Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział 10


~Bellamy~

Z początku moje zajęcie naprawdę mi się podobało. Jedyny wysiłek jaki musiałem w to włożyć to przenoszenie wzroku z podłogi to na sufit, to na ściany. Wszystko bardzo fajnie, jednak po dwóch godzinach zrobiło się trochę nudno.

 ,,Czy Reyes, do jasnej cholery, kojarzy jeszcze fakty? Mogłaby już wrócić z łaski swojej".

 Z nudów policzyłem wszystkie kolorowe kabelki, posegregowałem śrubki i śrubokręty w kolejności od najmniejszych do największych. Na zlewie leżała ściereczka... Nigdy nie podejrzewałem siebie o to, ale postanowiłem obmyć wszystko z kurzu... Z własnej woli! Zapowiadały się kolejne miodne godziny. Z korytarza nie dochodził żaden dźwięk, nawet najmniejszy szmer. ,,A co jeżeli wszyscy umarli, a ja tu siedzę jak ostatni kretyn?". Zacząłem krążyć w kółko, a godziny mijały. Znowu usiałem na krześle, moje oczy mimowolnie się zamknęły, a ja zapadłem w głęboki sen.

~Clarke~

Była już dziewiąta wieczorem, a Bellamy'ego ani śladu. ,,Przecież umawialiśmy się na siódmą, gdzie ten młotek polazł?!". Próbowałam sobie przypomnieć, gdzie ostatnio go widziałam, czy ktoś czegoś o nim nie mówił... I wtedy skojarzyłam fakty. Raven kazała zostać mu przy maszynie, aż do niego nie wróci. Zapewne tego nie zrobiła... Nie dziwie jej się. Zabrałam kurtkę z krzesła i wyszłam z pokoju. Droga do magazynu była dość długa, wystarczająco długa, żeby wzięło mnie na rozmyślanie. ,,Czy on jest na tyle głupi, że siedzi tam dalej? A może jest aż tak oddany sprawie? Znając jego, pewnie zasnął... Chyba, że zapomniał o naszej umowie". Szybko wyrzuciłam ostatnią myśl z głowy. 

Moim oczom ukazały się upragnione drzwi, uchyliłam je lekko i ujrzałam bruneta siedzącego na krześle z głową opartą o pobliską ścianę. Dość głośno przy tym chrapał, nigdy wcześniej mu się to nie nie zdarzyło.

Podeszłam bliżej, wyglądał jak niewinny chłopczyk, który usnął podczas oczekiwania na Świętego Mikołaja.

-Bellamy... -Szepnęłam. -Pora wstawać.

Chłopak tylko coś mruknął w odpowiedzi i ani drgnął.

-Bellamy. -Lekko potrząsnęłam jego prawym ramieniem.

Czekoladowe oczy powoli się rozszerzyły, przetarł je jedną ręką.

-Co się dzieje? Gdzie Raven? -Przeciągnął się.

-Raven miała ważną sprawę do załatwienia...

-Nie mogła mnie o tym poinformować? Która godzina?

-Chwilę po dziewiątej.

-Żartujesz?! Ciekawe, co to za sprawa, że nie mogła mnie stąd wcześniej zwolnić...

-To coś naprawdę poważnego. Wierz mi... A teraz chodź, obiecałeś mi coś dzisiaj, pamiętasz?

Uśmiechnął się szeroko i wyszedł od razu za mną.

Wszystko szło dobrze, byliśmy już w połowie drogi, kiedy usłyszeliśmy głośny kobiecy krzyk. Stanęłam jak wryta, Bellamy wyciągnął pistolet i zasłonił mnie swoim ciałem.

-Jak myślisz, co to było?

Nie odpowiedział, wpatrywał się tylko w ciemny korytarz, z którego dobiegały dziwne dźwięki.

-Bellamy? Słyszysz mnie? Gdzie jesteś? -Głos kanclerza dobiegał z krótkofalówki.

Sięgnął po nią powoli, nacisnął przycisk i już otworzył usta, żeby odpowiedzieć, kiedy usłyszeliśmy jak ktoś szybko zbliża się w naszą stronę.

Chłopak złapał mnie za ramię i pociągnął w boczną odnogę, która prowadziła do szpitala. Ujrzeliśmy męską sylwetkę przebiegającą w miejscu, w którym przed chwilą staliśmy. Moje ciało zlał zimny pot, zaczęłam się cała trząść, byłam przerażona. Bellamy najwyraźniej to wyczuł, bo złapał mnie za rękę i powoli zaczął ją gładzić. Ponownie wcisnął przycisk i zaczął mówić, tym razem nic mu nie przerwało.

-Zgłaszam się. -Wysapał.

-Musisz udać się w miejsce, z którego dobiegał ten krzyk. Natychmiast.

Ścisnęłam jego dłoń jeszcze mocniej.

-Nie mogę. Clarke jest tu ze mną. Nie zostawię jej samej.

-Zaprowadź ją w bezpiecznie miejsce i idź to sprawdzić. -Powiedział Kane, po czym się rozłączył.

Chłopak pociągnął mnie w stronę skrzydła szpitalnego. Na sali był Jackson i paru pacjentów.

-Ani myśl mi się stąd ruszać!

-Bellamy, zwariowałeś?! Pójdziesz tam sam?

-Jeżeli tu wrócę, a ciebie nie będzie... -Wskazał na mnie palcem.

-Zostaje, spokojnie. Tylko wróć.

Przez moment wyglądał jakby chciał do mnie podejść, przytulić mnie, pocałować i powiedzieć, że wszystko będzie dobrze. Jednak w porę się opamiętał i tylko kiwnął głową.

~Bellamy~

Zostawiłem Clarke w szpitalu i ruszyłem w stronę miejsca, z którego dobiegał krzyk. Ręce trochę mi się trzęsły, ciężko było mi się przyznać do tego przed samym sobą, ale... Bałem się. Złapałem pistolet w dwie dłonie i wyciągnąłem przed siebie, zbliżając się powoli do miejsca docelowego, którym okazała się być stołówka. 

Wyszło na jaw, że głos nie należał do kobiety, jak myśleliśmy. Należał do Jaspera, który stał na stole. W jego prawej ręce były jakieś kartki, możliwe, że zdjęcia. Uniósł je do góry i krzyknął coś do mężczyzny, który próbował wejść na stół.

-Nie ma to tamto Jaha! Nie oddam ci tego!

Jedyne na co było mnie stać w tym momencie to ogromny facepalm. To co się tam działo wyglądało co najmniej żałośnie. Chłopak kopał Jahę, kiedy ten próbował go złapać. Mężczyzna zaczął biegać dookoła stołu, próbując przy okazji wejść na jedno z krzeseł. Jasper jednak zdążył odsunąć je przy pomocy nogi.

-Możecie już skończyć to przedstawienie. -Zacząłem iść powoli w ich stronę.

Odwróciłem uwagę bruneta, Jaha to wykorzystał, złapał go za nogę, przez co ten stracił równowagę i upadł plecami na blat, wydając z siebie przy okazji, po raz kolejny, piskliwy krzyk. Ciemnoskóry to wykorzystał i szybkim ruchem wyrwał mu zdjęcia z ręki.

-Wracaj tu! -Jasper szybko zeskoczył ze stołu i zaczął za nim biec. -To, że Monty'ego wystraszyłeś, nie znaczy, że ze mną też pójdzie ci tak łatwo!

-Uspokójcie się oboje! -Krzyknąłem, jednak to niewiele dało.

Jaha sprężystym krokiem wskoczył na blat barku, chwycił szklaną butelkę, która stała obok i wycelował nią w chłopaka.

-Myślę... -Spojrzał też na mnie. -...że możemy się jakoś dogadać.

-Szczerze wątpię, że Bellamy...

-Zamknij się Jasper i daj mu mówić.

-Dziękuję. -Mężczyzna ukłonił się w moją stronę nadal trzymając butelkę. -A więc, rozpoczynając, ja się domyślam, iż pan Blake ma w zamiarze odzyskać te oto zdjęcie. -Uniósł kawałek kartki w górę. -Ja żem postanowił na to przystać, jednakowoż tylko pod jednym maciupeńkim warunkiem.

-Już się boję...

To wszystko wyglądało bardzo źle, a najwyraźniej mogło być jeszcze gorzej.

-W przyszłym tygodniu odbędzie się impreza...

-Faktycznie! -Jasper sam uderzył się w czoło.

-Mam na niej występ solowy.

-A co mi do tego?

-Proszę nie przerywać! -Uciszył mnie gwałtownym gestem ręki. -Ja żem stwierdził iż występ solowy nie jest dla mnie. Zaśpiewa pan ze mną, panie Blake.

-Chyba cię pogrzało ty klocu! Za nic w życiu nie będę śpiewał, a już na pewno nie z tobą!

-W takim razie radzę pogodzić się z tym, że to zdjęcie pojawi się na pierwszej stronie gazety, nad którą pracuje i dotrze nawet do Azgedy.

Zagryzłem wargi. Czemu jak ten człowiek znajduję się w pobliżu to musi podnosić mi tak ciśnienie? To chyba jego hobby. ,,Po tym co się stanie, Clarke już prawdopodobnie nigdy na mnie spojrzy". Ale co miałem zrobić? Nie miałem wyboru, ten związek kosztował mnie naprawdę zbyt wielu poświęceń... Jednak byłem pewien, że było warto.

~Clarke~

Nie mogłam usiedzieć w miejscu, stanęłam naprzeciwko drzwi i przestępowałam z nogi na nogę. Minęło już dobre dwadzieścia minut, od kiedy Bell poszedł sprawdzić co się dzieje. Kiedy już zdążyłam się jako tako uspokoić, usłyszałam ten sam krzyk po raz kolejny. Stałam i wpatrywałam się w metalowe drzwi, licząc że niedługo się otworzą, a w nich stanie Bellamy, cały i zdrowy. Próbowałam już dwa razy skontaktować się z nim przez krótkofalówkę, jednak za każdym razem odpowiadała mi jedynie cisza. W końcu klamka się poruszyła, a w drzwiach stanął brunet. Niewiele myśląc, rzuciłam mu się na szyję.

-Boże, Bellamy! Co tam się działo?

Chłopak ani drgnął, nic nie powiedział, nie odwzajemnił uścisku. Po prostu stał tam jak slup soli. Odsunęłam się i spojrzałam na jego twarz. Nie wyglądał na wystraszonego, tylko na zawstydzonego i zażenowanego. Kątem oka zauważyłam Jacksona, który do nas podszedł.

-Co tam się stało? -Zapytał. -Sytuacja już opanowana?

-Tak. -Przyznał beznamiętnie. -To tylko Jasper i Jaha. Nic specjalnego.

Muszę przyznać... Takiej odpowiedzi się nie spodziewałam. Spojrzałam na niego pytająco, jednak on od razu po odpowiedzeniu na pytanie, skierował się w stronę wyjścia. Pobiegłam za nim. Ledwo go dogoniłam.

-Możesz mi wytłumaczyć co tam się stało? -Spytałam dysząc.

-Ty nawet nie wiesz, jak ja się dla ciebie poświęcam. -Westchnął smutno.

-To może mi powiesz?

-Jasper zabrał zdjęcia, jednak Jaha z powrotem je odzyskał, w bardzo dziwny sposób tak swoją drogą... -Zrobił krótką pauzę. -Oświadczył również, że planuje wydać gazetę i dać nasze zdjęcie na okładkę...

-Słucham?!

-...Powiedział jednak, że istnieje sposób, abym je odzyskał.

-Ufff... -Powolnie wypuściłam powietrze z płuc, wyraźnie mi ulżyło. -Co to za sposób? -Dodałam po chwili.

-Muszę zaśpiewać z nim w duecie, na przyszłej imprezie. -Powiedział to na jednym wdechu.

Zamilkłam i stanęłam na środku korytarza. Powoli w głowie powtórzyłam sobie wszystko co przed chwilą powiedział. Spojrzałam na niego licząc, że zaraz wybuchnie śmiechem, na widok mojej przejętej twarzy.

-Żartujesz sobie ze mnie? -Zapytałam, kiedy zdałam sobie sprawę, że on nie ma zamiaru się śmiać, ja jednak nie byłam w stanie się powstrzymać.

-Nawet nie wiesz, jak bardzo bym chciał teraz żartować. -Wbił wzrok w sufit.

Naprawdę próbowałam się powstrzymać, jednak wyobraziłam sobie to o czym mówił. Na dodatek przypomniało mi się jego zbiorowe całowanie nas wszystkich i nie dałam rady.

-Przepraszam. -Łzy spływały mi po policzkach.

-Łatwo ci tak... Ty nie będziesz robić z siebie kretynki przed setkami ludzi. -Warknął.

-Kto wie, może odkryjesz swoje nowe powołanie...

-Mam ci przypomnieć dlaczego to robię?! Ratuje twój zgrabny tyłek.

-Co? -Na dźwięk dwóch ostatnich słów się otrząsnęłam i otarłam łzy.

-To była przenośnia do cholery! -Wyrzucił ręce w górę.

-No dobrze, niech ci będzie. Ale co masz na myśli mówiąc ,,twój"?

-Sprecyzuj pytanie. -Stanął w lekkim rozkroku, założył ręce na biodra i oblizał wargi.

-Ująłeś to tak, jakbym sama była na tym zdjęciu, ale ty też tam jesteś! Chyba, że tobie to nie przeszkadza, że ludzie dowiedzą się na naszym związku z gazet!

Bellamy lekko się uśmiechnął, odwrócił głowę w drugą stronę i zaczął chichotać. Przez moment myślałam, że może to wszystko to był jednak żart, jednak potem zdałam sobie sprawę, co go tak rozbawiło. Samo określenie ,,dowiadywanie się o związku z gazet" brzmiało dość absurdalnie, a ja na dodatek zrobiłam się cała czerwona. Jego zawsze to bawiło.

-Teraz się śmiejesz, Blake? Mam ci przypomnieć, kto będzie miał swój występ w przyszłym tygodniu? -Zatrzepotałam rzęsami.

-Wolałbym nie... Muszę zrobić coś, żeby przestać o tym myśleć...

-Znam idealny sposób.

-Jak ty mnie dobrze rozumiesz księżniczko. -Jednym ramieniem objął moją szyję, a wolną ręką rozczochrał moje włosy.

Wyrwałam się z jego objęcia i przyśpieszyłam kroku. Po chwili weszliśmy już oboje do mojego pokoju. Drzwi dobrze nie zdążyły się zamknąć, a on już zaczął przechodzić do rzeczy. Po chwili leżeliśmy już oboje w łóżku, bez większości ubrań. Po raz kolejny przeszedł mnie ten charakterystyczny i podniecający dreszcz. Zanurzyłam swoje palce w jego lokach,a on delikatnie całował różne skrawki mojej skóry, zaczynając od moich ust i szyi,a schodząc coraz niżej. W kilka chwil zapomniałam już o całym bożym świecie. To co się wydarzyło tamtego dnia nie miało dla mnie najmniejszego znaczenia i nie mogło nawet równać się z tym co działo w tamtej konkretnej chwili.

-------------------------------------------------

Nie mam bladego pojęcia, jak to wszystko podsumować... No cóż, mam nadzieję, że rozdział się spodobał. 

P.S. Postanowiłam wstawiać rozdziały w poniedziałki, środy i piątki, żeby w weekend mieć czas na pisanie ;)



Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro