Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział 14

~Bellamy~

Ponieważ byłem tym, który wypił najmniej, to mnie przypadł ten cudowny zaszczyt pilnowania moich przyjaciół. Jednak po godzinie ciągłego nadzoru, miałem już dość, Raven postanowiła zostawić mnie z tym samego, najwyraźniej wiedziała co się szykuję. Trzy razy musiałem ściągać Murphy'ego z parapetu, najczęściej właśnie wtedy Clarke dostawała napadów śmiechu. Monty chował się pod stołami, a kiedy tylko zauważał czyjąś stopę, ciągnął za nogawkę. Octavia biegała szczęśliwa po całej sali, przy okazji śpiewając, Lincoln nie wytrzymał i po paru drinkach robił to samo co ona. Jasper natomiast upodobał sobie budowanie wież z krzeseł, wchodzenia na nie i skakania. Kiedy zauważyłem, że parę innych osób poszło w jego ślady, zdecydowałem, że tego już z wiele, przynajmniej dla mnie. Ubrałem z powrotem kurtkę i podszedłem do Clarke.

-No księżniczko... Czas się zbierać.

-A od kiedy ty mi wytyczasz godziny, Blake?

Przez moment zastanawiałem się, co to pytanie miało właściwie znaczyć, ale stwierdziłem, że jakoś niespecjalnie mnie to obchodzi.

-Idziemy. -Warknąłem i złapałem ją za rękaw bluzki.

-Może ty idziesz! Ja się nigdzie nie wybieram.

-Clarke! -Krzyknąłem, jednak dziewczyna dołączyła do mojej siostry i jej chłopaka, którzy wesoło hasali sobie po całej sali. -Niech to szlag. -Zakląłem pod nosem.

Postanowiłem nie zwracać na nich uwagi i wypić jeszcze jednego drinka, tak na rozluźnienie.

Jakieś dwadzieścia minut później miałem już w planach wychodzić, kiedy zauważyłem jak grupka nastolatków zaczyna się bić. Natychmiast do nich podbiegłem, nie dlatego że obchodził mnie ich los, czy coś. W okolicy dostrzegłem Clarke, wpatrującą się w sufit. Zacząłem biec, jednak dziewczyna już zdążyła dostać z łokcia w podbródek, dopiero to ją nieco ostudziło.

-Nic ci nie jest?

-Bellamy! -Przez moment myślałem, że to kolejny z jej napadów alkoholowych jednak bardzo się myliłem. To było ostrzeżenie.

Poczułem mocne uderzenie w głowę, zachwiałem się lekko, jednak jakimś cudem zdołałem utrzymać się na nogach. Już miałem przywalić mojemu nieświadomemu oprawcy, jednak tłum był tak duży, że nie byłem pewny, który to. W ostatniej chwili złapałem Clarke za ramię i praktycznie wyciągnąłem ją z sali na korytarz. Na początku nieco protestowała, jednak uspokoiła się, kiedy dostrzegła małą stróżkę krwi cieknącą jej po szyi. Szybkim krokiem udaliśmy się w stronę szpitala, gdzie dyżur pełnił akurat Jackson. Okazało się, że to tylko rozcięta warga, więc opatrzenie jej i zszycie zajęło dosłownie moment. Moment, podczas którego Clarke cały czas chichotała, co przeszkadzało mężczyźnie w pracy. Dziewczyna miała szczęście, że to był akurat on, a nie jej matka. Jeżeli Abby zobaczyłaby córkę w takim stanie, prawdopodobnie ostro by mi się dostało.

W końcu doczłapaliśmy się do jej pokoju. Dziewczyna po drodze dostawała dziwnych napadów, przyglądała się ścianą, liczyła każde krzesło, które napotkaliśmy. Raz nawet uparła się, że jedno pominęła i musieliśmy się cofnąć. Kiedy byliśmy już przy zakręcie, prowadzącym do części sypialnianej Arkadii, Clarke postanowiła zwolnić i iść za mną.

-Mogę wiedzieć, co ty odpierdalasz?

-Nawet nie wiesz, jak się cieszę, że to ja jestem właścicielką tak zgrabnego tyłeczka!

Zaśmiałem się pod nosem, chociaż zdecydowanie nie powinienem.

-Cieszę się, że ci się podoba, a teraz chodź. Musisz położyć się spać.

Dziewczyna podbiegła w moją stronę, niemal przykleiła się do mojego ramienia, nogi trochę się jej zachwiały, więc zjechała nieco niżej i spojrzała mi w oczy.

-Obiecaj mi, że będziesz spać ze mną.

-Clarke... Dobrze wiesz, że nie mogę.

-Ale ja chcę. -Stanęła prosto i tupnęła nogą.

Westchnąłem ciężko.

-No dobra. Niech ci będzie.

-Dziękuje! -Rzuciła mi się na szyje. -Jesteś kochany!

Wprowadziłem ją do pokoju i pomogłem zdjąć buty. Pozbycie się reszty ubrań poszło jej zdecydowanie sprawniej, niż się spodziewałem. Ja natomiast zdjąłem tylko koszulkę i buty, po czym położyłem się obok niej. Dziewczyna wtuliła się we mnie mocno, jedną rękę przerzuciła przez moje plecy, a w końcu usnęła. Wyglądała tak niewinnie i uroczo, że gdyby nie ogromne zmęczenie, mógłbym patrzeć na nią przez następne kilka godzin.

~Clarke~

Rzeczą, która mnie obudziła, był okropny ból głowy. Czułam jak wszystko mi pulsuje, ledwo otworzyłam oczy, kiedy zdałam sobie sprawę, że ktoś leży obok mnie. Na całe szczęście, to był tylko Bellamy. Przyjęłam pozycję siedzącą i przeciągnęłam się, to musiało go zbudzić.

-Co tutaj robisz? -Zapytałam, kiedy usiadł obok mnie.

-Sama mnie tu zaprosiłaś. Najpierw odmówiłem, jednak obraziłaś się i zaczęłaś tupać nogą, jak ośmioletnia dziewczynka, więc się zgodziłem. -Zaśmiał się.

-O mój Boże. -Kiedy tylko poczułam, jak bardzo się czerwienię, schowałam twarz w dłonie.

-Spokojnie. -Poklepał mnie po plecach. -To jeszcze nie było najgorsze.

-Ty to wiesz, jak pocieszyć kobietę.

-Za to ty wiesz, jakie komplementy prawić facetom. -Puścił do mnie oczko.

-Co powiedziałam? -Szybko podniosłam głowę i spojrzałam mu w twarz.

-Że mam zgrabny tyłek i bardzo się cieszysz, że to akurat ty jesteś jego właścicielką. -Próbował się powstrzymać, jednak zaraz po wypowiedzeniu ostatniego słowa, wybuchł śmiechem.

Miałam wrażenie, że robię się jeszcze bardziej czerwona, o ile to w ogóle było jeszcze możliwe.

-Co jak co, ale w sumie to miałam rację.

Chłopak tylko zagryzł wargę i nachylił się w moją stronę. Całowaliśmy się, najpierw delikatnie, potem coraz mocniej i namiętniej. W momencie, kiedy Bell włożył jedną rękę pode mnie, mój kac się odezwał.

-Przepraszam. -Wyrwałam się z jego uścisku i usiadłam na brzegu łóżka.

-Chyba powinnaś coś wypić. Przyniosę ci wody. -Wstał i ubrał koszulkę.

-Dziękuje. -Uśmiechnęłam się w jego stronę, kiedy był już ubrany, a kurtkę miał przewieszoną przez lewe ramie.

-Nie ma za co, księżniczko. -Odwzajemnił uśmiech i wyszedł z pokoju.

***

Postanowiłam odwiedzić stołówkę, gdzie był niezły rozgardiasz. Jaha, jak to na niego przystało, znowu gdzieś zniknął, prawdopodobnie pojechał odwieźć naszego gościa. Ci najbardziej rozgarnięci wykonywali całą brudną robotę, kiedy reszta była porozkładana gdzieś po kątach. Bellamy właśnie rozstawiał krzesła, Miller i Murphy zmywali podłogę, a Raven budziła tych, którzy leżeli na ziemi. Postanowiłam jej pomóc, podchodziłam kolejno do ludzi po mojej prawej i szturchałam ich w ramię. Kiedy dotarłam do Jaspera i dotknęłam go lekko w rękę, chłopak automatycznie podskoczył i zaczął na mnie krzyczeć, tylko po to, by potem złapać się za głowę i wybiec, najprawdopodobniej do toalety. Po tym, bądź co bądź, dziwnym zdarzeniu, rozejrzałam się po całej sali kilka razy, a nigdzie nie dostrzegłam Bella. Nie wiem w sumie, do czego on był mi wtedy potrzebny, ale mniejsza. Skierowałam swoje kroki w stronę Murphy'ego, kiedy przypomniało mi się, co chłopak robił wczoraj w nocy.

-Jestem pewna podziwu. -Przyznałam szczerze. -Wczoraj biegałeś po parapetach, a teraz zmywasz czyjeś wymiociny. Ja, na twoim miejscu, leżałabym teraz tam razem z nimi. -Wskazałam grupkę ludzi, których właśnie budziła mechanik.

-Gdyby Blake cię stąd nie zabrał, zapewne właśnie tam byś była. -Uśmiechnął się szyderczo.

-Skoro już o nim wspomniałeś... Gdzie on polazł?

-Ja nic nie wiem... Ja tu tylko sprzątam.

Kiwnęłam głową i wróciłam do swojej roboty.

~Bellamy~

Dostałem wezwanie od kanclerza przez krótkofalówkę, więc jak najszybciej opuściłem stołówkę i udałem się w stronę jego gabinetu. Muszę przyznać, że nie spodziewałem się takiego widoku, bo kiedy otworzyłem drzwi dostrzegłem Kane'a leżącego na podłodze i przykutego kajdankami do nogi biurka.

-Nie zdawaj zbędnych pytań, Bellamy. -Powiedział, nim w ogóle zdążyłem się odezwać. -Musisz iść do Abby i poprosić ją o kluczyk.

Zakryłem usta dłonią, tylko po to, żeby nie wybuchnąć niekontrolowanym śmiechem. Jednak zamiast tego, w moim mózgu uformował się obraz sytuacji, która mogła zajść w tym pokoju minionej nocy. Ta wizja zdecydowanie zatrzymała moje rozbawienie.

-Tak jest, Sir. -Kiwnąłem głową i udałem się do skrzydła szpitalnego.

Kiedy wszedłem na sale, moim oczom ukazała się kompletna pustka. Postanowiłem udać się do pokoju naszej pani doktor. Wiedziałem, że jeżeli tam jej nie zastanę, Kane będzie musiał poczekać sobie troszeczkę dłużej.

Stanąłem właśnie przed drzwiami doktor Griffin. Zapukałem dwa razy i usłyszałem coś. Uchyliłem lekko drzwi.

-Boże, Bellamy! Co ty tu robisz? -Kobieta siedziała na łóżku, a ręce miała schowane za sobą.

-Przyszedłem po kluczyki... -Spuściłem głowę. -Dla Kane'a.

-Tam leżą. -Wskazała mi głową szafkę znajdującą się przy lewej ścianie.

Podszedłem, przegarnąłem ręką parę szpargałów, które tam leżały, aż moim oczom ukazało się metaliczne kółeczko z parą kluczy. Zgarnąłem je do kieszeni i odwróciłem się na pięcie w stronę wyjścia. Wtedy kobieta odezwała się po raz kolejny.

-Bellamy... Mógłbyś?

Spojrzałem w jej stronę i zobaczyłem, że Abby lekko się przesunęła, jednocześnie odsłaniając ręce, przykute do rury, która odprowadzała wodę. Pokiwałem tylko głową, po czym podszedłem do łóżka i wyswobodziłem ją z metalowych bransoletek. Kobieta natychmiast złapała się na nadgarstki i zaczęła je masować.

-Dziękuje, teraz możesz już iść.

Wyszedłem stamtąd tak szybko, jak to tylko było możliwe. Nie chciałem nawet myśleć o tym, jakim cudem oboje znaleźli się w takich samych, niezręcznych sytuacjach. ,,Kto ich tak urządził?".

Wszedłem do gabinetu i uwolniłem kanclerza z kajdanek. Mężczyzna kazał mi jak najszybciej wyjść i nikomu nic nie mówić.

-A, Bellamy... Jeszcze jedno.

-Tak? -Zapytałem zaniepokojony.

-Jak Jaha rzuci ci się gdzieś w oczy... Każ mu do mnie przyjść.

Kiedy usłyszałem to imię, a raczej nazwisko, przeraziłem się jeszcze bardziej. ,,Co, do jasnej cholery, Jaha mógł mieć z tym wspólnego? On ich tak załatwił? To w sumie całkiem w jego stylu...".

Powolnym krokiem udałem się do miejsca, w którym odbywała się wczorajsza impreza. Nie za bardzo uśmiechało mi się ustawianie krzeseł i wynoszenie pijanych ludzi. Kiedy jednak stanąłem w drzwiach stołówki, moim oczom ukazał się dość spory porządek. Nie spodziewałem się, że moi przyjaciele dadzą radę uwinąć się ze sprzątaniem tak szybko. Skierowałem swoje kroki w ich stronę, wszyscy siedzieli przy jednym ze stołów, przysiadłem się obok Clarke.

-A ty gdzie byłeś?!

,,No świetnie. Jeszcze nawet dobrze nie usiadłem, a ona już się na mnie rzuca...".

-Miałem ważną misję do wykonania. I nie, nie opowiem wam o niej. Nie chcę psuć wam humory na najbliższe dziesięć lat. -Westchnąłem ciężko.

-Ekm... -Chrząknął Murphy, najwyraźniej potrzebował, żebym zwrócił uwagę na jego osobę. -Masz zamiar coś powiedzieć? -Ruchem ręki wskazał całą, wyczyszczoną salę.

-Tak. -Przeciągnąłem się. -Jestem z was dumny. Moglibyście być wielce szanowaną na całej Ziemi, ekipą sprzątającą.

Raven podniosła na mnie rękę, jednak nie wykonała żadnego ruchu, Clarke prychnęła coś pod nosem, a Miller tylko pokiwał głową. Nie ukrywam, ucieszył mnie fakt, że wykonali praktycznie całą brudną robotę.

--------------------------------------------------

No hej! 

Ponieważ ostatnio wzięłam się za pisanie kolejnego ff, miałam nieco mniej czasu na dokończenie tego rozdziału 😔  I również z tego samego powodu, kolejny ukaże się dopiero w czwartek.

Mam nadzieję, że się podobało ❤

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro