Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Metro

Trochę nie przemyślałam nadawania każdemu rozdziałowi nazwy związanej z pociągiem.
Pewnie odejdę od tego, gdy mi się znudzi - jak ze wszystkim.
Tak na dobrą sprawę to nie wiem czemu wymyśliłam sobie te pociągi....
Lubię nimi jeździć, ma to taki niepotwarzalny klimat.

Autobus jest zupełnie inny, bez urazy, ale gorszy jeśli chodzi o inspirację. Jedynie nakręca mnie do turpistycznych opisów brzydkich ludzi, których napotkałam.

W ogóle to czy istnieją brzydcy ludzie? Chyba nie jestem brzydka, choć sporo osób mi powiedziało, że jestem.
Głównie byli to gimnazjalni koledzy i zazdrosne koleżanki, więc chyba nie powinnam zwracać uwagi na ich opinię.
W ogóle bycie pięknym jest dziwnym konceptem społeczeństwa. Nie umiem wytłumaczyć czym jest piękno.
Naprawdę nie zachwycają mnie takie tam rzeczy, jak wiecie... no.
Widoki, piękne niebo, kwiatki. Naprawdę rzadko. Nie wiem kiedy przestały mnie zachwycać, kiedy straciły urok.
To musiało być już trochę dawno. Wiecie, moja mama bardzo lubi robić zdjecia. Ma depresję dłużej niż ja. Nie wiem czy sama mam, tak mi się zdaje.
Jej zawsze pomaga spacer na łonie natury i to, że zrobi piękne zdjęcia. Chciałabym, żeby mi też tak łatwo było dogodzić, ale dosłownie czasami jedna rzecz, która zwykle jest piękna, nagle staje się brzydka.

Lubiłam jedzenie: masło orzechowe, lody karmelowe, jajka, ryby, placki ziemniaczane, tortelini z Biedronki i wege jogurty pitne oraz ogórki zielone.
Teraz na myśl o nich autentycznie zbiera mi się na rzygi.

Co do rzygów, a raczej wydzielin ludzkich, przy moim wejściu do metra wali szambem.
Takim mega gównem. (Tak, to co piszę, nie niesie żadnych wartości merytorycznych.)
Raz trochę mniej, raz bardziej, lecz za każdym razem wstrzymuję oddech i spodziewam się, że raczej będzie walić.
Lepiej nie wąchać i miło zaskoczyć się, że nie śmierdzi niż sztachnąć się takim powietrzem z gówna i pożałować.
Myślę, że podobnie jest z życiem.
To się nazywa pesymizm, dla tych co tego nie rozumieją.
Dla mnie to oszczędzanie sobie zawodu w i tak rozczarowującym życiu.

W sensie, jak miałam pięć lat, nikt nie powiedział mi, że już niedługo będę miała ochotę rzucić się pod metro, ale będę za dużą cipą, by to zrobić.
Było coś o kochającym mężu, o wymarzonej pracy, podróżach i obcych ludziach, których należy się bać, bo dadzą ci narkotyki.
Bujda, nikt nie da ci dragów za darmo, w ogóle o co chodzi?
Szukałam bardzo intensywnie, ale nigdy nie znalazłam pana z cukierkami, które są narkotykami.

Jak myślę o spokojnym miejscu, to widzę chyba stację Targówek Mieszkaniowa. Mało osób tam chodzi i lubię czekać w tym metrze, gdy jestem za wcześnie. Siedzę na ławeczce, uczę się chińskiego albo piszę fanfiki i słucham muzyki. Jest fajnie. Mogę obserwować ludzi, patrzeć sobie na ich twarze i nie być częścią tego czegoś. Tłumu.
Tłum biegnie, ja tylko patrzę.

Jak sobie tak myślę, to nie warto rzucać się pod metro. Nikomu nie byłoby mnie żal, bo wszyscy mówiliby "pieprzony samobójca, nie mógł zabić się inaczej? Teraz spóźnię się do pracy". I jeszcze bardziej zaszkodziłabym światu, choć po raz ostatni.

Nie mam czynnych myśli samobójczych przez większość czasu. Naprawdę, jestem za dużym tchórzem. Umiem czuć też radość z ciekawych rzeczy; dziś ucieszył mnie mały ptaszek, wydawanie dziwnych dźwięków do mojego taty, słowa miłości od mojej dzieciny i też spanie na łóżku mojej siostry. Ono jest wygodniejsze niż moje.

Zwracam uwagę na takie rzeczy, odkąd się zahipochondrowałam na autyzm. Zrobiłam dużo testów w internecie i wszystkie wyszły pozytywne, ale gdy zna się objawy autyzmu, łatwo nakierować odpowiedzi na dany wynik.
A ja nie ufam swojej obiektywności. Ani sobie.
Jak były sprawdziany to zawsze dobrowolnie się przesiadałam do pustej, pierwszej ławki, żeby mnie nie kusiło ściąganie.

Kiedyś myślałam, że mam schizofrenię, borderline, dwubiegunówkę czy autyzm czy chemohromatozę czy jakoś tak.

W tym momencie wiem, że po prostu jestem hipochondryczką.
Jeśli ktoś powie przy mnie, że boli go gardło i głowa to zaraz będę chora. Zarażam się samym słowem.
Nie wiem czy to oznaka siły czy słabości mojego umysłu.
Co ciekawe, mam albo miałam zaburzenia odżywiania i chyba nigdy z nich nie wyjdę. Często rzygam, bo zbyt boję się ilości kalorii jakie zjadłam.
Zdiagnozowali mi zaburzenia afektywne, depresyjno-lękowe.
Odkąd wiem, co mi jest bardziej rozumiem siebie i mogę nad tym pracować.
Jest lepiej. Nie jest dobrze, ale jest lepiej.

Chciałabym też powiedzieć, że lubię czytać. Najlepiej mi się czyta w bibliotece, bo to miejsce jest stworzone do tego. A tak się składa, że w liceum Lisa-Kuli w Warszawie jest najlepsza biblioteka. Ma dwa piętra, komputery, kanapę i inne bajery.
Najlepsza jest jednak książkowa norka.
Jest to półokrągły stelaż, do którego przymocowano wiele starych książek.
Tworzy on zacienione miejsce, gdzie możesz wejść i położyć się na pufach.
Moim zdaniem powinien być tam jeszcze taki ciepły dywan, ale nie będę narzekać. Tu jest lepiej niż gdziekolwiek i żal mi tego miejsca, bo ono jest dla uczniów liceum. Może jakbym zaprzyjaźniła się z bibliotekarką, to pozwoliłaby mi tu przychodzić nawet wiele lat po ukończeniu szkoły.

Ale nie mam odwagi a poza tym gdzie znaleźć czas na to?

Tu jest tak fajnie, że nie chcę wyjść z książkowej norki, mimo że chce mi się siku.
Ostatnio zrobiłam coś zabawnego i okropnego, a mianowicie: byłam w nocy na plaży z moją przyjaciółką. Były tam też jakieś pary. Miałam długą spódnicę, było ciemno i nikt mnie nie widział a od dźwięku fal, zachciało mi się siku.
Niezauważalnie kucnęłam w ciemności i nasiusiałam na piasek. Przy ludziach.
To było bardzo fajnie i ekscytujące.
Wiecie, coś jak ukradnięcie batona ze sklepu  (czego nigdy nie zrobiłam) takie fajnie i złe.
Nie powinieneś tego robić i właśnie dlatego fajniej się to robi.

Nie potrzebuję już Jędrzeja. Ciężko pogodzić się ze stratą osoby, którą się kocha, ale przecież nie mogę go zmusić. Zresztą, on nie poradziłby sobie z moją głębią. On nie pochwaliłby sikania na plaży.
A Marta cieszyła się razem ze mną.

W trakcie wakacji pocięłam się parę razy. Nigdy nie robiły mi się blizny, ale teraz robią. Nie wiem czemu.
Nawet je lubię, nie wiem czemu. Są takie, że może nie jest super, ale przetrwałam i nadal żyję.
I jestem na dobrej drodze do bycia szczęśliwym.

Jeżdżę metrem i coraz rzadziej chcę się pod nie rzucić, coraz mniej przeszkadza mi smród szamba na Trockiej i Mieszkaniowym.
Jeżdżę metrem już nie tylko do szkoły, jak było niedawno.
Spotykam się z ludźmi, chodzę do pracy i do teatru.

Ostatnio miałam zaszczyt wystąpienia
w wyciskaczu łez i potu. Łez widowni, ale i moich. No a potu chyba tylko aktorów. Musical "Jestem tu".
Było dziwnie. Fajnie, niesamowicie, ale męcząco. I to w chuj męcząco, myślałam momentami że padnę i nie wstanę.

Bardziej jednak niż na samym musicalu, chciałabym się skupić na dobroci, na którą nie zasługuję, a którą dostałam. Od reżyserek, od pani od wokalu, od innych aktorów i od widzów.
Od mojej rodziny i bliskich mi osób, które przyszły na spektakle. Rozumiecie?
Przyszli i zapłacili pieniądze, żeby obejrzeć mnie na scenie.
Mnie.
Nawet, gdyby mi ktoś zapłacił, nie chciałabym obejrzeć siebie na scenie. Chyba, że zapłaciłby mi dużo.
A oni przynieśli bukiety, robili sobie ze mną zdjęcia i mówili miłe słowa.
Byłam i jestem niezwykle wzruszona.

Jednak przez te spektakle, piosenkę "Never Enough" i terapię, zrozumiałam że za dużo od siebie wymagam. Nie wiem jeszcze co z tym zrobić, ale nigdy nie umiem siebie zadowolić.
Nie chodzi o masturbację, chodzi o zadowolenie takiego ducha we mnie.
Każe mi robić wszystko, co tylko mogę.
Rozumiecie, ma lubić mnie każdy, mam być najlepsza we wszystkim co robię, mieć wszystkiego najwięcej, pieniędzy i w ogóle wszystkiego. Mam czytać więcej książek, więcej ćwiczyć, jeść więcej warzyw, ale ogólnie to mniej.
Pić dużo wody, ale nie tyć.

Męczące to, ale cokolwiek nie zrobię, nie będę zadowolona. Ogólnie, nigdy nie będę zadowolona. Rozmawiam o tym z terapeutką, ale do czego zmierzam - jestem jak ten pociąg w metrze. Nigdy nie wynurzę się na światło, zawsze przygnieciona, wszędzie zapierdalam. Ale czy metro w ogóle powinno wyjść na powierzchnię? Czy zostać tam, bo takie jest przeznaczenie i kolej rzeczy. Kolej. Wiecie, pociąg.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro