Rozdział 8
~Bellamy~
Jakoś około północy wyszedłem od Clarke i udałem się do siebie. Nie podobało mi się uczucie, które cały czas mi towarzyszyło, ale nie mogłem się go pozbyć. Duma. Byłem dumny z samego siebie, z tego, że zostałem przy niej, że się nią zająłem. Miałem wrażenie, że jestem dobrym chłopakiem. Nie powinienem myśleć o sobie w samych superlatywach, to może się potem źle skończyć, jednak w tej chwili po prostu nie mogłem. Mimowolnie uśmiechałem się sam do siebie, przemierzając kolejny z wielu korytarzy. W końcu dotarłem do tych upragnionych, szarych i podniszczonych drzwi. Musiałem się porządnie wyspać, o siódmej rano miałem patrol, wprawdzie nie wychodziłem poza mury, jednak sam fakt wczesnego wstawania nie napawał mnie optymizmem.
***
Przechodząc obok stołówki już trzeci raz, postanowiłem zmodyfikować nieco trasę całego obchodu i udałem się na zewnątrz. Dopiero kiedy poczułem zimny strumień powietrza dostający się przez nos do moich płuc, zdałem sobie sprawę, jak bardzo nienawidzę stęchłego zapach z wnętrza Arkadii. Na sekundę zamknąłem oczy i wziąłem jeszcze jeden głęboki wdech. Rozejrzałem się pobieżnie po wszystkich, którzy znajdowali się wokoło. Grupka dzieciaków bawiła się w berka, dwaj mężczyźni nieśli ogromne skrzynie w stronę garażu. Podczas moich obserwacji usłyszałem jak ktoś powoli zbliża się do mnie od tyłu, liczyłem na Clarke. Odwróciłem się szybko....
-Spokojnie. To tylko ja.
-Co tu robisz Murphy? Spojrzałem z powrotem w stronę podwórka.
-Liczyłem na jakieś bardziej czułe powitanie. Może nie od razu na całusa, ale...
-Zamknij się Murphy. Czego chcesz?
-Stwierdziłem, że potrzebujesz przyjaciela.
-Ja potrzebuje, czy ty?
-Słuchasz mnie w ogóle młotku? Wyraźnie wskazałem, że chodzi o ciebie.
-Skoro to ja potrzebuje przyjaciela... To nadal nie odpowiada na moje pierwsze pytanie.
Chłopak spojrzał na mnie niezrozumiale. Zbliżyłem się do niego, spojrzałem prosto w oczy i zacząłem mówić bardzo powoli.
-Co tutaj robisz, jeżeli twierdzisz, że potrzebuję PRZYJACIELA? -Bardzo dokładnie zaakcentowałem ostatnie słowo.
-W tym momencie czuję się urażony. -Dotknął dłonią miejsca, w którym znajduje się serce i wydał z siebie dziwny jęk.
-Już nie udawaj. Oboje wiemy, że nic tam nie masz. -Uśmiechnąłem się ironicznie.
On w odpowiedzi pokręcił tylko głową.
Rzuciłem ostatnie spojrzenie na biegające dzieciaki i udałem się z powrotem do środka. Chłopak powolnym ruchem poszedł za mną, najwyraźniej myśląc, że go nie widzę.
Przyśpieszyłem trochę, on też. Skręciłem w boczną odnogę korytarza i udałem w stronę skrzydła szpitalnego. Przed kolejnym zakrętem postanowiłem się gwałtownie zatrzymać. Zauważył to za późno i wpadł prosto na moje plecy.
-Chyba powinieneś wybrać się do Jahy na jakieś szkolenie, czy coś... -Odwróciłem się w jego stronę i zdjąłem plecak. -Po co za mną łazisz?
-Szukam Clarke. -Złapał za moją torbę i zaczął przeszukiwać zawartość.
-Tam jej raczej nie znajdziesz. -Średnio przejmowało mnie, to co robił. Nie nosiłem tam nic specjalnego. -Jak już robisz taki bałagan, to podaj mi wodę...
Brunet podniósł na mnie głowę, rozejrzał się dookoła i pobiegł w stronę z której przed chwilą przyszliśmy. Stanąłem i przez dłuższą chwilę wpatrywałem się w podłogę, próbując jednocześnie wymyślić o co mu chodziło. Kątem oka zauważyłem, że ktoś jest obok.
-Co tu się właśnie wydarzyło?
-To dobre pytanie księżniczko. -Przyznałem i spojrzałem jej w oczy. -Lepiej się czujesz?
-W zasadzie to tak. -Przyznała,a ja schyliłem się i zacząłem pakować wszystko znowu do plecaka. -Dziękuje za to co zrobiłeś. To niby nic wielkiego, ale...
-Przyznaj... -Podniosłem się z podłogi. -...że cudowny ze mnie chłopak.
-No niech ci będzie. -Przewróciła oczami. -Miałeś coś ważnego tym plecaku?
-Ja nic specjalnego tam nie pakowałem. To ty lubisz zostawiać majtki w dziwnych miejscach...
-Bellamy! -Szturchnęła mnie w ramie.
-Co on ci takiego zrobił, że go bijesz Clarke? -Oboje automatycznie odwróciliśmy się w stronę, z której dobiegał głos. Naszym oczom ukazała się Raven.
-Szukasz kogoś? -Zapytałem z przekąsem. -Murphy poszedł tam. -Wskazałem palcem drugi koniec korytarza.
-Zamknie się Bellamy! -Syknęła.
-Niesamowite! -Klasnąłem w dłonie. -Czyżby świat zaczął zmieniać się na lepsze? Ktoś przypomniał sobie, jak Blake ma na imię!
-Jesteś mi potrzebna, Clarke. -Brunetka zlała mój nagły przypływ euforii.
-Jesteś dzisiaj strasznie rozchwytywana. -Zwróciłem się do blondynki. -Przed chwilą jej chłopak szukał cię w moim plecaku.
-To nie jest mój chłopak! -Podeszła do mnie szybko i chciała przyłożyć mi pięścią w twarz, jednak byłem wystarczająco szybki by tego uniknąć.
~Clarke~
Oboje zaczęli biega dookoła mnie, niczym jakieś pięciolatki. Westchnęłam głęboko i rozejrzałam się w poszukiwaniu czegoś, co pozwoliłoby mi się stamtąd jak najszybciej ulotnić. Zobaczyłam, jak ktoś zbliża się w naszą stronę.
-Murphy! -Pomachałam ręką w jego stronę. -Uspokój swoją dziewczynę.
-Ty też jesteś przeciwko mnie, Clarke? -Zapytała z wyrzutem, stając jednocześnie w miejscu.
-Muszę przyznać, że pięknym widokiem byłby książę pobity przez małą wkurzającą panią mechanik. -Chłopak stanął przed nami i dokładnie przyjrzał się parze bachorów za mną.
-Raczej tego nie zobaczysz. -Bellamy przejechał ręką po swoich lokach.
Miałam wrażenie, że mój brzuch zaraz eksploduje. Przepchnęłam się między Murphy'm a Raven i wróciłam do szpitala. Usiadłam na jednym z wielu wolnych łóżek i wzięłam głęboki wdech. Kątem oka zobaczyłam, jak Bellamy wchodzi na salę. Postanowiłam nie zwracać na niego uwagi, licząc, że mnie ominie. Nie wiem, czemu oszukiwałam sama siebie. Usiadł obok, położył plecak na ziemi i milczał. Ceniłam w nim to, że był taki wyrozumiały i miał wyczucie jak zachować się we wszystkich sytuacjach... Noo, może nie we wszystkich, ale w większości.
-Nie musisz tutaj ze mną siedzieć. Na pewno masz lepsze rzeczy do roboty.
-Właśnie mam patrol w skrzydle szpitalnym. -Uśmiechnął się. Nie patrzyłam na niego, tylko w podłogę, ale wiedziałam, że się uśmiechnął.
-Zaraz mi przejdzie nie musisz się martwić i wymyślać kłamstw.
-Nie kłamię. Naprawdę mam patrol. -Wstał i zaczął krążyć po sali, przyglądając się przy okazji ścianom.
Kąciki moich ust uniosły się w górę, zmuszając mnie do mimowolnego uśmiechu. Patrzyłam na niego z politowaniem, robi z siebie takiego głupka tylko po to, żeby poprawić mi humor.
-Boże... Musisz tu być Blake?! -W drzwiach stanęła Raven.
-A myślałem, że już się nauczyłaś. -Westchnął i pokiwał głową z głupkowatym uśmiechem.
-Musimy porozmawiać z Clarke... Na osobności. -Na sale za brunetką wszedł Murphy.
-Wyjdę... Ale pod jednym warunkiem. -Bellamy założył rękę na rękę i zagrodził chłopakowi drogę.
-Halo! -Mechanik machnęła mu ręką przed twarzą, jednak jego gałki oczne ani drgnęły. -Od kiedy ty tu ustalasz zasady?
-Od kiedy chcesz, żebym nie powiedział Jasperowi, że was tu spotkałem razem.
-No dobra. Jaki to warunek? -Murphy zaczynał się już niecierpliwić.
-Powiesz mi, czego szukałeś w moim plecaku.
-Ja... Eeeee...
-Po prostu mu powiedź! Co to za problem?
Postanowiłam oglądać całe to przedstawienie w ciszy, zapowiadało się naprawdę zacnie.
-Tyle, że ja nie mogę. -Odpowiedział.
-A niby czemu? -Bell spojrzał mu głęboko w oczy.
-Po prostu się przyznaj idioto! Nie mamy czasu!
-Ale ja naprawdę nie mogę...
-W takim razie... -Brunet ustąpił mu z drogi i usiadł obok mnie. -...będziecie musieli podzielić się swoim sekretem również ze mną.
-Murphy... -Warknęła Raven.
-Chyba mogą już zacząć, prawda Clarke? -Uśmiechnął się szyderczo w moją stronę.
Muszę przyznać, że bawiło mnie to i byłam ciekawa jak potoczy się dalej. Zmierzyłam Murphy'ego od stóp do głów. Jego twarz była w kolorze zgniłego buraka, czy jak tam się nazywają te fioletowe warzywa. Zapewne w normalny dzień olałabym to totalnie, ale tym razem wybuchłam śmiechem.
-Wydaje mi się, ze tak. O czym chcieliście pomówić?
-Clarke... -Powiedziała, niemal błagalnie, dziewczyna. -Proszę.
-Pomysł Bellamy'ego mi się podoba, a jego prośba nie jest taka ciężka do spełnienia.
-No dobra! Niech wam będzie! To Jaha! To wszystko jego wina!
-Sprecyzuj. -Bellamy brzmiał bardzo profesjonalnie, spodobało mi się to.
-Powiedział, że ktoś ukradł mu wszystkie zdjęcia i podejrzewa ciebie. -Wskazał palcem na bruneta siedzącego obok mnie. -Miał mi załatwić w zamian za to, pewną koszulkę, o którą go prosiłem dwa dni temu.
,,No to jesteśmy w ciemniej dupie" -Pomyślałam. Jeżeli ktoś ma te zdjęcia, może się domyślić, co łączy mnie i Bella. Spojrzałam na niego z nadzieją, że to on je ukradł. Jednak jego twarz wyrażała zupełną sprzeczność do triumfu, wyrażała przerażenie.
-Szlag... Wiesz gdzie on jest? -Gwałtownie wstał z łóżka i podniósł plecak.
-W sensie, że Jaha?
-Mhm...
-Nikt nigdy nie wie, gdzie on jest... On sam się pojawia, wtedy kiedy jest jego czas...
-To gdzie był, do jasnej cholery, jak ktoś kradł te pieprzone zdjęcia! -Chłopak szybko wyszedł z sali.
-Już się boję, co on robił na tym zdjęciu, że tak spina o to dupsko... -Zaśmiał się Murphy. Nastrój szybko mu się zmienił.
-To... Skoro jego mamy już z głowy... O co chodzi? -Zapytałam.
Twarz mojej przyjaciółki natychmiast z wkurzonej zmieniła się w przerażoną. Usiadła obok mnie,a on złapał ją za rękę.
,,Czyli coś jest na rzeczy" -Pomyślałam. ,,Wnioskując po ich minach, to coś poważnego".
~Bellamy~
Nie mogłem sobie przypomnieć, kiedy ostatni byłem tak wściekły. ,,A nie, już pamiętam! Wtedy jak ten kurwidołek Jaha zrobił nam to cholerne zdjęcie! A teraz nawet nie umie go dobrze przypilnować! Co za kretyn!". Emocje roznosiły mnie od środka. Wpadłem do magazynu, zobaczyłem Kane'a robiącego inwentaryzacje broni. Ogarnąłem się i uspokoiłem na tyle, na ile było mnie stać.
-Przepraszam, Sir. Czy nie widział pan nigdzie Jahy?
-Niestety nie, a chciałbym. Obiecał mi coś dostarczyć już tydzień temu.
-Czy to nie były może jakieś zdjęcia?
-Co? -Zapytał zdziwiony. -Nie, koszulka.
,,Pogrzało ich wszystkich? Co takiego jest w tych koszulkach, że tak się na nie rzucają? Są zrobione z czekolady?".
Kiwnąłem głową i wyszedłem z powrotem na korytarz. Następnym miejscem, jakie przyszło mi do głowy była stołówka, w której oczywiście był Jasper, no bo któż by inny.
-Wybrałeś się na jogging, Bellamy? Mogłeś mnie ostrzec, poszedłbym z tobą! Chociaż tachanie ze sobą plecaka i karabinu to chyba nie najlepszy pomysł. A nie, czekaj... Już wiem! -Uniósł palec w górę. -Im większy ciężar, tym mocniej pracują ci mięśnie, tak?
-Zamknij się do cholery! -Krzyknąłem.
-Spokojnie księciuniu.
-Widziałeś Jahe? -Postanowiłem puścić jego uszczypliwość mimo uszu.
-Też go szukam! Poszukajmy razem! Ty też zamawiałeś koszulkę?
-Co jest z wami wszystkimi! Nie zamawiałem żadnej koszulki! Jaha po prostu odwalił największą głupotę na świecie, a potem spartolił jeszcze bardziej!
-Czyli co? -Ruszyliśmy razem w stronę wyjścia.
Spojrzałem na niego licząc, że kiedy zobaczy mój wyraz twarzy, zaprzestanie pytań, ale to w końcu był Jasper.
-Twoja wkurwiona twarz niewiele mi mówi...
-Może, dlatego że nie chcę o tym mówić.
-To chyba nie może być bardziej niezręczny sekret niż ten, o którym już wiem. -Wyszczerzył się w moją stronę.
-Jaha... -Przyciszyłem głos. -Zrobił mi i Clarke zdjęcie jak trzymamy się za ręce.
-No nieźle...
-A teraz się dowiedziałem, że ktoś je ukradł.
-To dopiero jest nieźle! To na kiego ci tu Jaha? Szukaj złodzieja!
-Nie mam zamiaru bawić się w detektywa...
-Ale ja mam! Rozwiążę tę zagadkę! -Krzyknął entuzjastycznie.
-Jeżeli pokażesz komukolwiek te zdjęcia, albo chociaż o nich wspomnisz...
-Dobra już dobra. Nie kończ.
Zajrzeliśmy chyba w każde możliwe miejsce, nigdzie go nie było, nikt go nie widział. Po prostu rozpuścił się w powietrzu, albo zniknął w kłębach dymu, niczym ninja. Zbliżała się już 15.00, czyli pora obiadu. Byłem wyczerpany, miałem wszystkiego dość, wszyscy dookoła mnie wkurzali. Moim jedynym marzeniem było zjeść, potem położyć się spać i zapomnieć o całym świecie.
--------------------------------------------------------------
No to wracam z kolejnym rozdziałem, po małej przerwie. Niestety, niewiele tu Bellarke, jednak porozpoczynało się parę nowych wątków. Mogę wam zdradzić, że Jaha niedługo sporo namiesza :D
Mam nadzieję, że się podobało <3
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro