Rozdział XIX.
Młoda Valeska obudziła się wiedząc, że jeszcze żyje. Czuła się znacznie lepiej; co prawda dręczyła ją jeszcze mała migrena, ale wszelkie inne objawy ustąpiły w oka mgnieniu. Otworzyła oczy, jednocześnie podrywając się do pozycji siedzącej. Rozejrzała się po pokoju, ale ze smutkiem stwierdziła, że jest w nim sama. Westchnęła, a następnie podciągnęła kołdrę pod samą szyję, gdy usłyszała pukanie do drzwi. Dopiero teraz dotarło do niej, że leżała w łóżku w samej bieliźnie. Przez całą panikę jaka ją ogarnęła po zorientowaniu się, że ma nawrót choroby nawet nie zwróciła uwagi na fakt, że jej ciuchy leżą dalej rozrzucone w łazience.
Burknęła cicho w stronę drzwi w których stanął kamerdyner wraz z kilkoma pakunkami w rękach. Wszedł do pokoju kładąc je na podłodze przy łóżku, a następnie założył dłoń na dłoń.
- Panicz szykuję się już na wieczorny bal charytatywny. Kupił te rzeczy z myślą o panience, żeby nie czuła się panienka gorsza wśród wszystkich bogaczy.
Nie mogła uwierzyć w to co zobaczyła. Nie chodziło o kupione przez Bruce'a rzeczy, a o to, że Alfred pierwszy raz odkąd się tutaj zjawiła uśmiechnął się do niej! I w dodatku widać było, że to nie wymuszony uśmiech! Myślała, że ten starzec nienawidzi jej do szpiku kości, może nie był dla niej wredny ale traktował ją z dystansem a w jego głosie zawsze była sucha nutka, gdy się do niej zwracał.
- Czyżby zmienił pan o mnie zdanie, panie Pennyworth? - zapytała, a na jej usta wkradł się szeroki uśmieszek, na co mężczyzna machnął zrezygnowany ręką.
- Bardziej miałem wyrzuty sumienia panienko Valeska aka Roberts. - zaśmiał się, a następnie zbliżył do drzwi po czym rzucił przez ramię. - Nie wiedzieliśmy jaką dawkę tego czegoś ci podać. Myślałem, że moje wyliczenia były błędne i przesadziłem z ilością, a jako że nie jestem mordercą - bałem się, że umrzesz i będę miał człowieka na sumieniu. - drzwi zdążyły się zamknąć, a rzucona przez Emily poduszka trafiła w drewno.
Prychnęła tylko gdy wstała wreszcie z łóżka. Rozmasowała bolące kolano, spojrzała która jest dokładnie godzina, a następnie udała się do łazienki żeby wziąć porządną kąpiel. Miała jeszcze dwie godziny, żeby zrobić się na bóstwo. Wiedziała, że musi włożyć w to całe swoje serce artystki, by nikt na przyjęciu nie dostrzegał w niej morderczyni.
W pudełkach znalazła swoją wieczorną kreację z biżuterią oraz kosmetyki, a nawet suszarkę i lokówkę do włosów. Zabrała się za robienie makijażu. Nie było sensu w jej przypadku nakładać podkładu, bo żaden odcień nie pasował do jej śnieżnobiałej skóry, która była efektem pozostawionym przez kwasy. Zabrała się za blendowanie cieni na powiekach; postawiła w tym przypadku na ciemny niebieski oraz srebrny z drobinkami brokatu. Narysowała w miarę proste i identyczne kreski czarnym eyelinerem, a także wytuszowała rzęsy. Nałożyła na twarz bronzer, róż i rozswietlacz, a na samym końcu podkreśliła usta szminką, która przypominała jej swoją czerwienią tą którą zawsze malował się Joker. Pokręciła niechętnie głową, wkładając na siebie strój i dodatki wybrane przez milionera. Musiała przyznać, facet miał gust.
Przejrzała się jeszcze w lustrze i wiedziała, że na pewno osiągną swój cel. Jedyne co musieli jeszcze zrobić to być naprawdę, ale to naprawdę wiarygodnymi aktorami. Blondynka uśmiechnęła się do siebie, po czym wyszła z pokoju kierując się schodami w dół. Nie wiedziała gdzie może spotkać swojego partnera, dlatego udała się do salonu i ukłoniła się z gracją, gdy mężczyźni przerwali swoją rozmowę i odwrócili się w jej stronę.
- Wygląda pani olśniewająco, panno Roberts. - podszedł do niej, a następnie chwycił jej dłoń i złożył na niej delikatny pocałunek.
Emily zaczęła zastanawiać się, czy gdyby nie poddała się działaniu chemikaliów to czy teraz byłaby czerwona jak burak. Pokręciła delikatnie głową, by pozbyć się głupich myśli, które zaczęły gromadzić się w jej głowie.
- Pan również wygląda niczego sobie, panie Wayne. - odpowiedziała i naprawdę tak myślała.
Stał przed nią o wiele wyższy, ciemnowłosy mężczyzna w garniturze pasującym odcieniem do jej sukni. Ostre rysy twarzy wygładzały delikatnie wygięte ku górze kąciki jego pełnych, różowawych ust. Nie mogła dostrzec śladu kilkudniowego zarostu, który towarzyszył mu gdy siedzieli w domu, bądź gdy milioner znikał na swoje tajne misje.
Morderczyni zaczęła zastanawiać się czy kiedykolwiek słyszała ile lat ma stojący przed nią jegomość. Wiedziała, że jest starszy od niej, ale czy dużo? I dlaczego akurat takie myśli ją prześladują podczas tak ważnej misji?
- Limuzyna już czeka.
Głos staruszka przerwał jej rozmyślenia, dlatego kiwnęła tylko głową uczepiając się ramienia podsuniętego przez Wayne'a. Została poprowadzona do drzwi wyjściowych, a następnie na zewnątrz gdzie jeszcze nie była odkąd zaczęła mieszkać w rezydencji.
Dopiero teraz miała okazję ujrzeć w świetle księżyca i lamp wielki ogród, który otaczał posiadłość. Kostka wyłożona była przy wejściu i tworzyła dróżki rozchodzące się w wielu kierunkach. Obrali jeden z nich by po chwili znaleźć się przed garażem. Limuzyna stała już przed nim, a kobieta zaczęła zastanawiać się czy na pewno uda im się wykonać dzisiejszą misję bez zarzutów.
Jej partner otworzył przed nią drzwi, by pozwolić jej wsiąść do środka, po czym sam usiadł obok niej. Po zamknięciu drzwi zaczął mówić jej zmiany w planie, które nastąpiły przez fakt, że opowiedziała mu o Galavanie i jego współpracy z zielonowłosym. Przytaknęła, gdy skończył mówić. Wiedziała, że dzisiaj musi zrobić wszystko co w jej mocy by zniszczyć Jokera i przy okazji zdemaskować Theo Galavana.
***
Pojazd zatrzymał się tuż przy rozłożonym czerwonym dywanie. Drzwi otworzyły się od strony Bruce'a, który wyszedł na zewnątrz i delikatnie wygładził swój garnitur. Do uszu kobiety doszło zamieszanie jakie wywołał swoim zjawieniem się. Jedni mówili przyciszonymi głosami, inni wcale się nie kryli ze swoimi komentarzami. Nie mogła uwierzyć, że Wayne tak bardzo różni się od tych ludzi i w dodatku jeszcze ma chęć im pomagać jako Batsy.
- Co się stało że młody Wayne przybył na bal?
- To pierwszy raz gdy udziela się publicznie jeśli dobrze pamiętam.
- Postanowił wreszcie wyjść ze swojego pałacyku i pomóc ludziom?
- Może przyjechał, bo ma do załatwienia jakieś sprawy związane z rodzinną firmą?
Nagle wszystkie głosy ucichły, gdy Bruce wyciągnął w jej stronę rękę, a ta przyjęła ją z wdzięcznością. Stanęła obok niego i uśmiechnęła się delikatnie oplatając swoją dłoń wokół jego ramienia. Szepty ponownie się pojawiły, jednak teraz to nie on, a ona była ich celem. Jedni komentowali, że to pierwszy raz gdy milioner publicznie pokazuję się z kobietą u swego boku, inni jej strój, wygląd, parę osób jednak ją poznało i nie mogli uwierzyć, że Wayne przyprowadził tutaj kogoś takiego.
Mało brakowało do wybuchu złości z jej strony, gdyby nie fakt, że poczuła jego palce na swoich. Zadarła głowę do góry, a widząc, że milioner uśmiecha się patrząc przy tym na nią i na jej ustach zagościł szeroki uśmiech. Dobrze wiedziała, że wywołają skandal pojawiając się tutaj we dwoje. Wiele razy powtarzała sobie w głowie, by nie przejmować się ich słowami, ale gdy je usłyszała miała ochotę ich zabić. Bruce faktycznie działał na nią jak środek uspokajający.
Mężczyzna poprowadził ją po schodach do wejścia do wielkiego budynku. W środku większość miejsca zajmowały okrągłe stoliki z białymi obrusami i zastawą. Po bokach zauważyła kilku policjantów, którzy chyba nieudolnie próbowali ukryć się za pilarami. Na ścianach znajdowały się piękne obrazy, podłoga zakryta była w całości czerwoną wykładziną. Na górę prowadziły schody znajdujące się po prawej i lewej stronie. Wszystko imitowało barwę czystego złota, żeby pokazać, że ich gospodarz nie żałował funduszy, by wyprawić tą imprezę. Na środku była dosyć spora część wolnej przestrzeni przeznaczonej do tańca.
Wayne prowadził ją do różnych ludzi, by się przywitać i porozmawiać o interesach, a także nie wzbudzać podejrzeń - ona zaś dyskretnie rozglądała się po pomieszczeniu. Miała wypatrywać Galavana i nieproszonych gości. Kątem oka spostrzegła na piętrze zieloną czuprynę. Uśmiechnęła się do siebie powoli odwracając się do swojego partnera, a następnie stanęła na palcach i pocałowała go w policzek, by oderwać go od rozmówcy i dać mu znać, że wszystko idzie zgodnie z planem.
- Bruce Wayne cóż za zaszczyt pana gościć! - usłyszała znienawidzony przez nią głos dochodzący z góry. Zabawę czas zacząć...
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro