Rozdział 4
Dziś pojawia się kolejne trzy rozdziały, jeśli drogi czytający, podoba ci się, to co pisze, zostaw po sobie ślad. Gwiazdka i/lub komentarze mile widziane.
Miłego czytania.
Rozdział 4
Wbrew temu co powiedział Lupinowi, zamierzał odrobinę poszlajać się po domu. Był pewny, że są tu pomieszczenia, które chciałby zbadać. Poza tym wygląd człowieka niewyspanego może sprzyjać. Ludzie pomyślą, że ma koszmary, albo, że jest rozkojarzony. O ile poprawił kondycje poprzez dobre odżywanie, to jeszcze wiele brakowało mu by uznał, że jest to sylwetka, jaką chciałby mieć. Będzie musiał pomyśleć o nauczycielu i może o jakimś typowo mugolskim trenerze, do dopracowania kondycji. Ale to dopiero, kiedy opanuje aportuję. Po tym jak przypadkiem wypowiedział do Stworka rozkaz, zabrania go natychmiast do nowej biblioteki, odkrył wielką prawdę. Skrzaty nie przejmowały się barierami magicznymi stawianymi przez czarodziejów. Skrzat wyjaśnił, że czarodziej może się tego nauczyć i dał mu książkę. Okazywało się, że magia skrzatów o ile prostsza w formie, to dawała wiele niesamowitych możliwości. Był w niemałym szoku, gdy odkrył, że to jedna z matron rodu Black tak dobrze zgłębiła i zbadała, skrzacią magię. Nawet ochronne czary goblinów, nie były przeszkodą dla skrzata, a przynajmniej nie wielką. Ludzkie bariery były niczym zasłona z pajęczyny. Już widział taniec śmierci, jaki na polu walki, objętym czarem anty-deportacyjnym wywołałaby armia skrzatów z nożami. Dlatego jednym z ważniejszych elementów jego planu, było zrekrutowanie Zgredka, który obecnie latał po całym świecie szukając wolnych skrzatów i takich, które mają dość niewoli. By je wykupić, albo przekupić, albo przekonać, by były na wezwanie Harrego. Czarny Pan zdziwi się, gdy jego czołowi czarodzieje, będą ginęli w swoich łóżkach. I żadna ochrona nie będzie skuteczna.
Obecnie Harry poszukiwał Sali treningowej. Dziś, co prawda nie zamierzał jej sprawdzać, ale odkąd Stworek o niej wspomniał pragnął ją zobaczyć. Po kilku minutach błąkania się pomiędzy pomieszczeniami znalazł właściwą ścianę.
- Otwórz się przed spadkobiercą rodu Blacków. - Powiedział, a ściana przed nim stała się lekko przezroczysta. Sekret polegał na magii krwi, oraz intencji dostania się do właściwego pomieszczenia. Jednym słowem, musiał wiedzieć, co chce otworzyć i być właściwą do tego osobą.
Zielonooki wszedł do pomieszczenia przez ścianę, za sobą zobaczył normalne drzwi. Przed nim natomiast, znajdowało się duże pomieszczenie. Mogło mieć z dwadzieścia metrów długości i z dziesięć szerokości. Oświetlone było, nie tak jak inne pomieszczenia, ale jasnymi lampami o zimnym białym świetle padającymi z wnęk ukrytych na suficie, prosto na podłogę.
Na tylnej ścianie znajdowało się coś podobnego do szklanej sześciennej klatki, kłębiły się w niej tumany dymu, czasem krwisto czerwonego, czasem zielonego.
Pod ścianami stały stojaki na różnego rodzaju broń białą oraz kilka szaf, w której pewnie były ubrania ochronne. Najdziwniejsza natomiast była widmowa postać siedząca przed klatką.
- Witaj. - Powiedział Potter zbliżając się do postaci. - Rozumiem, że jesteś związany z Blackami? - Zapytał.
- Jestem William Alexander Kostin Black, pierworodny wnuka założyciela rodu Blacków, a ty nie masz w sobie wiele naszej krwi. - Powiedziała postać wstając i prezentując doskonale zbudowane ciało. Nie miał koszuli, tylko luźne spodnie, przy których znajdowały się pokrowce na noże. Był bardzo podobny do Syriusza, przynajmniej, jeśli chodzi o rysy twarzy. Nie miał na twarzy, ani jednego włoska, czy to na głowie, czy szczęce, czy nawet brwiach.
- Nie, prababka mojego ojca, była półkrwi Blackiem. - Odpowiedział zbliżając się powoli do postaci i miał rację. Duch w pewnym momencie skoczył do przodu, a Harry odruchowo postawił tarczę.
Ostrze prześlizgało się po niej krzesząc iskry.
- Brawo. Wspaniały pokaz refleksu i magii bezróżdżkowej. - Pochwalił duch, odkładając nóż do pochwy i wznosząc ręce w pokojowym geście. - Obiecuję nie atakować cię więcej, chyba, że podczas oficjalnego treningu. -
- Jakim cudem twoje ostrza uderzyły o moją tarczę? - Spytał Harry, nie opuszczając tarczy.
- To dość skomplikowane. Moja dusza na moje życzenie został zamknięta w sposób uniemożliwiający mi śmieć, ale też jestem związany z tym pomieszczeniem. - Powiedział wracając na swoje wcześniejsze miejsce. - Moim życzeniem było, pozostać w siedzibie póki trwa ród Blacków i uczyć następne pokolenia. Nie jestem do końca żywy, ale też nie jestem martwy. Rozumiem, że zamierzasz skorzystać z szkolenia? -
- Czego możesz mnie nauczyć? - Odpowiedział Harry unikając na jakiś czas konieczności deklarowania się. Czuł, że w tej Sali trzeba uważać na słowa.
- Walki wręcz, nożami, mieczem. Popracować nad twoją magią bezróżdżkowa. Nie jestem natomiast ekspertem w magii umysłu, a nie miałem z kim ćwiczyć. -
- Czy jest możliwość, sprawdzenia twoich intencji? -
- Hmm... Możesz mnie zaszantażować. - Powiedział duch ponownie wstając i ruszając do jednego z regałów. - To jest miecz z kawałkiem mojej duszy. Jego zniszczenie mnie unicestwi. - Powiedział rzucając ostrzem tak, że wbiło się przed Harry. - Zbadaj je. Można je zniszczyć, za pomocą jadu bazyliszka, śmiertelnej pożogi, ognia Vestii. - Zamyślił się. - Choć podejrzewam, że nie masz dostępu do wielu tych rzeczy. - Dodał po chwili i sięgnął na półkę po kolejną broń, tym razem sztylet, który wyglądał, jak kompletu od miecza. Na pewno powstał w tym samym okresie i prawdopodobnie był wykonany przez tego samego mistrza. - To ostrze goblinów, które wchłonęło jad bazyliszka. Jak wiesz srebro goblinów, przyjmuje te rzeczy, które czynią je potężniejszym. - Także ta broń wylądowała przed Potterem.
- Stworku? - Wezwał skrzata. - Zabierz ten miecz i sztylet do biblioteki. Na razie się pożegnamy, ale wrócę. Jeśli to, co powiedziałeś jest prawdą, nie grozi ci śmierć z mojej ręki. - Ukłonił się w stronę jednego z pierwszych Blacków i wyszedł, ruszając do swojej sypialni.
***
Następnego ranka został obudzony przez delikatne dzwonienie dzwonka. Otworzył powoli oczy i ujrzał skrzatkę, ubraną w żółtą letnią sukienkę, z całkiem sporym nożem przewieszonym przez plecy, niczym miecz jakiegoś herosa z książek fantasy.
- Witam, Panie Harry. - Powiedziała dźwięcznym głosem. - Zapewniam, że nie jestem tu, by cię zabić. Choć było by to dość łatwe. Czarny Pan na szczęście nie korzysta z naszych usług, do niczego innego niż opieka nad domami. Jestem Wiki, od trzech godzin na polecenie Zgredka, zajmuję się bezpieczeństwem pańskim oraz pańskich przyjaciół. Z tego co zrozumiałam od Stworka, Remus Lupin powinien zostać nią objęty, czy ktoś jeszcze? -
- Twój ton, sprawia, że już cię lubię. - Powiedział wyciągając do niej rękę. Wiki uścisnęła ją pewnie. - Czy możesz objąć ochroną kogoś, kto nie zostanie o tym poinformowany? -
- Tak, choć będzie to trudne i będzie wymagało większych nakładów finansowych. - Odpowiedziała natychmiast. - Chyba, że zamiast pełnej ochrony zależy ci tylko na tym, by w razie zagrożenia ktoś ich ewakuował. -
- To wystarczy. Obejmij ochroną Hermionę Granger, Ginny Wesley, Freda i Georga Weasley i Rona Weasley. - Zawahał się. - Jeśli uważasz, że to bezpieczne, to znaczy nie wyda nas to także Nimfadorę Tonks. -
- Nad panną Tonks będę musiała pomyśleć. Na razie nie mamy za wielu ludzi, a cały czas trzeba ich szkolić. Zgredek pracował całą noc i dopiero nad ranem, gdy zasypiał na stojącą, pozwolił sobie na wzięcie pomocników i odpoczynek. -
- Mówiłem mu, że ma się nie wykończyć. - Powiedział Harry ostrzej niż zamierzał.
- Dlatego, że to powiedziałeś tyle osób dołącza. Zgredek pokazuje wspomnienie z twoją prośbą. - Odpowiedziała z uśmiechem i błyskiem w oku. - Zaimponowałeś mi i pewnie też większości skrzatów z twojej armii. To, że nad losy świata czarodziejów, przedkładasz zmęczenie jednego skrzata było niesamowitą zagrywką. Myślałam, że to gra, ale po twojej reakcji na to co powiedziałam, widzę, że to dla ciebie odruch. Z radością będę służyć takiemu panu. - Powiedział kłaniając się.
- Jesteś wolną osobą. Nie musisz mi służyć. - Zaprotestował Harry. - Mimo, że wzywam was do walki i wydaje rozkazy, nie chcę niewolników. -
- I nie masz ich. Ale nie oszukuj się, każdy komuś służy, ci co mają szczęście mogą sami wybrać sobie pana. Nieliczni mogą wybrać dobrego. - Uśmiechnęła się figlarnie. - Za dziesięć minut masz śniadanie. Za pół godziny ruszasz z Remusem do Grinngotta, a potem do ministra. O trzynastej masz godzinną lekcję oklumencji, a po szesnastej przybędzie Hermiona Granger. Polecam zjeść coś lekkiego na śniadanie. O godzinie osiemnastej będzie spotkanie Zakonu Feniksa, więc wtedy będziesz miał trening z duchem Blacka. O dwudziestej z Stworkiem zaczniecie lekcje skrzacie aportacji. - Przedstawiła mu plan.
- Dość napięte. Remus załatwił dużo rzeczy, nie wiesz przypadkiem czy spał? - Spytał przebierając się, w gładką czarną koszulkę, z długim rękawkiem i czarne dżinsy.
- Spał, zlecił Stworkowi, przekazanie kilku wiadomości. Sam rozesłał partonusy do ministra i Gringotta. Stworek rozmawiał z panienką Hermioną, a ja osobiście zajęłam się rozmową z Mundungusem. Duch Blacków to doskonały nauczyciel, więc nie podlega dyskusji nauka u niego, dopisałam ci to do planu zajęć. Przedmioty, które przedstawił są autentyczne i powiedział prawdę. Stworek przekazał je do badania. Remus chce o nich porozmawiać, ale zasadniczo jest pod wielkim wrażeniem. - Skrzatka mówiła bardzo konkretnie. - Poza tym od jutra, gdy nie będziesz miał spotkań porannych będziesz miał więcej czasu. Treningi z duchem, będziemy organizowali w czasie, gdy Zakon będzie miał spotkania, albo będziemy pewni, że nie pojawią się na niezapowiedzianą wizytację. -
- Dobrze. - Odpowiedział ruszając do drzwi. - Zdam się na twój osąd w tych sprawach, bo jak widać, masz o wiele większe doświadczenia. I Dziękuję. -
***
Kończył właśnie śniadanie, gdy do kuchni wpadł Remus.
- Gotowy? - Zapytał. - Nigdy nie pomyślałbym, że skrzaty są tak doskonałymi organizatorami. Nie dość, że załatwiły za mnie połowę rzeczy to dopilnowały drugiej, a przepływ informacji stał się po prostu idealny. - Mówił z fascynacją.
- Cieszę się, że tak ci się to podoba. Możemy ruszać. - Powiedział wstając.
- Wiki? - Zapytał, nie wiedząc, czy skrzatka reaguje tak jak Stworek czy Zgredek. - Czy mamy się spodziewać, twojej natychmiastowej reakcji w razie zagrożenia? - Zapytał, gdy wyszła z cienia obok kominka.
- Nie. Nie zdradzamy planów. Pojawię się dopiero, gdyby było naprawdę źle, a i wtedy pewnie pod peleryną niewidką. No i nie wejdę za wami do Gringotta, bo jakby wykryli pelerynę to byłyby kłopoty. - Po czym zrobiła krok w tył i rozpłynęła się w cieniu.
***
Pojawili się przed schodami do banku. Harry puścił ramię Lupina i ruszył prosto do wejścia.
- Panie Potter. - Powitał go goblin w czarnym fraku. - Zapraszam na spotkanie, o które pan prosił. -
Poprowadził Harrego i Remusa pomiędzy kontuarami i dalej korytarzami oświetlonymi pochodniami, aż zatrzymali się przed dużymi drzwiami z czarnego metalu.
- Rozumieją panowie, że dyrektor nie spotyka się, zazwyczaj z czarodziejami, poza przedstawicielami ministerstwa. W Sali będzie obecna uzbrojona straż, a każda próba czarów spotka się z ostrą reakcją. - Poinstruował ich przewodnik i nie czekając na potwierdzenie otworzył drzwi.
- Dyrektorze Fangih, przedstawiam Harrego Pottera i Remusa Lupina. - Powiedział i wycofał się za drzwi, zamykając je za sobą.
- Witajcie. - Powiedział starszy goblin, z dość bujną brodą. Gestem wskazał im miejsca przed biurkiem, a raczej prostym stołem, na którym w kilku równych stosach leżały dokumenty. - Jak zrozumiałem z wiadomości, przesłanej do naszego biura głowa rodu Potterów, Blacków i zarządca majątku Lastrengów, chciałby wycofać wszystkie aktywa, z naszego banku, chyba, że się z nim spotkam w celu przedyskutowania nowych warunków, zarządzania kontami. Słucham więc. - Zakończył z kwaśną miną, a Harry podziwiał bystrość Remusa, sam nie wpadłby na to by w ten sposób załatwić sobie wejście.
- Rozumiem, że Grinngott uznaje moje prawa do majątków, które pan wymienił? - Zapytał poważnie czarnowłosy.
- Poza majątkiem Lestrangów, może pan zrobić co pan zechce. Pieniądze, aktywa i dobra stałe zdeponowane w naszym banku w skrytkach Potterów i Blacków może pan użyć, na każdy możliwy sposób. Może pan zarządzać majątkiem Lestrangów, ale nie wolno Panu przekazać sobie, albo innej osobie, czy osobom całości majątku. Może pan natomiast decydować, co kupić, w co zainwestować, co z dóbr stały sprzedać. Nadal jednak pieniądze i dobra należą do Belatrix Lastrange, lub ewentualnych potomków. - Uśmiechnął się paskudnie. - Chyba, że poprzez pańskie nieumyślne, rzecz jasna, a powodowane brakiem wiedzy, złe decyzje, majątek stopnieje do zera, choć na taką ewentualność, gdyby złe decyzje miały doprowadzić do utraty więcej niż połowy majątku, decyzję o dalszym zarządzaniu podejmie komisja banku. Może ona odebrać lub pozostawić zarządzanie w pańskich rękach. -
Harry także uśmiechnął się paskudnie.
- To cieszy, że ktoś czuwa nad aktywami tak zacnych rodów. - Powiedział Harry ponownie poważniejąc. - Prosiłbym o przygotowanie listy magicznych przedmiotów w skrytkach. I osobne listy z przedmiotami wykonanymi przez naród gobliński. - Zakończył, ale widząc zmieszanie na twarzy dyrektora dodał. - Będę potrzebował broni, a nikt, nie robi lepszej niż wy. Z części zamierzam też uczynić darowiznę dla Banku, w celu zachowania pamiątek narodowych. -
- To bardzo hojne. Jestem chyba w stanie zapewnić, że zostanie to doskonale przyjęte. - Powiedział Fangih - Zwłaszcza z alternatywą. -
- Alternatywą? - Zapytał Harry.
- No cóż, założyliśmy, że gdyby zechciał pan nas szantażować, mógłby pan zagrozić niszczeniem artefaktów. W końcu rodzina Blacków i Lestrangów ma wiele naszych cennych pamiątek narodowych. - Powiedział, podając mu na tacy metodę muszenia goblinów do współpracy.
- Nie zrobiłbym tego. - Odpowiedział najszczerzej jak potrafił. - Sądziłem, że groźba wycofania wszystkich aktywów będzie wystarczająco mocna. Poza tym chciałbym byście nadal zarządzali, majątkiem Potterów i Blacków. Co do majątku Lestrangów, jako zarządcę i mojego przedstawiciela wyznaczam Remusa Lupina. Będzie przekazywał moje decyzję, oraz chciałbym by miał uprawnienia do wydawania własnych, jak dziwne by nie były. -
- Oczywiście, czy możemy zrobić coś jeszcze? -
- Tak. Gdybym potrzebował broni wykonanej przez waszych mistrzów kowalskich, to jak mam to zorganizować? - Zapytał Harry. - Możliwe, że wśród tego co jest w skarbcu nie znajdę nic odpowiedniego. -
- Proszę przesłać sowę, albo patronusa bezpośrednio do mojego asystenta. - Powiedział po chwili myślenia. - Jak rozumiem, będzie chodziło o szycie na wymiar? - Poczekał na kiwnięcie głową. - W takim wypadku, postaramy się dostarczyć odpowiedniego goblina do wzięcia miary i spisania specjalnych życzeń. Zaznaczam, że to nie będzie tanie, ale zapewniam, że będzie pana na to stać. Proponuję także, dość standardową usługę przy tego typu zamówieniach, czyszczenie pamięci. Ostatecznie, tylko pan będzie wiedział co zamówił i co dostał. My jedynie będziemy znali nazwisko zamawiającego i cenę, jaką zapłacił. Te dane są obowiązkowe, ale system ten i tak zapewni maksimum ochrony jaką może zaoferować naród gobliński. -
- Proszę to dopisać do kosztów. Oczywiście jak pojawi się zamówienie. - Stwierdził z uśmiechem Harry. Wstał i wyciągnął nad biurkiem rękę. Zaraz nastąpiło poruszenie strażników, którzy do tej pory wyglądali jak posągi.
Fangih gestem nakazał im spokój, powoli podniósł się, z fotela i teraz Harry zobaczył, że jest znacznie wyższy niż przeciętny goblin. Właściwie był niewiele niższy od niego. Dyrektor powoli obszedł biurko i stanął przed Potterem.
- Gobliny nie podają sobie rąk, a wyciągnięcie jej do mnie powinno być odebrane jako zniewaga, dla naszej kultury. - Powiedział zimno, przesuwając powoli wzrok z twarzy chłopca na nadal wyciągniętą rękę.
- Z drugiej strony, nie przyjęcie uścisku dłoni, jest zniewagą, wobec mojej kultury. - Powiedział Harry twardo, a Remus zdziwił się słysząc ten głos. Czyżby źle ocenił syna przyjaciela? Czy Harry zmanipulował go, tak jak wcześniej Dumbledore? - Nigdy celowo nie obraziłem żadnego Goblina, żadnego skrzata, centaura, czy przedstawiciela jakiejkolwiek rasy. Zawsze uważałem, że nie ma między nami różnic i zawsze stawałem po waszej stronie. Dziś poczułem, że pośród Goblinów, mogą być tacy sami głupcy, jak pośród czarodziejów. - Mówił opuszczając dłoń.
- Wszyscy wyjść. - Powiedział władczym głosem dyrektor, a strażnicy po chwili wahania ruszyli do wyjścia. - Twój wilk także. - Dodał, gdy zostali we trzech.
- Idź Remusie. Poradzę sobie cokolwiek się wydarzy. - Powiedział łagodnie Harry.
***
Lupin niechętnie zamknął za sobą drzwi. Czy mógł tak bardzo pomylić się w stosunku do Harrego? Nie sądził, ale ten głos. Brzmiał tak władczo, ale jednocześnie tak zimno. Przypomniało mu to Voldemorta, z wspomnień Snapa, które oglądali w myślodsiewni. Co w przypadku, gdy Harry zwycięży i stanie się gorszy niż Czarny Pan. Kiedy następuje przemiana?
Stał rozmyślając i wpatrując się w zamknięte drzwi przez kilka minut, gdy niespodziewanie otworzyły się i wyszedł uśmiechnięty Harry. Połowa jego szaty była schlapana w krwi i to sądząc z odcienia z pewnością goblińskiej.
Co on zrobił? I co ja teraz zrobię?
Strażnicy natychmiast wznieśli broń i ruszyli jego stronę. Remus skoczył instynktownie wybierając stronę, złapał jednego z nich za kołnierz półpancerza. Z obrotu rzucił nim na ścianę, a w czasie piruetu dobył różdżki i wypalił drętwotę w następnego.
Ta jednak odbiła się od tarczy, postawionej najwyraźniej przez Harrego. Strażnicy także uderzyli w tarczę, która dla odmiany chroniła Pottera. Ta jednak nie miała szans by powstrzymać ich na długo. Goblińskie srebro potrafiło zdziałać cuda na magiczne tarcze, w tym jednak wypadku niekorzystne.
- Spokój. - Rozległ się głos Fangiha, który wyszedł zza Harrego. Dyrektor banku, również był schlapany czerwoną posoką. - Pan Potter jest naszym przyjacielem. - Przyprowadźcie łamacza klątw, by sprawdził mnie na Imperio, ale do tego czasu oni są nietykalni. -
Wilkołak podszedł spokojnie do strażnika, którym rzucił na ścianę, ten pokiwał tylko głową, dając znak, że nie potrzebuje pomocy i nie chowa urazy, ruszył więc do Harrego.
- Coś ty zrobił? - Zapytał szeptem, ale w odpowiedzi dostał tylko uśmiech. Zobaczył też, że chłopak pokazuje mu zaleczone rozcięcie na prawej dłoni. Czyżby Harry zawarł jakiś pakt krwi? To mogło znaczyć wszystko, ale patrząc na butność i pomysłowość tego chłopaka, były większe szanse, że to coś dobrego.
***
Dwie minuty później pojawił się łamacz klątw, a na nieszczęście był to Bill.
Najstarszy z dzieci Artura, nie zaszczycił ich nawet spojrzeniem, tylko przypadł do dyrektora i wykonał standardowe testy, przechodząc do coraz bardziej skomplikowanych. Trwało to dość długo, a Remus zobaczył czary o jakich tylko czytał i to w części niejasne instrukcje. Bill mu zaimponował, choć niby wiedział, że Łamacze Klątw to utalentowani czarodzieje, no i członkowie rodziny Weasleyów byli zazwyczaj potężni.
- Całkowicie czysty, poza pozostałościami po przysiędze, ale była ona całkowicie dobrowolna. - Powiedział do strażników. - Rozumiem, że obowiązuje klauzura czyszczenia pamięci? - Spytał dyrektora, a gdy ten skinął głową, odwrócił się do wyjścia. Mijając ich tym razem spojrzał na Harrego i wypowiedział cicho. - Chcę pomóc. -
- Może później Bill. Teraz nie jestem gotów. - Odpowiedział Harry, na co dostał skinienie pełne zrozumienia.
- Do widzenia dyrektorze. - Harry skłonił głowę w stronę goblina i nie czekając na jakiekolwiek słowo ruszył do wyjścia, tak żwawym krokiem, że Remus z ich przewodnikiem dogonił go dopiero w następnym korytarzu.
***
- Harry. - Powiedział ściszony głosem, Lupin, łapiąc go za ramię i zatrzymując przed wejściem do kolejnego sklepu. Od wyjścia z Gringotta, zielonooki bez słowa odwiedził Madame Malkin, Esy i Floresy, Aptekę, a teraz zamierzał wejść do Magicznej Menażerii. - Wyjaśnisz mi o co chodziło? -
- Nie. - Odpowiedział krótko zapytany. Wilkołak czekał chwilę, ale to chyba było wszystko na co mówił liczyć.
- Później? - Zapytał.
- Nie. Albo mi zaufasz, albo kończymy współpracę. W banku, bez zastanowienia zaatakowałeś dwunastu goblińskich strażników, elitę. - Powiedział Harry, rzucając bezróżdżkowe i niewerbalne Muffiato wokół nich. - Poświęciłeś dla mnie życie, bo nie miałeś szans wyjść z tego zwycięsko. Czy w takim razie zaufanie w mój osąd to tak wiele? -
- Masz rację. - Stwierdził Remus puszczając jego rękę. - W banku podjąłem decyzję. Jesteś synem Jamesa i Lilly, chrześniakiem Syriusza. -
- No. - Powiedział z ironicznym uśmiechem Potter. - Teraz mogę ci powiedzieć. -
- Nie bądź zły. - Dodał Harry widząc jego minę. - Sam musiałeś sobie uświadomić, którędy iść, nie zamierzałem cię przekonywać, czy kupować twoją lojalność informacjami. Ale wiedz, że ja także ci ufam. - Podszedł bliżej wilkołaka. - Zawarłem z Fangihem pakt o nieagresji. Oni zobowiązują się utrzymać moje działania w tajemnicy i informować mnie o poczynaniach finansowych Śmierciożerców, a ja będę im oddawał zdobyte goblińskie artefakty i po zwycięstwie nad Voldemortem poprę ich żądania o nadanie większych praw. - Wyjaśnił wreszcie. - To był pakt krwi, odprawiony ich sposobem. Aha no i skrytki, śmierciożerców zabitych przez moich ludzi stają się w 40% moje, w kolejnych 40% zwycięscy, a 20% zabiera bank. -
- Musiałbyś wybić ród. - Powiedział Lupin.
- Nie. Bo teraz jestem Goblinem. - Zaśmiał się Harry. - Do czasu obowiązywania paktu, w świetle goblińskiego prawa, jestem goblinem. Co za tym idzie, toczę vendettę przeciw Voldemortowi i jego ludziom. A prawa goblińskiej vendetty dają mi pewne przywileje. -
- Nadal zabijanie wymaga czegoś więcej, niż chęci zysku. - Remus był jednocześnie zaszokowany, zafascynowany i przerażony.
- Ilu ludzi zabiłeś? - Zapytał ponownie tym zimnym głosem, jakby był na wilkołaka wściekły.
- Nie wiem. Kilku. - Odpowiedział wpatrując się w te lodowate oczy.
- A ja stu dwudziestu trzech. - Wypowiedział to jakby nie miało znaczenia, ale w Remusie zmroziło to krew. - Tyle razy byłem w głowie Voldemorta, gdy zabijał. Czułem jego euforię, z panowania nad życiem i śmiercią i czułem moją pustkę i rozpacz. Wiem co znaczy odebrać życie Remusie. Nie zamierzam polować na nich dla pieniędzy, ale jeśli, któryś stanie na mojej drodze, nie będę ograniczał się do zaklęcia rozbrajającego. -
Cofnął niedbałym gestem nadgarstka zaklęcie wyciszające i krzyknął tak, że było go słychać na pół ulicy.
- Powtarzam ostatni raz, pieprzony wilkołaku. Odpierdol się ode mnie razem ze swoim miłośnikiem szlam. Nie dam sobą więcej manipulować. Mam gdzieś wasze poglądy, a jak się na nie zgadzałem to byłem dzieckiem. Nie macie prawa zmuszać mnie do walki. Masz być moją ochroną, bo tak kazał ci starzec, to bądź. Tylko się do mnie nie odzywaj i nie zbliżaj, żebym nie czuł smrodu mieszańca. Czy to jasne? - Remus wydawał się zaszokowany, rozejrzał się po ludziach wokół i zobaczył Thicknessa. Musiał przyznać, ze gra aktorska Harrego była niesamowita. Podejrzewał, że słowa o oglądaniu śmierci były prawdą, ale wypowiedział je w taki sposób, żeby na twarzy Lupina odmalowały się autentyczne emocje. Potem wystarczyło udawanie, że udało mu się nieświadomie przełamać barierę ciszy.
- Harry... - Zaczął łagodnie podejmując grę, ale Potter mu przerwał.
- Dość. Nie mam zamiaru więcej z tobą rozmawiać. - Odwrócił się wściekły i wszedł do środka sklepu.
***
Godzinę później aportowali się w zaułku za ministerstwem, a do tego czasu nie zamienili słowa. Wilkołak trzymał się, jakiś dwa metry za Potterem i utrzymywał naburmuszoną minę.
- Remus... - Zaczął Harry.
- Doskonała gra, widziałem Piusa. - Przerwał mu Lupin. - Nie od razu, zrozumiałem, ale chyba tak to zaplanowałeś. Cała rozmowa w tym miejscu była wyczekiwaniem na śmierciożercę w pobliżu. Mam rację? -
- Tak, ale wolałbym innego niż on. Poza tym, jak złapałeś mnie za ramię, nie miałem wyboru. - Uśmiechnął się szczerze. - Naprawdę ci ufam, a obecnie jesteś jedynym człowiekiem o którym mogę to powiedzieć. - Gdy zobaczył uśmiech na twarzy wilkołaka dodał. - Chodźmy, Minister nie może czekać. -
***
- Witam, Panie Potter. - Powiedział pogodnie mężczyzna o wyglądzie podstarzałego lwa. - Od dłuższego czasu, chciałem się z panem spotkać. -
- Nie powiem, że wzajemnie, bo nie będę kłamał na wejściu. - Odpowiedział Harry, ściskają rękę ministra. - Ale mogę też, szczerze powiedzieć, że od tygodnia tego chciałem. -
Minister poprowadził go do gabinetu, a Remus, jak zostało wcześniej ustalone został na zewnątrz.
***
- Czemu w takim razie zawdzięczam to spotkanie? - Zapytał Minister, gdy oboje siedzieli już z napojami w wygodnych fotelach, przy niewielkim stoliku.
- Chęci nawiązania współpracy. Zna pan treść przepowiedni, która przepadła w pańskim ministerstwie, nie tak dawno temu? - Zapytał, a gdy dostał przeczący gest głowy, wyrecytował ministrowi treść, którą zdradził mu Dumbledore.
- Rozumiem, że przepowiednia odnosi się do ciebie? - Zapytał po dłuższej chwili.
- Tak, albo do Nevilla Longbottoma. Dumbledore twierdzi, że Voldemort atakując mnie nadał jej moc i naznaczył mnie. - Wyjaśnił Harry. - Dodatkowo osobiście uważam, że Dyrektor kłamie. Dostałem informację, że od zeszłych wakacji, trzymał mojego ojca chrzestnego pod Imperiusem. Nie mogę tego potwierdzić. Mogę natomiast dać panu dowód na to, że dwa dni temu rzucił Imperiusa na Remusa Lupina. Polecam przetrzepać personel w ministerstwie. -
- Chcesz go zamknąć? - Minister uśmiechnął się drapieżnie. Hak na Dumbledora, to wspaniała nowina.
- Nie, ale może nadejść taki dzień. Oczywiście nie dam panu dowodów teraz. - Odpowiedział na pytanie.
- Oczywiście. - Uśmiech nie schodził z twarzy ministra. - Musimy to sprawdzenie rozegrać ostrożnie. Z tego co wiem, Zakon ma ludzi w biurze aurorów, a to oni powinni być siłą wykonawczą. -
- Wierzę, że sobie pan z tym poradzi. Polecam także uważać na metamorfomaga. -
- Tonks? - Szok na twarzy ministra był nie do opisania. Wypił swoją ognistą jednym haustem. - Masz jakiś konkretny powód? -
- Nie, ale jeśli ona jest pod Imperiusem, to może pan rozmawiać teraz z nią, a nie z prawdziwym Potterem. Może dyrektor chce pana ośmieszyć i sprowokować do daremnej akcji. - Harry doskonale się bawił wprowadzając zamęt.
- Hmm... Zwolnienie jej było by jeszcze bardziej niebezpieczne. - Powiedział. - Może w Departamencie Tajemnic znajdą jakiś kryształ wykrywający obecność metamorfomaga. -
- Jak im się uda, to chcę kopię. - Odpowiedział natychmiast Harry. - A nie ma cie już czegoś, na wielosokowy? -
- Mamy. Dostarczę ci go. - Powiedział minister.
- Doskonale teraz główne powody mojej wizyty. - Harry oparł się wygodniej i napił soku, pozwalając ministrowi na ponowne skupienie. - Będę grał w Hogwarcie chuja, takiego prawdziwego skórwysyna. Zacząłem już dziś, jutro pewnie napiszą o tym w proroku. Będę pomiatał szlamami i może mugolakami, olewał nauczycieli, wdawał się w bójki itp. Przydała by się pomoc przy pozostaniu w szkole. To jeden. - Wyliczył na palcach. - Dwa to potrzebuję treningu. Część sobie zorganizowałem, ale potrzebuję pozwolenia na aportację, by udawać się tam samemu. Bez zwracania na siebie uwagi. Albo inaczej, potrzebuję pańskiego słowa, że w razie wypadku nie spotka mnie za to kara. Z namiarem już sobie poradziłem. - Podniósł drugi palec. - Chciałbym, żeby w Hogwarcie nadal działał Inkwizytor, ale tym razem kompetentny. Dodatkowo stanowisko nauczyciela walki magicznej było by wskazane. -
- To wszystko? - Zapytał Scrimguer, gdy Harry opuścił rękę. - Pierwsze dwa mogę ci obiecać. W najgorszym wypadku podamy informacje, o tym, że jest to element planu. Ale sądzę, że wystarczy pogląd, że za pokazywanie się w towarzystwie ministra będziesz miał pewne przywileje. Tym samym będzie można wyjaśnić ewentualną wpadkę przy twoich wyjściach z Hogwartu. Spotkania w ministerstwie. - Zamyślił się. - Ale pewnie nie będziesz potrzebował oficjalnego powodu. -
- Nie będę. Zamierzam wychodzić, tak by nikt o tym nie wiedział. -
Minister pokiwał głową, ze zrozumieniem.
- Co do kolejnej prośby, to tu będzie problem. Co prawda dekrety edukacyjne nie zostały nigdy cofnięte, ale opinia publiczna by mnie zjadła. - Powiedział.
- Ładnie... Pan kłamie. - Powiedział Harry uśmiechnięty. - W trosce o naprawienie relacji pomiędzy Ministerstwem, a Hogwartem, oraz by zapewnić należyte wsparcie, dla uczniów w tym trudnym czasie, kiedy powrócił Czarny Pan. Ministerstwo pragnie powołać ponownie urząd Inkwizytora, zmieniając jednocześnie jego nienajlepiej kojarzącą się nazwę, na Audytora. Tym razem jednak, pragniemy zadbać by nie było to linią niezgody, dlatego uprawnienia Audytora zostaną ograniczone do minimum. Nie będzie on miał uprawnień do mianowania, czy usuwania nauczycieli. Nie będzie wymierzał, ani nadzorował żadnych kar wobec uczniów, czy personelu. Jego jedyną rolą będzie wizytowanie lekcji i sprawdzanie tematyki zajęć, co do zgodności z programem, oraz przekazywanie ich do dyrektora szkoły, jak i rady nadzorczej. Nie będzie przekazywał, żadnych raportów do ministerstwa, by owe raporty nie stały się formą nacisku. Wierzymy, bowiem, iż szkoła powinna pozostać niezależna. W naszym obowiązku jest jednak zadbać o należytą edukację najmłodszego pokolenia czarodziejów. - Mówił monotonnym tonem, jakim przemówienia wygłaszała Umbridge. - Dlatego też, że przyszło nam ponownie żyć w czasie terroru Voldemorta, ministerstwo pragnie powołać nowe stanowisko, w Hogwracie oraz wprowadzić do programu nauczania Walkę magiczną. Odpowiedni program jest właśnie konsultowany i dopasowywany do poziomu zgodnego z wiekiem i możliwościami. Dla przykładu najmłodsze roczniki, będą uczone jedynie tarcz, oraz technik ukrywana się, jak i zasad uciekania. Pragniemy opracować dla nich cykl szkoleń, z zaklęć oślepiających, zwodzących i tym podobnych, by mogli szybko i bezpiecznie oddalić się od zagrożenia. - Zakończył i dodał już normalnym głosem. - I jak? -
- Rozważałeś kiedyś karierę polityka? - Odpowiedział pytaniem minister. - Dobrze. Myślę, że to jest coś, co społeczeństwo zaakceptuje. Coś jeszcze? -
- Nauczyciel walki. Dajcie go wybrać Dumbledorowi, możecie zasugerować publicznie kilka kandydatur, wśród nich Remusa Lupina. Znanego wilkołaka, jako, mającego doskonałą opinię wśród uczniów. Ale zaznaczcie, że decyzja należy do dyrektora, nawet jeśli zdecyduje się wybrać kogoś spoza listy. - Zamyślił się. - To chyba tyle. Aha. Wywalcie z ministerstwa Umbridge, to taka prywatna zemsta. - Zakończył z wrednym uśmiechem.
- To teraz może ja? - Zaproponował minister. - Dolores wylatuje, sam miałem o tym powiedzieć, bo z tej rozmowy, dowiedziałem się więcej istotnych rzeczy, niż z jej raportów z całego zeszłego roku. - Zawahał się. - Chciałbym byś co jakiś czas pojawił się, na jakimś wydarzeniu publicznym i poparł działania ministerstwa. To tyle. -
- Dobrze. Ale poprę tylko te, z którymi się zgodzę. Z resztą mogę wykazać się uczciwością i co najwyżej prosić o próbę zrozumienia waszych działań i wyrazić zaufanie w to, że wiecie co robicie. -
- O więcej nie proszę. - Uśmiechną się Rufus. - Naprawdę miło było mi cię poznać i odbyć to spotkanie. Gdybyś czegoś potrzebował lub miał kolejne dobre pomysły, moje drzwi są dla ciebie otwarte. - Dodał wstając.
- I wzajemnie ministrze. - Oczy Harrego przyjęły drapieżny odcień. - Kiedy przechodzi pan na emeryturę? Bo pana polubiłem i właśnie postanowiłem sobie nie kandydować, za czasów Pańskiego urzędowania. -
- Miło, ale nie uwierzyłem ci nawet w jedno słowo z ostatniego zdania. - Usłyszał w odpowiedzi. - Kiedy pokonasz Voldemorta i tego zechcesz, urząd będzie twój, czy moja kadencja dobiegnie końca, czy nie. Niezależnie, co zrobię i ile będzie twoich zasług w zwycięstwie. -
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro