ullmhóidí nollag
Supernatural
imagin | jack
Wszystko było dla niego nowe.
Zapachy.
Wydawały mu się takie słodkie i ciepłe. Nie wiedział czemu, ale kojarzyły mu się z miłością i troską.
Dekoracje.
[T.I.], mimo protestów Deana, uparła się na choinkę. Jack widział w niej jedynie drzewko o zielonych igłach, nieprzyjemne w dotyku, za to pachnące lasem. Nie rozumiał uporu dziewczyny, póki nie zaangażował się w obwieszanie gałązek kolorowymi ozdobami. Znalazł w tej czynności prawdziwą przyjemność. Z resztą, obecność i zapał [T.I.] również były bardzo pomocne.
Emocje.
Był zdezorientowany. Castiel i Sam bez przerwy mówili o trosce, z czym musiały wiązać się głębsze uczucia. Dean omijał te tematy jak najszerszym łukiem. A [T.I.] była po prostu otwarta.
Uczył się od niej tych emocji. Współczucia dla bliskich mu osób, radości z odnoszonych sukcesów, miłości dla tych, którzy na to zasłużyli.
Opowiadała mu o wszystkim i wszystkich. Lubiła mówić, a on z chęcią słuchał.
Była mu nader bliska. Miał ją za najlepszą przyjaciółkę, swój autorytet, część rodziny, wzór do naśladowania. Jej opinia była niezwykle bliska jego sercu, a obecność nad wyraz miła. Widział w niej ideał, chociaż niepozbawiony wad, co jeszcze bardziej mieszało mu w głowie.
Nie potrafił nazwać swojego stanu. Czasami podejrzewał, że jest zakochany, ale ta myśl zazwyczaj błyskawicznie ulatywała z jego umysłu.
Oprócz tamtego wieczoru.
Zastał ją w kuchni. Roześmianą, prawdziwie szczęśliwą, oblepioną mąką od stóp do głów, stojącą obok zdezorientowanego Castiela, który rękawy nienagannie błękitnej koszuli podwinięte miał pod same łokcie. Na blacie leżało kilka spalonych, a kilka jeszcze nieupieczonych ciastek, które szybko straciły swój pierwotny kształt, niemalże rozlewając się po meblu. I to właśnie wtedy, gdy rozwichrzone włosy związane miała w kucyk na szczycie głowy, jej czarna koszulka przybrała biały kolor, a policzki zrobiły się z lekka czerwone od panującego w kuchni gorąca, dojrzał w niej miłość swojego życia. Może i był naiwny, a ta myśl była po prostu głupia, ale nie jego winą było, że poczuł w gardle nieprzyjemny ucisk, a serce przyspieszyło swojego tępa, gdy dziewczyna zwróciła na niego swoje błyszczące oczy.
— Próbujemy upiec świąteczne ciastka. Pomagasz, czy będziesz tylko stał w przejściu i wlepiał w nas te wielkie oczy? — zapytała ze śmiechem, opierając się biodrem o równie brudną co jej ubrania szafkę i posyłając mu słodki uśmiech.
Chłopak skinął tylko głową, wchodząc w głąb pomieszczenia. Nie wiedząc co ma ze sobą zrobić, po prostu spojrzał na [T.I.] wyczekująco.
— Podwiń rękawy i dodaj trochę mąki do czarnej miski — poinstruowała go cicho. — A ty jesteś zwolniony ze służby — zwróciła się do Castiela, po chwili zbierając z brudnego blatu resztki kremowego ciasta. — Wierzę, że Jack ma nieco większe umiejętności cukiernicze.
Castiel odetchnął z ulgą, po czym szybko opuścił pomieszczenie, by dziewczyna nie zdążyła zmienić zdania. Zostawił na jej pożarcie jeszcze niczego nieświadomego nefilima, ale wierzył, że temu to na rękę. Nie był ślepy, a natarczywe spojrzenia Jacka posyłane w stronę ich wspólnej przyjaciółki wcale nie były trudne do zauważenia.
Gdy chłopak nieco za bardzo przechylił papierowe opakowanie, a do miski wpadła ponad połowa jego zawartości, biały dym buchnął mu w twarz. Jack niemalże odskoczył przestraszony, czemu towarzyszył chichot jego towarzyszki. Wyjęła paczkę z jego dłoni, odstawiając ją na blat. Delikatnie przetarła kciukami jego zmrużone oczy, by usunąć z jego rzęs mąkę. Prychnęła pod nosem, widząc jak Jack zmarszczył nos.
Czy był jej bliski? Z pewnością. Należał do najczystszych istot, jakie spotkała. Nie poznała nikogo o tak szlachetnym i czystym sercu. Był po prostu dobry i to kochała w nim najbardziej.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro