Rozdział 22
Rozdział 22
W wielkiej Sali panował normalny rozgardiasz. Jedynie dwójka nauczycieli, oraz pięcioro uczniów trwało w nienaturalnej ciszy i zadumie. Chłopiec-który-przeżył, Wybraniec, ale także Kretyn, dupek, egoista, jak cześć go obecnie nazywała, zaginął i nie wracał już czwarty dzień. Wedle jednej z plotek pracował z ministerstwem, wedle innej nie żyje, a jeszcze inna głosiła, że przyłączył się do Tego-Którego-Imienia-Się-Nie-Wymawia.
Cho beznamiętnie czytała podręcznik transmutacji klasy siódmej, nie zajmując się zbytnio jedzeniem. Od jej wizyty w Komnacie minął dzień. Była pewna, że Harry się tam skrył. W zabezpieczeniach, jakie postawił w korytarzu prowadzącym do komnaty, rozpoznała jego styl. Gdyby tylko nie ostatnia bariera dała by radę go odnaleźć. Była w szoku jak łatwo jej poszło, dwieście galeonów było niczym, bo zielonooki zadbał o to, by jego współpracownicy mieli dostęp do jego kont. Zresztą zapłaciłaby i dziesięć tysięcy, gdyby ten głupiec był twardszy. Szczerze powiedziawszy, najbardziej się bała, że Ron zechce czegoś bardziej niematerialnego.
Samo otwarcie wejścia mogło być kłopotliwe, ale Helian wyręczyła ją z tego obowiązku. Dziś spróbuje ponownie, może skoro wie czego się spodziewać uda jej się złamać barierę.
Z zamyślenia wyrwała ją zapadająca cisza, rozejrzała się i odkryła, że wiele osób stoi i wpatruje się w drzwi wejściowe. Większość z osób, które siedziały miała odwrócone w tamtą stronę głowy. Sama musiała wstać, bo jakieś dzieciaki z drugiego roku zasłaniały jej widok.
W drzwiach, podpierając się na zaimprowizowanej lasce stał Harry. Miał na sobie to samo ubranie, które nosił na spotkaniu w ministerstwie, z tym, że teraz było całe potargane, pokryte błotem i szlamem.
Natychmiast jak tylko go zobaczyła, ruszyła w jego kierunku.
- Wróciłem. - powiedział słabym głosem.
- Widzę. Nie spieszyłeś się. - zaczęła i miała dodać kilka epitetów, które określiły by co o nim teraz myśli, ale Harry osunął się na kolana i upadłby na twarz, gdyby nie zaklęcie Lupina.
Wilkołak uniósł go różdżką i bez słowa ruszył w kierunku skrzydła szpitalnego. Cho ruszyła za nim, dostrzegając kątem oka, Dumbledora i McGonagall, wyruszających od stołu. Krukonka otoczyła ich zaklęciem ciszy.
- Nie mamy wiele czasu. -powiedziała do Lupina, który skinął pusta dłonią wysyłając patronusa. Cho wiedział, że nie posługiwał się prawdziwą magia bezróżdżkową, ale samym rdzeniem, który wszczepił w dłoń. Nie była to tak silna magia jak za pomocą normalnej różdżki, ale dawała element zaskoczenia i pozwalała na proste codzienne czary.
Nie musiała się jednak martwić, bo jak tylko minęli załom korytarza, obok nich natychmiast pojawiła się Wiki. Podbiegając obok nich, by dotrzymać tempa Remusowi, rzuciła dwa zaklęcia diagnozujące.
- Nie jest ranny, tylko wyczerpany. - zawyrokowała. - Nie jadł nic od czterech dni - z torebki, przewieszonej przez pas podała Harremu jeden z eliksirów, które przygotowywał dla nich Horacy.
- Dzięki. - odezwał się słabo po kilku sekundach. - Nie zamierzasz mnie już zabić? -
- Może później, jak już pokonasz resztę Voldemorta. - odpowiedziała szczerze, a on uśmiechną się i ponownie stracił przytomność.
***
Dick
***
- Nie rozumie pan dyrektorze, że mamy oficjalne polecenie od ministra, nie dopuszczać do pana Pottera nikogo. Nie potrzebuje uzdrowiciela, nie był ranny, jedynie osłabiony. Eliksiry, które podała mu wasza uzdrowicielka, w zupełności wystarczą. - mówił twardym głosem, mężczyzna w stroju bojowym Aurora.
- A ja po raz kolejny tłumaczę, że jako dyrektor muszę wiedzieć, gdzie zniknął mój uczeń i co go spotkało, że wrócił w takim stanie po czterech dniach nieobecności. - odpowiedział opanowanym głosem Dumbledore, ale mimo spokojnego głosu, dało się wyczuć pulsowanie jego magii.
- Mogę panu pokazać. Proszę rzucić na mnie Legilimens. - odezwał się Harry podnosząc się na łokcie. Cho podała mu okulary. Wokół jego łóżka był niezły tłum. Dziesięciu aurorów, tworzyło kordon wokół niego i Cho, za nimi stali Lupin, Snape, McGonagall, Dumbledore i madame Pomfrey. - Na co pan czeka? -
- To może zaczekać. - wtrąciła uzdrowicielka. - Musze sprawdzić pana stan. - wyciągnęła różdżkę i ruszyła w jego stronę, ale odbiła się od tarczy postawionej przez jednego z Aurorów.
- Spokojnie panowie. Jestem pewny, że rozkazy ministra dotyczyły czasu, w którym byłem nieprzytomny. Możecie już zluzować. - powiedział Harry, a przez Aurorów przelała się wyraźna ulga. Żaden z nich nie miał ochoty na walkę z Dumbledorem, a wszyscy wyczuwali, że za chwile do niej dojdzie.
Madame Pomfrey przeszła pomiędzy Aurorami i zaczęła rzucać zaklęcia diagnozujące.
- Wydaje mi się, że twoje magiczne rezerwy są lekko osłabione, ale w porównaniu do stanu, sprzed godziny gdzie niemal ich nie było, można uznać, że jest pan całkiem zdrowy. - mówiła spokojnie, choć po jej sztywnych ruchach było widać, że przeszkadzają jej strażnicy, którzy patrzyli jej na dłonie. -Wypuszczę cię dziś, ale masz się tu stawić jutro po śniadaniu na ponowne testy. Żadnej zaawansowanej magii do tego czasu. Zrozumiałeś? -
- Oczywiście. - odpowiedział wstając i ruszając w stronę dyrektora. - To jak Starcze? Sprawdzasz gdzie byłem? -
- Skoro jesteś przytomny. - powiedział powstrzymując gestem dłoni swoją zastępczynię, przed reprymendą za obrazę dyrektora. - Wystarczy mi twoje słowo. Nie jestem twoim wrogiem, Harry. -
- Trzeba było o tym pomyśleć, zanim zacząłeś bawić się w proroka. - wycedził zielonooki, a jego moc przybrała widzialną aurę. Czarny lekko falujący dym, ścierał się z srebrną osłoną, jaką instynktownie postawił dyrektor.
Po kilku sekundach aura chłopca opadła.
- Byłem w Zakazanym Lesie, szukałem śladów po założycielach, bo wedle jednej z legend, stworzyli tam salę treningową - wyjaśnił swoją nieobecność lakonicznym tonem. - A teraz wybaczcie muszę odpocząć. - dodał ruszając do wyjścia.
Aurorzy ruszyli za nim, ale gdy znalazł się pod drzwiami do pokoju wspólnego gryfindoru, opuścili go, tak jak mieli w rozkazach.
***
Dick
***
W pokoju wspólnym powitała go nagła cisza, ale Harry zdawał się nie przejmować tym faktem. Ruszył do fotela, który zajmował zawsze, gdy bywał w tym pokoju. Co prawda ostatni raz siedział tu ponad dwa tygodnie temu, ale dwie dziewczyny, z czwartej klasy, które zobaczyły gdzie zmierza, szybko podniosły się i bez słowa uciekły w inne miejsce.
Potter uśmiechnął się połową twarzy i zasiadł na swoim zwyczajowym miejscu, wyjmując książkę. W miarę upływu czasu, powróciły rozmowy i ciche co prawda, ale jednak śmiechy. Uczniowie uznali, że jeśli oni nie będą przeszkadzali jemu, to on nie będzie zaczepiał ich.
Mniej więcej po dwóch godzinach dziura za portretem otworzyła się i weszły Hermiona, z Lavender. Obie ewidentnie po treningu, bo wyczulone oko Harrego dostrzegło, z jakim trudem się poruszały. Najwyraźniej eliksiry przeciwbólowe przestawały działać. Obie powinny jak najszybciej położyć cię do łóżek, żeby nie zdradzać tego w jakim są stanie. Z raportów jakie dostawał od Wiki, uczniowie nie byli traktowani ulgowo. Odbywali pełny trening, jaki Wiki, Kevin i Ragnock przygotowali dla rekrutów jego armii, co znaczyło, że było to naprawdę intensywne szkolenie.
Obie dziewczyny, gdy tylko go dostrzegły ruszyły w jego stronę. Westchnął z rezygnacją, machnął różdżką, opuścił osłony i rozepchnął dwie kanapy stwarzając dla dziewczyn fotele. Usiadły z wyrazem ulgi, a on odnowił osłony.
- Powinnyście iść do łóżka - powiedział odkładając książkę obok fotela, gdzie samoistnie zawisła, jakby leżała na niewidzialnym stoliku. - Czemu eliksiry przestały tak szybko działać? -
- Zostałyśmy zatrzymane przez McGonagall i dyrektora. Połapali się w treningach. - odpowiedziała Lavender.
- Co się działo z tobą? - spytała cicho Hermiona.
- Musiałem pomyśleć. - powiedział szybko. - Działo się coś ciekawego jak mnie nie było? -
- Nasiliły się ataki na domy członków zakonu, tajemniczy mściciele nadal działają. Z nowych rzeczy, to ci tajemniczy mściciele, zapobiegli dwóm atakom - zrelacjonowała w skrócie Lavender. - Podobno w czasie zdobywania informacji dowiedzieli się o planowanych atakach, bo porwali mieszkańców, a sami urządzili zasadzkę. Na koniec odstawili i rodziny członków Zakonu Feniksa, oraz napastników do atrium. Wszyscy byli nieprzytomni, ale wspomnienia Śmierciożerców, były jednoznaczne. -
- Ciekawy rozwój wypadków. Dyrektor musi szaleć. -
- Był raczej zajęty poszukiwaniem Ciebie. - stwierdziła Hermiona.
- Mało skutecznie. Z drugiej strony nie miał wielkich szans. Jak mówiłem musiałem pomyśleć, a miejsce do którego się udałem nie znajduje się na żadnej mapie. - zamyślił się, a po chwili jakby otrząsnął. - Dacie rade dojść do siebie? Wyślę wam skrzaty z dodatkową porcją eliksirów. - stwierdził wstając.
- A ty gdzie idziesz? -
- Do biblioteki i choć to twój region, tym razem sam muszę czegoś poszukać. -
***
Dick
***
Harry wszedł na śniadanie, dźwigając dość dużą torbę, skierował się do stołu Gryfindoru. Rzucił torbę, która zadźwięczała monetami, na miejsce obok Rona, po czym wycelował w niego różdżką.
- Obliviate. - Ludzie wokół niego zamilkli, a Weasley spojrzał na niego nierozumiejącym wzrokiem.
- Czy ty właśnie wymazałeś mi pamięć? - Spytał, zaskoczony.
- Tak, musiałeś zapomnieć o pewnej rozmowie. W torbie jest twoja zapłata, przyjacielu. - ostatnie słowo powiedział takim tonem, że kilka osób odruchowo się odsunęło.
- Potter! - usłyszał za sobą wściekły wzrok McGonagall. - Za mną. - rozkazała.
***
Dick
***
- Co ty sobie myślisz, wymazując pamięć innego ucznia. Przy wszystkich, jakbyś chciał pokazać, że jesteś bezkarny. - rozpoczęła tyradę, gdy tylko zamknęły się za nimi drzwi jej gabinetu. - Mam nadzieję, że doskonale zdajesz sobie sprawę, że takie zachowanie nie będzie tolerowane w Hogwarcie. -
- Wiem. Musiałbym być dyrektorem, żeby bezkarnie mieszać ludziom w głowie. - odpowiedział bezczelnym tonem. - Są jednak rzeczy ważne i ważniejsze. Poza tym jako Auror, naprawdę jestem bezkarny. Moje czyny ocenia minister, a proszę mi wierzyć, że nie będzie miał mi za złe, wymazania tego wspomnienia. Usunięcie tego z głowy Rona było ważniejsze, niż inne rzeczy, które zamierzam zrobić dziś. Nie jest za bystry, ale w końcu by zrozumiał. -
- Co takiego? - zapytała zaskoczona jego odpowiedzią.
- Ron jest jedyną osobą poza mną, która wie jak dostać się do Komnaty Tajemnic, a raczej jedynym, który wiedział jak to zrobić. - wyjaśnił szczerze, ku jej zaskoczeniu.
- A dlaczego jest to takie ważne? -
- A o to musi pani zapytać dyrektora. Nie mieści się pani w moim kręgu zaufania - powiedział rozbawiony wstając. - Może pani na mnie nakładać ujemne punkty, ale dobrze pani wie, że mam to gdzieś. Szlabanów nie zamierzam odrabiać, a ograniczenia przywilejów będę olewał. Chce coś pani dodać? - zapytał, nadal rozbawiony. - Zasadniczo to powinienem rzucić szkołę, ale obecnie dobrze mi służy, że Voldemort myśli, że tkwię tu bezproduktywnie -wyszedł pozostawiając ja w stanie głębokiego szoku.
***
Dick
***
- Mogę zapytać, co pan tu robi? -
- Harry, musimy porozmawiać - odpowiedział Dumbledore.
- Mógł mnie pan wezwać do siebie, a nie nachodzić w Pokoju Życzeń - stwierdził. - Mogę wiedzieć czyj umysł pan wypatroszył, by zdobyć informacje, gdzie mieszkam? -
- Nie. Ale zapewniam, że nie ruszyłem umysłów nikogo, z twoich przyjaciół - dyrektor wskazał mu miejsce na sąsiednim fotelu. - Usiądziesz? -
- A mam wybór? - powiedział siadając i przywołując do siebie szklankę z alkoholem. - O czym chce pan porozmawiać. -
- Sprawdziłem umysł profesor Trelaney.- głos dyrektora zdradzał ostrożność z jaką ten poruszał ten temat. - I odkryłem, że ktoś włamał się do jej umysłu likwidując strażników, których tam umieściłem. Po twoim ostatnim komentarzu i rozmowie z profesorem Snapem, o wzroście twoich umiejętności, dochodzę do wniosku, że mogłeś to być ty. Chciałem ci wyjaśnić kilka rzeczy, ale konieczne jest, byś zachował spokój i wysłuchał mnie do końca - dodał, najpierw spokojnie, ale gdy aura Harrego ponownie stawała się widoczna, przyspieszał tak, że ostatnie zdanie wypowiadał niemal bez przerw między wyrazami.
- Słucham - wypowiedział martwym tonem. I to było wszystko. Żadnej zmiany, żadnej emocji, falujący czarny dym, zimne spojrzenie.
- Dobrze. Musisz zrozumieć, że wojna wymaga pewnych ofiar. Jedną z nich jest profesor Trelaney, w której umyśle musiałem złożyć strażników. Strażników, których zadaniem było nie pokonać napastnika, ale dać się pokonać i dostarczyć mu fałszywych informacji - mówił dyrektor, nadal tym ostrożnym tonem. - Nie jest prawdą to, czego dowiedziałeś się, z tych wspomnień. -
- A czego się, z nich dowiedziałem? - zapytał Harry, otwierając grę.
- To już tylko ty wiesz. Nie wiem jak daleko wszedłeś, a nie chciałbym ci niepotrzebne mieszać w głowie, celową dezinformacją -powiedział Dumbledore.
- Rozumiem. Czy to wszystko? - głos chłopca nadal nie przejawiał jakiegokolwiek przyjaznego tonu. - W takim razie proszę mnie zostawić. Mam nad czym myśleć. -
- Nie. Harry musisz skończyć z ukrywaniem się przed innymi. To nie służy tobie, ani twoim przyjaciołom - ciągnął mężczyzna. - Dlatego od tej pory nie będziesz mógł spędzać tu czasu. -
- A jeśli się nie dostosuję? - Harry był wściekły, bo ten Starzec odbierał mu po kolei wszystko, co było dla niego dobre.
- Nie zrobisz tego, bo po naszym wyjściu, ten pokój zostanie zapieczętowany - wyjaśnił dyrektor. - Będę także potrzebował twojej mapy Huncwotów. Ten przedmiot nie powinien nigdy być w rękach uczniów. Zostanie zdeponowany w skrytce bankowej Hogwartu. Jest olbrzymim naruszeniem przepisów o prywatności uczniów. -
- Radzę przestać - głos Harrego stał się twardy. - Tylko kilka słów dzieli pana od momentu, w którym pana zabiję. -
- Nie obraź się Harry, ale nie wystraszysz mnie w ten sposób. Nie masz tyle mocy, a ta aura nie jest tak przerażająca jak ci się wydaje - odpowiedział dyrektor rozbawiony. - Nie masz tu za wiele do dyskusji. -
- Mam - stwierdził przygaszając swoja aurę. - Może pan zniszczyć jeden z największych artefaktów Hogwartu, bo to z nim zrobi zapieczętowanie. Sprawię, że pan za to odpowie. A w kwestii mapy, gwarantuje, że jej pan nie dostanie, dyrektorze. W jakimkolwiek przypadku by ona mi nie zniknęła, odejdę ze szkoły, nie omijając redakcji proroka by podać moje powody. - Wstał i ruszył do wyjścia.
- Nie skończyłem chłopcze! - krzyknął za nim dyrektor.
- To proszę mi wysłać sowę - warknął nie zwalniając.
***
Dick
***
- Sprawiłaś, że twoja rodzina naprawdę stała się Zdrajcami. Nie Krwi, ale przyjaźni i wierności - powiedział, zatrzymując się przed Ginny. - Nawet Ron, który potrafi być chamem i prostakiem, a jego wrażliwość i intelekt zmieszczą się w szklance bez tłoku. Nawet on nie wpadłby na to, by zdradzić kogoś, kogo uważa za przyjaciela. Nawet gdy szpiegował mnie dla dyrektora, robił to bo myślał, że to dla mojego dobra. Ty próbowałaś dokonać zemsty i niemal ci się udało - mówił głośno, celowo robiąc z tego widowisko. -Przez twoją zdradę dyrektor zniszczył jeden z największych skarbów Hogwartu, jedyny taki na świecie. Nie ma już Pokoju Życzeń, bo dyrektor uznał, że nie może mnie tam szpiegować. Gwarantuje ci, że twoje życie zmieni się w piekło. -
- Ostrzegałam cię, że możesz robić co chcesz, ale nie tykaj mojej rodziny, sam to na siebie sprowadziłeś - odwarknęła cała czerwona na twarzy.
- Słuchajcie wszyscy. Przyjaźń z Ginny Weasley trwa tak długo, jak ona uważa za korzystne i miłe. Zróbcie coś, co nie jest po jej myśli, a znajdziecie sztylet w plecach. - powiedział rozglądając się po Sali. - Kto następny Gin? -
- Nie nazywaj mnie tak! - wrzasnęła i wyszarpnąwszy różdżkę z uchwytu na nadgarstku, rzuciła na niego upiorogacka.
Harry odbił go leniwym ruchem nadgarstka.
- Prefekcie Weasley - powiedział patrząc na Rona. - Chyba powinien pan dać pannie Weasley ujemne punkty, albo szlaban za atak na innego ucznia. -
- Ja... -
- Ułatwię ci to. Jeśli nie dasz jej punktów, albo szlabanu, uznam, że można rzucać na innych zaklęcia. -
- Oh, na miłość boską. - warknęła zirytowana Hermiona. - Ginny minus dziesięć punktów i zgłosisz się do McGonagall, ona uzna, czy dołożyć do tego szlaban - powiedziała do rudowłosej, po czym zwróciła się do Harrego. - A ty Potter przeprosisz ją, za nazwanie Zdrajcą i na tym skończy się ta vendetta. - zarządziła.
Na twarzy Pottera pojawił się wredny uśmiech.
- Obiecuję pani prefekt, że zadbam o to, by moje przeprosiny dotarły do wszystkich zainteresowanych - skłonił się przed Hermioną i ruszył do swojego fotela.
***
Dick
***
Następnego dnia w proroku, który ponownie dostali wszyscy uczniowie, pojawiły się wielkie przeprosiny.
„ Ja Harry Potter, przepraszam Ginny Weasley, za nazwanie zdrajcą, z tak błahego powodu, jak szpiegowanie i przekazywanie informacji o mnie dyrektorowi Hogwartu Albusowi Dumbledorowi, co doprowadziło, do zniszczenia przez w/w dyrektora jednego z najcenniejszych artefaktów Hogwartu, Pokoju Życzeń."
***
Dick
***
- Znikasz dziś? - spytała szeptem Cho, gdy uczniowie podczas śniadanie przeglądali gazetę i komentowali wydarzenia z przeprosin oraz artykułu, który prorok zamieścił, na temat domniemanej inwigilacji uczniów przez dyrektora oraz głowy domów. - Pamiętasz, że miałeś zabrać mnie na bal do Slughorna? -
- Pamiętam, ale muszę odwiedzić Williama. On ma informacje, bez których nie ruszymy dalej - odpowiedział. - Poza tym pojawię się też w miasteczku, bo mam nadzieję kupić kilka miłych gadżetów, które zmienią życie naszej rudowłosej w piekło. -
- A co z panną wiem wszystko. Wydaje mi się, że ostatnio ponownie jest bardziej po twojej stronie.-
- Tak, ale nie potrafi się zdecydować. Sądzę, że jak oboje to przeżyjemy to może coś z tego być. Znając jednak obecne fakty, nie ma na to wiele nadziei. -
- Może Wiki znajdzie jakieś rozwiązanie, które cię nie zabije. -
- Może tak. Na razie jednak William jest jedynym, który może coś powiedzieć. -
***
Dick
***
- Witam. Jestem zaskoczony, że nadal żyjesz - odezwał się duch, gdy wypłynął poprzez szybę zbiornika z duszami.
- Mam kilka pytań, odnośnie Horcruksów - zaczął Harry, przechodząc od razu do rzeczy.
- Czułem, że skorzystałeś z mojej mocy - kontynuował Black, nie przejmując się brakiem reakcji i entuzjazmu w swojego rozmówcy. - Twoja moc urosła, byłeś bliski śmierci, więcej razy niż ci się wydaje. -
- Ile masz Horcruksów? - ciągnął Harry. - Więcej niż jeden? Czy istnieje sposób na odłączenie Horcruksa od pojemnika, bez uszkadzania tego drugiego? Co się dzieje, gdy pojemnikiem jest żywa istota i umiera po Avadzie, albo śmiercią naturalną? Co się stanie, gdyby inne kawałki uległy zniszczeniu i pozostał tylko ten w żywej istocie? - wyrzucał z siebie pytania.
- A więc w końcu się dowiedziałeś - stwierdził William rozbawiony. - Wiesz dlaczego udało ci się przeżyć mój rytuał? Ja w jego czasie stałem się duchem i tak został zaprogramowany. Osoba odprawiająca go musiała mieć Horcruks, a w trakcie rytuału jej ciało ulegało zniszczeniu. Aby połączyć się z tą mocą, trzeba być martwym. Ty jednak przeżyłeś. -
- Bo jestem pojemnikiem? -
- Dokładnie. Magia Horcruksa dbała o to, byś się zregenerował - tak szerokiego uśmiechu na twarzy ducha, Harry jeszcze nie widział. - Rozumiesz, że nadal można cię zabić. Ale musiałoby to być coś, co zapobiegnie regeneracji. Avada wyrwała by twoją duszę, tak jak pocałunek dementora. Wtedy Horcruks przejąłby ciało. Najprawdopodobniej, bo nigdy aż tak nie eksperymentowałem. Równie prawdopodobne jest to, że po pierwszym zaklęciu śmierci, to Horcruks uległby zniszczeniu. Ze starości raczej nie umrzesz, bo Horcruks powinien utrzymywać cię przy życiu. Pozwoli ci tylko na wzmacnianie się, ale gdybyś miał zacząć słabnąć z wiekiem, będzie podtrzymywał stan twojej mocy na największym poziomie. -
- Czy to ty stworzyłeś Horcruksy? - zapytał Harry wyjmując miecz z kawałkiem duszy Blacka.
- Udoskonaliłem. Twój Voldemort korzysta z mojego udoskonalonego rytuału, co powinno cię cieszyć. Inaczej byś nie żył. -
- Skąd wiesz, że jestem jego Horcruksem? -
- Bo to albo to, albo masz wyjątkowego pecha - roześmiał się William. -Stworzenie Horcruksa to naprawdę niełatwa rzecz i nie jest to rzucenie zaklęcia. To skomplikowany rytuał, który zajmuje prawie dwie godziny. Ktoś musiał to zrobić z tobą celowo. -
- Nie spodziewałeś się tego prawda - dodał po chwili, śmiejąc się z zaszokowanej miny Pottera. - Posłuchaj. Nie zamierzam z tobą pogrywać. Pierwotnie tworzenie Horcruksa, polegało na rzuceniu zaklęcia, ale wtedy jedyne co uzyskiwaliśmy to magazyn. Pojemnik musiał być otaczany magia ochronną. Mój rytuał przelewał w pojemnik coś więcej niż kawałek duszy, dawał mu część mocy. Dlatego wybierać należało przedmioty silne magicznie, by dusza mogła sama się bronić, korzystając z mocy przedmiotu. Ale to wymagało rytuału. -
- Kto? Voldemort na pewno tego nie chciał. Nie mógłby tego zrobić. Moje wspomnienia wywoływane obecnością dementorów, jasno pokazują, że niczego nie przygotowywał, a po Avadzie nie miał na to czasu. -
- Ale jego ciało uległo zniszczeniu, została tam jednak jego dusza. Ktoś mógł przybyć i uwięzić ją w tobie. - Podpowiadał William.
- Dlaczego tego nie pamiętam? -
- Kapitanie Oczywistość, potwierdzam oczywistą odpowiedź. Obliviate - zakpił z niego Black.
Harry przez chwile wpatrywał się w oczy ducha, które zdawały mu się lśnić niebieskim blaskiem. Rzucił miecz z duszą najniebezpieczniejszej osoby jaką znał i odszedł.
Gdy tylko się odwrócił poczuł jak jeden sztylet dotyka jego pleców pod łopatką, a drugi znalazł się z boku jego szyi.
- Upokorzyłeś mnie, młody Blacku. Czemu sądziłeś, że puszczę ci to płazem. - usłyszał syczący głos przy swoim uchu.
- Zabij mnie, a sprawdzimy, która teoria odnośnie Horcruksa w żywym pojemniku jest prawdziwa. -
- Te sztylety zabiją i ciebie i Horcruksa. Czekam na odpowiedź. -
- Bo mnie wybrałeś, nie traciłbyś tyle czasu, poza tym gdy mnie zabijesz ród Blacków umrze. -
Ostrza odsunęły się.
- Kiedyś staniemy do walki na śmierć i życie - stwierdził duch, przelatując przez szklana gablotę.
***
Dick
***
- Potter! - usłyszał za sobą krzyk.
Harry odwrócił się powoli i dostrzegł idącego w jego stronę Lucjusza Malfoya. Oboje stali na zatłoczonej głównej ulicy Hogsmeat i obaj wyglądali, jakby nie zdawali sobie sprawy z tego, że ludzie rozstępowali się przed nimi.
Potter jak tylko nakazał domowym skrzatom wyrzucenie wszystkich członków Zakonu Feniksa, z domu na Grimmaud, tak samo jak z jakiejkolwiek innej lokalizacji, która do niego należała, oraz obłożenie ich nowymi osłonami. Aportował się w miasteczku obok szkoły.
Pierwotnie chciał zabić Dumbledora od razu, ale udało mu się opanować. Zamiast tego uznał, że musi porozmawiać z Cho, Wiki, Remusem i Rufusem. Nie zaszkodziła by też obecność innych, z którymi współpracował.
Wściekłość na jego twarzy mimo tego, że wewnątrz zdołał już się opanować, była doskonale widoczna, więc i uczniowie i dorośli odsuwali mu się z drogi. Tak samo zaczął wyglądać Malfoy, gdy dostrzegł kruczowłosego mordercę syna.
Teraz stali naprzeciw siebie, w odległości nie większej niż trzy metry, a ludzie wokół szukali czegoś, za czym można się schować.
- Chciałeś czegoś śmierciożerco? - zapytał Harry przez zaciśnięte zęby. - Mam ochotę kogoś zabić, a to możesz być ty. -
- Nie przestraszysz mnie Potter - odpowiedział tamten. - Chciałem spojrzeć ci w oczy teraz, kiedy myślisz, że zdobyłeś wszystko. Niedługo twój świat runie, a ty znajdziesz się na dnie. Pamiętaj, że to moja zasługa. To będzie moja zemsta, Potter - wycedził, z ręką drżącą obok różdżki.
- Draco też myślał, że jest na szczycie, ale upadł. Wiesz, że śmierć zrównuje wszystkich. Nawet wielki Malfoy umiera we własnym gównie i szczynach. -
Ręka Lucjusza poruszyła się, jakby bez udziału woli. Pierwsze zaklęcie tnące, zostało odbite leniwym ruchem dłoni, zaraz po nim, wykrzyczał najgorsze słowa jakie mógł, Avada Kedavra. Potter odskoczył, wznosząc z ziemi półkolistą barierę, o którą rozbił się zielony promień, a zaraz potem Malfoy został ogłuszony trzema Drętwotami, ciśniętymi w jego plecy.
- Zaatakowałeś Aurora, rzuciłeś niewybaczalne. Jesteś nasz, głupcze - powiedział Harry, gdy trójka ministerialnych Aurorów skuwała arystokratę. - Ale dziękuję ci, pomogłeś mi rozładować odrobinę pary, dlatego pozwolę cię przesłuchać ministerialnym, zamiast zabrać się do tego osobiście. - podszedł i pochylił się by wyszeptać do ucha Malfoya. - Grayback przekonał się, czym grozi brak współpracy, tak jak Avery, Peter i inni - odsunął się i z uśmiechem obserwował przerażenie na twarzy swojego przeciwnika. - Nie bój się, gdy ministerstwo z tobą skończy trafisz do Azkabanu, ale jeśli groźba, którą mi rzuciłeś się spełni. Jeśli powziąłeś jakieś plany, które maja mnie zranić, to obiecuję, że szybko moi przyjaciele szybko zabiorą cię z więzienia, by jeszcze porozmawiać, choć w rzeczywistości, nie będą o nic pytali. -
***
Dick
***
- Jak zamierzasz go zabić? -
- To oczywiste, że nie od razu. Teraz po tym, jak z tobą rozmawiał, jak uciekłeś mu do Komnaty Tajemnic, wyrzuciłeś jego ludzi z twoich domów, będzie spodziewał się ataku - odpowiedziała Wiki.
- Ja jednak uważam, że to nie może czekać. Za dużo tego było - ciągnęła Cho.
- Decyzja jest Harrego - uciął tą kłótnie Remus. - Cokolwiek postanowisz jestem z tobą. Też mam do wyrównania kilka porachunków, z tym demonem światłości. -
- Skoro on jest Demonem Światłości, to my musimy być Aniołami Mroku - zaśmiał się Potter. - Dobrze, nie zabiję go od razu, ale opracujcie kilka planów jak go pokonać. -
- Musimy wracać do zamku. Nie damy rady za długo tłumaczyć nieobecności Cho - powiedział Lupin. - Ty możesz jeszcze trochę odpocząć, bo przecież składałeś zeznania w ministerstwie. -
- To kolejny gwóźdź do twojej trumny - wtrąciła Tonks. - Jak Kingsley doniesie Starcowi, że nikt z jego ludzi nie aresztował Lucjusza, będzie dym. -
- Nie ma szans na przeciągnięcie go na naszą stronę? -
- Już pytałeś. Jest fanatycznie lojalny, a poza tym stałby się od razu obiektem Impreriusa, dopóki nie wynajdziemy metody na mniej bolesne sprawdzanie, nie możemy ryzykować - minister pokręcił z rezygnacją głową. - Gdybym wcześniej wiedział, o tym co wiem, to nigdy nie dałbym mu tak dobrych rekomendacji. Teraz nie mogę bez konkretnego powodu go odwołać. Rozumiem, że niechcesz go trwale uszkodzić, co tłumaczyłoby niezdolność do służby. Mamy w Departamencie Tajemnic, kilka ciekawych zaklęć i eliksirów. -
- Nie. Zostawmy go, ale może pomożemy mu ze zmianą stron - Harry mówił wyraźnie zamyślony. - Tonks, spreparuj kilka takich informacji, które dotrą do niego, by mógł przekazać je dyrektorowi. Niech Starzec myśli, że Kingsley celowo wprowadza go w błąd, może rzuci na niego imperiusa, co zachwiało by nieco jego lojalność. -
- Niezależnie, ja muszę wracać i przygotować się do balu. - powiedziała Cho, patrząc wymownie na Harrego, który kiwną głową potwierdzając, że nadal się wybierają.
***
Dick
***
- Co tu taka cisza? - zapytał, gdy wszedł do pokoju wspólnego Gryfonów.
- Nie wiesz? - wrzasnęła Ginny. - Ron został napadnięty, walczy o życie w skrzydle szpitalnym, a Hermionę porwano. -
Harry popatrzył na nią z przerażeniem. To, to miał na myśli Malfoy, a on spędził niemal trzy godziny, pijąc i żartując z swoimi ludźmi.
- Kiedy? - zapytał.
- Jak ty zgrywałeś bohatera w miasteczku, skurwysynu - nadal krzyczała Ginny.- Znaleźli nieprzytomnego Rona niedaleko wierzy astronomicznej, ktoś zostawił wiadomość, wypisaną jego krwią, że on i Hermioną są karą dla ciebie. -
- To czemu siedzisz tu, a nie w skrzydle szpitalnym? - zapytał zirytowany jej zachowaniem. - Tak bardzo chciałaś na mnie nakrzyczeć, że jest to ważniejsze niż brat? -
Weasley popatrzyła na niego wściekłym wzrokiem.
- Dyrektor kazał wszystkim zostać w dormitoriach. -
- Śmieszne, że cię to powstrzymuje - machnął różdżką i złapał mapę Huncwotów.
Przeszukiwał ją przez kilka minut w międzyczasie wysyłając kilka patronusów. Ostatecznie odwrócił się i ruszył do wyjścia.
Ginny ruszyła za nim.
- Gdzie się wybierasz? - warknęła na korytarzu.
- Po Hermionę, ale ciebie nie zapraszałem - odpowiedział nie zwalniając.
Doszli w okolicę zejścia do lochów, gdzie czekała na niego Cho, Melody i Lupin.
- Co tu robimy? - zapytała ślizgonka.
- Szukamy Hermiony Granger - odpowiedział. - Potrzebowałem kilka świadków, bo nie wiedziałem, że ten rudzielec za mną pójdzie. -
Gryfon poprowadził ich poziom poniżej Sali eliksirów i zatrzymał się w pustym korytarzu.
- Darbin masz pomysł jak otworzyć wejście do pomieszczenia, które powinno być za tą ścianą? - zapytał zerkając na mapę.
- Nie specjalnie, słyszałam, że są tu jakieś pomieszczenia, ale nikt nigdy mi o nich nie wspomniał. Nie jestem za popularna w domu węża. -
- Ok. Idź z Remusem. Severus spotka się z wami przy waszym pokoju wspólnym. Przesłuchajcie kogoś z siódmego roku - polecił posyłając w korytarz następnego patronusa. - Cho, zajmij prawe skrzydło, a ty lewe - polecił Ginny.
- Nie rozkazuj mi. Skąd wiesz, że ona tam jest, skoro Lupin i Huncwoci nie wiedzą, że są tam jakieś pomieszczenia. Zawsze mapa dawała odpowiedzi, jak gdzie się dostać. -
- Bo ignorantko, albo są tam pomieszczenia, albo Hermiona siedzi w środku ściany. Mapa pokazuje ludzi, pomieszczenia są narysowane na sztywno - warknął. - A jeśli w ciągu dwóch sekund nie ruszysz, obiecuję zrobić ci krzywdę. -
Gdy został sam, skupił swoją moc napierając wąskim jej strumieniem na zaprawę kamieni. Nie było to łatwe, bo magia zamku nie pozwalała na jego uszkodzenie, a nawet w takim wypadku od razu regenerowała uszkodzenia.
Trwała to dłuższą chwilę, gdy nie było widać, żadnego efektu, a jedynie dało się wyczuć szalejącą w korytarzu magię.
W końcu jeden z kamieni w ścianie rozprysnął się w wybuchu pyłu. Jego miejsce zajmowała widmowa wersja. Zaraz kolejny i kolejny, nabierając tempa, zaczęły wybuchać. Po mniej więcej trzydziestu sekundach od pierwszego zdarzenia, przed Potterem ział dziura, w którą spokojnie mógłby się wcisnąć człowiek.
- Cho! - Zawołał Harry, po czym upadł na kolana.
Krukonka znalazła się przy nim po kilku sekundach, on jednak wskazał głową na wejście do środka. Jego twarz pokrywały grube krople potu.
- Weasley pilnujesz! - Krzyknęła tylko Cho i wpadła do wnętrza, nie zadając żadnych pytań.
Ginny w tym czasie, również pojawiła się obok Harrego, nim jednak zdążyła ruszyć do środka, poczuła zaklęcie tłukące, które rzuciło nią na ścianę za Potterem. Ból z złamanego żebra sprawił, że wypuściła z dłoni różdżkę. Zobaczyła też jak następne zaklęcie, tym razem tnące, rozcina Harremu ramię i bok. Zielonooki zasyczał z bólu, ale nie zwrócił się do napastnika. Kolejny czar uderzył w jego udo łamiąc je z trzaskiem. Potter zwalił się na twarz, ale nadal wpatrywał w wyrwę.
Kolejne zaklęcie tnące, przeorało mu plecy, ale w tym momencie Cho wyszła z wyrwy ciągnąc za sobą nieprzytomną Hermionę. Następny czar napastnika, został odbity przez barierę, która pojawiła się z boku Harrego.
Ściana za krukonką zamknęła się z trzaskiem, niemal zagłuszając krzyk Harrego. Z prawej strony usłyszeli odgłos jaki towarzyszy kilku biegnącym osobom.
***
Dick
***
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro