Rozdział I
Wielki Dom, maj 2014
Leżę na kocu piknikowym i wpatruję się w bezchmurne, błękitne letnie niebo. Oprócz nieba widzę także polne kwiaty oraz wysoką zieloną trawę. Promienie popołudniowego słońca ogrzewają mi skórę, kości, brzuch... rozluźniam się. Ależ mi dobrze... Rozkoszuję się tą chwilą, chwilą spokoju, chwilą stuprocentowego zadowolenia. Powinnam mieć wyrzuty sumienia, że czuję tę radość, to spełnienie, ale nie mam. Zycie tu i teraz jest cudowne, nauczyłam się je doceniać i żyć chwilą, tak jak mój mąż. Uśmiecham się, gdy w mojej głowie pojawiają się wspomnienia z minionej nocy w naszym mieszkaniu w Escali...
***
Witki pejcza w zmysłowym tempie prześlizgują się po moim zaokrąglonym brzuchu.
- Już wystarczy, Ano? - Christian szepcze mi do ucha.
- Och, proszę. - Pociągam za kajdanki. Stoję w pokoju zabaw przytwierdzona do krzyża. Oczy mam zasłonięte. Pośladki mnie pieką od słodkich smagnięć pejczem.
- Proszę co? Łapię głośno powietrze.
- Proszę, proszę pana. Christian kładzie dłoń na piekącej skórze i gładzi ją delikatnie.
- No już, już. - Przesuwa dłoń w dół i jego palce wsuwają się we mnie. Jęczę.
- Pani Grey - dyszy i pociąga zębami za ucho. - Jest pani taka gotowa. Palce wślizgują się we mnie i wyślizgują, uderzając w to miejsce, w ten słodki guziczek. Pejcz upada na podłogę, dłoń Christiana przesuwa się na brzuch i jeszcze wyżej, na piersi. Zamieram. Są takie wrażliwe.
- Ćśś - mówi Christian i bierze jedną w dłoń, kciukiem muska delikatnie brodawkę.
- Aach. Jego palce są delikatne i uwodzicielskie, i rozkosz rozchodzi się od piersi w dół, dół, dół... Odchylam głowę, wpychając brodawkę w jego dłoń, a z mojego gardła wydobywa się jęk.
- Lubię cię słyszeć - szepcze Christian. Na biodrze czuję jego wzwód, guziki rozporka wbijają mi się w skórę, gdy jego palce kontynuują nieustępliwie, rytmicznie wchodząc we mnie i wychodząc.
- Chcesz tak dojść? - pyta.
- Nie. Jego palce zatrzymują się we mnie.
- Naprawdę, pani Grey? A to zależy od pani? - Zaciska palce wokół brodawki.
- Nie... Nie, proszę pana.
- Tak lepiej.
- Ach. Proszę.
- Czego pragniesz, Anastasio?
- Ciebie. Zawsze. -Wciąga głośno powietrze. - Całego ciebie - dodaję bez tchu.
Wysuwa ze mnie palce, odwraca przodem do siebie i zdejmuje mi z oczu przepaskę. Mrugam powiekami, a potem patrzę w jego płonące szare oczy. Przesuwa palcami po mojej wardze, a potem wsuwa mi je do ust, pozwalając poczuć słony smak mego podniecenia.
- Ssij - szepcze. Po chwili jego dłonie przesuwają się ku kajdankom nad moją głową, rozpina je. Odwraca mnie twarzą do ściany, pociąga za warkocz i bierze w ramiona. Przechyla mi głowę na bok i prześlizguje się ustami w górę szyi aż do ucha.
- Chcę, żebyś wzięła go do ust. - Głos ma miękki i uwodzicielski. Mięśnie w moim podbrzuszu zaciskają się rozkosznie. Jęczę. Odwracam się przodem do niego, przyciągam jego głowę i mocno całuję, a mój język wdziera się do jego ust, smakując i delektując się. Christian jęczy, kładzie dłonie na moich pośladkach i pociąga mnie do siebie, ale tak, że dotyka go tylko mój ciążowy brzuch. Przygryzam jego brodę i obsypuję pocałunkami szyję, podczas gdy palce wędrują ku jego dżinsom. Pociągam za pasek, po czym rozpinam guziki przy rozporku. Klękam przed nim, a on kładzie mi dłonie na ramionach. Gdy podnoszę na niego wzrok, widzę, że patrzy na mnie. Oczy ma pociemniałe, usta rozchylone i głośno wciąga powietrze, gdy uwalniam jego członek, by chwilę potem wsunąć go sobie do ust. Uwielbiam to robić. Słyszeć jego urywany oddech i ciche jęki. Zamykam oczy i ssę mocno, rozkoszując się jego smakiem i twardością. On chwyta moją głowę, zatrzymując mnie, a ja wsuwam go jeszcze głębiej do ust.
- Otwórz oczy i popatrz na mnie - nakazuje. Głos ma niski. Wypycha biodra, wypełniając mnie sobą aż do gardła, po czym szybko się wycofuje. Powtarza to, a ja unoszę ręce, żeby go złapać. Christian nieruchomieje.
- Nie dotykaj, inaczej znowu cię zakuję w kajdanki. Chcę jedynie twoich ust - warczy. O rety. Chowam ręce za plecami i podnoszę na niego niewinny wzrok, usta mając pełne jego męskości.
- Grzeczna dziewczynka - mówi. Głos ma schrypnięty. Wysuwa się, po czym znowu we mnie wchodzi. - Ma pani usta stworzone do robienia loda, pani Grey. - Zamyka oczy i wsuwa się do mojej buzi, a ja zaciskam wargi i przebiegam po nim językiem. Biorę go jeszcze głębiej i wycofuję się, i jeszcze raz, i jeszcze.
- Ach! Przestań! - woła i wysuwa się ze mnie. Pociąga mnie za ramiona, każąc wstać. Łapie mój warkocz, mocno mnie całuje, a jego nieustępliwy język jest jednocześnie łakomy i hojny. Nagle mnie puszcza i nim zdążę się zorientować, co się dzieje, bierze mnie na ręce i podchodzi do łóżka. Kładzie mnie delikatnie, tak że pupa leży na skraju materaca. - Opleć mnie nogami w pasie - nakazuje. Robię to i przyciągam go do siebie. On się nachyla, kładzie ręce po obu stronach mojej głowy i bardzo powoli wsuwa się we mnie. Och, ale przyjemnie. Zamykam oczy i rozkoszuję się tym doznaniem.
- Okej? - pyta z troską.
- Och, Christianie. Tak. Tak. Proszę. - Oplatam go jeszcze ciaśniej i wysuwam biodra w jego stronę.
Jęczy. Chwytam jego ramiona, on zaś wykonuje powolne pchnięcia.
- Christianie, proszę. Mocniej, nic mi się nie stanie. Jęczy i zaczyna się poruszać, ale tym razem tak naprawdę, wbijając się we mnie raz za razem. Och, bosko.
- Tak - dyszę, gdy zaczynam się wspinać... Jęczy, nacierając na mnie z nową determinacją... i jestem blisko. Och, proszę. Nie przestawaj.
- Dalej, Ana - jęczy przez zaciśnięte zęby i ja eksploduję wokół niego, a mój orgazm trwa i trwa, i trwa. Jeszcze wykrzykuję jego imię, gdy on nieruchomieje, szczytując.
- Ana! - woła. Christian leży obok mnie z dłonią na moim brzuchu.
- Jak tam moja córka?
- Tańczy - śmieję się.
- Tańczy? A tak! Wow. Czuję ją. - Uśmiecha się, gdy Druga Fasolka wyczynia w moim brzuchu harce.
- Myślę, że już lubi seks. Christian marszczy brwi.
- Naprawdę? - pyta cierpko. Przesuwa się tak, że dotyka ustami brzucha.
- Możesz o nim zapomnieć, dopóki nie skończysz trzydziestu lat, młoda damo. Chichoczę.
- Och, Christianie, ale z ciebie hipokryta.
- Nie, jestem po prostu troskliwym ojcem. - Patrzy na mnie, marszcząc z niepokojem brwi.
- Jesteś cudownym ojcem. Od początku wiedziałam, że tak będzie. - Dotykam jego kochanej twarzy, a on posyła mi ten swój nieśmiały uśmiech.
- Podoba mi się - mruczy, gładząc, a potem całując brzuch.
- Mam ciebie więcej. - Wydymam usta.
- Ja nie lubię, jak jest mnie więcej.
- Jest super, jak dochodzisz.
- Christian!
- I już się nie mogę doczekać, żeby spróbować znowu twojego mleka.
- Christian! Ale z ciebie zboczony... Rzuca się nagle na mnie, mocno całuje, zarzuca nogę na moją, a ręce unosi mi nad głowę.
- Kochasz perwersyjne bzykanko - szepcze. Uśmiecham się szeroko.
- Tak, kocham perwersyjne bzykanko. I kocham ciebie. Bardzo.
***
Budzi mnie pisk radości mojego syna i choć nie widzę jego ani Christiana, uśmiecham się jak idiotka. Ted nasycił się popołudniową drzemką i teraz baraszkują niedaleko. Leżę cicho. Christian ma niesamowitą cierpliwość do Teddy'ego. Większą niż w stosunku do mnie. Prycham. No ale przecież tak właśnie powinno być. A mój śliczny mały chłopczyk, oczko w głowie mamy i taty, nie wie, co to strach. Christian z kolei nadal jest nadopiekuńczy - w stosunku do nas obojga. Mój słodki, zmienny, kontrolujący Szary.
- Poszukajmy mamusi. Jest tu gdzieś na łące. Ted mówi coś, czego nie słyszę, a Christian śmieje się głośno, radośnie. To taki magiczny dźwięk, pełen rodzicielskiej radości. Nie potrafię się oprzeć. Podnoszę się na łokciach, aby zobaczyć, co robią. Christian wiruje z Tedem w objęciach, a mały piszczy z zachwytu. Wyrzuca go wysoko do góry -wstrzymuję oddech - i łapie go. Ted piszczy z radości, a ja oddycham z ulgą. Och, mój mały mężczyzna, mój kochany mały mężczyzna, nigdy nie ma dość.
- Jeszcze, tatusiu! - piszczy. Christian spełnia jego życzenie, a mnie znowu serce podchodzi do gardła. Mój mąż całuje miedziane włoski Teda, a potem przez chwilę bezlitośnie łaskocze. Teddy wyje ze śmiechu, rzucając się w ramionach Christiana. Ten stawia go w końcu na ziemi.
- Poszukajmy mamusi. Chowa się w trawie. Ted uśmiecha się promiennie, zachwycony nową zabawą, i rozgląda się po łące. Bierze Christiana za rękę i pokazuje miejsce, w którym mnie nie ma. Chichoczę. Kładę się szybko, zachwycona tą zabawą. - Ted, słyszałem mamusię. A ty?
- Mamusiu! Prycham, słysząc władczy ton syna. Jezu, taki podobny do ojca, a ma dopiero dwa latka.
- Teddy! - odkrzykuję, wpatrując się w niebo i uśmiechając od ucha do ucha.
- Mamusiu! Chwilę później słyszę ich kroki i najpierw Ted, a za nim Christian wyłaniają się z wysokiej trawy.
- Mamusia! - piszczy mój synek i wspina się na mnie.
- Hej, maleńki! - Tulę go do siebie i całuję jego pulchny policzek. On chichocze i też mnie całuje, po czym wyrywa się z moich ramion.
- Cześć, mamusiu. - Christian uśmiecha się do mnie.
- Cześć, tatusiu. - Też się uśmiecham. Podnosi Teda i siada obok mnie, sadzając sobie naszego syna na kolanach.
- Delikatnie z mamusią - beszta Teda. Uśmiecham się kpiąco. I kto to mówi! Christian wyjmuje z kieszeni BlackBerry i daje go Tedowi. To nam gwarantuje jakieś pięć minut spokoju. Teddy ogląda telefon ze wszystkich stron. Wydaje się taki poważny, taki skoncentrowany, jak jego tatuś, kiedy czyta mejle. Christian muska nosem jego włosy, a mnie na ich widok rośnie serce. Podobni jak dwie krople wody. Moi dwaj ulubieni mężczyźni, najulubieńsi na świecie. Oczywiście Ted jest najpiękniejszym i najmądrzejszym dzieckiem na tej planecie, ale przecież jestem jego matką i wolno mi tak uważać. A Christian jest... cóż, Christian jest po prostu sobą. W białym T-shircie i dżinsach wygląda równie apetycznie jak zazwyczaj. Czym sobie na niego zasłużyłam?
- Dobrze pani wygląda, pani Grey.
- Pan także, panie Grey.
- Ładna jest ta nasza mamusia, no nie? - szepcze Christian Tedowi do ucha. Mały się od niego odgania, bardziej zainteresowany tatusiowym telefonem. Chichoczę. Christian uśmiecha się i całuje włosy Teda.
- Nie mogę uwierzyć, że jutro skończy dwa latka. - Wzdycha tęsknie. Wyciąga rękę i kładzie ją na moim brzuchu.
- Miejmy dużo dzieci - mówi. - Przynajmniej jeszcze jedno. Jak tam moja córka?
- Dobrze. Chyba śpi.
- Dzień dobry, panie Grey. Cześć, Ano. Odwracamy się i widzimy Sophie, dziesięcioletnią córkę Taylora. Wyłania się właśnie z wysokiej trawy.
- Sofiiii - piszczy zachwycony Ted. Zrywa się z kolan Christiana, rzucając telefon na trawę.
- Mam od Gail lody na patyku - mówi Sophie. - Mogę dać jednego Tedowi?
- Pewnie - odpowiadam. O rety, ależ będzie brudny.
- Lód! - Ted wyciąga rączki i Sophie podaje mu jeden. Już z niego kapie. Siadam, biorę od synka łakocie i szybko wsuwam do ust, zlizując nadmiar soku. Hmm... żurawinowy, zimny i pyszny.
- Mój! - protestuje Ted, a w jego głosie słychać oburzenie.
- Już ci daję. - Oddaję mu nieco mniej cieknącego loda, który wędruje prosto do jego buzi. Uśmiecha się szeroko.
- Mogę iść z Tedem na spacer? - pyta Sophie.
- Oczywiście.
- Nie odchodźcie za daleko.
- Dobrze, panie Grey. - Orzechowe oczy Sophie są duże i poważne. Myślę, że Christian ją trochę przeraża. Bierze małego za rękę i razem odchodzą. Christian ich obserwuje.
- Nic im nie będzie, Christianie. Zresztą co by mogło się stać tutaj? - Marszczy brwi, a ja wchodzę mu na kolana. - Poza tym Ted zupełnie stracił dla niej głowę. Christian prycha i nosem pieści moje włosy. - To wspaniała dziewczynka.
- Owszem. I ładna. Jasnowłosy aniołek. Nieruchomieje i kładzie dłonie na moim brzuchu.
- Dziewczynki, co? - W jego głosie słychać cień niepokoju.
- Jeszcze przez co najmniej trzy miesiące nie musisz się martwić o córkę. Wszystko mam pod kontrolą. Okej? Całuje mnie za uchem.
- Skoro tak pani twierdzi, pani Grey. - Przygryza je. Piszczę cicho. - Podobał mi się wczorajszy wieczór - mówi. - Częściej powinniśmy to robić.
- Mnie też się podobał.
- I moglibyśmy, gdybyś przestała pracować... Przewracam oczami, a on obejmuje mnie mocniej i uśmiecha się do mej szyi. - Czy pani przewraca oczami, pani Grey? - Groźba jest realna, ale zmysłowa, ponieważ jednak znajdujemy się na środku łąki, po której biegają dzieci, ignoruję zaproszenie.
- Grey Publishing ma autora na liście bestsellerów „New York Timesa". Boyce Fox sprzedaje się rewelacyjnie, sprzedaż e-booków też idzie świetnie i w końcu udało mi się zgromadzić odpowiednią ekipę.
- I zarabiasz pieniądze w tych trudnych czasach - dodaje Christian z dumą. - Ale... lubię mieć cię w domu. Odchylam się tak, żeby widzieć jego twarz. Patrzy na mnie błyszczącymi oczami.
- Ja też to lubię - mruczę, a on mnie całuje, nie odrywając dłoni od mego brzucha. Widząc, że jest w dobrym nastroju, postanawiam poruszyć delikatny temat. - Myślałeś już o mojej propozycji? Spina się.
- Ana, odpowiedź brzmi „nie".
- Ale Ella to takie śliczne imię.
- Nie nazwę córki po mojej matce. Nie. Koniec dyskusji.
- Jesteś pewny?
- Tak. Ana, porzuć ten pomysł. Nie chcę, aby moją córkę kalała moja przeszłość.
- Okej. Przepraszam. - Cholera... Nie chcę go denerwować.
- Tak już lepiej. Przestań próbować to naprawiać - burczy. - Zmusiłaś mnie do przyznania, że ją kochałem, zaciągnęłaś mnie na jej grób. Wystarczy. O nie. Obracam się na jego kolanach i ujmuję jego twarz w dłonie.
- Przepraszam. Naprawdę. Nie bądź na mnie zły, proszę. - Całuję kącik jego ust. Po chwili pokazuje palcem na drugi kącik, a ja uśmiecham się i też go całuję. Pokazuje na nos. Całuję. Uśmiecha się szeroko i kładzie dłonie na moich pośladkach.
- Och, pani Grey, i co ja mam z panią zrobić?
- Jestem pewna, że coś wymyślisz - mruczę. Christian odwraca się nagle i popycha mnie na koc.
- A może zrobię to teraz? - szepcze z lubieżnym uśmiechem.
- Christian! Nagle rozlega się głośny płacz Teda. Christian niczym pantera zrywa się z koca i biegnie w stronę, skąd dochodzi ten dźwięk. Ruszam za nim, ale wolniej. Prawdę mówiąc, nie przejmuję się tym tak bardzo jak Christian - to nie był płacz, na którego dźwięk wbiegałabym na górę, pokonując po dwa stopnie naraz. Christian kołysze Teddy'ego w ramionach. Nasz chłopczyk żałośnie płacze i pokazuje na ziemię, gdzie leżą resztki jego loda, roztapiając się i brudząc trawę.
- Spadł mu - mówi ze smutkiem Sophie. - Dałabym mu swojego, ale zdążyłam już zjeść.
- Och, Sophie, skarbie, nie przejmuj się tym. - Głaszczę ją po głowie.
- Mamusiu! - zawodzi Ted, wyciągając do mnie ręce. Christian podaje mi go niechętnie.
- No już, już.
- Lód - szlocha.
- Wiem, maleńki. Pójdziemy do pani Taylor i poprosimy, żeby nam dała drugiego. - Całuję go w główkę... och, tak ślicznie pachnie. Pachnie moim małym synkiem.
- Lód - pociąga nosem. Biorę jego rączkę i całuję klejące się paluszki.
- Czuję twojego loda tutaj, na twoich paluszkach. Ted przestaje płakać i przygląda się uważnie swojej dłoni. - Włóż paluszki do buzi. Tak robi.
- Lód!
- Tak. Lód. Uśmiecha się szeroko. Mój zmienny mały chłopczyk, zupełnie jak jego tata. Cóż, on ma przynajmniej wymówkę - ma dopiero dwa lata.
- Pójdziemy do pani Taylor? - Kiwa głową i uśmiecha się słodko. - Może cię nieść tatuś? - Kręci głową i zarzuca mi rączki na szyję. - Myślę, że tatuś też chce posmakować loda - szepczę do uszka Teda. Ted patrzy najpierw na mnie, potem na swoją dłoń i wyciąga ją do Christiana. Ten się uśmiecha i bierze paluszki Teda do ust.
- Hmm... smaczny. Ted chichocze i wyciąga ręce, chcąc, żeby wziął go Christian. No więc tatuś bierze synka od mamy i sadza sobie na biodrze.
- Sophie, gdzie Gail?
- Była w dużym domu. Zerkam na Christiana. Jego uśmiech zrobił się słodko-gorzki i zastanawiam się, o czym teraz myśli.
- Tak dobrze sobie z nim radzisz - mówi cicho.
- Z tym malcem? - Targam Tedowi włosy. - Tylko dlatego, że mam już wprawę z Greyami. - Uśmiecham się drwiąco do męża. Śmieje się.
- O tak, to prawda, pani Grey. Teddy wierci się na rękach Christiana. Teraz ma ochotę iść, mój mały uparciuch. Biorę go za jedną rączkę, a tata za drugą i robimy huśtawkę. Sophie biegnie wesoło przed nami. Macham do Taylora, który ma wyjątkowo dzień wolny i siedzi przed garażem w dżinsach i białym podkoszulku, majstrując przy starym motocyklu.
***
Zatrzymuję się pod drzwiami do pokoju Teda i słucham, jak Christian mu czyta. „Jam jest Lorax! Mówię w imieniu drzew..." Kiedy zaglądam do środka, Teddy mocno śpi, a Christian dalej czyta. Na mój widok zamyka książkę. Przykłada palec do ust i włącza elektroniczną nianię. Poprawia Tedowi kołderkę, dotyka jego policzka, a potem prostuje się i wychodzi na paluszkach. Trudno się z niego nie śmiać. Na korytarzu Christian bierze mnie w ramiona.
- Boże, kocham go, ale jest super, kiedy w końcu zaśnie - mruczy mi do ust.
- Święte słowa. Patrzy na mnie łagodnym wzrokiem.
- Ledwie mogę uwierzyć w to, że jest z nami już dwa lata.
- Wiem. - Całuję go i przez chwilę wracam myślami do narodzin Teddy'ego: cesarskiego cięcia, strachu Christiana, spokoju doktor Greene, kiedy mojej Fasolce groziło niebezpieczeństwo. Wzdrygam się w duchu na to wspomnienie.
***
- Pani Grey, poród trwa już piętnaście godzin. Skurcze zwolniły pomimo oksytocyny. Musimy zrobić cesarskie cięcie, dziecko jest zagrożone. - Doktor Greene jest stanowcza.
- W samą, kurwa, porę! - warczy na nią Christian. Doktor Greene go ignoruje.
- Christianie, uspokój się. - Ściskam jego dłoń. Głos mam słaby i wszystko jest rozmazane: ściany, aparatura, odziani na zielono ludzie... Chcę jedynie zasnąć. Ale najpierw muszę zrobić coś ważnego... Och, tak. - Chciałam go sama urodzić.
- Pani Grey, proszę. Cesarka.
- Proszę, Ana - błaga Christian.
- Mogę w takim razie zasnąć?
- Tak, skarbie, tak. - To niemal szloch. Christian całuje mnie w czoło.
- Chcę zobaczyć Fasolkę.
- Zobaczysz.
- Okej - szepczę.
- Nareszcie - mruczy doktor Greene.
- Siostro, proszę wezwać anestezjologa. Doktorze Miller, proszę się przygotować do cięcia. Pani Grey, przewieziemy panią na salę operacyjną.
- Przewieziemy? - pytam jednocześnie ja i Christian.
- Tak. Teraz. I nagle jedziemy - szybko, światła na suficie zlewają się w jeden jasny ciąg.
- Panie Grey, musi pan założyć fartuch medyczny.
- Słucham? - Natychmiast, panie Grey. Ściska mi dłoń, po czym ją puszcza.
- Christianie! - wołam i ogarnia mnie panika. Przejeżdżamy przez kolejne drzwi, a parę chwil później pielęgniarka ustawia mi na klatce piersiowej parawan. Drzwi otwierają się i zamykają, i jest tu tyle osób. Jest tak głośno... Chcę do domu.
- Christian? - Szukam mojego męża.
- Zaraz tu przyjdzie, pani Grey. Chwilę później jest już przy mnie.
- Boję się - szepczę, biorąc go za rękę.
- Nie, maleńka, nie. Jestem tutaj. Nie bój się. Jesteś moją silną Aną. - Całuje mnie w czoło i z jego tonu wnioskuję, że coś jest nie tak.
- Co się dzieje?
- Nic się nie dzieje. Wszystko w porządku. Skarbie, jesteś po prostu wyczerpana. - W jego oczach płonie strach.
- Pani Grey, anestezjolog już tu jest. Otrzyma pani znieczulenie zewnątrzoponowe, a potem możemy działać.
- Ma kolejny skurcz.
Czuję, jakby wokół mojego brzucha zaciskała się stalowa obręcz. Cholera! Miażdżę Christianowi dłoń. Właśnie to jest męczące - przetrzymywanie bólu. Jestem taka zmęczona. Czuję, jak po moim ciele rozchodzi się znieczulenie. Koncentruję się na twarzy Christiana. Na zmarszczce pomiędzy brwiami. Jest spięty. Martwi się. Dlaczego się martwi?
- Czuje to pani, pani Grey? - Zza zasłony dobiega mnie głos doktor Greene.
- Co czuję?
- Nie czuje.
- Nie.
- To dobrze. Doktorze Miller, zaczynamy.
- Dobrze ci idzie, Ana. Christian jest blady. Na jego czole widać kropelki potu. Jest przerażony. Nie bój się, Christianie. Nie bój się.
- Kocham cię - szepczę.
- Och, Ano - szlocha.
- Tak bardzo, bardzo cię kocham. Czuję w środku dziwne ciągnięcie. Jeszcze nigdy czegoś takiego nie czułam. Christian zagląda za parawan i blednie, ale patrzy zafascynowany.
- Co się dzieje?
- Ssanie! Dobrze... Nagle powietrze przeszywa gniewny krzyk.
- Ma pani syna, pani Grey. Ile punktów?
- Dziewięć.
- Mogę go zobaczyć? - pytam bez tchu. Christian znika mi z oczu i chwilę później pojawia się, trzymając mojego syna otulonego błękitnym kocykiem. Twarz ma różową, pokrytą białą mazią i krwią. Moje dziecko. Moja Fasolka... Theodore Raymond Grey.
Kiedy zerkam na Christiana, widzę, że w oczach ma łzy.
- Oto twój syn, pani Grey - szepcze. Głos ma zachrypnięty.
- Nasz syn. Jest piękny.
- To prawda - mówi Christian i składa pocałunek na czole naszego pięknego chłopca. Theodore Raymond Grey jest tego zupełnie nieświadomy. Oczka zamknięte, o płaczu nie ma mowy, po prostu śpi. To najpiękniejszy widok na świecie. Taki piękny, że zaczynam szlochać.
- Dziękuję ci, Ano - szepcze Christian i w jego oczach także widnieją łzy.
***
- Co się stało? - Christian unosi mi brodę.
- Przypomniały mi się narodziny Teda. Christian blednie i kładzie dłoń na mym brzuchu.
Nie zamierzam znowu tego przeżywać. Tym razem od razu cesarskie cięcie.
- Christianie, ja...
- Nie, Ano. Poprzednio mało brakowało, a byś się przekręciła. Nie.
- Wcale tak nie było.
- Nie. - W jego głosie słychać zdecydowanie. Kiedy jednak patrzy na mnie, jego spojrzenie łagodnieje. - Podoba mi się imię Phoebe - szepcze.
- Phoebe Grey? Phoebe... Tak, mnie też się podoba. - Uśmiecham się do niego.
- To dobrze. Chcę rozstawić prezent Teda. - Bierze mnie za rękę i schodzimy na dół. Emanuje z niego podniecenie, cały dzień czekał na tę chwilę.
- Myślisz, że mu się spodoba? - Patrzy na mnie niespokojnie.
- Oczywiście. Przez jakieś dwie minuty. Christianie, on ma dopiero dwa lata. Mój mąż skończył właśnie rozstawiać drewnianą kolejkę, którą kupił Teddy'emu na urodziny. Barney z biura przerobił dwa małe silniki tak, żeby działały na energię słoneczną, tak jak tamten śmigłowiec, który podarowałam Christianowi kilka lat temu. Christian nie może się doczekać wschodu słońca. Podejrzewam, że dlatego, iż sam chce się pobawić tą kolejką. Jutro odbędzie się przyjęcie urodzinowe Teda. Przyjadą Ray i José, i Greyowie, łącznie z nową kuzynką Teda, Avą, dwumiesięczną córeczką Kate i Elliota. Czekam niecierpliwie na spotkanie z Kate. Ciekawe, jak się odnajduje w macierzyństwie. Wyglądam przez okno i widzę, jak słońce się chowa za Półwyspem Olimpijskim. Na ten widok za każdym razem czuję radosny dreszcz, dokładnie tak, jak tamtego pierwszego dnia. Widok jest po prostu zachwycający: zmierzch nad Zatoką. Christian bierze mnie w ramiona.
- Niezły widok.
- To prawda - odpowiada, a kiedy odwracam się, by na niego spojrzeć, widzę, że wpatruje się we mnie. Całuje mnie delikatnie w usta.
- To piękny widok - mruczy.
- Mój ulubiony.
- To dom. Uśmiecha się szeroko i całuje ponownie.
- Kocham panią, pani Grey.
- Ja ciebie także, Christian , na zawsze.
_____________________________________________
Kochani jest pierwszy rozdział przypominający zakończenie książki Nowe oblicze Greya, kolejne rozdziały będą już moim pomysłem na kontynuację książki. Mam nadzieję , że uda mi się zainteresować was swoim pomysłem. Piszcie w komentarzach co o tym pomyśle sądzicie i jeśli się wam spodoba zostańcie do końca.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro