Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

gealltanas

Marvel

imagin | steve rogers

Wesoły Kapitan uśmiechnął się do zdenerwowanej [T.I.], jakby nie zauważając jej podłego humoru. Kobieta nie wysiliła się nawet, aby zbyć go nazbyt makiaweliczną odzywką, jak to ostanio miała w zwyczaju, a jedynie ostentacyjnie ostudziła jego i tak słomiany zapał, chłodnym jak lód spojrzeniem. Ostatnie miesiące nie były dla nich łatwe, a protekcjonalna, w ostatnim czasie, postawa dziewczyny i chłód od niej bijący, wcale nie podbudowywały ich i tak zachwianej relacji.

— Znów nie wróciłaś na noc — zauważył spokojnie blondyn, szybko idąc do kuchni po szklankę wody. Mężczyzna nie miał zamiaru wywoływać kolejnej, burzliwej kłótni, a jedynie zacząć jakoś zapewne krótką, przepełnioną żalem i niedopowiedzeniami konwersację.

Kobieta tylko ciężko usiadła na kanapie, ostentacyjnie przewracając przekrwionymi oczyma. Nieelegancko poprawiła splątane włosy, które i tak po chwili znów niesfornie opadły na jej czoło. Agresywnie i szybko wypuściła skrywane w płucach powietrze, spoglądając na kilka z jej koszulek, poskładanych w kostkę na stoliku. Sama już od dawna nie dbała o stan swojej szafy, było więc pewnym, że to właśnie Steve był sprawcą tego rzekomego porządku. [T.I] gwałtownie wstała z kanapy, a jej głowę zaatakował dramatyczny ból. Wściekła zarzuciła ze szklanego mebla ubrania, a te upadły na czystą podłogę, sunąc po niej niemal pod same balkonowe drzwi.

Nie można było zdecydować gdzie ich problemy miały swoje podłoże. Dziewczyna jako datę rozpoczynającą cały ten koszmar uznała dzień, gdy sam Steve Rogers wpadł na genialny pomysł, aby się jej oświadczyć. Jako, że jeszcze wtedy [T.I.] była przekonana, że mężczyzna jest miłością jej życia, zgodziła się bez zastanowienia. Potem wszystko działo się w zawrotnym tempie. Zamieszkali razem, a ich więzi zacieśniły się jeszcze bardziej. Mimo niewygodnych godzin pracy, mieli dla siebie wystarczająco dużo czasu. Nie prowadzili sporów o domowe obowiązki. Wszystko układało się fenomenalnie. Mijały dni, miesiące, aż ten czas rozciągnął się na lata. Gdy kobieta tylko próbowała poruszyć temat ślubu, Steve nigdy nie miał dla niej czasu. Po takim zobowiązaniu, jakim były oświadczyny, spodziewała się po nim nieco innej postawy. Każdą odmowę rozmowy traktowała jak zniewagę, zamykając się na blondyna coraz bardziej. W końcu przestała się starać i wnosić cokolwiek do ich związku. Znikała na całe noce, praktycznie nie odzywała się do Rogersa, nie chcąc się wciąż przed nim płaszczyć.

Steve natomiast nie do końca zdawał sobie sprawę, co było powodem tak dramatycznej zmiany w zachowaniu jego ukochanej. Jedynym problem jaki widział było to, że po prostu za mało się starał. Postanowił więc to zmienić. Wyręczał dziewczynę niemal we wszystkim. Mimo że jej całonocne, niezapowiedziane wypady z jej, nieznanymi mu, przyjaciółmi frasowały go coraz bardziej, to starał się po prostu to akceptować. Uważał na to, co mówił, bo [T.I.] we wszystkim potrafiła znaleźć powód do kolejnej, ostrej wymiany zdań.

I tak działo się już od dłuższego czasu, jednak żadne z nich nie chciało przyznać, że z takim podejściem zmierzają do nikąd. Coraz bardziej zatracali się w spirali szaleństwa i bezsilności, z dnia na dzień stając się bardziej podatnymi na krzywdę.

— Co cię to obchodzi, Rogers?! — wykrzyczała dumnie dziewczyna, nawet nie zdając sobie sprawy, jak bardzo go tym raniła. Ruszyła w stronę ich sypialni, po drodze ostentacyjnie depcząc zrzucone tam wcześniej ubrania. Może i zachowała się jak rozwydrzona nastolatka, czego później z pewnością będzie żałować, wypłakując nocą w poduszkę ostanie, słone łzy, jednak wtedy liczyła się tylko jej zraniona duma.

Bez gracji i z towarzyszącym temu niepotrzebnym hukiem, otworzyła drzwi od niegdyś ich wspólnej sypialni. Odkąd stosunki między nią a Rogersem uległy drastycznej zmianie, nie przespała tam nawet jednej nocy. Idealnie zaścielone łóżko z pościelą koloru jasnej szarości, wciąż pachnące jego perfumami, doprowadzało ją do szewskiej pasji. Niemal rzuciła się w stronę mebla, niedelikatnie zrzucając z niego dwie poduszki i koc. Pościel, jak wcześniej jej ubrania, upadły na chłodną posadzkę. Kobieta wyprostowała się niczym struna, próbując uspokoić swój rozchwiany oddech. Powoli posunęła wzrokiem po niemalże zniszczonym materiale prawie nowego, grafitowego koca, po czym się rozpłakała.

Łzy płynęły po jej bladych wtedy policzkach, zmywając z jej twarzy zmęczenie. Wzdłuż całego jej kręgosłupa przeszedł nagle chłodny dreszcz, a ciałem wstrząsnął niekontrolowany szloch. Szybko zasłoniła usta, w których czuła słony smak łez, nie chcąc, by Steve usłyszał jej żałosną rozpacz. Powietrze stało się nagle niesamowicie ciężkie, wręcz wgniatając ją w posadzkę.

W drzwiach stanął blondyn.

Cisza.

Cisza.

Cisza.

Och, szloch.

[T.I] jeszcze nigdy nie czuła się tak zawstydzona, jak była w tamtym momencie. Obnażyła się przed nim całkowicie. Mógł wtedy dojrzeć każdą, skrywaną przez tak długi czas emocję. Kobieta chciała zakryć nagość swych uczuć płaszczem obojętności, jednak wciąż płynące po jej twarzy łzy ukazały jej beznadziejność w całej swej obrzydliwej krasie.

Cisza.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro