amor timere
Yuri!!! on Ice
imagin | yurio plisetsky
Wyglądał jak płatek śniegu. Wirował wokół własnej osi, porywany nieco podmuchami ostrego wiatru. Delikatny i kruchy. Wyjątkowy, tak jak każdy płatek.
Gdy tylko biegiem wpadała na halę lodowiska, szybko siadała na najbliższą ławkę, zrzucając z ramienia torbę wypełnioną jej szkolnymi książkami. Wlepiała w niego swoje błyszczące oczy, z zachwytem oglądając każdy kolejny skok i piruet. Z tyłu głowy miała obowiązek wykonania kilku stron zadań z angielskiego, jednakże w takich momentach szkoła nie wydawała się jej istotna.
— Po co przyszłaś? — zapytał oschle, wyhamowując zgrabnie przed barierką i sięgając po butelkę wody. Dziewczyna rzuciła mu się z pomocą, podając mu zmarzniętą dłonią napój. Yuri skrzywił się nieco, niemalże wyrywając z jej rąk plastik.
— Chciałam cię zobaczyć. — Kobieta uśmiechnęła się do niego, wzruszając nieco ramionami. Owinęła się mocniej szalikiem czując, że przeszywający mróz coraz bardziej jej przeszkadza.
— Ile razy mam ci powtarzać, żebyś przestała tu przychodzić?
— Gdybym to ja przestała przychodzić, to czy ty przyszedłbyś do mnie?
Pojawiała się tam niemal codziennie. Gdy tylko szkolny dzwonek ogłaszał koniec ostatniej lekcji, [T.I.] wrzucała do torby zeszyty i długopisy, i szybkim krokiem opuszczała szkołę, śpiesząc się by obejrzeć chociażby końcówkę jego wykańczającego treningu. Uwielbiała patrzeć zarówno na idealne, jak i lekko zachwiane piruety, bo wiedziała, że to właśnie pomyłki motywowały go najbardziej. Nie mogła oderwać wzroku od jego idealnych, pociągłych ruchów, twarzy wykrzywionej w skupieniu, jasnych włosów związanych w kucyk. Uwielbiała dźwięk jaki wydawały jego łyżwy przy każdym wybiciu się do Toe Loopa, jego nieco urywany oddech po wykonaniu programu. Poza tym, tylko gdy jeździł zdawał się akceptować jej obecność.
Był w stosunku do niej obrzydliwie opryskliwy. Często na nią krzyczał, był sarkastyczny i uszczypliwy. Ani razu się do niej nie uśmiechnął, cały czas zakazywał jej przychodzenia na jego treningi. Jednak mimo tego wszystkiego, wciąż tak bardzo się o nią troszczył.
Tak jak teraz, gdy schodząc z kryształowej tafli lodowiska założył na płozy ochraniacze, po czym sięgnął po swoją kurtkę i okrył nią ramiona dziewczyny. Chyba zauważył jej czerwone z zimna policzki i gęsią skórkę na dłoniach.
Nienawidził gdy przychodziła na jego treningi. Widział ją już od samego wejścia, a jego umysł, który do tej pory w pełni skupiony był na perfekcyjnym wykonaniu każdego z elementów programu, zamieniał się w gonitwę różowo-czarnych myśli. W głowie miał już tylko jej promienny uśmiech, błyszczące w słońcu włosy, zafascynowane oczy, niemalże bez przerwy wlepione w jego osobę, ciepło jej dłoni. Każdy upadek na taflę traktował jak największą porażkę, będąc przecież pewnym, że ona widziała jego wszystkie błędy.
Ale co, gdyby rzeczywiście przestała przychodzić?
Już nie mógłby przyglądać się jej z drugiego końca ławki dowiązując łyżwy, gdy ona była zbyt zajęta rozwiązywaniem zadania domowego, by zwrócić na niego uwagę. Nie mógłby już liczyć na brawa za każdym razem, gdy wykonał program. Nie dostawałby już w każdy czwartek tej ziołowej herbaty, która może i była obrzydliwa, ale zawsze gorąca. Nie mógłby chodzić z nią do końca ulicy, słuchając jej ciepłego głosu, który z zafascynowaniem opowiadał o jej szkolnym dniu, by, gdy dochodzili już do rozwidlenia, ona mogła życzyć mu miłej reszty dnia i pożegnać go obietnicą, że następnego dnia również go odwiedzi.
Miał więc jednak nadzieję, że nigdy nie posłucha jego narzekania i będzie go odwiedzać tak często, jak tylko będzie mogła.
— Ja... — Westchnął cicho, siadając na ławce tuż obok niej. — Nawet nie wiem gdzie mieszkasz.
— Jeżeli to jest jedyną przeszkodą, która utrudnia ci odwiedzenie mnie, to z przyjemnością rozwiąże dla ciebie ten problem.
Z uśmiechem tak wielkim i radosnym, jakiego chyba w życiu nie widział, sięgnęła do torby po czarny notes i długopis. Szybko nabazgrała coś na jednej z białych stron, po czym wyrwała ją zgrabnie. Podała mu kartkę, patrząc wprost w jego oczy.
Yuri zmarszczył nieco brwi, zabierając z jej rąk przedmiot. Przeskanował wzrokiem wypisaną na nim treść, w tym samym momencie uświadamiając sobie, że [T.I.] podała mu swój adres.
— Skąd w ogóle pomysł, że chciałbym cię odwiedzić? — zapytał opryskliwie, jednakże jąkając się przy tym nieco. Ostentacyjnie zmiął karteczkę, po czym włożył ją do kieszeni tak, żeby dziewczyn nie miała okazji tego zobaczyć.
Poza jego dziadkiem, ona była pierwszą osobą dla której, z własnej nieprzymuszonej chęci, chciał być miły. Chciał, by uśmiechała się do niego swoim najpiękniejszym uśmiechem, by chwaliła perfekcyjnie wykonane elementy i pocieszała, gdy coś nie wyszło tak, jak tego by oczekiwał, albo jak oczekiwali tego od niego inni. By była przy nim, gdy wszystko wokół zdawało się przytłaczać, a każdy zaczęty proces zdawał się nie mieć końca. By była osobą, na której mógł polegać bez względu na to, jak źle działo się w jego życiu. By mógł obdarowywać ją ciepłymi komplementami i słodkimi pocałunkami.
A on chciał być dla niej kimś, o kim myśli gdy tylko się obudzi oraz zaraz przed tym, gdy idzie spać. Kimś, komu mogłaby powierzyć każdy obrzydliwy sekret. Kimś, na kogo ramieniu mogłaby wypłakiwać ostatnie łzy. Kimś, w kogo obecności mogłaby śmiać się najdziwniejszym i najgłośniejszym ze śmiechów. Kimś, przy kim mogłaby śpiewać swoje ulubione piosenki, zmuszając go niekiedy by robił to razem z nią.
Chciał by pokochała go tak mocno, jak on pokochał ją.
Ale co w nim było do kochania?
Zawsze gdy ją widywał, chciał skomplementować to jak pięknie wyglądała w czymkolwiek, co miała na sobie. Za każdym razem jednak milczał, albo rzucał opryskliwy komentarz na temat tego, jak kolor jej szalika gryzie się z jej strojem, co ona zbywała tym perłowym śmiechem.
Gdy średnio raz w tygodniu próbował zaprosić ją na kawę, z jego ust wyrywało się jedynie ostre ostrzeżenie, że jeżeli przyjdzie na jego trening jeszcze raz, on poprosi Yakova by ryglował drzwi.
Za każdym razem gdy chciał oddać jej ciepłe uściski, którymi coraz rzadziej go obdarowywała, jedynie odpychał ją od siebie delikatnie, odwracając się od razu, by [T.I.] nie mogła dojrzeć jego rumianych policzków.
Bał się uczuć, którymi ją darzył. Wszystko to było dla niego dziwne, niezrozumiałe. Zamiast na chwilę się zatrzymać i zastanowić nad tym, co w zasadzie powinien zrobić, po prostu wybierał to, co już znał – chłód i agresję.
— Podobno jesteś dobry z rosyjskiego. Wpadnij jutro, pomożesz mi w przygotowaniu do egzaminu. — Włożyła długopis i notes z powrotem do torby, po czym podniosła się z ławki i, nie patrząc nawet w jego stronę, ruszyła w stronę wyjścia.
— Wcale nie jestem dobry z rosyjskiego!
Kobieta zatrzymała się na chwilę i odwróciła z wymalowanym na twarzy zdziwieniem.
— Nie? — przekrzywiła lekko głowę w lewo, intensywnie wpatrując się w jego oczy. — Nic nie szkodzi! Jestem świetna z rosyjskiego, pomogę ci w tych przygotowaniach do egzaminu!
Odwróciła się na pięcie i po prostu wyszła, zostawiając go zarumienionego po same uszy, z dłonią zaciśniętą na zwitku papieru w jego kieszeni.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro