas nie jadłam prawie nic. Właśnie takim o to sposobem nabawiłam się paskudnych zaburzeń odżywiania. Moja babcia nieustannie powtarzała mi, że znikam w oczach, ale ja tak na to nie patrzyłam. Nie jadłam dlatego, że okropnie się stresowałam. Mój żołądek za każdym razem zaciskał się w supeł.

Jeszcze później zaczęłam cierpieć w ciszy. Nie chciałam nigdzie wychodzić ani z nikim się spotykać. Clara oraz Theo pragnęli być dla mnie wsparcie, jednak na sam ich widok, moje serce niemal się kruszyło. Oni tak bardzo przypominali mi o nim. Zatraciłam się w nauce, aby nie myśleć o przykrych wydarzeniach z marca. W końcu poprawiłam algebrę i wyszłam na ludzi (no prawie).

Po zakończeniu roku szkolnego, mój kontakt z Laurą znacznie osłabł. Tak bardzo bolało mnie serce, gdy widziałam ją przygnębioną po odejściu Milesa. A najgorsze w tym wszystkim było to, że ona nie miała prawa dowiedzieć się o jego śmierci. Wtedy musiałaby poznać całą prawdę. Nie byłam pewna jakby to zniosła. Dlatego też zaczęłam mieć wyrzuty sumienia. Bo przecież wiedziałam więcej niż ona. Przecież powinnam jej o tym powiedzieć. Jednak Clara okazała się nieugięta i stanowczo zabroniła mi mówić o tym komukolwiek.

Potem było jeszcze gorzej. Moja mama się do mnie zbliżyła. Nagle zaczęła wyrażać jakąkolwiek chęć spotkań ze mną i Lucasem. Od początku wydawało mi się to strasznie naciągane. No bo niby czemu przypomniała sobie o nas po tyłu latach? Niestety się nie myliłam. Jakiś czas później okazało się, że mama ma raka.

Raka trzustki. Wyrok.

Na domiar złego musiałam się wtedy również zajmować Lucasem, który popadł w jeszcze większy nałóg. Wraz z babcią oraz dziadkiem zadecydowaliśmy o tym, aby wysłać go na terapię uzależnień do zamkniętego ośrodka. Nigdy nie zapomnę dnia, w którym nazwał mnie szmatą, która niszczy mu życie.

Oczywiście zdawałam sobie sprawę z tego, że wcale tak o mnie nie myślał, jednak te słowa i tak mnie zabolały. Potem za nie przeprosił i wszystko wróciło do normy, ale nadal miałam gdzieś z tyłu głowy tamto zdanie. Szczęśliwie — Lucas jest teraz czysty od kilku miesięcy.

A żeby jeszcze bardziej mi dowalić, los kolejny raz splótł moje drogi z Rylem. Przez przypadek wpadliśmy na siebie jednego sierpniowego wieczora, rok temu, gdy wyszłam samotnie za zakupy. Od tamtej chwili zaczął mnie nachodzić oraz wysyłać mi wiadomości. W końcu pomógł mi William, który dosadnie wytłumaczył mu, że powinien się ode mnie trzymać z daleka. Wiem, że powinnam złożyć gdzieś o tym zawiadomienie, ale tak strasznie się go bałam. Po części martwiłam się o dziewczyny, które będą z nim mieć w przyszłości do czynienia.

Czwarta klasa liceum minęła mi pod znakiem imprez, piwa, energetyków, nauki i przygotowania do SATu. Sam egzamin poszedł mi całkiem nieźle, dlatego dostałam się na medycynę w Clark College. Nie byłam pewna, czy sobie z nią poradzę, ale od zawsze mierzyłam wysoko. Gdzieś po drodze znalałam pracę w Antykwariacie u uroczego staruszka, który cały czas opowiadał mi o swoich pięciu kotach. Oboje byliśmy zbyt wielkimi kociarzami. Sama kilka miesięcy temu przygarnęłam drugiego. Nazwałam go Ryan. Tak, pierwszy też jest Ryanem. Tylko że pierwszy to Ryan Reynolds, a drugi to Ryan Gosling.

Moje życie nie wyglądało jakoś super-ekscytująco. Oczywiście pomijając fakt, że przyjaźniłam się z czterema wampirami. No dobra, chyba przez to nie mogłam stwierdzić, że byłam zwyczajną nastolatką. Przecież zwyczajna nastolatka nie przyjaźni się z wampirami.

Czyli byłam popieprzoną nastolatką.

Idę do Mii, nie rozwal domu przypadkiem — odparł Lucas, który właśnie pojawił się w progu mojego pokoju.

— Nie zostań ojcem przypadkiem.

Rozbawiony chłopak pokręcił głową, ale chwilę później wyszedł z pokoju.

Nadal nie mogłam uwierzyć w to, że od pół roku był w związku z Mią Howards. Tak. Tą Mią. Tą lambadziarą.

W sumie to jest strasznie powalone. Mia spotykała się z Nathanem, potem to ja z nim byłam, aby na samym końcu Nathan skończył z moją kuzynką, a Mia z moim bratem.

Chyba muszę sobie to rozrysować.

Przypuszczam, że nigdy nie zostaniemy przyjaciółkami, bo Mia jest tak, kurwa, głupia, że aż jest to niemożliwe. Na dodatek nie należy również do najmilszych i empatycznych osób. Mam wrażenie, że ma do mnie żal. Co w sumie jest cholernie dziwne, ponieważ jest z moim bratem. Jednak każdy w szkole wiedział, że Mia była okropnie zachowana w Nathanie, który cały czas odrzucał jej zaloty. I było to zupełnie zrozumiałe, ponieważ Howards była okropnie natarczywa. Oczywiście nie popierałam zachowania Nathana, który przez dłuższy czas po prostu się nią bawił. Nikt nie zasługuje na takie traktowanie.

Zawsze zastawiało mnie to, dlaczego padło akurat na mnie. Nie byłam jakoś super charyzmatyczna czy zabawna, bo moje żarty były na poziomie żartów Milesa. Nie mogłam zrzucić tego wszystkiego na urodę, bo zdawałam sobie sprawę z tego, że ona miała dla Nathana najmniejsze znaczenie. Być może zaimponowałam mu tym, że w przeciwieństwie do niego, byłam w stanie oddać swoje życie za kogoś innego? Okropnie się od siebie różniliśmy. On raczej nie był przyzwyczajony do tego, aby pomagać komuś bezinteresownie.

A ja? W sumie to nie mam pojęcia, dlaczego ulokowałam swoje uczucia akurat w tym półmózgu. Chyba urzekło mnie w nim to, że bul gotowy się zmienić. Przez nasze ostatnie tygodnie widziałam, jak bardzo się starał. I faktycznie. Nathan stał się lepszy. Ale nie na długo, ponieważ potem odszedł, kopnął w kalendarz, a potem wrócił z martwych i ponownie stał się skurwielem.

Przystojnym skurwielem.

Z drugiej strony był jednak William, który nieustannie próbował się ze mną związać. Nic do niego nie czułam, więc niemal od razu mu to zakomunikowałam. Nie chciałam być wobec niego nie fair. Jednak brunet zdawał się głuchy na moje tłumaczenia. Cały czas powtarzał coś w stylu, że jest jedynym wampirem, który może mi dać wszystko. Cokolwiek by to nie oznaczało. Był strasznie irytujący, więc niemiłosiernie mnie denerwował. Ale to też nie było tak, że nie chciałam związku tylko z nim. W tamtym momencie nie chciałam wiązać się z nikim. Kompletnie z nikim.

Nawet gdyby stanął przede mną Ryan Reynolds i poprosił mnie o rękę, to z pewnością bym ją odrzuciła.

Chociaż w sumie to nie wiem.

Uznałam, że samej jest mi po prostu lepiej. A poza tym to faceci czasami byli okropnie beznadziejni. Właśnie dlatego zostałam singielką z dwoma kotami, które o zgrozo, przypominały mi o moich ulubionych aktorach.

Tamtego dnia zostałam sama w domu, ponieważ babcia oraz dziadek pojechali na weekendowy zjazd cukierników w Seattle. Znaczy nie do końca byłam sama, ponieważ gdzieś krzątała się Valerie, jednak nie zamierzałam wliczać tej żmiji do statystyki. Na szczęście miała wyjechać z Vancouver za dwa tygodnie. W czasie swojego wakacyjnego pobytu zdążyła przespać się Michaelem Scottem, jego bratem, jego kuzynem i sporą częścią chłopaków z mojego roku. I prawdopodobnie z moim byłym. Była niezłym graczem.

Dochodziła już dziewiąta, dlatego zrobiłam sobie późny obiad. Wpakowałam do mikrofalówki mrożoną lasagne i grzecznie poczekałam na to aż się odgrzeje. Usiadłam na kanapie w salonie i zaczęłam rozkoszować się Dr. Housem. Wtem usłyszałam otwieranie drzwi wejściowych. Nie musiałam się odwracać, aby wiedzieć, kto właśnie przez nie przeszedł.

— Siema, skarbie.

Ja ci dam skarba.

William nonszalancko przeskoczył przez kanapę i rozsiadł się obok mnie. W ogóle nie przejmował się tym, że prawie zgniótł mi wszystkie kości. Wyrwał mi z rąk widelcem i nałożył na niego kawałek lasagne, po czym wsadził go sobie do ust. Nigdy nie potrafiłam zrozumieć tego, jak wampiry mogły żyć bez tego pysznego jedzonka. Zdecydowanie nie mogłabym być wampirem, ponieważ moje życie aktualnie opierało się wyłącznie na jedzeniu. Clara tłumaczyła mi to wszystko w taki sposób, że teoretycznie mogli jeść ludzkie żarcie, ale było to bezsensowne, bo nie miało dla nich żadnych wartości odżywczych, a dodatkowo tylko wzmagało głód.

— William, czy ty wyjdziesz mi nawet z kanalizacji? — fuknęła oschle. — Mógłbyś chociaż raz powiadomić mnie o tym, że przyjdziesz. I czy ty w ogóle umiesz pukać?

— Umiem — odrzekł, posyłając mi przy tym flirciarskie spojrzenie.

Ja pierdolę.

W zasadzie to jestem całkiem niezły w pukaniu — dodał po chwili.

— Matka ci tak powiedziała? — burknęłam znudzonym tonem. Naprawdę nie miałem wtedy ochoty na jego towarzystwo. Preferowałam raczej Gregory'ego.

— Słońce, nie musisz się tak boczyć. — Ujął moje policzki w dłonie i boleśnie zacisnął na nich palce. Wykrzywiłam twarz w grymasie. — Tak lepiej — odparł, naciągając moją twarz tak, abym wyglądała na uśmiechnięta.

— Dobra, nie pajacuj — odrzekłam, ściągając z twarzy jego ręce. W końcu jednak na mojej twarzy pojawił się mały uśmieszek.

— Jestem twoim nadwornym pajacem, kochanie.

Wsadź sobie w tyłek te wszystkie słońca, kwiatuszki i skarby, mój kochany Williamie.

Mimo że prawdopodobnie się ze sobą przyjaźniliśmy, nie czułam się zupełnie pewnie w jego obecności. Po części chodziło o to, że był wampirem, a po części o to, że cały czas się do mnie przystawiał. Niby wiedziałam, że nie pił krwi, ale z drugiej strony miałam gdzieś z tyłu głowy to, że jest pijawką, więc muszę zastosować wobec niego zasadę ograniczonego zaufania. O dziwo — przy Nathanie nigdy nie czułam się nieswojo. Na samym początku owszem, ale z dnia na dzień uświadamiałam sobie, że nigdy nie zrobi mi krzywdy. Być może byłam naiwna, ale naprawdę w to wierzyłam. Podobnie było z Clarą oraz Theo. Z Philipem również bałam się zostawać sama z uwagi na to, że był wampirem stosunkowo krótko.

— Powiesz co ci leży na wątrobie? — Spojrzał na mnie przenikliwie. Wiedział, że coś chodził mi po głowie. — Nathan?

W moich wyobrażeniach Nathan leżał gdzieś daleko w jakiejś zamkniętej na klucz komodzie zamieszanej się w moim umyśle. Albo na mnie. Nic pomiędzy.

— Po części tak. — Skinęłam głową. — O co chodzi z tym jego barem? Czemu znowu go zamknął?

Rosalyn dodała na Instagrama posta dotyczący tego, że bar będzie zamknięty przez trzy kolejne dni.

— Chuj wie tak szczerze. — Wzruszył ramionami. — Twój były jest nieprzewidywalny. A co zamierzałaś się do niego dzisiaj wybrać? — Uniósł w górę jedną z brwi i z uśmiechem oczekiwał mojej reakcji, jednak nie dostał żadnej. — Idziesz dzisiaj do pracy?

— Dzisiaj mam wolne — powiedziałam, biorąc do rąk pilot. W końcu zmieniłam program na jakiś senny horror. — Czemu to zawsze baba na końcu przeżywa, a ginie chłop? — spytałam, nawiazując do filmu.

— Bo chłop poświęca się dla baby. To proste, jak jebanie.

Posłałam mu obrzydzone spojrzenie, jednak chwilę później prychnęłam pod nosem. Może i William nie był najbardziej błyskotliwym mężczyzną jakiego poznałam, ale jego głupota była nawet całkiem śmieszna.

Przez kolejne pięćdziesiąt minut oglądaliśmy część jakiegoś innego filmu. W międzyczasie zdążyłam zjeść całą lasagne, kanapkę, jogurt malinowy oraz lody. Tamtego dnia miałam ogromne ssanie, ponieważ byłam przed okresem. Tuż przed nią oraz pierwszego dnia zawsze miałam nienasycony apetyty. Następne dni mijały mi pod znakiem bólu, nie jedzenia, wymiotów oraz płaczu.

Przepadnij, okresie.

Kątem oka dostrzegłam, że William wbija we mnie swoje spojrzenie.

— Mam coś na twarzy? — spytałam z uśmiechem. Znając mnie i moje pojebanie umysłowe, istniała szansa na to, że miałam na niej resztki jedzenia.

— Piękna. Po prostu piękna.

Bracie, przystopuj.

Czemu nadal za nim latasz, Hales? — Padło z jego ust. Chłopak wygodniej rozłożył się na kanapie, podczas gdy ja podkuliłam swoje nogi i ułożyłam głowę na kolanach. — Przecież mogłabyś mieć każdego.

— Za nikim nie latam, Will. — Wzruszyłam ramionami. — Nie mam licencji pilota.

Brunet ciężko westchnął, podczas gdy ja żałośnie zaśmiałam się ze swojego nieśmiesznego żartu. Byłam chyba nawet gorsza niż Miles.

— Gadałem z nim o tobie jakiś czas temu. On jest okropny, Hales — oburzył się William. — Nawet nie wiesz, co mi o tobie mówił.

Nie byłam pewna czy mogłam mu zaufać w tej kwestii, ponieważ zdawałam sobie sprawę z tego, że William był okropnie zazdrosny o Nathana. Poza tym był okropnie dwulicową żmiją. Z jednej strony mówi, że jest okropny, ale z drugiej strony pada do jego stóp, gdy Nathan przekroczy tylko próg jakiegoś pomieszczenia.

— Co mówił? — spytałam zainteresowana. Przeniosłam swój wzrok na twarz Williama, która właśnie wykrzywiała się w jakimś grymasie.

Chłopak był dość przystojny i może nawet w moim typie, natomiast w ogóle tego nie czułam. Był dobrym kolegą. Po prostu fajnym znajomym.

— Nie powiem ci! — Nerwowo się poruszył. — To nie jest na twoje nerwy, skarbie. Nie mogę ci o tym powiedzieć.

Ciekawe.

To nie mów? — odrzekłam niepewnie.

Skoro nie chciał zagłębiać się w ten temat, to sama nie zamierzałam drążyć. I tak miałam już po dziurki w nosie wzmianek o Nathanie. Nasze relacje były dość dziwne. Po ostatniej rozmowie, która odbyła się w jego barze, nie mieliśmy ze sobą żadnej styczności. Mógł zapewniać mnie w tym, że wszystko wróciło do normy, ale czułam, że coś było nie tak. Chyba po prostu nie byłam w stanie mu zaufać. Na pewno nie po tym, jak nazwał mnie mściwą kurwą. Oj tak, byłam pamiętliwa, jak cholera. Ale no też bez przesady, przecież nie mogę sobie pozwolić na to, żeby ten pretensjonalny gnój srał mi na łeb.

Nie wiedziałam, jak mogłabym określić relacje, które nas łączyły. Odnosiłem wrażenie, że on po prostu mnie nienawidził. Podczas naszego drugiego spotkania, kiedy wybuchła pomiędzy nami pierwsza kłótnia, powiedziałam kilka słów za dużo. Przede wszystkim nigdy nie żałowałam tego, że Nathan pojawił się w moim życiu. Był okropną deszczową chmurą, która przynosiła jedynie cierpienie i sporadycznie zalewała mi piwnicę. Ale był również kimś, komu kiedyś zaufałam i kimś, kto niegdyś wziął sobie moje serce.

I dziewictwo.

— Dobra, nie męcz mnie tak! — Westchnął William. — Powiem ci, skoro tak bardzo nalegasz.

— Will, nie musisz...

— Tylko nie mów mu o tym, że ja ci to mówiłem, okej? — zapytał, aby się upewnić. Od razu skinęłam głową. — Coś tam pierdolił, że jesteś strasznie głupia i było mu łatwo cię zmanipulować. Powiedział nawet, że byłaś dla niego tylko zabawką. Dodatkowo w klubie, gdy poszedł ze mną do łazienki, namawiał mnie na to, żebym wsypał ci coś do drinka. Kurwa, strasznie śliski typ. Trzymaj się od niego z daleka.

Pieprzenie.

Może i byłam głupia czy też naiwna, ale nie mogłam uwierzyć w jego słowa. Owszem, Nathan nie należał do najmilszych istot na tym świecie i te słowa prawdopodobnie mogłyby paść z jego ust, ale nigdy nie zrobiłby mi krzywdy intencjonalnie. Ale gdzieś tam wewnątrz mnie zaczęłam się łamać. Być może było to spowodowane okresem, który siadł mi na mózg, a może po prostu naszły mnie wątpliwości.

Nathan był jaki był, ale nie mógłby mnie skrzywdzić. Nie mógłby, prawda?

Haley, myśl. Mówimy tutaj o facecie, który kupił ci kiedyś metrowego pluszaka pandy, bo napisałaś mu, że jest ci smutno z powodu zakończenia szóstego sezonu Lucyfera.

Mówimy również o facecie, który na początku naszej znajomosci boleśnie chwycił mnie za nadgarstki, a potem traktował mnie jak powietrze. No ale znowu potem wyciągnął mnie z zamarzniętego jeziora, złapał za rękę podczas feralnej strzelaniny i stanął w mojej obronie, kiedy jakiś oblech położył dłoń na moim pośladku.

Cholera.

Will na pewno kłamie. Jebaniec.

— Nie zrobiłby tego — stwierdziłam pewnie. Miałam wrażenie, że moje spojrzenie było twarde, jednak William zdawał się mnie przejrzeć.

— Hales — zaczął z ponurym uśmiechem — wy już go nie znacie. Być może kiedyś był inny, ale teraz wygląda na obłąkanego. Prawie w ogóle się nie odzywa, a jak już, to wyzywa ci trzy pokolenia do tyłu. Myślisz, że nie byłby do tego zdolny? Ja jestem przekonany, że bez najmniejszego problemu byłby w stanie cię nawet zabić.

Po jego słowach szybko zerwałam się z kanapy i ruszyłam na schody przy akompaniamencie jego nawołań. Z prędkością błyskawicy wpadłam do pokoju i otworzyłam szafę. Ściągnęłam z siebie pobrudzoną koszulkę i narzuciłam białą koszulkę na szerokich ramiączkach, nie trudząc się zakładaniem biustonosza. W sumie i tak miałam małe piersi, więc nie zrobiłoby mi to żadnej różnicy. Dopiero potem zorientowałam się, że William mógł wejść mi do pokoju w niemal każdej sekundzie. No cóż, najwyżej poświęciłabym mu przed oczami cyckami. Raczej nie miałaby z tym żadnego problemu.

Na nogi nałożyłam szare spodnie dresowe, które zacisnęłam w talii sznureczkami, robiąc przy tym małe kokardki. Na stopy założyłam białe buty, w międzyczasie doskakując na jednej nodze do bawełnianej torby mieszczącej się na biurku. Wpakowałam do niej telefon, portfel, klucze do samochodu.

Nagle w mojej sypialni rozległo się pukanie do drzwi. Zmieszany William powoli wszedł do mieszczenie i zaczął przyglądać się moim niezbyt skoordynowanym ruchom.

— A co ty robisz, kochana? — zapytał, opierając się o ścianę.

Nonszalancko go ominęłam i zeszłam ze schodów. Zdjęłam z wieszaka w przedpokoju klucze do domu i zawołałam Williama. Wyszłam przed dom i spojrzałam na zegarek oplatający mój nadgarstek. Na nieszczęście wskazywał już prawie dziesiątą. Słyszalne krzątanie się za drzwiami utwierdziło mnie w przekonaniu, że William właśnie wychodził.

— Gdzie ty jedziesz?

Nie skupiłam się na nim, a jedynie na drzwiach, które od razu za sobą zamknęłam. Klucze również wsadziłem do bawełnianej jasnej torby. Bez słowa otworzyłam samochód i siadłam za kierownicą. Will nie pozwolił mi zamknąć za sobą drzwi, ponieważ je przytrzymał, a następnie się nade mną nachylił.

— Hales? Co to, kurwa, robisz? — Jego ton wyrażał skrajną irytację.

— Jadę do niego. Muszę z nim pogadać i to wszystko wyjaśnić.

— Co ty niby chcesz wyjaśniać? — Oburzył się brunet. — Przecież on jest niebezpieczny i może ci zrobić krzywdę! Pojadę z tobą — oznajmił.

— Nie pojedziesz. — Stanowczo pokręciłam głową. — Niebezpieczna to jestem ja. Urwę mu ten głupi łeb. Ukręcę, kurwa!

Chłopak wydał z siebie jedynie westchnięcie. Potem przed oczami mignęło mi coś metalowego. Wystawił w moją stronę przedmiot, na co zmarszczyłam czoło.

— Twoim starym jest Tiger Woods czy jak? — zapytałam, patrząc na kij golfowy, który właśnie mi podawał.

— To do samoobrony. Wyciągnąłem z twojej szafy.

Chyba go coś boli.

Nie chciałam jednak przedłużać tej rozmowy, dlatego skinęłam głową i wzięłam od niego kij, który oparłam o siedzenie obok mnie. Zapięłam pasy, poprawiłam lusterka, a potem wściekle wyjechałam z podjazdu, prawie zabijając przy tym Williama.

Włączyłam radio, z którego uleciała jedna z piosenek Lany Del Rey. Co by nie było — Lana zawsze kołatała moje nerwy. Pod kamienicę, w której rzekomo mieszkał Nathan wraz z ciemnowłosą wywłoką, dotarłam kilkanaście minut później. Podczas drogi do jego mieszkania układałam sobie w głowie scenariusze naszej rozmowy, jednak nie mogłam wpaść na nic kreatywnego. Zdenerwowana, zgasiłam silnik, założyłam na ramię bawełnianą torbę, a następnie wysiadłam z samochodu. Zacisnęłam szczękę i weszłam do środka wysokiego budynku. Z opowieści Willa wywnioskowałam to, w którym mieszkaniu mogli mieszkać, dlatego wsiadłam do windy i wcisnęłam ostatni przycisk.

Cholera, dlaczego nawet głupia winda od razu kojarzyła mi się z nim? Doskonale pamiętałam to, jak podczas wolontariatu w centrum krwiodawstwa utknęliśmy w tej cholernej metalowej puszce.

Czekaj, dopiero teraz uświadomiłam sobie to, dlaczego wybrał akurat tamten wolontariat. Sprytnie, Nathanie, sprytnie.

Szczęśliwie udało mi się dojechać na ostatnie piętro. Zadzwoniłam dzwonkiem do jednego z mieszkań i nerwowo zacisnęłam szczękę. Po kilka sekundach w drzwiach stanęła Rosalyn. Przeskanowała mnie sukowatym wzrokiem od góry na dół, ale chwilę później w końcu zatrzymała się na mojej twarzy. Jak na największą shiperkę Naley, tamtego dnia wyglądała na zirytowana moją obecnością.

— Przekąska.

— Wywłoka. — Posłałam jej swój wymuszony uśmiech. Dziewczyna parsknęła prześmiewczo.

— Co tu robisz?

— Szukam Nathana — odrzekłam beznamiętnie. Brunetka kolejny raz się uśmiechnęła.

W jej dłoni dostrzegłam kieliszek z gęstą szkarłatną cieczą. Niestety od razu domyśliłam się czym była owa ciecz. Miałam ochotę się wzdrygnąć, jednak postanowiłam zachwiać pozory zimnej suki.

— Nie ma go. — Wzruszyła ramionami. — Jest w barze. Jeżeli chcesz to możesz do niego pójść.

Dziękuje za pozwolenie.

Skinęłam głową i nic więcej nie dodając, skierowałam się w stronę windy. Myślałam, że kobieta będzie chciała mnie jeszcze zatrzymać i rzucić jakimś tekstem, ale ku mojej uciesze — nic takiego nie miało miejsca.

Po drodze do baru znajdującego się po drugiej stornie ulicy przypomniałam sobie o jednej rzeczy. Szybko cofnęłam się do auta i wyjęłam z pierwszego siedzenia kij golfowy. Bezpieczeństwo przede wszystkim.

Zagram sobie w golfa na twoich zwłokach, Nathanie.

Wściekle chwyciłam za klamkę i weszłam do baru, który oświetlały jedynie lampki świecące się na ścianach. Musiałam wyglądać jak zbulwersowany dresiarz rządny krwi. Mojego wyglądu na pewno nie polepszał metalowy kij, którego cały czas trzymałam w dłoniach.

Gdy chłopak uniósł na mnie swój wzrok, uniósł do góry jedną z brwi. W porównaniu do mnie — wyglądał znośnie.

Znośnie w moim słowniku oznacza tyle, że pieprzony Nathan D'Abernon wyglądał, niczym żywcem wyjęty z magazynu o najprzystojniejszych barmanach w całym Waszyngtonie. W całych, kurde, Stanach. Klasycznie miał na sobie eleganckie ciemne spodnie oraz czarny golf, którego rękawy podwinął do połowy łokci. Dlaczego ten gnój musiał wyglądać aż tak nieprzyzwoicie dobrze?

Skup się, Martin. Twoją dziejszą misją jest zatopienie okrętu zwanego Nathanem. To nie ty, głupia idiotko, masz się zatopić w tych ciemnych oczach.

— Po ci ci ten kij? — zapytał zmieszany. Momentalnie przeniosłam wzrok na kij, którego trzymałam przed sobą.

— A tak sobie grałam — rzuciłam bez namysłu. Zacisnęłam usta w wąską linię, a po chili oparłam kij o ścianę obok. Wzięłam głęboki wdech, aby opanować swoje nerwy.

— Tak sobie grałaś? — dopytywał, a w odpowiedzi skinęłam głową. — Co tu robisz?

Chłopak wyszedł zza lady i stanął kilka metrów przede mną. Zadarłam głowę do góry, a następnie posłałam mu wrogie spojrzenie. Założył ręce na klatce piersiowej i przyglądał mi się z rym typowym dla siebie znudzeniem.

— Przyszłam ci powiedzieć, że jesteś żałosny i podły, a twoje ego jest wielkości tego pieprzonego stanu! — wykrzyczałam poirytowana. — Jesteś prostakiem, który myśli, że cały świat leży u jego stóp! Jak mogłeś nazwać mnie głupią?! Jak mogłeś w ogóle rozmawiać na mój temat z Willem?

Chłopak parsknął ironicznie, a potem przeszedł obok mnie i przekręcił klucz w drzwiach do baru.

O Chryste, czy on zamierza mnie zamordować? Jestem zdecydowanie zbyt młoda na śmierć. Dopiero co zostałam matką drugiego kota. On nie ma serca!

— Co ty robisz?

— Skoro zamierzasz na mnie krzyczeć, to proszę bardzo. Przynajmniej nikt nam tutaj nie wparuje, tak jak jedna rozżalona blondyna trzy sekundy temu — burknął, wracając za ladę barową.

Zaczął pisać coś na swoim laptopie, który mieścił się bezpośrednio na ladzie. Nawet nie obdarzył mnie kolejnym spojrzeniem. Co za buc.

— Nie odpowiesz mi na pytanie? — fuknęłam, zbliżając się do lady.

Nie zastanawiając się nad konsekwencjami swojego czynu, zamknęłam przed nim laptopa, czym naraziłam się na jego gniew. Zacisnął szczękę, jednak jego oczy nadal pozostały okropnie puste. Wyglądał na niewzruszonego, ale wiedziałam, że w środku niemal cały się trząsł.

— Nie — syknął rozzłoszczony.

— Nie? — Głośno się roześmiałam. — Jeżeli myślisz, że możesz rozpowiadać o mnie jakieś bzdury, to chyba ci się coś, chłopcze, pomieszało. Nie wierzę w to, co powiedziałeś Williamowi wtedy w toalecie. Co jest z tobą nie tak?!

— Serio? — Przewrócił oczami. — Masz o to pretensje? O to, kurwa?

Czyli to wszystko było prawdą? Nathan naprawdę chciał zrobić mi krzywdę? Dlaczego nie czuł się winny? Kim on w ogóle był. Ja już w ogóle go nie poznawałam.

— Co znaczy o to? — Miałam ochotę się rozpłakać, jednak musiałam zachować zimną krew. Nie chciałam się przy nim rozkleić. — Czyli przyznajesz się do tego co zrobiłeś? — Chłopak pokiwał głową, co zupełnie mnie załamało. — Chciałeś zrobić mi krzywdę? Jesteś jebanym psychopatą!

William miał rację. Nathan był niebezpieczny. Jak mogłam tego wcześniej nie dostrzec? Zacisnęłam swoje ręce w pieści, a następnie odwróciłam się na pięcie i ruszyłam w stronę drzwi. Zatrzymał mnie jego niski głos.

— Martin, o co ci, do cholery, chodzi? Jaką krzywdę?

Spojrzałam na niego przez ramię i kolejny raz się roześmiałam. Teraz nie przypominał Nathana sprzed chwili. Jego twarz o dziwo wyrażała jakąkolwiek emocje. Wydawał się zmieszany moimi słowami.

— Serio pytasz? — W moich oczach nagromadziły się łzy, dlatego ciężko odetchnęłam i zacisnęłam swoje powieki, aby odgonić od siebie depresyjne myśli. — A co niby powiedziałeś Williamowi wtedy w klubie?

— No żeby nie dawał ci narkotyków — odparł, jakby była to najnormalniejsza rzecz na świecie.

Czyli jeden z nich kłamał. I to kłamał całkiem podle. Nie wiem, co między nimi zaszło, ale nie chciałam być cholerną kartą przetargową.

— Mam ciebie dość! Ciebie i wszystkiego co jest z tobą związane! — Musiałam w końcu dać upust swoim emocjom. — Dlaczego ty tu w ogóle przyjechałeś, co? Chciałeś się nade mną poznęcać? To świetnie się składa, bo cię się to udało! Nie zbliżaj się do mnie nigdy więcej, bo nie mam nawet ochoty na ciebie patrzeć!

— O co ci niby teraz chodzi, co? — spytał, kolejny raz wychylając się za lady. Tym razem się o nią oparł. — Czemu ty sobie zawsze musisz coś dopisywać? Czemu zawsze musi chodzić o ciebie? Nie wyobrażaj sobie za dużo, bo mam gdzieś ciebie i twoje humorki.

Dajcie mi ten kij, bo nie wytrzymam.

— Pierdol się, D'Abernon.

Moja relacja znowu go rozbawiła. Nie miałam ochoty na to, aby zostać w tym miejscu ani chwili dłużej. Chwyciłam do rąk swój kij, a następnie położyła dłoń na klamce, jednak drzwi się nie otworzyły. Dopiero wtedy przypomniałam sobie o kluczu. 

— Wiem, że to wykracza poza twoją inteligencję, ale musisz przekręcić kluczyk — rzucił z przekąsem, przez co zagotowałam się jeszcze bardziej.

Na szczęście po tych słowach od razu zniknął na zapleczu. Ciężko westchnęłam, a następnie położyłam rękę na kluczu. Z impetem przekręciłam go w bok, aby otworzyć drzwi.

Ja mu dam. Nie będzie mnie byle frędzel obrażać. Ani mnie, ani mojej inteligencji. Kim on niby jest? Tak bardzo go nie znoszę! Głupi buc!

Pociągnęłam za klamkę, jednak drzwi kolejny raz się nie otworzyły. Zirytowana, spuściłam swój wzrok w dół, aby zobaczyć, że w swojej dłoni trzymałam połowę złamanego klucza. Ja to mam pecha. Wzięłam głęboki oddech i kolejny raz — niemal jak z automatu — poruszałam klamką.

Czekaj, co?

Znowu spojrzałam na dłoń, a potem na zamek, a której pozostała połowa klucza.

Ocholeraocholeraocholera.

Poczułam jak nogi się pode mną uginają, a moje plecy zalewają zimne poty. Cóż, jeżeli nie zabił mnie wcześniej, to z pewnością zamorduje mnie teraz. Zrobiło mi się słabo, więc drugą ręką podparłam się o ścianę. Moją dziwną przypadłością było to, że w sytuacjach, które wysoce mnie stresowała, po prostu mdlałam. Musiałam nabrać głęboki oddech i zamknąć powieki. Potem kolejny raz wzięłam oddech.

— Zgubiłaś się przy wyjściu? — prychnął chłopak za mną. Odwróciłam się w jego stronę i przywarłam plecami do drzwi, zasłaniając mu tym samym widok na zepsuty zamek. Szeroko się uśmiechnęłam, aby zatuszować swoje nerwy. — Co ty robisz?

— A sobie stoję — wypaliła bez wcześniejszego przemyślenia.

Moja odpowiedź zmieszała chłopaka, który w zdziwieniu zmarszczył czoło. Zmniejszył dzielącą nas odległość i spojrzał na mnie pytająco.

Oj stary, chyba nie chcesz tego widzieć.

— Nie możesz wyjść? Przesuń się — polecił.

Nie miałam wyboru. Niechętnie odsunęłam się od drzwi. Zacisnęłam dłoń, w której trzymałam klucz i przeglądnęłam się temu piekielnego chłopakowi. Pociągnął za klamkę, ale nic się nie zadziało, więc spojrzał na zamek. I właśnie wtedy nastąpił mój koniec.

Zszokowany, rozdziawił swoje usta i wyrył wzrokiem dziurę w zamku. Potem spojrzał na mnie. Z uśmiechem wystawiłam w jego stronę rękę, w której mieścił się klucz. Od razu go zabrał i się mu przyjrzał.

Być może jednak przyda mi się ten kij golfowy. Tyle, że raczej zagramy na moich zwłokach.

Cholera.

Brunet nie powiedział zupełnie nic. Jedynie ruszył w stronę lady, usiadł na jednym z krzeseł barowych, położył na ladzie swoje ramiona, a następnie zatopił w nich głowę. Ciężko westchnął, zapewne w celu pohamowania swojej żądzy morderstwa. Niepewnie zbliżyłam się do chłopaka. Postanowiłam zachować jednak bezpieczną odległość.

Czemu nie wzięłam ze sobą tego piekielnego kija?

— Przepraszam — zaczęłam skurzonym tonem. Gdy nic nie odpowiedział, ciężko westchnęłam. — A wiesz co? To w sumie twoja wina! — warknęłam wściekle. Chłopak od razu uniósł swoją głowę i spojrzał na mnie wzrokiem pełnym niezrozumienia. — Gdybyś chociaż na chwilę pomyślał i nie zamykał nas tu jak rasowy zboczeniec, to na pewno by do tego nie doszło. Jednak cię nie przepraszam! — fuknęłam i opadłam na krzesło obok niego. — Wypuść mnie stąd, zasrańcu!

— Niby jak? — spytał znużony.

— Wymyśl coś! — Rozejrzałam się po pomieszczeniu. — Okna?

Niestety rząd okien na ścianie wcale nie okazał się pomocy. Były bardzo długie, ale przy tym też okropnie wąskie. Wątpię, że byłabym w stanie przez nie przejść.

— Albo zadzwoń do ślusarza — zaproponowałam.

— Jest prawie jedenasta. Gdzie ja ci, do chuja, znajdę ślusarza? — warknął wielce obrzucony.

— Nie masz tu jakichś narzędzi? — spytałam z nadzieją. Być może nie byłam urodzonym mechanikiem, ale może dałabym sobie radę!

— Nie.

— Jesteś beznadziejny — skwitowałam. — Co mamy zrobić?

Chłopak nie odpowiedział tylko zerwał się z miejsca. Wyciągnął zza lady butelkę burbonu oraz dwie szklanki. Odkręcił zakrętkę, a potem nalał trunku do szklanek. Jedną z nich popchnął w moją stronę, a drugą przyłożył do swoich ust.

Tak, jeszcze tego ci brakuje.

Zacisnęłam ręce na szklance i niemal od razu wypiłam całą jej zawartość, co wywołało uśmiech na twarzy chłopaka. O dziwo wcale nie wyglądał na ironiczny. Bez słowa złapałam w dłonie butelkę i napełniłam kolejną szklankę, podczas gdy brunet nadal męczył się z pierwszą.

— Bez lodu to już nie wchodzi tak dobrze, co? — zakpiłam z niego, co chyba uraziło jego dumę. — Naprawdę cię przepiję?

Wziął ode mnie butelkę i pociągnął z niej spory haust whisky.

Imponujące.

Potem mierzyliśmy się wojną na mordercze spojrzenia, w ogóle się przy tym nie odzywając. Być może nie powinnam upijać się w obecności mojego wroga numer jeden, jednak i tak nie pozostało mi nic innego.

Po jednej butelce i dwudziestu minutach ciszy później, zaczęłam odczuwać skutki wypitego alkoholu. Kilka chwil wcześniej chłopak włączył jakąś spokojną muzykę, jednak nagle zapragnęłam zatańczyć, dlatego popchnęłam go biodrem sprzed laptopa i weszłam na jedną z jego playlist. Na szczęście brunet również wydawał się nieco wstawiony, dlatego nie zaprotestował.

Padło na Bet On It.

Rozanielona pobiegłam w stronę sceny. Szybko przeskoczyłam przez prowadzące na nią schodki i zaczęłam wyginać swoje ciało w jakichś dziwnych pozycjach, które miały przypominać taniec. Ruszałam się prawie niczym Zac Efron w High School Musical.

Prawie.

Chłopak przede mną niemal zwijał się ze śmiechu, kiedy przy drugiej zwrotce naśladowałam ruchy Efrona. Zdecydowanie nie powinnam pić tego cholernego burbonu. Po skończonym koncercie pobiegłam w stronę chłopaka i się na niego rzuciłam. Znaczy prawie, bo wylądowałam na podłodze obok niego.

— Ala — jęknęłam, gdy podniosłam się na swoich rękach.

Od razu poczułam przy sobie jego obecność. Złapał mnie za ramię i pomógł mi wstać.

— Przepraszam — odparł rozbawiony. — Naprawdę się tego nie spodziewałem. Gdybyś mnie uprzedziła, to bym cię złapał.

Był na tyle rozbawiony, że obrażona, pacnęłam go w ramię.

— Przeprosimy przyjmuję w alkoholu — odrzekłam dumnie. Potem mój wzrok spoczął na pianie. — Albo w nauce gry na pianie.

Chłopak uniósł do góry jedną z brwi, ale szczerze się uśmiechnął.

— Dobrze, ale ja wybiorę piosenkę.

Musiałam ja to przystać.

— Marsz pogrzebowy? — spytałam.

— Blisko — parsknął śmiechem.

Brunet wszedł na scenę, a następnie podał mi rękę, abym mogła uczynić to samo. Wskazał mi dłonią na malutki stolik przed białym pianinem. Z uśmiechem zajęłam miejsce. Otworzyłam klapę instrumentu i ułożyłam swoje ręce na klawiszach. Wtem usłyszałam za sobą sunięcie krzesła.

— Przesuń się do przodu.

Zmieszana, wykonałam jego polecenie. Nathan usiadł na krześle centralnie za mną. Chwycił moje ręce swoimi i przyłożył je do klawiszy.

Już po pierwszych nutach bez problemu zorientowałam się, jaką piosenkę wybrał.

— Aren't you something to admire, 'cause your shine is something like a mirror. And I can't help but notice, you reflect in this heart of mine — zaśpiewał chłopak za mną.

Moje serce automatycznie przyspieszyło, gdy kolejne słowa padały z jego ust tuż przy moim uchu. Jego palce nadal zaciskały się na moich. W tamtej chwili nie byłam w stanie nad nimi panować, więc grał raczej on.

— 'Cause with your hand in my hand and a pocket full of soul I can tell you there's no place we couldn't go Just put your hand on the glass, I'm here trying to pull you through You just gotta be strong — Kolejne słowa melodycznie uleciały z jego ust.

Moje serce naprawdę znienawidzi mnie za ten wieczór.

Gdy odwróciłam wzrok, spostrzegłam, że jego usta znajdowały się niebezpiecznie blisko moich. Prędko wstałam z miejsca, niemal popychając go do tyłu. Biegiem zeszłam ze sceny, niemal się na niej zabijając po drodze. Złapałam do ręki butelkę i nalałam do niego trunku. Rozbawiony Nathan usiadł na krześle obok mnie i wpatrywał się we mnie w rozbawieniu.

— Czyli dalej na ciebie działam, co? — spytał tym swoim cholernym zachrypniętym głosem.

Głośno się roześmiałam, chcąc wyprowadzić go w maliny. Tyle że on był wybornym ogrodnikiem czy tam innym botanikiem i to on mnie w nie wyprowadził, a nie ja jego.

— Nie — odparłam z pogardą.

Bezczelny brunet wstał z miejsca i stanął tuż za mną. Swoje dłonie ułożył na ladzie w taki sposób, że byłam w totalnym potrzasku. Postanowiłam się jednak do niego nie odwracać i skupić wzrok na alkoholu w szklance. Byłam pewna, że słyszał nerwowe bicie mojego serca.

Przegrałam.

Brunet przejechał swoją dłonią po moim karku, zakładając mi włosy za ramię. Nachylił się nad moim uchem, które natychmiast owiał jego ciepły, przyjemny oddech.

— Bo ty na mnie działasz jeszcze bardziej — wyszeptał.

Cholera. Jestem w dupie.

Odwróciłam się w jego stronę i z ogromnym uśmiechem go pchnęłam, aby wyswobodzić się z tej niebezpiecznej sytuacji. Chłopak wydawał się niewzruszony, jednak byłam pewna, że właśnie spoliczkowałam jego kruche ego.

Przez kolejną godzinę pijacko tańczyłam do jakichś piosenek, podczas gdy brunet robił coś na swoim laptopie. W końcu postanowiłam, że muszę pogodzić się ze swoim losem i przygotować do snu. Na szczęście na zapleczu znajdowała się wygodna kanapa.

W toalecie rozpuściłam włosy oraz zmyłam resztki makijażu ze swojej twarzy. Gdy wyszłam z łazienki, głośno ziewnęłam, czym zwróciłam uwagę bruneta.

— Chcesz iść spać? — zapytał. Skinęłam głową. — To chodź, pościelę ci kanapę.

Razem przeszliśmy na zaplecze. Podczas gdy chłopak rozkładał kanapę oraz narzucał na nią pościel, ja stanęłam przed lustrem wiszącym na jednej ze ścian. Ze swojego telefonu puściłam Wind Of Change. Zaczęłam cicho podśpiewywać pod nosem piosenkę Scorpionsów. Dopiero potem zdałam sobie sprawę z tego, że był to jeden z ulubionych utworów Nathana.

To może zróbmy sobie jeszcze karaoke.

Gdy chłopak skończył ścielić kanapę, stanął za mną i założył ręce na torsie. Z uwagą przyglądał mi się, gdy próbowałam poradzić sobie ze swoimi skołtunionymi włosami.

— Take me to the magic of the moment. On a glory night. Where the children of tomorrow share their dreams. With you and me — zaśpiewałam nieco głośniej.

Brunet zmienił miejsce, ponieważ teraz stanął obok mnie. Nim zdążyłam się zorientować, ułożył swoją rękę na moich włosach i wyciągnął z nich jakiegoś paprocha.

No i wszystko byłoby okej, gdyby nie to, że potem ułożył swoją dłoń na moim podbródku. Atmosfera wokół nas ponownie zaczęła się zagęszczać. Nerwowo przełknęłam ślinę i spojrzałam na niego niepewnie. Ułożyłam jedną ze swoich dłoni na jego torsie i wykonałam krok do przodu, aby zamknąć dzielącą nas odległość. Brunet ściągnął rękę ze swojego podbródka i oplótł mnie ramieniem w pasie.

Być może Scorpionsi śpiewający o przemianach w Związku Radzieckim wcale nie byli najromantyczniejszym utworem, jednak w tamtej chwili nie zamieniłabym tej piosenki na nic innego.

Nathan bez ostrzeżenia pchnął nas na pobliską ścianę. Jedną ręką nadal mnie przyciągał, ale drugą ułożył obok mojej głowy.

No to fajnie.

Przegryzłam swoją wargę, co od razu udało mu się zauważyć. Niepewnie przyglądał się najpierw moim oczom, a potem ustom.

Na co czekasz, zasrańcu?

Nie zamierzałam bawić się w jego gierki. Ułożyłam dłonie na jego szyi i delikatnie złączyłem nasze usta. Ten pocałunek był magiczny. Czuły i przepełniony emocjami. Brunet od razu go odwzajemnił. Czułam, że w moim brzuchu niemal wybucha bomba. Jedyne o czym wtedy marzyłam, to o jego silnych ramionach i ciepłych ustach.

Nathan skierował nas w stronę kanapy. Usiadł na jej rogu, a ja okrakiem na jego kolanach. Jeszcze mocniej zacisnął swoje ramię wokół mojej talii. Nie byłam pewna ile trwał ten pocałunek, ale gdy w końcu się od niego oderwałam, byłam zmuszona zaczerpnąć głęboki oddech.

— Nathan — wyszeptała podniesiony głosem.

Dostrzegłam iskierkę w jego oczach. W tamtej chwili wyglądał, jakbym była jego jedynym pragnieniem.

Potem kolejny raz dałam ponieść się chwili i pocałowałam go, przekazując mu tym to, jak bardzo mi go brakowało.

Jak okropnie za nim tęskniłam.

Nathan zaczął składać pocałunki na mojej szyi, przez co moje ciało zadrżało. Jeszcze mocniej zatopiłam dłonie w jego ciemnych włosach, nie mogąc znieść rozkoszy, w którą wprawiały mnie jego usta błądzące po mojej cienkiej skórze. Jednym stanowczym ruchem docisnął mnie do siebie, aby chwilę później ułożyć na kanapie i z niebywałą gracją położyć swoje łokcie po obu stronach mojej głowy. Kolejny raz złączył nasz usta w czułym pocałunku. Jedna z jego rąk powędrowała na mój brzuch. Po chwili chwycił rąbek mojej koszulki, a następnie bez namysłu podwinął ją do góry. Nie musiałam długo czekać na to aż finalnie ją ze mnie ściągnie. Był w tym wszystkim niezmiernie czuły oraz delikatny, co zupełnie mi do niego nie pasowało, jednak uwielbiałam go w takim wydaniu.

Swoje pocałunki przeniósł na moją klatkę piersiową, co spowodowało, że mój oddech przyspieszył jeszcze bardziej. W dalszym ciągu zaciskałam swoje ręce na jego włosach, co chyba wcale mu nie przeszkadzało. Jednak po chwili postanowiłam przenieść swoje dłonie na jego czarny golf, aby szybko się go pozbyć. Odrzuciłam materiał gdzieś na ziemię, nie zastanawiając się nad tym, gdzie mógł wylądować. Gdy tylko dostrzegłam jego dwie blizny, miałam ochotę przerwać to wszystko i po prostu się w niego wtulić. Postanowiłam jednak nie wypytywać go o nie, ponieważ brunet był już i tak wystarczająco zamknięty w sobie. Szybko przeniosłam swoje spojrzenie na jego twarz, a potem na usta.

Jeszcze ciaśniej zarzuciłam swoje ręce na jego kark, ponieważ chciałam zmniejszyć dzielącą nas odległość. Podczas gdy chłopak rozwiązywał kokardę moich dresowych spodni, ja przywarłam swoją klatką piersiową do jego. Składałam pocałunki na jego rozgrzanej szyi, całkowicie zatracając się w jego zapachu, który w tamtej chwili w ogóle mi nie przeszkadzał. Wtedy jego ciężkie perfumy stały się dla mnie grzeszną przyjemnością.

Sama nawet nie wiem, w którym momencie pozbawił mnie dolnej partii ubrań, ponieważ byłam zbyt skupiona na jego szyi oraz szczęce. Wtedy nie zastanawiałam się nad tym, czy rano będę tego żałować. Wtedy liczył się dla mnie wyłącznie jego delikatny dotyk.

A gdy na chwilę się ode mnie oderwał, aby rozpiąć pasek swoich spodni, nerwowo przegryzłam wargę.

Zdecydowanie zrobiło się zbyt gorąco.

Sprawnie ściągnął z siebie eleganckie spodnie oraz bokserki, które również dołączyły do sterty ubrań na podłodze. Ponownie się nade mną nachylił i spojrzał na mnie przenikliwie.

— Hales, na pewno tego chcesz?

O mój Boże. Piekło.

Nazwał mnie Hales...

Nathanie D'Abernonie, znowu jestem wyłącznie twoja.

Pewnie skinęłam głową i na potwierdzenie ponownie zatopiłam swoje usta w jego. Chłopak wszedł we mnie pewnym, ale zarazem delikatnym ruchem, nadal nie odrywając się od moich ust. Z każdym kolejnym pchnięciem nieco przyspieszał, przez co w pewnej chwili wydałam zduszony jęk w jego wargi. Potem przerwałam pocałunek i odchyliłam swoją głowę do tyłu po to, aby spróbować zapanować nad moim przyspieszonym oddechem. Nathan zassał skórę na mojej szyi, aby zostawić na niej czerwony ślad.

Jego biodra poruszyły się coraz szybciej, przez co mój obraz wydawał się zamazywać. Jeszcze mocniej splotłam swoje nogi w jego pasie, a chwilę później wcisnęłam swoje paznokcie w jego umięśnione plecy. Chłopak ponownie odnalazł moje usta. Tym razem pocałunek był o wiele bardziej stanowczy oraz namiętny.

W końcu wydałam z siebie ostatni cichy jęk i z przyspieszonym oddechem przymknęłam swoje powieki. Miałam wrażenie, że serce zaraz wyskoczy z mojej piersi. Chłopak wykonał jeszcze kilka ruchów, po czym sam głęboko odetchnął. Bez ostrzeżenia ułożył się na moim ciele. Oboje próbowaliśmy zapanować nad swoimi szybkimi oddechami.

Trochę mnie przygniatał i trochę łamał mi żebra, ale nie miałam serca mu o tym powiedzieć. Najwyżej wyjdę stąd w gipsie.

Po krótkiej chwili zsunął się z mojego ciała i ułożył do mnie bokiem. Jego potężna ręka przyciągnęła mnie do swojego ciała i czule objęła. Sama przewróciłam się na bok, aby jeszcze szczelniej się w niego wtulić.

Pachniał jak bezpieczeństwo.

— Jesteś piękna — odrzekł zachrypiałym, ale niezwykle aksamitnym głosem.

Chyba mi gorąco.

— Jesteś najpiękniejsza, panno Martin — dodał, a następnie złożył długi pocałunek na moim czole.

Chyba zemdleje.

*****

Gdy się obudziłam, miejsce obok mnie było puste.

Jak mogłam się spodziewać — miałam okropnego kaca. Rozglądnęłam się po zapleczu, jednak nie dostrzegłam w nim Nathana. Na moją twarz wstąpił grymas, bo poczułam zawroty głowy.

No i na co ci to było?

Spojrzałam na zegarek wiszący na ścianie, który wskazywał już jedenastą. Musiałam doprowadzić się do jakiegokolwiek stanu użyteczności, bo o drugiej miałam iść do pracy. Założyłam na siebie ubrania, które leżały poskładane w kostkę obok kanapy, a potem zgarnęłam z biurka telefon i zapytałam Clary czy może po mnie przyjechać. Na szczęście zgodziła się.

Przeszłam przez pomieszczenie, nacisnęłam za klamkę i znalazłam się w barze. Nathan stał za ladą i pisał coś na swoim laptopie, więc prawdopobnie pracował.

Tym razem nawet nie odwrócił się w moja stronę. Aha, czyżbyśmy wracali do punktu wyjścia?

— Będę się zbierać — odparłam, siląc się na uśmiech. Chłopak nadal na mnie nie spojrzał. Jedynie skinął głową. — Muszę poczekać na Clarę — dodałam, opierając się o ladę obok niego. Staliśmy może z półtorej metra od siebie.

Nie rozumiałam jego zachowania. W nocy wydawał się Nathanem, który był w stanie zdobyć się w stosunku do mnie nie niebywałą czułość. Teraz znowu był po prostu Natem.

Natem, którego okropnie nie znosiłam.

— Wyjeżdżam.

Niezręczną ciszę przerwały jego słowa. Zmarszczyłam czoło i od razu przeniosłam na niego swoje spojrzenie. Natomiast on nadal nie odrywał się od laptopa.

— W porządku. Na ile? — spytałam.

Chłopak w końcu przeniósł na mnie swoje spojrzenie. Jego mina nie wyrażała zupełnie nic. Dlaczego zawsze musiał być taki obojętny?

— Na stałe. Po prostu chciałbym, żebyś im o tym powiedziała, bo pewnie nie będę mieć okazji.

Przecież on nie może mi tego zrobić, prawda? Jebany chuj. Jak mogłam być taka głupia i uwierzyć w to, że wszystko wróci do normy?

Skurwiel.

— Jak to na stałe? — wypaliłam z grymasem wypisanym na twarzy. — Nate, o czym ty do cholery mówisz? Gdzie ty niby wyjeżdzasz i dlaczego?

— Po prostu wyjeżdżam — stanowczo uciął temat. — To raczej nie jest twoja sprawa, prawda?

— Ty sobie ze mnie żartujesz? — Mocniej zacisnęłam dłoń na ladzie barowej. — Dopiero teraz mi o tym mówisz? Czemu nie mogłeś przed tym jak skończyliśmy ze sobą w łóżku? Ty jesteś poważny?

— A to by coś zmieniło? — prychnął prześmiewczo.

Pierwszy raz w życiu, dopiero w tamtej chwili, gdy mierzyliśmy się spojrzeniami za ladą barową, coś do mnie dotarło. Nathan był zdecydowanie wart mniej, niż mogłabym przypuszczać. Sprytnie wykorzystał moment mojej słabości. Niczym nie różnił się od Ryle'a czy Williama.

— Zmieniłoby wiele — odparłam ze spokojem. — Zmieniłoby wszystko.

Chwyciłam z lady swoją bawełnianą torbę i ruszyłam w stronę drzwi, które jak się okazało, zostały już naprawione. Zatrzymałam się jednak w połowie drogi, czując łzy kumulujące się pod moimi powiekami.

Jeżeli teraz mu tego nie powiem, to nie powiem mu tego nigdy.

— Wiesz co, Nathan? — Odwróciłam się w stronę chłopaka, który również na mnie spojrzał. Oczywiście bez żadnych emocji. — Nie obchodziło mnie to, że odszedłeś. Naprawdę miałam to gdzieś. Mogłabym na ciebie czekać kolejne lata i miałabym zupełnie gdzieś cały świat, bo zawsze chodziło tylko o ciebie. Nigdy nie liczył się nikt inny — burknęłam, zbliżając się do lady.

Stanęłam przed nią, już nie przejmując się tym, że z moich oczu popłynęły łzy.

— I czekałam na ciebie. Nawet nie myślałam o tym, aby spojrzeć na kogoś innego tak, jak na ciebie. Kiedy wróciłeś — przerwałam, aby pociągnąć nosem. — Kiedy wróciłeś, naprawdę myślałam, że wszystko się ułoży. Znosiłam twoje humorki, chociaż już dawno temu powinnam była cię kopnąć w dupę. A wiesz co jest w tym wszystkim najgorsze? To, że nadal jestem w stanie na ciebie czekać!

Mogłabym przysiąc, że przez ułamek sekundy zobaczyłam w jego oczach dziwny błysk. Wyglądał jakby się nad czymś wahał. Przegryzł wnętrze swojego policzka i cierpliwie oczekiwał kolejny słów, które miały ze mnie ujść.

— Jestem w stanie na ciebie czekać, jeżeli tylko dasz nam szansę. Ale nie zamierzam się poniżać i latać całe życie za kimś, kto mnie nie chce. Jeżeli teraz odejdziesz, to nas już nie będzie.

Moje serce biło okropnie szybko. Tak strasznie bałam się tego, co mógł mi odpowiedzieć.

Wszystko będzie dobrze, prawda? On cię nie skrzywdzi. On cię nie zrani. On cię kocha, prawda?

Kocha?

— Nigdy nie było żadnych nas.

Największą siłą miłości była niewątpliwie zdolność do zadawania bólu. W tamtej chwili czułam, jakbym umierała. Chociaż myślę, że śmierć byłaby łaskawsza, niż jego słowa i ta obojętna twarz.

Skinęłam głową i ruszyłam w kierunku drzwi, przez które od razu przeszłam. W tamtej chwili nie liczyło się to, czy mówił szczerze czy może też kłamał. Miałam to gdzieś. Miał mnie na wyciągnięcie ręki, ale postanowił to wszystko zaprzepaścić. A ja nie zamierzam dalej się starać.

Chyba nic w życiu nie bolało mnie tak, jak wtedy. Wydawałam z siebie zduszony jęk, a potem najzwyczajniej w świecie się rozpłakałam. Przywarłam plecami do ściany, a następnie osunęłam się na kostkę brukową. Wplątałam swoje palce w włosy i głośno zaszlochałam. Nie wiem przez ile tak siedziałam, ale nagle poczułam na swoim ramieniu czyiś dotyk. Uniosłam swoje zapłakane spojrzenie, aby zobaczyć Clarę.

— Kochanie — wyszeptała nad moim uchem. Ułożyła dłoń na mojej brodzie i lekko uniosła ją do góry. — Czy on cię skrzywdził?

I tak i nie. Bardziej to ja skrzywdziłam siebie samą.

— Czy on ci coś zrobił? — spytała już nieco poważniej. Od razu pokręciłam głową, przez co rudowłosa odetchnęła z ulgą. — Chodź, skarbie. Wsadzimy cię do samochodu i zawieziemy do domu.

— Muszę iść do pracy — burknęłam, tłumiąc kolejne łzy.

— Pójdę za ciebie, Hales, nie przejmuj się tym. Kiedyś ty weźmiesz moją zmianę. Naprawdę się tym nie martw.

Dziewczyna pomogła mi wstać, a potem odwiozła mnie do domu. W drodze powrotnej cały czas płakałam, jednak nie chciałam powiedzieć jej, o co mi chodziło. Nie byłam w stanie.

Od razu schowałam się pod swoją pierzyną i przeleżałam w niej kolejne kilka godzin. Dopiero następnego dnia, w niedzielę, byłam w stanie wstać z łóżka. Poszłam pod prysznic, a potem spojrzałam na swój telefon. Ciężko westchnęłam, kiedy zobaczyłam dziesięć nieodebranych połączeń od Theo. Ostatnie wykonał pół godziny temu. Postanowiłam prędko do niego oddzwonić.

— Co się dzieje? — spytała zachrypniętym głosem.

— Hales, jesteś nam potrzebna — wypalił zdenerwowanym tonem. — Nie wiem, co między wami zaszło, ale proszę pomóż nam. On nie może odejść, przecież to go rozpieprzy jeszcze bardziej.

— Theo...

— Proszę, Hales — przerwał mi. — To tutaj jest jego miejsce. Tutaj ma rodzinę. On nie może znowu odejść. Wiem, że pewnie nie chcesz go widzieć, ale może chociaż ty go przekonasz.

— Przekonam? — oburzyłam się. — Ja nie chcę mieć z nim nic wspólnego, Theo! Poza tym nie dam rady go przekonać. Niby czemu bym miała?

— Błagam, Hales, naprawdę proszę. Chociaż spróbuj. To będzie ostatnia rzecz związana z Nathanem. Wy się rozumiecie jak nikt inny. Po prostu spróbujmy.

Gdybym była mądra, wiedziałabym, że nie powinnam tam jechać. Ale niestety nie byłam mądra. Theo kazał przyjechać mi do ich domu, ponieważ Nathan poprosił Clarę o klucze do domu. Zarzuciłam na siebie pierwsze lepsze ubrania i ruszyłam do swojego samochodu.

Obym tylko tego nie żałowała.

*****

Słowa Nathana stały się dla mnie osobistą definicją umierania. Nie mogłam pogodzić się z tym, jak to wszystko się skończyło, jednak musiałam być silna. Nie mogłam się tak po prostu załamać i zamknąć w sobie na całe miesiące.

Być może niektórzy wierzyli w to, że raz w życiu spotykamy tę odpowiednią osobę, dla której staniemy się całym światem.

Do tej pory moim całym światem był pewien ciemnooki brunet, który nieproszony wparował do mojego życia. Jednak teraz nie chciałam nawet na niego patrzeć. Zmusiłam się do tego, aby zatrzymać swój samochód na podjeździe pod rezydencją D'Abernonów. Z niechęcią wyszłam z auta i przybrała obojętną minę. Kiedy tylko otworzyłam drzwi, do moich uszu dotarł odgłos kłótni.

— Nate, błagam cię. — Padło z ust Audrey.

Weszłam wgłąb salonu i rozejrzałam się po wszystkich. Oprócz Williama oraz Philipa, wszystkie pijawki z Vancouver były zebrane w jednym miejscu.

Czułam się okropnie nieswojo, gdy wszyscy obecni przenieśli na mnie swoje spojrzenie. Nie byłam w stanie spojrzeć na Nathana, chociaż czułam na sobie jego wzrok. Postanowiłam jedynie przesłuchiwać się rozmowie.

— Nie mam pojęcia, co tam się wydarzyło, Nate, ale uwierz, że chcę ci pomóc — wtrącił Eugene. — Wiem, że kilka razy cię zawiodłem, ale nie zamierzam kolejny raz stracić twojego zaufania.

— Przecież we wszystkim ci pomożemy — odparł Theo. — Nie możesz kolejny raz stąd odejść.

Czułam, że Nathan wcale nie jest zachwycony z przebiegu tej rozmowy. Po części mu się nie dziwiłam, ponieważ był sam przeciwko całej swojej rodzinie. Jednak ja nie zamierzałam się odzywać.

Mnie tam w ogóle nie powinno być.

— Dlaczego go nie szukaliście? — zapytała Rosalyn. Eugene od razu spuścił głowę. — Chyba nikt nie uwierzy w to, że przekonał was jakiś list.

— A powinniśmy byli cię szukać? — Eugene zwrócił się do Nathana.

Brunet nadal stał niewzruszony.

— Nie.

Kłamał.

W liście było napisane, że do nas wrócisz, Nate — odparła Audrey. — Bruce powiedział, że nasza wizyta może zostać źle odebrana przez resztę wampirów z hangaru. Właśnie dlatego czekaliśmy.

— Poza tym to przeszedłeś do mnie gdzieś w czerwcu czy lipcu, nie pamiętasz? — zadała pytania Clara.

Nathan przez chwilę się zawahał, jednak nic nie odpowiedział.

— Był u ciebie? Dlaczego nam o tym nie powiedziałaś? — spytał Theo.

— Byłeś u niej? — Teraz to Rosalyn spojrzała na bruneta.

Dobry Boże, co tutaj się dzieje?

Ja już nic nie rozumiem — jęknęła niepocieszona Audrey. — O co tutaj chodzi?

— Bruce — warknął zdenerwowany Eugene. — Bruce się dzieje. Nathanie — spojrzał na niewzruszonego bruneta — musisz nam to wszystko wytłumaczyć. Jesteśmy rodziną. Powiedz nam, co się tam działo. Czy potrzebowałeś pomocy?

— Nate, nie musisz nic mówić. — Rosalyn chwyciła go za łokieć, jednak brunet szybko wyrwał rękę z jej uścisku.

— Nie jesteś jego adwokatem, Rosalyn — fuknął Eugene. — Nate, powiedz coś. Cokolwiek.

Atmosfera w salonie już niemal sięgała zenitu. Sama założyłam ręce na klatkę piersiową. Chciałam jak najszybciej stamtąd wyjść. Obawiałam się tego, że zaraz rozpęta się tu piekło.

— Nate! Na miłość boską! Porozmawiaj z nami! — Audrey nie dawała za wygraną.

Chłopak nerwowo zacisnął swoją szczękę. Theo oraz Clara wydawali się rozgniewani, a Audrey i Eugene zmartwieni. Rosalyn za wszelką cenę próbowała przed czymś uchronić Nathana. Tylko przed czym?

— Nate, dobra — westchnęła brunetka. — Po prostu z nimi porozmawiajmy i wyjdźmy stąd.

— Wychodzę — oznajmił brunet.

Jego głos był stanowczy, a postawa wyrażała ogrom pewności siebie. Ruszył z miejsca, zahaczając swoim ramieniem o brak Theo.

Jezu, jaki burdel. Co tu właśnie stało?

Mówi się, że to jest moment. Że śmierć przychodzi w najmniej oczekiwanej chwili. Ta chwila właśnie miała nastać.

Clara mocno zacisnęła swoją rękę na łokciu bruneta, aby nie pozwolić mu na opuszczenie domu. Było to jej największym błędem. Nathan szybko się odwrócił i w mgnieniu oku strzepał z siebie jej dłoń.

— Nie dotykaj mnie!

W tamtej chwili zupełnie zignorował wszystkie swoje bariery i porzucił maskę obojętności. On wtedy aż kipiał ze złości. Widząc to, Rosalyn natychmiast stanęła przed Clarą i zasłoniła ją swoim ciałem.

Co tu się...

Nate — odparła spokojnym tonem Rosalyn. — Teraz stąd wyjdziemy, dobrze? Po prostu odejdziemy.

— Rosalyn, przesuń się.

Zmarszczyłam czoło, kiedy do moich uszu doszedł głos Nathana. Chłopak szeroko się uśmiechnął, co było strasznie dziwne, zważywszy na to, że jeszcze kilka sekund temu był zupełnie obojętny. Odruchowo chwyciłam ręki stojącej obok mnie Audrey. Obie posłałyśmy sobie niezrozumiałe spojrzenia. Kątem oka przyglądałam się Eugenowi, który wydawał się jeszcze bardziej zszokowany niż my wszyscy razem wzięci.

— Nate, proszę — jęknęła nerwowo brunetka. — To jestem ja, a to jest twoja siostra. Proszę, chodźmy stąd.

— Nate, wszystko w porządku? — spytał Theo.

— Rosalyn. — Jego głos przybrał znacznie chłodniejszy ton.

Brunetka, niczym porażona, odskoczyła w bok, przez co miał pełny widok na rudowłosą. Clara posłała mu zdziwione spojrzenie, na co ten roześmiał się jeszcze bardziej.

— Co jest z tobą? — zapytała rudowłosa. Założyła ręce na klatce piersiowej. Z każdą chwilą wydawała się coraz bardziej niepewna.

Nigdy nie zapomnę chwili, w której Nathan złapał ją za szyję i przygwoździł do pobliskiej ściany. To wszystko wydawało mi się zbyt odległe.

— Nate, przestań — burknęła Clara, która siłą próbowała ściągnąć z siebie jego rękę. Chłopak nieco poluzował uścisk, jednak nadal śmiał się szyderczo. — Jestem twoją siostrą.

— Nathan, natychmiast ją puść!

Gdzieś z tyłu dało się słyszeć krzyk Eugene, który od razu ruszył w stronę chłopaka. Nie zdążył jednak wystarczająco się zbliżyć, ponieważ Nathan uniósł do góry jedną ze swoich dłoni. Wtedy wszystko podziało się już niemal automatycznie. Żarówki palące się w salonie zaczęły pękać, szafki kuchenne trzaskały z niebywałą siłą, a wszystkie naczynia rozbijały się na ścianach.

Audrey pchnęła mnie za kanapę i otuliła moją głowę swoim ciałem. W jej ramionach czułam się trochę bezpieczniej, ale i tak w dalszym ciągu nie miałam pojęcia, co tutaj się tak właściwie działo.

— Jestem twoją siostrą!

Wychyliłam głowę znad kanapy, aby zobaczyć co się działo.

Pomińmy fakt, że prawie znokautował mnie jebany talerz.

Eugene nie był w stanie podejść do Nathana, ponieważ on jakimś dziwnym sposobem docisnął go do ściany. Mężczyzna próbował wyrwać się z niewidzialnego uścisku, jednak nie mógł tego zrobić. Podobnie było z Theo, który chciał zatrzymać Nathana. Został jednak pochwycony przez Rosalyn, która kurczowo go trzymała.

— Puść mnie! — warknął brunet.

— Nathan, zostaw ją! — krzyknął Theo.

— Nathan, proszę, przestań! — Tym razem krzyk uszedł z ust Rosalyn. — Po prostu stąd wyjdziemy.

— Jestem twoją siostrą, Nate! Nie możesz zrobić mi krzywdy! Przestań. — Clara nerwowo się wierciła, jednak na nic się to nie zdało.

— Już jedną zabiłem.

W pierwszej chwili nie mogłam pojąć czy te słowa padły naprawdę, czy może jednak się przesłyszałam. Cisza, która zapadła w salonie zabijała każdego z nas.

— Co? — jęknęła Clara. — Zabiłeś Noah?

— Tak — odrzekł z uśmiechem.

Co?

Nathan, o czym ty, do cholery, mówisz? — Eugene wydawał się nie wierzyć w te słowa. — Nie opowiadaj takich bzdur. — Potem spojrzał na Rosalyn. — Rose, to jest prawda? Rose! Odpowiedz mi!

Dopiero gdy brunetka spuściła swoją głowę w dół, wszyscy zrozumieli, że Nathan mówił prawdę.

— Gdybyś następnym razem chciała kogoś dotknąć bez jego słowy, to zostawię ci małą reprymendę — powiedział to tak spokojnie i radośnie, że sama nie zrozumiałam sensu tego słów.

Puścił szyję Clary, przez co dziewczyna zaczęła nabierać nerwowe oddechy. Nie dał jej się nacieszyć wolnością zbyt długo, bo pochwycił jej nadgarstek i brutalnie go złamał.

Rudowłosa z ogromnym krzykiem zsunęła się na podłogę. W pokoju ponownie zapanowała ogłuszająca cisza przerywana jedynie krzykami przepełnionymi bólem. Nagle ustały wszystkie dziwne anomalia. Szafki przestały się zamykać, a talerze już nie latały. Nikt nie był w stanie wydobyć z siebie żadnego słowa.

— Nate, idziemy — odrzekła twardo Rosalyn, która chwyciła go za rękę. — Wychodzimy, Nathan!

Dopiero wtedy chłopak zdawał się oprzytomnieć. Spojrzał najpierw na swoje ręce, potem na wijącą się z bólu Clarę. Na jego twarzy malowało się przerażenie pomieszanie z szokiem.

Teraz nie rozumiem już nic.

Chłopak nabrał głęboki oddech i wbił spojrzenie najpierw w Rosalyn, potem w Theo, a na końcu w Eugene'a. Wydawał się okropnie zagubiony.

A może nawet wystraszony.

Zacisnął rękę na łokciu Rosalyn i kolejny raz zachłysnął się powietrzem. Nasze spojrzenia przecięły się jedynie na sekundę. Widziałam w jego oczach ból, ale nie mogłam zrozumieć skąd on się tam wziął. Czyżby tego żałował? Przecież przed chwilą świadomie prawie zabił Clarę.

Brunet wybiegł z domu niczym strzała, a zaraz za nim ruszyła Rosalyn. Rozległo się trzaśnięcie drzwiami. Przez dłuższą chwilę nikt nie mógł poruszyć się nawet o milimetr. W końcu jednak wyłamała się Audrey. Pędem dobiegła do Clary i chwyciła jej spuchniętą dłoń.

— Nie chcę go więcej widzieć! — wykrzyczała rudowłosa. — On jest pierdoloną bestią!

Rozdygotana, wpadłam w ramiona Theo, który od razu mnie objął. Zaszlochałam w jego klatę piersiową, a jego dotyk na mojej głowie nieco mnie uspokajał.

— To był on — wyszeptał sam do siebie Theo. — To zawsze był jego gniew, Boże.

Nie wsłuchiwałam się w jego słowa. W tamtej chwili chciałam po prostu zniknąć.

Bo tamtego dnia straciliśmy wszystko. Nathan już nie był miłością mojego życia. Stał się koszmarem, z którego nie mogłam się wybudzić.

Nie było już nas.

Nigdy nie było nas.

Nie było już niczego.

W tamtej chwili przestał dla mnie żyć.

Przestał istnieć.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro