Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

easpa mothúcháin

Supernatural

imagin | dean winchester

postać na prośbę Hatalar

Dziewczyna nerwowo przeczesała włosy dłonią, co chwila spoglądając na zniszczone, motelowe drzwi. Winchesterów nie widziała już tydzień, a odzywać przestali się trzy dni temu. Kobieta przerwała więc swoje polowanie, które przeprowadzała w sąsiednim stanie, porzucając bez wsparcia swojego przyjaciela. Wtedy jednak liczyło się tylko, czy bracia byli bezpieczni i co ważniejsze, żywi.

Do pomieszczenia wkroczył Sam, a gdzieś za nim majaczyła sylwetka Deana. Na ich twarzach malowało się zmęczenie, ale ich usta rozciągnięte było w wesołym uśmiechu. Oboje jednak stanęli jak wryci, gdy zauważyli siedzącą na łóżku, zmartwioną [T.I.]. Dziewczyna poderwała się z mebla, niemal wieszając się starszemu z braci na szyi. Westchnęła cicho, wtulając się w jego klatkę piersiową. Ten zaskoczony objął ją ramionami, biorąc głęboki, zachwiany wdech.

— Co tutaj robisz? Nie miałaś polować w Nevadzie? — zapytał młodszy z Winchesterów, gdy [T.I.] objęła również jego. Odsunęła się od braci na odległość kilku kroków, przytakując przy tym głowa. Palcami przetarła oczy, w których zaczęły zbierać się łzy i pociągnęła krótko nosem.

— Martwiłam się. Nie odzywaliście się od paru dni, myślałam, że coś się stało — powiedziała cicho, spoglądając na twarz Deana. Ostatnio im się nie układało. Dziewczyna miała wrażenie, że blondyn nie chce spędzać z nią czasu. Czuła się wciąż odtrącana, więc ona również unikała kontaktu z nim jak ognia. Gdy zaczynali rozmawiać, to mówili tylko o jakiś nieistotnych głupotach, jakby dopiero się poznali i nie wiedzieli, na jakie tematy mogą sobie pozwolić. Pomiędzy nimi powoli rosła gruba ściana, niemal uniemożliwiając utrzymywanie kontaktów romantycznej natury. Doszło już niemal do tego, że więcej na temat ich związku Dean rozmawiał ze swoim bratem niż dziewczyną. Oboje czuli się zagubieni w tej relacji, jednak nie chcieli z niej rezygnować. Nie wiedzieli, czy to co czują to miłość, czy przywiązanie, ale walczyli, by tego nie stracić.

— Wybacz, mieliśmy mnóstwo roboty. Nie było kiedy zadzwonić — stwierdził bez przekonania Dean. Ich rozmowy telefoniczne też nie były takie jak kiedyś. Nie ociekały tęsknotą i troską. Były rzeczowe i suche. Chodziło tylko o to, by zakomunikować tej drugiej osobie, że jeszcze nie jest się martwym.

Sammy nie mógł patrzeć na to, gdzie zmierza ich relacja. Już wolał oglądać jak wymieniają spragnione pocałunki lub szepczą sobie rzeczy, o których wolałby raczej nie słuchać. Nie wiedział jednak, co miałby zrobić. Nie chciał wtrącać się w ich relację, bo przecież nie był jej częścią. Z drugiej jednak strony miał dość słuchania zwierzeń pijanego Deana, który był zbyt głupi, aby zrobić cokolwiek.

— Mógłbyś nas na chwilę zostawić, Sammy? — zapytała kobieta, spoglądając na młodszego Winchestera spod rzęs. Ten skinął tylko głową, po czym ruszył do drzwi. Posłał bratu ostatnie spojrzenie, po czym cicho wyszedł z pokoju. Zostawił po sobie jedynie skrzypnięcie drzwi. — Mam dosyć.

— Nie ty jedna — rzucił zirytowany blondyn, zaplatając ramiona na klatce piersiowej. Gdy nie potrafił odnaleźć się w jakiejś sytuacji, na wszystko reagował złością. Poddawał się, odcinając od niewygodnych uczuć. Nie chciał tego. Widział w [T.I.] kogoś więcej, niż atrakcyjną kobietę. Uwielbiał sposób, w jaki na niego patrzyła, gdy nie widzieli się przez dłuższy czas. Uwielbiał, gdy wypowiadała jego imię, bo potrafiła zrobić to na tyle różnych sposobów. Uwielbiał, gdy kładła mu dłonie na ramionach, gdy był zdenerwowany. Uwielbiał błysk w jej oku, gdy powiedział jej jakiś głupi komplement. Uwielbiał jej śmiech, który słyszał niemal za każdym razem, gdy rzucił jakiś beznadziejny żart. Uwielbiał to, że chciała pomóc każdemu, kto tylko na tę pomoc zasługiwał. Uwielbiał ją i nie wyobrażał sobie, jak mogłaby wyglądać jego przyszłość bez niej.

— Może... Boże, brakuje mi słów — powiedziała cicho, chowając twarz w dłoniach. Winchester nienawidził tego widoku. Nie mógł znieść tego, że [T.I.] jest tak załamana, zmęczona i bezsilna, że nie może nawet wyrazić tego słowami. Rzadko przy nim płakała. Emocje wolała wyrażać słownie, a robiła to niesamowicie. — Nie chcesz ze mną spędzać czasu i nie mam ci tego za złe, Dean. Po prostu... Nie mogę powiedzieć, że uczucie pomiędzy nami się wypaliło, bo wciąż kocham cię do tego stopnia, że byłabym gotowa pójść po ciebie na samo dno piekła, ale... Czegoś mi brakuje.

Blondyn skinął głową, uśmiechając się kpiąco pod nosem. Na język cisnęła mu się lawina słów. Nie wiedział jak wyrazić myśli, które kłębiły się wtedy w jego głowie. Rzucił więc tylko:

— Skoro tak uważasz.

I wyszedł. Zostawiając dziewczynę z roztrzaskanym sercem, mokrymi od łez policzkami i drżącymi dłońmi, którymi chwilę później zgarnęła ze stołu swoje rzeczy. Wsiadała do samochodu z nadzieją, że jej przyjaciel wciąż jest w Overton, polując na jakiegoś pieprzonego wampira.

•••

— Nie mówiłeś, że będzie ich aż pięć — wyszeptała dziewczyna, dusząc jęk, jaki niemal wydostał się z jej gardła, gdy poczuła przeszywający ból w dole kręgosłupa. Brunet, siedzący zaledwie pół metra od niej, gwałtownie nabrał powietrze przez zaciśnięte zęby, gdy lina mocniej zacisnęła się na otwartej ranie na jego nadgarstku. Nieduży sztylet wypadł z jego dłoni, na co [T.I.] spojrzała po nim z lekka zawiedzionym wzrokiem.

— Jakbyś nie zauważyła, trudno jest do ciebie zadzwonić, gdy ma się związane ręce — stwierdził sucho, podnosząc zirytowany wzrok.

Od pół godziny siedzieli w przesiąkniętym wilgocią magazynie, przywiązani do dwóch metalowych słupów. Trevor, z którego powoli upływała drogocenna krew, niemal tracił przytomność. [T.I.] miała tyle szczęścia, że tylko raz dostała czymś w głowę, mdlejąc na kilkadziesiąt minut. O ile ich położenie można było w jakikolwiek nazwać szczęśliwym.

Powietrze przeciął nagle przerażający krzyk. Czarny piach spłynął czerwoną krwią, docierając niemal pod same stopy [T.I.]. Blaszane drzwi magazynu otworzyły się głośno, a w progu stanęło dwóch mężczyzn. Niższy z nich dopadł do kobiety w trzech krokach, po czym przyklęknął tuż przy jej nogach. [T.N.] rozpoznała w nim Deana. Uśmiechnęła się lekko pod nosem, opierając głowę o zimny słup. 

— Pomóżcie Trevorowi, chłopak się wykrwawia — wymruczała, gdy blondyn zaczął pozbywać się więzów, krępujących jej kostki. Potrząsnął tylko głową, gdy zobaczył kilka płytkich ran na udzie dziewczyny, z których powoli sączyła się krew, brudząc ciemny dżins. — Dziękuję, Dean.

— Siedź cicho — mruknął niechętnie, jakby był na nią zły. W środku niego buzowała jednak radość, której starał się nie wyrażać w zbyt wylewny sposób. Cóż, on w ogóle jej nie wyrażał.

— Ale jesteś marudny. A mogłeś mnie więcej nie zobaczyć. Przynajmniej udawaj, że jesteś szczęśliwy — mówiła dalej. Podnosiło ją to na duchu. Nie lubiła ciszy. Wolała już słuchać sama siebie, niż nie słyszeć nic.

— Nie mów tak — rzucił głosem, który nie znosił sprzeciwu. Kobieta przewróciła oczami, spoglądając za siebie, gdzie Trevor, niemal całym ciałem oparty na młodszym z Winchesterów, powoli kuśtykał w stronę wyjścia z magazynu.

— Szybciej, gołąbeczki, zanim wypluję własne serce — mruknął już nieco nieprzytomnie przyjaciel [T.I.], na co Dean rzucił mu spojrzenie groźnych oczu, nie odzywając się nawet słowem. Gdy ruchów kobiety nie krępował już żaden węzeł, podparła się dłońmi o wilgotny piach, usiłując wstać. Winchester położył jednak dłoń na jej ramieniu, jeszcze przez chwilę ją zatrzymując. Schował rękę w kieszeni kurtki, po czym wyciągnął stamtąd nieduży pierścionek, błyszczący srebrem w świetle platynowego księżyca, którego zimny blask przedzierał się przez szpary między deskami, którymi zabite było okno.

— Kocham cię do tego stopnia, że gdybyś miała pójść do piekła, zostałbym tam za ciebie — stwierdził, spoglądając w stronę dziewczyny nieco rozkojarzony spojrzeniem. Ta roześmiała się cicho, układając rękę na jego ramionach. — Wyjdziesz za mnie?

— Uwielbiam w tobie to, że jesteś takim romantykiem. — Jej głos zawierał nutę sarkazmu, który skutecznie tłumiła przepełniająca ją radość. Uśmiechnęła się szeroko, po czym złożyła na ustach mężczyzny szybki, słodki pocałunek. — Ubóstwiam twoje nazwisko, więc niech ci będzie, Winchester.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro