Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział 28

Rozdział 28

- Informacje od Blacka, były dość pomocne – powiedział Rufus, kilka godzin później.

- A nie ma pan Ministrze wrażenia, że od pierwszej mojej rozmowy z nim, robił wszystko, by doprowadzić do sytuacji, w której będziemy go tak potrzebowali, że zgodzimy się na usankcjonowanie jego ciała, jako pełnoprawnego członka rodu Blacków.

- Mam, ale to niewielka cena. Sam powiedziałeś, że musimy powstrzymać Voldemorta, za wszelką cenę.

- Ale ta może być za duża. Uwolniliśmy szatana, by pokonać małego diabełka.

- Black może i jest szatanem, choć nie do końca podoba mi się ta metafora, ale widać, że dla niego priorytetem jest ród Blacków, a nie władza, czy dominacja sama w sobie – powiedział Remus.

- Dobrze, zostawmy to na razie – postanowił minister. - Harry, chciałbym porozmawiać o czymś innym. Zabiłeś mugola. Nie ważne kim był, odsiadywał prawny wyrok ich społeczności, a ty go zabiłeś.

- Nie mogłem wybrać czarodzieja. Bo Black zastrzegł, że nie może to być nikt skazany lub poszukiwany w naszym świecie. Śmierciożerca, nawet nie rozpoznany przez nasze prawo, nie spełniał tych warunków – wyjaśnił Harry. – Tamten człowiek, miał dożywocie, jedyne co robił, to obciążał swoimi kosztami utrzymania, brytyjski rząd. Przyznał się swoich zbrodni.

- Źle mnie zrozumiałeś. Nie karcę cię, tylko się martwię. Od pewnego czasu zdajesz się, mieć coraz mniej wyrzutów sumienia w związku, z tym co robisz – głos Scrimguera, wyrażał autentyczną troskę. – Pamiętasz jak prosiłeś mnie o zamknięcie cię w Azkabanie po pierwszym razie, gdy zabiłeś. Nie mówię, że ktokolwiek z nich zasługiwał na litość, ale boję się, co będzie z tobą, po wojnie.

- Dam sobie radę – warknął Harry.

- Kiedy ostatni raz się bawiłeś, czy śmiałeś? – Zapytał jeszcze minister i wstał. – Muszę wracać do siebie, a ty pomyśl nad tym co powiedziałem, nie odbiorę ci wolności, ale możesz sam ją stracić.

***

Dick

***

Ciemna uliczka śmiertelnego Nokturnu . Harry siedział tuż za stosem skrzynek. Czekał już w deszczu ponad pół godziny i od prawie tego samego momentu czuł zdenerwowanie. Nie wiedział, jak idą sprawy wewnątrz, ale on miał proste zadanie. Zabić każdego kto wyskoczy oknem, albo ucieknie przez drzwi. Nie miał pojęcia kiedy to się stanie, może wcale.

Rozległ się dźwięk tłuczonego szkła i dwóch zamaskowanych ludzi pojawiło się w uliczce. Jeden z nich dostrzegł, go i wypalił zaklęcie uśmiercające, którego Harry uniknął i odpowiedział czarem wysadzającym. Nie miał za wiele wyjścia, musiał walczyć.

Jego zaklęcie odrzuciło napastnika, ale zaraz zaatakował go następny. Nie trwało długo, nim musiał walczyć z dwoma śmierciożercami. Przy czym obaj najwyraźniej przewyższali go umiejętnościami. Cudem trafił, w mniejszego Reducto, odrywając mu nogę. Drugi napastnik, widząc, że został sam próbował aportacji, ale osłony skrzatów powstrzymały go i ta sekunda wystarczyła, by został trafiony drętwotą.

Potter przywołał do siebie różdżki przeciwników i związał zaklęciem ogłuszonego, po czym ruszył do mniejszego, przeciwnika. Ten okazała się młodą kobietą, piękną kobietą o stalowych oczach. Teraz leżała krzycząc z bólu, w kałuży krwi, moczu i odchodów.

Harry wzniósł dłoń z różdżką, koniec zalśnił zielonym światłem.

***

Dick

***

Obudził się, spokojnie, bez krzyku i nagłego poderwania. Po prostu jego oczy otworzyły się niczym u sowy i w ciągu sekundy był całkiem przytomny. Jakby wcale nie zasnął. Dawno już, się tak nie obudził. Okulumencja pozwalała mu blokować koszmary, ale wspomnienie słów ministra najwyraźniej się przebiło.

Wstał, założył krótkie spodenki i ruszył do wyjścia z Dormitorium. Nikt nie ośmieliłby się go zatrzymać, nie po tym co zrobił z Ronem. Jedynymi, którzy się do niego odzywali byli członkowie jego gwardii, ale czuł, że i oni się go boją. Przeszedł niczym widmo przez pokój wspólny, ruszając na boisko do Quiditcha, gdzie usiadł przez chwilę w siadzie wojownika.

Nie trwało to długo, gdy zaczął ćwiczyć. Najpierw zwykłe ćwiczenia fizyczne, ale szybko przywołał swoje noże i przeszedł do walki, z cieniami. Po jakimś czasie stworzył z ziemi kilka manekinów i rozpoczął trening z użyciem magii. Oddał się temu całkowicie, próbując uspokoić umysł, wyłączyć go. Zapomnieć.

- Harry! – Usłyszał w końcu krzyk Hermiony.

Zatrzymał się i natychmiast trafiły go dwa zaklęcie, a jeden z manekinów powalił go wbijając nóż w jego udo.

Skupił magię i zatrzymał manekiny. Usiadł i rozejrzał się dookoła. Całe boisko do quiditcha, wyglądało jak po wojnie. Setki manekinów w różnych stanach rozkładu, rozsadzone, pocięte. Murawa była cała zryte i popalona zaklęciami, a dwie wierze, z trybunami, leżały w gruzach.

Świtało, a niedaleko niego stała jego gwardia, chowając się za osłoną Hermiony, potem nauczyciele, a gdzieś dalej widział ciekawskie głowy uczniów.

- Przeprasza – powiedział próbując wstać, ale noga się pod nim ugięła. Uleczył rozcięcie. – Stworku. – Powiedział. – Zbierz ludzi i skrzaty, niech doprowadzą boisko do stanu pierwotnego, pieniądze zabierz z mojej skrytki.

Podszedł pod dyrektorki.

- Przepraszam, straciłem rachubę czasu.

Mina McGonagall, sugerowała, że nie tyle jest niezadowolona, co przerażona.

- Rozumiem. Następnym razem proszę, znaleźć miejsce do trenowania, które nie sprowadzi na nikogo ryzyka przypadkowego trafienia – powiedziała ostrożnie.

- Miałem takie miejsce, ale Starzec je zniszczył – warknął, a ona cofnęła się nieco. – Przepraszam. Pójdę doprowadzić się do porządku – dodał wymijając ją i ruszając do dormitorium. Uczniowie rozstępowali się przed nim, spoglądając na niego z przerażaniem. Jego gwardia, bez słowa szła za nim.

***

Dick

***

- Co się stało? – Zapytał, gdy byli wszyscy w wierzy Gryfindoru, a on zabezpieczył ich przed podsłuchem.

- Twój trening, było słychać w całym zamku, a już w połowie drogi na stadion, można było wyczuć wyładowania magiczne, jakby stać w środku burzy – wytłumaczyła Hermiona łagodnym głosem. – Czułam takie coś, czasem kiedy walczyliśmy, ale nigdy nie wyobrażałam sobie, że magia może szarpać moje zmysły, niczym silny burzowy wiatr.

- I to z takiej odległości. Wedle znanych legend Gryffindor potrafił wzniecić w sobie magię, wyczuwalną z kilkuset metrów. Ty nie osiągnąłeś jego efektu, ale z pewnością zaszokowałeś jego szkołę. Znowu – dodała Cho.

- Przecież wiadomo, że jestem potężnym czarodziejem – zaśmiał się.

- Ok, to było zabawne – wtrąciła ponownie brązowowłosa.

- Ale chcesz wiedzieć, czemu tak zrobiłem – westchnął. – Miałem koszmar. Musiałem uspokoić umysł i chyba odrobinę mnie poniosło.

- Harry, z tego co się dowiedzieliśmy, wyszedłeś z pokoju wspólnego gryfindoru, jakieś trzy godziny temu, a patrząc po zniszczeniach na stadionie, spędziłeś na walce za dużo czasu – powiedziała Lavender. – To nie było normalne. Nie po koszmarze.

- Pamiętasz swój pierwszy raz? – Zapytał, groźniej. – Byłem tam z tobą. Ile czas minie zanim zapomnisz? Jak sądzisz? Pozwoliłem ci to zrobić, choć jak widzisz doskonale wiedziałem co się stanie, próbowałem cię ostrzec.

- O czym ty mówisz? – Zapytał Nevill.

- W te ferie, wyrobiłam ostatniego z morderców Maisee. Harry przybył do mnie i próbował mnie powstrzymać, przed zabiciem go – wyjaśniła patrząc w oczy Pottera. – Nie było to tak łatwe jak myślałem. Byłam przekonana, że po tamtym śmierciożercy potrafię to zrobić. Ale co innego zabić w walce, w obronie swoje życia, a co innego spojrzeć komuś w twarz i wypowiedzieć zaklęcie.

- Cztery dni, nie powiedziałaś słowa, nic nie zjadłaś, ani nie wypiłaś, była jak po pocałunku dementora. Jedyny moment, kiedy okazywałaś ludzkie uczucia, był w trakcie seksu, gdzie próbowałaś odzyskać ten element człowieczeństwa, który utraciłaś, który wydawało ci się, zginał wraz z Avadą. Jakby zaklęcie zbiło część ciebie – mówił Potter, a Lavender pokiwała głową.

- Nie podziękowałam ci za to, że wysłałeś mnie do... - Zawahała się.

- Do mnie – powiedziała Cho.

- Bo nie masz za co dziękować. Powinienem mieć w dupie twoją wolność i cię powstrzymać, albo zrobić to za ciebie. – Powiedział. – Do końca życia spojrzenie tych niebieskich oczu, będzie w mojej głowie, tak jak i jego oczy w twojej. Nic tego nie usunie. Dlatego czasem po prostu musisz coś zniszczyć, oddać się bez uczuciowemu zniszczeniu, by zapomnieć choć na chwilę. – Zakończył znikając w chmurze dymu.

***

Dick

***

Harry pojawił się, na obiedzie, ale gdy tylko usiadł na brzegu stołu gryfonów, przez salę rozszedł się trzask aportacji.

Na środku stała marionetka w ciemnoszarym płaszczu, połówka maski w kształcie trupiej czasku była złamana, a spod niej wyglądało makabryczne oblicze. Nadgniła, obwisła skóra, pusty pokrwawiony oczodół.

Harry poderwał się celując w przybysza różdżką.

- Nie jestem groźna – odezwał się przybysz męskim głosem. – Umieram Harry, a nie sądzę byś chciał mi pomóc.

- Wiki?

- Tak. Wygrałeś, ale jakim kosztem Harry? Czy nie czujesz dzikości, wściekłości, która rozsadza cię od wewnątrz. Nie czujesz, że budzi się w tobie bestia. Bestia zawsze wygra. Nie da się okiełznać smoka. Chciałam ci pomóc, ale ty wybrałeś, by mnie zabić i oskarżyć o zdradę – mówiło widmo, z każdym słowem słabiej, jakby każdy oddech miał być ostatnim. – Zaraz też pewnie zamkniesz mi usta. Prawda może pozbawić cię armii. Nie ważne, już milczę na ten temat. Chciałam ci tylko powiedzieć, że pokonałam medalion. Dla skrzatów, bo coś mi obiecałeś. Choć nie jesteś już tym, który obiecywał, chce wierzyć, że dotrzymasz słowa. Wybacz mi, Smoku. – Zakończyła swoją wypowiedz, upadając na twarz, wśród pisków i krzyków.

***

Dick

***

Kilka minut później, w szkole pojawiło się kilkunastu aurorów, a niedługo później sam minister.

- Martwi się pan, czy ona nie ma racji?

- Tak – odpowiedział szczerze Scrimgeur, gdy siedzieli sami w jednej z nieużywanych klas.

- A co zamierza pan z tym zrobić?

- Nic. Uwolniliśmy diabła, czym jest jeden smok.

- Nawet taki, który ma w sobie część duszy demona?

- Myślałem o tym - powiedział wyciągając kopertę z testerami. – Weź jeden – polecił.

Harry chwycił jeden z kawałków pergaminu, który zaraz zmienił swój kolor na pomarańczowy.

- Zdejmij różdżkę twojej matki i spróbuj ponownie - ponownie rozkazał minister.

Harry uniósł brwi w geście zdziwienia, ale wykonał polecenie. Pergamin zalśnił żółtym światłem.

- Tak myślałem – powiedział Rufus. – Słowa Blacka, o tym, że nie masz go w sobie i nasze badania nad czarką, zmusiły mnie do szukania, przedmiotu, który mógłby być czymś ochraniany. Widzisz, czarka wydawała się zwykłym kielichem, bez żadnej magii, nic. Ot zwyczajny niemagiczny kielich.

- Czyj Horcruks jest w pierścieniu?

- Nie mam pojęcia. Wątpię, że mógłby to być kawałek duszy, któregoś z twoich rodziców. Pozostaje mi zgadywać, że mogłaby to być cząstka duszy Syriusza. On znał się na mrocznej magii, mógł też pobierać w młodości lekcje u Williama, w końcu miał być dziedzicem rodu. No i sposób w jaki różdżka się z tobą komunikuje.

- Możemy wrócić mu życie? – Zapytał z nadzieją chłopak.

- Nie wiem, ale obiecam ci, że spróbujemy. –

***

Dick

***

- Ktoś wdarł się do Departamentu Tajemnic, żadnego alarmu, żadnego naruszenia barier – powiedział szef aurorów, wpadając do gabinetu ministra.

- Co zginęło? – Zapytał minister.

- Nie wiemy jeszcze, ale mamy siedem martwych osób.

- Jaki dział?

- Pracowali nad Horcruksami –

***

Dick

***

- No więc jestem – Oznajmił Harry uwalniając odrobinę swojej mocy.

- Nie popisuj się, może zastraszysz tym nauczycieli, ale nie nas – Odpowiedział Hector Javelin, obecny szef biura aurorów, w którego gabinecie się znajdowali. – To że posadę, zawdzięczam niejako twoim działaniom także nic nie zmienia. Tak, w woli rozwiania wątpliwości.

- Cieszy mnie. Co zatem, jest powodem, wysłania szturmowego oddziału aurorów, by sprowadzili mnie?

- Ktoś wdarł się do Departamentu tajemnic i zabił ludzi pracujących nad Horcruksami. Zniknął medalion i Czarka – powiedział, przyglądając mu się czujnie. – Domyślasz się może kto to był, albo jak się tu dostał.

Potter uśmiechnął się wrednie.

- Nie wiem kto, ale pewnie pojawił się o tak – dodał znikając w kłębie dymu i pojawił się za Hectorem.

- Nie pomagasz sobie.

- Nie zamierzam – warknął. – Oskarżasz mnie o coś?

- Jeszcze nie – odpowiedział tamten, również wstając. – Chce to załatwić grzecznie, ale nie będę się z tobą cackał. Jesteś największym podejrzanym, więc nie dziw się, że cię przesłuchuję.

- Kiedy to było? – Zapytał.

- Wczoraj, około drugiej w nocy.

- Byłem w szkole, w moim łóżku. Tym razem same, więc nie mam alibi – odpowiedział. – Ale chętnie bym porozmawiał z ministrem i zobaczył to pomieszczenie.

- W obu przypadkach muszę odmówić.

- Zabawne – stwierdził Potter znikając.

***

Dick

***

- Domyślam się, że rozmowa nie poszła tak, jak spodziewał się Hector – oznajmił minister, gdy Harry pojawił się w jego gabinecie.

- Wiedziałeś? – Wrzasnął chłopak.

- Oczywiście. Jestem Ministrem magii, a ty chyba sam, chciałeś, żeby ministerstwo, stało się niezawisłe.

- Dlaczego to takie ważne. Dlaczego teraz? - Zapytał, wyczuwając, że cos jest nie tak.

Drzwi otwarły się, z trzaskiem i do gabinetu wpadli aurorzy.

- Spokojnie – powiedział Minister. – Zamknijcie drzwi.

- Widzisz Harry – powiedział spokojnie. – Tym razem, wszystko wskazuje na ciebie. Łącząc to z słowami, ostatniego manekina Wiki, musieliśmy sprawdzić. Pokażemy ci miejsce, w którym pracowali – zadecydował.

***

Dick

***

W asyście kilkunastu aurorów, Harry i Minister zostali odprowadzeni do Departamentu Tajemnic i poprowadzeni wewnątrz do wielkich dębowych drzwi.

- Za nie, nie wejdziemy, bo to zbyt niebezpieczne. Została tam, dziwna magia rezydencjalna, badamy zjawisko. Możesz otworzyć drzwi na kilka sekund – powiedział Minister cofając się.

Potter podszedł do drzwi, delikatnie dotykając klamki. Uchylił je zaglądając do środka. Wnętrze wyglądało, jak po przejściu tornada. Ognistego tornada. Połamane biurka, popalone ściany, zarwany strop. Porozrzucane trupy. Po wszystkim pełzały czarne macki, stworzone z dymu.

W pewnym momencie dostrzegł pod jednym biurkiem rude włosy, przyjrzał się dokładniej rozpoznając Billa.

Wyciągnął dłoń w tamtą stronę, by go przywołać, ale jeden z aurorów zatrzasną drzwi.

- Spowodujesz następny wybuch – powiedział.

Harry odwrócił się do Scrimguera.

- Sądzisz skórwysynu, że mógłbym go zabić? – Zapytał głosem z ledwo tłumioną wściekłością. – Tak niskie masz o mnie mniemanie? Myślałem, że wiesz ile on i reszta was dla mnie znaczą.

- Chodzi o to, Harry, że już nie wiem, nie jestem pewny.

- Więc zabijcie mnie teraz – powiedział rozkładając ręce. – Lepszej okazji nie dostaniecie.

***

Dick

***

- Co ty tu robisz?! - Krzyknął Ron.

- Przyszedłem na pogrzeb. Bill, był mi bliski.

- Ledwo go znałeś! – Krzyczał rudzielec.

- Nieprawda – powiedziała Fleur, podchodząc wolno. – Bill z kimś ostatnio współpracował, na zlecenie Gringotta. Harry?

- Tak. Zginął w czasie pracy dla mnie.

- Lepiej odejdź – powiedziała Francuzka.

***

Dick

***

- Odchodzę – powiedział po powrocie do szkoły.

- Potrzebuję pół godziny – oznajmiła natychmiast Cho.

- Ja jestem gotowa – dodała Hermiona.

- Nie...

- No dalej powiedz coś głupiego – przerwała mu, wyciągając różdżkę.

Zawahał się.

- Nie mógłbym się bardziej cieszyć? – Spróbował.

- Dobrze.

***

Dick

***

Koniec części pierwszej.

***

Dick

***

Dziękuję, za każdą gwiazdkę, PW i komentarz. W nieokreślonym bliżej czasie, pojawi się kontynuacja. O ile ktoś ma chęć na następną część, polecam dać fallow, a na pewno zostaniecie powiadomieni.


Na razie będę chciał zamieścić powieść w świecie autorskim. Mroczny współczesny klimat, z elementami niewyjaśnionej fantastyki.


W trakcie będzie powstawało opowiadanie o Mega-Super-Harrym, odbywającym Mega-Hiper-Szkolenie itp., taka komedia przerysowana do kwadratu, mająca być parodią wszystkich tych super Harrych.



Pozdrawiam i zachęcam do podsumowania tej książki w komentarzach.


Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro