Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział 24

~Clarke~

Mogłabym leżeć tak całą wieczność, Bellamy obejmował mnie szczelnie, co ogrzewało moje ciało jeszcze bardziej niż kołdra, którą byliśmy przykryci. Byłam szczęśliwa, że wolny czas spędzam akurat tak, w towarzystwie człowieka, którego kocham. Splotłam nasze palce razem i wsłuchałam się w historię, którą mi opowiadał, kiedy usłyszeliśmy podniesiony głos Jaspera dochodzący z korytarza. Brunet przez kilka minut udawał głuchego i starał się kontynuować opowieść, ja byłam mniej cierpliwa. Błyskawicznie przeniosłam się do pozycji siedzącej i ubrałam koszulkę.

-Daj spokój, skarbie. -Pocałował mnie w bark. -Zaraz mu się znudzi i przestanie.

-Obawiam się, że przestanie z innego powodu. Takiego jak cios w twarz. -Wciągnęłam na siebie legginsy i boso wyszłam na korytarz.

Na zewnątrz poza wiadrem od mopa i samym mopem nie dostrzegłam niczego nietypowego. Rozejrzałam się jeszcze, spojrzałam w głąb jednej z odnóg korytarza, ale tam też nic. Poczułam, jak ktoś obejmuje mnie od tyłu i lekko podskoczyłam, zapominając o tym, że to może być Bellamy.

-Widzisz? Mówiłem, że mu się znudzi, już go nie ma.

-Coś po sobie zostawił. -Wskazałam ruchem głowy zestaw do sprzątania.

Chłopak zaśmiał się dość głośno, jednak ponowny krzyk naszego przyjaciela go zagłuszył. Nie miałam pojęcia, o co może mu chodzić, rozpoznałam tylko ,,Aaaaaaaa!" czy coś w tym stylu. Bellamy wypuścił mnie z uścisku i przetarł oczy lewą ręką, przy okazji ziewając.

-Idź dokończyć ubieranie, ja się nim zajmę.

Zrobiłam, jak kazał, skierowałam się z powrotem do pokoju, gdzie ubrałam zarówno skarpetki i buty, a brunet zniknął gdzieś w głębi korytarza.

,,Ciekawi mnie, kiedy nadejdzie dzień, w którym wszyscy będą zachowywać się normalnie? Chyba nieprędko...".

~Bellamy~

Od razu za rogiem moim oczom ukazał się Jasper stojący przy drzwiach. Na początku zastanawiałem się, czemu się nie rusza i krzyczy na całą Arkadie, ale po chwili dostrzegłem przyczynę całego zamieszania. Rękaw od jego bluzki był przytrzaśnięty przez drzwi, co uniemożliwiało mu odejście od nich na więcej niż 8 centymetrów, tak na oko. Naprawdę, chciałem zachować powagę, robiłem wszystko, co w mojej mocy, ale... Nie dało się. Wybuchłem donośnym śmiechem, a smutna i obrażona mina chłopaka nie poprawiła sytuacji, wręcz przeciwnie.

-Możesz przestać się śmiać klocku i mi pomóc?!

-Tak, tak. -Otarłem łzy. -Tylko jeszcze nie wiem, jak... Próbowałeś otworzyć te drzwi?

-Masz mnie za niedorobionego umysłowo?

-W sumie, to trochę tak. -Spoważniałem lekko.

-Oczywiście, że próbowałem je otworzyć! Nie da się!

-W takim razie... Co ja mam ci na to poradzić?

-Musisz wyjść na zewnątrz, wejść oknem do środka... -Wolną ręką wskazał drzwi. -... i sprawdzić, czy od tamtej strony da się je otworzyć.

-Średnio mi się teraz uśmiecha zabawa w ninje... Może zawołam Jahe?

Chłopak zmierzył mnie od stóp do głów, co mnie lekko przeraziło. Z początku myślałem, że to może być jeden z jego ,,żartów", służący tylko i wyłącznie upokorzeniu mnie, ale nie. Tym razem to nie było to.

-Mam tutaj tak stać?

-To chyba najlepsze wyjście... -Usłyszałem głos blondynki, która po chwili stanęła na równi ze mną.

-Musicie mi pomóc! Wisicie mi przysługę.

-O nie, nie, nie... Ja już raz ci się odwdzięczałem, tyle wystarczy. -Pomachałem rękami i powoli zacząłem się wycofywać.

Clarke złapała mnie za ramię i zmusiła do zostania, wystarczyło tylko jej nakazujące spojrzenie.

-Przecież go tak nie zostawimy. Trzeba coś zrobić.

-Ja tam nie wchodzę. -Zacisnąłem palce w pięść.

Na całe szczęście, praktycznie od razu po wypowiedzeniu ostatniego słowa, na korytarzu pojawił się Kane i Jaha. Mężczyźni wyglądali na bardzo zaabsorbowanych rozmową i naprawdę niewiele brakowało, żeby przeszli obok nas obojętnie.

-Ooo! -Jaha rozłożył ręce, przy czym wyglądał, jakby chciał nas przytulić. -Clarke i Bellamy, jak dobrze, że was widzę!

-Halo! Ja też tu jestem! -Brunet pomachał jedną ręką i wskazał na drzwi.

Odsunęliśmy się z Clarke na bezpieczną odległość i obserwowaliśmy, jak kanclerz próbuje otworzyć drzwi, które uwięziły Jaspera. Chwilę się z nimi szarpał, ale w końcu mu się udało. Po całym zajściu, Kane stwierdził, że Jasper nie nadaje się nawet do sprzątania, bo nawet przy tym potrafi zrobić sobie krzywdę. 

W celu uniknięcia konfrontacji z byłym kanclerzem, w błyskawicznym tempie udaliśmy się na stołówkę, akurat zbliżała się pora kolacji.

***

Clarke tej nocy wierciła się niemiłosiernie. Próbowałem ją jakoś obudzić, ale skubana zawzięcie chrapała dalej. Szturchnąłem ją lekko w bok, ale to nic nie dało, przekręciła się na brzuch i wymamrotała coś niezrozumiale. Chciałem już dać sobie z tym spokój, ale w pewnym momencie kopnęła mnie z całej siły w łydkę. Zabolało, a ja nieświadomie przekląłem na głos.

-Niech to szlag!

Cholernie bolało, ale przynajmniej udało mi się ją zbudzić. Dziewczyna leniwie otworzyła oczy i spojrzała n mnie spode łba.

-Czemu się tak drzesz?

-Strasznie dzisiaj wierzgasz. -Sięgnąłem dłonią do miejsca, w które dostałem kopniaka i zacząłem je masować.

-Uderzyłam cię? -Szybko uniosła się do pozycji siedzącej. -Przepraszam.

Uśmiechnąłem się słabo i pociągnąłem ją lekko za ramię, żeby z powrotem się położyła. Blondynka wtuliła się we mnie i co jakiś czas szeptała coś przez sen... ,,Przepraszam", ,,Zostaw mnie... Chcę spać", ,,Wiesz, jak cię kocham?".

***

Oczywiście, Jaha musiał mnie znaleźć, przecież nie odpuszcza tak łatwo. Jego propozycja była, łagodnie ujmując, przerażająca. Mieliśmy niby wsiąść z nim razem do auta i pojechać w stronę zachodzącego słońca? Gdzieś musiał być jakiś haczyk.

-Bellamy, uwierz mi. To dla waszego dobra!

-Podaj mi jeden konkretny powód...

-Dobra, już dość tego! -Przerwał mi energicznym machnięciem ręką. -Powiem ci, o co chodzi, ale ani słowa Clarke... Niech chociaż jedno z was ma niespodziankę.

Kiwnąłem głową i wysłuchałem całego planu, jaki miał mi do przedstawienia były kanclerz. Pomysł był, jak można się było spodziewać, dziwny i zastanawiało mnie, dlaczego akurat on się w niego tak zaangażował. Co nie zmienia faktu, że zgodziłem się przystać na jego warunki i zabrać Clarke na małą wycieczkę.

~Clarke~

Nie miałam bladego pojęcia, dlaczego Bell tak nagle zmienił zdanie odnośnie Jahy i postanowił ustać na jego propozycje. Przez jego nadmierny entuzjazm, pomyślałam o tym, że ciemnoskóry nafaszerował go jakimś dziwnym towarem. Jednak jego uśmiech nadal na mnie działał, więc podążyłam za nim do samochodu, za którego kierownicą siedział Jaha. Niepewnie zajęłam tylne miejsce, a brunet dosiadł się zaraz obok, podobno z przodu zasiądzie jeszcze jedna osoba, która nie mieszka w Arkadii. Nie musiałam się długo zastanawiać, żeby zgadnąć, o kogo chodzi. Prawdopodobnie było to niejaki Roman, czy też Roan, mężczyzna, którego Jaha zaprosił na jedną z imprez.

-Skoro już dałam się namówić... Powiecie mi, o co chodzi?

-Już i tak zdradziłem wystarczająco. -Prychnął Jaha, który właśnie odpalił silnik. -Poczekaj, to się dowiesz.

Bellamy złapał moją dłoń i mocno ją ścisnął, co mnie nieco uspokoiło.

-Gdzie jedziemy? -Szepnęłam w jego stronę.

-Nie mam pojęcia. Wiem tylko, co będziemy robić po dotarciu na miejsce.

Spróbowałam swoich sił w minie szczeniaka, ale na darmo, brunet odwrócił wzrok w stronę szyby i zamilkł.

***

Wyjechaliśmy z Azgedy jakieś pół godziny temu, zabierające ze sobą, wspomnianego już, kompana Jahy. Z ich rozmów wywnioskowałam, że razem prowadzą jakiś biznes, który ciemnoskóry ma w planach wyprowadzić poza ziemiańskie klany, do Arkadii.

Moje powieki robiły się coraz cięższe, a ja nawet nie próbowałam walczyć z potrzebą snu. Oczywiście cały świat był przeciwko mnie i dosłownie pięć minut później, Jaha zahamował i wcisnął klakson.

-No dobrze... -Ciemnoskóry odwrócił się w stronę mojego chłopaka. -Skoro wytłumaczyłem ci już wszystko w domu, możemy już jechać.

Nie miałam za bardzo pojęcia, o co chodzi, żadna nowość. Zobaczyłam, że brunet wysiada z auta, więc zrobiłam to samo. Ledwo drzwi się zamknęły, a Jaha już dodał gazu i odjechał w siną dal. Spojrzałam porozumiewawczo na Bella, który wyglądał na lekko wystraszonego.

-Teraz już mi wytłumaczysz, o co chodzi?

-Jeszcze nie tu. -Pociągnął mnie za rękę.

Jaha wysadził nas na polanie w środku lasu, a z daleka dało się usłyszeć szum wody obijającej się o skały. Właśnie w tamtym kierunku podążaliśmy, rozmawiając przy okazji o różnych głupotach.

Po jakiś dziesięciu minutach marszu dotarliśmy nad niewielkie jeziorko, któremu towarzyszył, równie mały, wodospad.

Miałam zamiar iść dalej, ale Bellamy wykonał dość niespodziewany ruch, wyprzedził mnie i ukląkł. Nie miałam pojęcia, jak zareagować, mojego nogi zaczęły się trząść i przez moment miałam wrażenie, że tracę w mich czucie, na szczęście z tyłu był niewielki kamień, który posłużył mi za krzesło.

Z twarzy bruneta dało się wyczytać nie tylko przerażenie, ale również pewność. Wiedziałam już, co chłopak chce zrobić, jak był cel podróży tutaj... Czy nabrałam wątpliwości? Wręcz przeciwnie, podczas trwania całego naszego związku nie byłam nigdy tak pewna, jak wtedy. Chciałam tego!

Uśmiechnęłam się szeroko, żeby nie wystraszyć Bellamy'ego i dać mu znak, że nie ma się czego bać. Chłopak sięgnął ręką do lewej kieszeni bojówek i wyciągnął coś, pierścionek.

Podczas całego czasu spędzonego na Arce widziałam naprawdę niewiele jakiejkolwiek biżuterii, większość była przechowywana w jednym z magazynów kanclerza, a wyjmowana była tylko na specjalne okazje. Nie zaliczam tutaj obrączek, które były noszone przez małżonków, bo te były wykonane z tego samego materiału, co rurki od przewodzenia wody... Ten pierścionek, który trzymał Bell, miał zdecydowanie większą wartość.

Zapewne dlatego Jaha tak bardzo się w to mieszał, tylko on miał dostęp do takich rzeczy na Arce, pewnie zabrał coś ze sobą.

-Clarke Grifiin... -Zaczął. -Gdyby ktoś, pierwszego dnia na Ziemi powiedział mi, że będę robił to, co właśnie robię... Nie uwierzyłbym. A jednak, to się stało... Mała, wkurzająca księżniczka stała się najpierw moją przyjaciółką, a potem jedną z najważniejszych osób w moim życiu... Moją pierwszą, prawdziwą miłością.

-Bellamy... -Ze szczęścia zaczęłam płakać, więc szybko ukryłam twarz w dłoniach.

Chłopak wolną ręką zabrał moje dłonie z twarzy i położył je na moich kolanach.

-Kocham cie, chcę spędzić z tobą całe moje życie... Księżniczko, czy zostaniesz moją żoną?

Nie byłam w stanie się powstrzymać, wybuchłam płaczem i energicznie pokiwałam głową, na znak zgody. Brunet lekko uniósł moją dłoń i wsunął pierścionek na palec, co zajęło dosłownie moment. Już chwilę później obejmował mnie szczelnie, przy okazji szepcząc mi do ucha, że nic się nie stało, żebym przestała płakać.

-Nawet nie wiesz, jak się cieszę. -Wydukałam, kiedy nareszcie udało mi się opanować płacz.

-Podczas ślubu Murphy'ego stwierdziłaś, że to nie jest nasz ślub. ,,Ani ten, ani żaden inny" Powiedziałaś. Obawiam się, że troszeczkę się pomyliłaś. -Zaśmiał się.

Miałam ochotę go palnąć w łeb, ale mówił prawdę. Dokładnie pamiętałam te słowa, całą tę sytuację. Nie miałam pojęcia, że to wszystko może się tak rozwinąć.

-To co teraz? -Zapytałam po chwili. -I czemu Jaha się w to tak zaangażował?

-Tutaj cię zaskoczę. -Zmienił lekko pozycję i pocałował mnie w czubek głowy. -Twoja mama go o to poprosiła.

Oczy niemal nie wyszły mi z orbit, na co Bellamy zareagował cichym chichotem. Posłałam mu pytające spojrzenie.

-Stwierdziła, że trzeba nas trochę przycisnąć, bo wystarczająco już się naczekała... Na początku wprawdzie była nastawiona sceptycznie, ale stwierdziła, że jesteśmy podobni do niej i Kane'a. -Wytłumaczył mi, a ja lekko się skrzywiłam, kiedy usłyszałam do kogo zostaliśmy porównani.

-A ten cały Roan... Po co on?

-Jaha miał nas tu przywieźć, a w drodze powrotnej wjechać do Polis... Podobno znalazł tam jakąś ziemiankę, odpowiednią dla króla Azgedy... Bawił się w podwójną swatkę.

-Przyjedzie tu po nas, czy co?

Miałam wrażenie, że moje pytania były bardzo nie na miejscu, ale Bell już zdążył się do tego przyzwyczaić. Wytłumaczył mi, że ktoś po nas przyjedzie za jakieś dwie godziny, a my w tym czasie mamy nacieszyć się sobą.

Cały ten czas moje oczy były wpatrzone w niewielki, świecący kryształek, znajdujący się na pierścionku. Nie mogłam uwierzyć, że to mnie spotkało takie szczęście. I nie chodziło mi tu o biżuterię, tylko o człowieka, który był obok.

-------------------------------

Tada!!!

Pisałam ten rozdział tak cholernie długo, ale nareszcie udało mi się skończyć! :D 😊

Nie mam już pomysłów na dalsze rozdziały, dlatego pragnę was poinformować, że następny będzie ostatnim, potem jeszcze epilog. 

Mam nadzieję, że się podobało i z góry przepraszam, że ten rozdział jest taki posiatkowany ❤️

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro