Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

rozdział 26

Rozdział 26
- Co się stało, że jesteście bez Pottera? – dobiegł ich kpiący głos Rona. – Dał się zabić? Czy jednak stał się marionetką Sami-Wiecie –Kogo.
- Mogę go już zabić? – Zapytał Nevill.
- Rozmawialiśmy o tym i ustaliśmy, że Harry by tego nie chciał – odpowiedziała Hermiona.
- Ty ustaliłaś, my niczego nie podpisywaliśmy – wtrąciła Cho. – Poza tym, między zabić, a zostawić w spokoju, jest całe pasmo możliwości. Nie krępuj się Nevill.
- Nie zastraszysz mnie. Pełno tu aurorów.
- A kto ci słonko powiedział, że to będzie teraz. Pamiętaj kto sypia z tobą w dormiotorium – twarz Longbottoma rozjaśniła się w maniakalnym uśmiechu.
- My też coś chcemy. Ty już zabijałeś, a my dalej potrzebujemy ofiary na wkupne do armii Harrego – zakpiła Melody.
- Już uciekł – powiedziała Hermiona.
Siedzieli na dworcu, czekając na pociąg do Hogwartu. Wszystko wskazywało na to, że Harry wraz z Wiki nie wrócą. Hermiona zrozumiała wiele z tego, co Harry zamierzał, głównie dzięki książką, które przyniósł z Grimmaud i zostawił u niej.
Miał w pojedynkę zabić swoją ofiarę, a specjalnie przygotowane ostrza, miały połączyć ich rdzenie. Było to o tyle trudne, bo ofiara musiała być już martwa, ale jeszcze żyć. Wykluczało to zaklęcie śmierci, czy większość czarów jakie mogły się przebić przez smoka. Poza tym gdy to konające zwierzę jeszcze żyło, musiał osobiście wbić w niego ostrze, a potem bliźniacze wbić w swoje serce.
Bała się, tak jak każdy z nich, że Harry poległ. Nie zmieniało to wiele w ich planach, ale było ciosem, który ciężko było znieść.
***
Dick
***
Minął pełny tydzień, odkąd wrócili do szkoły. Uczniowie byli pewni, że Harry Potter nie wróci. Nie zgadzali się jednak co do powodów jego zniknięcia. Jedni sądzili, że nie żyje, a inni, że przyłączył się do Sami-Wiecie-Kogo.
Obrońcy Hogwartu nadal trenowali i z pozoru wydawać, by się mogło, że niewiele się dla nich zmieniło.
Dopiero w niedzielny poranek nastąpiło poruszenie, gdy podczas śniadania na środku wielkiej Sali, pojawiła się postać w ciemno szarym płaszczu i białej masce w kształt nagiej czaszki na twarzy.
Postać rozejrzała się bez słowa po uczniach.
- Szukam Pottera – oznajmił niskim głosem, gdy Wielkiej Sali, zaczęli wbiegać Aurorzy.
- Kim jesteś? – Krzyknął jeden z nich, ale przybysz poruszył się, rozwiewając w srebrzystych iskrach.
Pojawił się na środku stołu gryfonów.
- Szukam Pottera – powtórzył celując różdżką w trzecioroczną uczennice.
W jego stronę poleciały trzy czerwone promienie, ale ponownie zawinął wokół siebie płaszczem i zniknął w srebrnych iskrach. Tym razem pojawił się pomiędzy aurorami. Jego moc wybuchła oślepiającym złotym światłem, a czwórka aurorów została odrzucona na wszystkie strony.
Tym razem zamaskowany pojawił się  przed stołem Slytherinu.
- Szukam Pottera – oznajmił po raz trzeci.
- Nie ma go tu. Odszedł przed świętami – oznajmiła McGonagall. 
Obcy odwrócił się do niej, a w masce, w miejscu oczodołów zalśniło niebieskie światło. W tym samym momencie, jeden z aurorów odzyskał przytomność i rzucił w stronę napastnika zaklęcie uśmiercające, które trafiło go w plecy i zwaliło wśród pisków uczniów po stół puchonów.
Nauczyciele i aurorzy po tym, jak udało im się zapanować nad uczniami, odkryli, że poza płaszczem i maską nie ma tam nic. Nie było różdżki, ani dłoni, która ją trzymała.
***
Dick
***
- Co to miało być? –
- Nie wiemy, Hermiono – odpowiedział Lupin. – Ministerstwo nie ma zielonego pojęcia, czym, kim mógł być ten zamaskowany człowiek. Nie wiedzą nawet czy faktycznie tam był.
- Jak inaczej mógłby ogłuszyć aurorów. Nie da się rozprzestrzeniać mocy, na odległość, bez śladu, nie da się wzbudzić mocy, bez powiązania z czarodziejem, to przeczy wszelkim prawom o magii jakie znamy. – Upierała się Gryfonka.
- To znaczy tylko, że nie znamy wszystkich praw. Harry to potrafił – wtrąciła Cho. – Nie dało się wykryć jego nadlatujących zaklęć, bo one powstawały tuż przed celem. Dlatego jego czary były tak szybkie. Oczywiście w większości posługiwał się tradycyjną magią, ale czasem gdy myśleliście, że tworzył więcej niż jedno zaklęcia, on tworzył dwa jako zawieszone, a trzecie jako normalne – wyjaśniła.
- No dobrze, ale co to zmienia – wtrąciła Lavender. – Ta nowa siła, szuka Harrego, ale nie wyglądał na śmierciożercę. Ewidentnie nie zabił aurorów, a mógł. Może nie jest dla nas groźny.
- A może to William, lub ktoś od niego.
- Raczej nie. Nie wiem co Harry mu obiecał, za pomoc, ale nie sądzę, by mógł się ruszyć poza swoją salę Treningową. Skrzaty Wiki, a raczej obecnie Zgredka o to zadbają.
***
Dick
***
Kolejny tydzień minął w spokoju, a co najdziwniejsze  aktywność Śmierciożerców także spadła. Prasa zaczęła wysnuwać teorie, jakoby Harry Potter samotnie stoczył bój z Czarnym Panem i pokonał go przypłacając to życiem. Prorok co prawda, pozostawał idealnie obiektywny, opisywał relacje, jasnej strony, ale także starał się opisać punkt widzenia Śmierciożerców. Co prawda, nie udało im się przeprowadzić wywiadu, z żadnym z nich. Jakby zapadli się pod ziemię.
W czasie śniadania o dokładnie tej samej porze w Wielkiej Sali pojawił się zamaskowany mężczyzna, tym razem większy, mocniej zbudowany. Maska w kształcie nagiej czaszki, rozejrzała się po Sali, a cześć uczniów rzuciła się do ucieczki.
Przybysz zdawał się tym, kompletnie nie przejmować.
- Szukam Pottera – wypowiedział niczym mantrę, ponownie zniknął, gdy pojawili się aurorzy. Aportował w to samo miejsce na stole Gryfindoru, gdzie poprzednio i wycelował różdżką w puste miejsce.
- Szukam Pottera.
Tym razem w jego stronę poleciały dwa zaklęcia uśmiercające, ale zniknął w srebrnych iskrach i pojawił się pomiędzy aurorami. Ci nauczeni poprzednim doświadczeniem osłonili się tarczami, ale widmo mimo, iż ich nie ogłuszyło, aportowało się na stół Slytherinu.

- Nie żyje – odpowiedziała Cho, wstając i pokazując gestem dłoni, aurorm, żeby poczekali.
Pustka w czaszce zwróciła się w jej kierunku.
- Chcę jego ciało – przemówił.
- Nie wiemy gdzie jest, najprawdopodobniej mają je śmierciożercy.
Głowa widma przechyliła się na bok, niczym psi łeb słuchający poleceń. Po czym maska i szata opadły, na stół, jakby nigdy nikogo w nich nie było.
***
Dick
***
- Co ty sobie myślałaś – krzyczał auror, w gabinecie dyrektorki. – Masz szczęście, że to coś cię nie zabiło. I co chciałaś osiągnąć?
- Zrobiłam to co zrobiłby Harry, to do czego nasz szkolił – odpowiedział, bez cienia strachu. – Obroniłam uczniów, usunęłam zagrożenie.
- Ona ma rację Marcus – wtrącił Minister. – Nadrzędnym celem Harrego w Hogwarcie było zapewnienie uczniom bezpieczeństwa. Do tego stopnia, że zamierzał z niego odejść, jak tylko jego obecność była zbytnim ryzykiem. Dlatego swoim zachowaniem odpychał i zrażał do sobie wiele osób, by nie próbowały stanąć w jego obronie.
Twarz aurora, przeszyło zrozumienie, ale zaraz wróciła wściekłość.
- Ale niczego się nie dowiedzieliśmy.
- Przeciwnie – wtrąciła McGonagall, podając mu kilka pergaminów. – Tu jest raport jednej z najwybitniejszych czarodziejek kilku ostatnich pokoleń. Jednocześnie mugolaczki, która zauważyła wiele cech wspólnych i charakterystycznych dla napastnika. Obawiam się, że ma ona rację, a test, który udało się przeprowadzić pannie Chang i pannie Granger, dobitnie pokazuje, że ma rację w wielu punktach.
- Podsumujesz Minervo? – poprosił minister.
- Napastnik zachowywał się dokładnie z pewnym schematem, jakby nie wiedział, gdzie się znajduje. Pytał pustego miejsca, poruszał się po stałym schemacie, chciał się komunikować. Nie atakował, niezaatakowany – wyliczała dyrektorka. – Gdybyście go zniszczyli, powróciłby zapewne w następną niedzielę, o tej samej porze. Możliwe, że nadal to zrobi. Panna Granger uważa, że tyle trwa przygotowanie rytuału, a działa wedle tego samego schematu, bo ciężko wprowadza się zmiany w rytuale, o wiele łatwiej go ponowić. Wedle niej, zachowanie takie świadczy o tym, że ktoś wzoruje swoją pracę, na mugolskich robotach. Zamiast napastnika mamy widmową projekcję, poruszającą się po pewnym z góry narzuconym schemacie, i warunkach. Dla przykładu, w momencie ataku, aportuj się pomiędzy napastników i ich ogłusz. Aportuj się na środku stołów i celuj różdżką w najbliższą osobę. I tym podobne. Nigdy nie było tam czarodzieja. Poza tym wiedza zdobyta przez manekina, wraca do odprawiającego rytuał.
- To bardzo ciekawe, ale czemu mamy wierzyć nastolatce, skoro nasz Departament Tajemnic nic takiego nie zasugerował.
- Bo pracuję w nim ludzie starzy, nie mający wiele wspólnego z mugolską technologią – dopowiedział minister. – Zadbamy, by i raport trafił do Departamentu Tajemnic, i by zajęli się nim ludzie o otwartych umysłach – zapewnił.
- Hermiona zasugerowała, by przejrzeć listę osób kończących Mugoloznawstwo, oraz Runy, na wybitnym w ciągu ostatnich dziesięciu lat. Nie powinno być ich wiele, a to byli by najlepsi kandydaci, do stworzenia takiego rytuału – dodała Cho. – Osobiście sądzę, że będzie to ktoś, kto ukończył Hogwart między dziesięć a pięć lat temu. Ktoś, kto nie miał szansy poznać Harrego.
***
Dick
***
Tydzień później podczas śniadania, w Wielkiej Sali, nie było wielu uczniów. Większość zjadła wcześniej.
Obecnie znajdowała się tam dziesięcioosobowy oddział aurorów, oraz nauczyciele. Z uczniów tuż obok drzwi stała Hermiona z Cho, ochraniane przez Lupina.
Na środku Wielkiej Sali pojawiła się postać.
- Kim jesteś? – Zapytał od razu jeden z aurorów.
Tym razem bardzo drobna postać zakapturzonego widma odwróciła się prosto do niego.
- Szukam Pottera, on żyje. Gdzie jest? – Oznajmiło widmo.
- Chcemy odpowiedzi za odpowiedź – powiedział auror.
Postać zniknęła i pojawiła się na stole gryfonów, w tym samym miejscu, co poprzednio. Zamiast jednak wypowiedzieć swoją mantrę, powiedziała martwym głosem.
- Zgadzam się.
- Nic nam nie wiadomo, o tym, gdzie przebywa Potter. Nie pojawił się w szkole od rozpoczęcia przerwy bożonarodzeniowej – odpowiedział Auror, i zaraz dodał. – Kim jesteś?
- Marionetką – dobiegło ich spod maski. Ponownie zniknął i pojawił się na stole Slytherinu.
- Potter ma tu bliskich, chcę jednego.
- Wykluczone – zaczął auror, ale widmo zniknęło pojawiając się przed Hermioną, Cho i Lupinem.
- Ja pójdę – oznajmiła natychmiast krukonka. – Kocha mnie.
Złoty błysk odepchnął wilkołaka i gryfonkę, odgradzając ich jednocześnie od aurorów i nauczycieli. Widmo wyciągnęło dłoń.
- Pozdrów Harrego – wyszeptała Cho do Hermiony i złapała przybysza, który zniknął w srebrnych iskrach.
***
Dick
***
Przez dwa dni w zamku nikt nie wiedział co się stało. Dopiero w środę wiadomość, o porwaniu Cho Chang rozeszła się pomiędzy uczniami i dalej. Tego samego dnia podczas kolacji, tuż za drzwiami do Wielkiej Sali aportował się  Harry Potter. Przez chwilę otaczała go czarna falująca mgła, ale zaraz znikła. Rozejrzał się po uczniach, ruszając pomiędzy stołami Huffelpuffu i Ravenclawu, prosto do podwyższenia, na którym był stół nauczycieli.
Widać było nim zmianę, przede wszystkim ogromne zmęczenie, jakby nie spał od wielu dni, podkrążone oczy, wychudła twarz i przede wszystkim oczy, które mimo tego, że nadal jadowicie zielone, miały teraz mnóstwo czerwono złotych żyłek, wokół źrenicy. Wydawało się, że nie ma w nich prawie wcale białka.
- Możesz mi wyjaśnić, jak pusty płaszcz mógł ominąć refleks wilkołaka i przebić się przez twoją obronę! –krzyknął na Lupina.
- Nie mogę.
Przez chwilę Potter mierzył go zimnym wzrokiem, a jego ciało otaczała magia. Nic widzialnego, jak wcześniejsze macki z czarnego dymu, ale wyczuwalne. Coś jak nagły wybuch ciszy, gdy człowiek podrywa się nagle, odwraca, ale nie było ani hałasu, ani nic co mogło by to spowodować. Eksplozja ciszy. Tak najlepiej można było opisać aurę wokół Pottera. Otaczała go pustka, zdająca się wciągać ich magię.
- Twoje szczęście, że nie próbujesz – powiedział wreszcie. – Gdzie stali, gdy ją porwał? – Zapytał.
- Obok drzwi.
W tym momencie do Sali zaczęli wbiegać aurorzy.
- Powiem to tylko, raz uprzejmie. Nie zmuszajcie mnie do powtarzania. Wszyscy maja wyjść – rozkazał zimnym głosem. Jego moc rozeszła się dziko po Sali, mrożąc krew w żyłach tych, którzy mieli bardziej czułe zmysły. Moc była dzika, nieopanowana.
Aurorzy powoli opuścili różdżki.
- Słyszeliście. Uczniowie, proszę natychmiast udać się do swoich dormitoriów – rozkazał szef kontyngentu aurorów.
- A niby dlaczego? – odezwał się Weasley, nie zdążył jednak powiedzieć nic więcej, bo moc Harrego uderzyła.
Osoby pomiędzy Ronem, a Potterem zostały rozepchnięte na bok, stoły rozcięte po skośnej linii, a sam Weasley szarpnięty do przodu z taką siłą, że wylądował przed Harrym na kolanach.
Trzy czerwone promienie uderzyły w Harrego, ale nie zrobiły na nim większego wrażenia. Nie próbował ich nawet zasłonić.
- Jeszcze jakieś żałosne próby? – Zapytał patrząc na aurorów. – Tylko Avada, ale z drugiej strony, przeżyłem ją już dwukrotnie. Zamierzacie ryzykować miano tych, którzy zaczęli tu rzeź?
Przez chwilę trwała cisza, w końcu jednak Potter popatrzył ponownie na Rona.
- Dlatego, masz mnie słuchać, bo jeśli mnie nie posłuchasz, zabiję ciebie, twoją siostrę i każdego kto stanie mi na drodze – wycedził cicho pochylając się. Magia mimo tego, że szeptał uczyniła jego słowa doskonale słyszalnymi. – Utnę ci jaja i każę je zjeść. A głównie dlatego – dodał gestem dłoni unosząc Weasleya w powietrze. Gryfon złapał się za gardło, jakby to tam magia Harrego go trzymała. Potter przekrzywił głowę na bok i z uśmiechem przyglądał się przerażeniu na twarzy swojego byłego najlepszego przyjaciela. – Że to ja kazałem.
Rozejrzał się po Sali, uśmiechnął odsłaniając zęby, które oblizał.
- Potter, którego znaliście, a raczej wam się wydawało, że znacie, ten, który był prawdziwy, przez ostatnie miesiące. Nie żyje - oznajmił.
Skinął dłonią, a rudzielec wyleciał przez główne drzwi, zza których dobiegł wszystkich głuchy odgłos, podobny do worku piasku uderzającego o kamień. Moc Harrego ponownie rozbłysła, w zasysającej eksplozji ciszy.
- Uczniowie, natychmiast udać się do dormitoriów! – Poleciła McGonagall.
Harry stał w miejscu z zamkniętymi oczami, przez kilka minut, aż ucichły ostatnie dźwięki kroków na kamiennej posadzce. Otworzył oczy i dostrzegł, że w Wielkiej Sali pozostało kilka osób. Cała jego Gwardia, Severus, Minerva, Remus, dwójka aurorów.
- Harry? – Zapytała Hermiona.
- To nadal ja – odpowiedział. – jestem inny, ale to nadal ja. Tylko na razie mnie nie dotykaj. Moja próba odbudowania rdzenia, nie poszła tak jak powinna. Zabiłbym za to Wiki, ale już nie żyje, więc nie mogę – wyjaśnił. – Musze nauczyć się kontroli, ale przez cholernych aurorów nie mam czasu.
Podszedł do miejsca w którym Cho zniknęła.
- Tu? – Zapytał przyklękając. Zaczął wodzić palcem po podłodze, zostawiając na niej krwawy ślad.
Gdy wytyczył trzy nachodzące na siebie trójkąty, wyprostował się i patrząc na aurora, powiedział.
- Potrzebuję tą ich pelerynę i maskę.
***
Dick
***
- La Muerte – wymruczał  zaskoczony oglądając maskę.
- Powiesz mi co zamierzasz? – Zapytała Hermiona, gdy przez kilka minut nic nie powiedział.
- Idę spotkać się, z śmiercią – odpowiedział rozbawiony.  – Nie mam pojęcia kto czeka po drugiej stronie, ale miał cholerną rację zabierając jedną z was.
- Idę z tobą – oznajmił Lupin.
- Spróbuj nadążyć. – zażartował Harry. - Bo ja nie mam pojęcia gdzie iść.
- A ten symbol? – McGonagall wskazała na trójkąty.
- Gdyby nikt tu nie czarował, to może bym coś wykrył. Za mały ślad – sprawdził czy maska pasuje na jego twarz. – Pozostanie nam czekać do następnej niedzieli. Nie sądzę, by Cho była źle traktowana.
***
Dick
***
- Masz jakieś pojęcie kim jest ten władca marionetek? – Spytał Severus.
- Nie, ale Ministerstwo porównuje dla mnie wizualne kształty ciał i głosów marionetek, z wspomnieniami, o ciałach znajdowanych w zaułkach.
- Myślisz, że to ci sami?
- Raczej tak. Gdyby używał widmowego szablonu, zawsze byłby taki sam.
- Czemu od dwóch dni siedzisz sam w Komnacie Tajemnic?
- To chyba jasne.
- To może inaczej, czemu nie rozmawiasz z Hermioną. Czemu nie poprosisz kogoś o pomoc w opanowaniu swojej magii.
- Bo jedyna osoba, o której wiem, że może mi pomóc, jest tą, która mnie zdradziła. Całość poszła by dość dobrze, gdyby nie Wiki.
- Opowiedz mi.
- W sumie to, czemu nie. Sprowadź tylko Hermionę i w sumie resztę gwardii, nie będę tego powtarzał.
***
Dick
***
- Polecam się skupić, bo to o czym będę mówił to jedna z mroczniejszych dziedzin magii – oznajmił, gdy wszyscy siedzieli już w salonie Komnaty Tajemnic. – Musiałem odprawić ten rytuał, bo Avada Voldemorta, uszkodziła mój magiczny rdzeń. Stałem się charłakiem.
- Ale czarowałeś – wymknęło się Melody.
- Pożyczoną magią. Magią, która była pozyskiwana siłą w najgorszy możliwy sposób. Przez dementorów – wyjaśnił i odczekał prawie pół minuty. – Nie macie pytań, to dziwne. Dodam tylko, na niewielką swoja obronę, że nie miałem na to wpływu. Rytuał łączący mnie z mocą dementorów, był odprawiony wbrew mojej woli. To co zrobiłem by naprawić mój rdzeń, jest niemal równie złe. Musiałem znaleźć magiczną istotę, którą za pomocą specjalnych rytuałów i noży musiałem zabić. Zasadniczo polegało to na tym, że istota musiała być na skraju śmieci, ale wciąż żywa – mówił rozpinając guziki koszuli. - Musiałem sprawić, by była już martwa, mimo iż nadal oddychała, następnie wbić w nią sztylet i drugi w moje serce – pokazał im ślad tuż obok mostka, otoczony czarnymi lekko wirującymi symbolami. - Rytuały odprawione nad nożami, łączyły nasze rdzenie i mogłem wtedy wchłonąć moc istoty. Normalnie nic by z tego nie wyszło, bo musiałbym pokonać istotę magiczną, a jako charłak nie miałem na to szans. Ten rytuał, był używany przez Czarnych magów, do zwiększania swojego potencjału magicznego. Moc dementorów jednak dawała mi nowe możliwość.
- Co więc poszło nie tak – zapytał Severus, po prawie dziesięciu minutach ciszy.
- Wiki.
- Rozwiń to.
- Miała trzeci sztylet, który także wbiła w swoje serce. Nie wiem czy zamierzała ukraść moc Rogogona, którego wybrałem, czy pomóc mi go pokonać – zawiesił na chwilę głos. – Faktem jest, że straciła przy tym życie, a raczej zmusiła mnie do tego by je, jej odebrać. Długo nie mogłem wrócić do siebie. Obecnie moja moc, działa inaczej niż bym chciał. Poza tym, że naprawiłem swój magiczny rdzeń, wzmacniając go znacznie, czujecie pewnie ode mnie taka pustkę – zapytał, a oni pokiwali głowami. – Gdybym was dotknął, wchłonąłbym waszą moc, dodając ją do swojej. Nad tym musze nauczyć się panować.
***
Dick
***
Podczas niedzielnego śniadania, Wielka Sala kolejny raz świeciła pustką. Wewnątrz znajdował się tylko Harry Potter, Remus Lupin, Severus Snape i trójka Aurorów.
O dokładnie tej samej godzinie na środku pojawiła postać w trupiej masce.
- Potter. – Oznajmiła odwracając się do Harrego.
- Odeślij Cho – Zażądał zielonooki.
- A wtedy ty pójdziesz zemną. – Głos brzmiał jak wyrocznia.
- Tak.
Zakapturzona postać zniknęła w srebrnych iskrach, bo po kilku sekundach pojawić się ponownie, z Cho.
Dziewczyna rzuciła się od razu do Harrego, którego uściskała.
- Dobrze cię traktowali? – Zapytał.
- Tak. Mam nadzieję, że nie zrobiłeś nic głupiego.
- Ja?
- Już czas. – Oznajmił przybysz.
  - Do zobaczenia – powiedział z uśmiechem do Cho.
- A spróbuj tylko nie dotrzymać tej obietnicy – odpowiedziała cicho, gdy Harry znikał z widmem.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro