Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział 6

★・・・・・・★・・・・・・★

Rosie spojrzała na Jamesa, jakby czekając, aż mężczyzna jej wszystko opowie. Jednak Barnes milczał jak zaklęty i nie miał zamiaru jak na razie się odzywać.

Siedział na kanapie wpatrzony w punkt przed sobą. Pogrążony we własnych myślach, zaciskał czasami metalową dłoń, przez co w głuchej ciszy panującej w pokoju rozchodził się dźwięk zgrzytu metalu.

James nie wiedział już, co ma zrobić. Znaleźli go i na dodatek wiedzą, że kobieta mu pomaga. Nie mógł odejść, ponieważ tamci mogliby skrzywdzić Rosie pod jego nieobecność. Jednak wiedział, że zostanie tu, również nie jest najlepszym pomysłem. Fuknął sfrustrowany i oparł się o oparcie siedzenia, po czym spojrzał na siedzącą na fotelu Rosie.

Już chciał się odezwać, gdy w całym mieszkaniu rozległ się dźwięk dzwonka. Brunet automatycznie wstał, przygotowując się do zaatakowania. Obawiał się, że przestępcza organizacja wpadła już na ich trop i przyszła po niego.

Szatynka powoli podniosła się do pionu i udała się w stronę drzwi. Ostrożnie podeszła do wizjera, jakby bała się, że drzwi zaraz zostaną wyważone. Odetchnęła z ulgą, widząc, że po drugiej stronie stoi jej brat. Jednak spokój zaraz ją opuścił, a na jego miejsce wstąpiła panika.

Nie wiedziałaby, jak wytłumaczyć mu co w jej mieszkaniu robi poszukiwany i bardzo niebezpieczny przestępca... Ona sama nie wiedziała, czemu pozwoliła Jamesowi zostać u niej. Spojrzała na Barnesa, chcąc szybko obmyślić jakiś plan, a dzwonek znowu rozbrzmiał w pomieszczeniach.

— Tam — szepnęła, wpychając Jamesa do swojej sypialni i zamknęła dobrze drzwi za nim.

Spojrzała jeszcze raz w wizjer, po czym przekręciła zamek i otworzyła drzwi wejściowe, spoglądając na czekającego brata swoimi orzechowymi oczami.

— Coś ci długo to zeszło — oznajmił William i wszedł do środka, kierując się do salonu.

— Ciebie też miło widzieć bracie — zauważyła, zamykając drzwi, po czym poszła za nim. — Czym zasłużyłam sobie na twoją wizytę? — spytała po chwili.

Kobiecie nie umknęło to, że mężczyzna uważnie oglądał wszystko dookoła... Jakby szukał czegoś niepokojącego. W myślach modliła się, żeby nie znalazł nic, co mogłoby wskazywać na obecność Jamesa w jej domu.

— Niejaki Zimowy Żołnierz był widziany w okolicy. — odparł, spoglądając na siostrę.

— Naprawdę? — zapytała, tak jakby nie miała o niczym pojęcia. Chociaż w jej mniemaniu zrobiła z siebie tylko kretynkę.

— Został wydany natychmiastowy rozkaz przechwycenia go. Kazali mi i Amber się tym zająć...

— I po co mi o tym mówisz? — przerwała mu nagle. — Nie pracuję tam, więc nie muszę wiedzieć — stwierdziła, unosząc dumnie głowę.

— Chciałem cię tylko ostrzec, żebyś uważała na siebie — powiedział, nie chcąc się z nią kłócić.

Nagle po mieszkaniu rozległ się odgłos tłuczonego szkła, który dobiegł z sypialni. Rosie zacisnęła usta w wąską linię, przeklinając w myślach Jamesa, przy okazji wyzywając go również od słoni w składzie porcelany.

— To pewnie wiatr coś przewrócił — oznajmiła, czując na sobie wzrok brata.

William jakby nieprzekonany udał się w kierunku jej pokoju. Szatynka z nerwów zacisnęła pięści i udała się za nim. Mężczyzna otworzył gwałtownie drzwi od sypialni i rozejrzał się dokładnie po pomieszczeniu. Okno było szeroko otwarte, a zasłona przy nim powiewała w zależności od natężenia wiatru. Na panelach leżała szklana figurka, a raczej jej kawałki.

— Mówiłam, że to nic takiego — zauważyła.

— Zawsze warto sprawdzić — odparł, a komórka w jego kieszeni zabrzęczała. — Muszę wracać do pracy. Uważaj na siebie Rosie — dodał, po czym ucałował siostrę w czoło i wyszedł z mieszkania.

Szatynka spojrzała na drzwi wejściowe, za którymi zniknął William, po chwili stanęła w progu sypialni. James w tym czasie wygramolił się z szafy, w której w ostatniej chwili zdążył się schować, aby brat kobiety jej nie zauważył. Uniósł wzrok na Rosie i gwałtownie przyszpilił ją do ściany w przedpokoju.

— Współpracujesz z nimi? — spytał, a wręcz warknął na nią.

— Odsuń się — odparła spokojnym głosem, który zdziwił Jamesa. Nie spodziewał się takiej reakcji.

Rosie prześlizgnęła się pod jego ramieniem i udała się do salonu. Barnes stał chwile w miejscu, po czym poszedł za nią.

— Gdybym współpracowała, to bym cię już dawno im sprzedała — stwierdziła, odwracając się do niego przodem. — Jesteś strasznie przewrażliwiony na tym punkcie — zauważyła.

— Chyba nie zdajesz sobie sprawy z powagi sytuacji. Hydra robi...

— Nie przeżywaj już tak tego — przerwała mu.— I nie traktuj mnie jak wroga, bo to ja ci pomagam. Weź się w garść i mnie nie denerwuj — odparła twardo.

James nie mógł odwrócić od niej wzroku. Nie wiedział, czy szatynka jest na tyle głupia, żeby nie zdawać sobie sprawy z zagrożenia, którym jest przestępcza organizacja, czy tak odważna, że nie chce dać się zastraszyć i stawi czoła nawet największemu wrogowi.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro