Prolog
Cała historia jest luźno inspirowana pewną relacją z serialu ,,Przyjaciele". Wszystko dzieje się w świecie The 100, czas bliżej nieokreślony(okolice 2 sezonu).
~Bellamy~
To był bardzo nietypowy dzień dla mieszkańców Arkadii, a mianowicie pierwszy w historii Skikru, ślub na Ziemi. Zastanawiało mnie, co pokierowało Murphy'm do wybrania mnie na świadka. Kiedy zdałem sobie sprawę, że to akurat ze mną ma najlepszy kontakt ze wszystkich mieszkańców, zacząłem naprawdę współczuć mu znajomych. Wprawdzie nasze kontakty ostatnio nieco się polepszyły, jednak należało pamiętać o tym, że niegdyś próbowaliśmy zabić siebie nawzajem, dlatego ta sytuacja była trochę....Hmm, dziwna. Jednak nie odmówiłem, nie chciałem dołować chłopaka jeszcze bardziej. Już samo poproszenie mnie, wnioskując po jego minie, musiało go wiele kosztować. Nigdy nie widziałem żadnego ślubu, odkąd mama zaszła w ciąże przestała spotykać się, z i tak nielicznymi znajomymi, więc nie miałem okazji bywać na tego typu uroczystościach. Nie miałem bladego pojęcia, co mam robić, co mówić, czy w ogóle coś mówić.
Ślubu udzielał Jaha, więc od razu po poznaniu mojej roli, udałem się do niego po parę rad. Tak więc wiedziałem już, że na samej ceremonii mam tylko stać i wyglądać.
-To chyba potrafisz, co nie Blake? -Clarke chyba upodobała sobie śmianie się ze mnie, stwierdziła, że wyglądam na bardziej zestresowanego niż przyszły pan młody.
Ponieważ Emori miała jeszcze mniej osób godnych zaufania niż jej wybranek, blondynka robiła za jej druhnę. Fakt ten wiązał się niestety z tym, że będę musiał wejść razem z nią na salę i przez cała resztę stać naprzeciwko. Nie żeby to mi przeszkadzało w jakikolwiek sposób, ale nie potrafiłem się przy niej skupić, cały czas się uśmiechałem, a gdzie jak gdzie, ale podczas ślubu powinienem zachować chociaż minimum powagi. Wiedziałem już, że to będzie ciężkie do wykonania zadanie.
Na szczęście dwa dni przed wszystkim, Murphy poinformował mnie, że jakiekolwiek przemowy będą raczej zbędne, nie chciał chyba, żebym na siłę coś wymyślał i był fałszywy. Nie ukrywam, spodobało mi się to, średnio widziałem siebie w takiej roli. Wprawdzie byłem dobrym mówcą... podobno... ale to było dla mnie jakieś dziwne i nietypowe. Co to za czasy nadeszły, że przemowy o biciu wrogów były bardziej powszechne i ,,normalne'' od tych na ślubach czy tam weselach?
~Clarke~
Staliśmy tuż przed wejściem do sali gdzie miała odbyć się cała uroczystość. Bellamy jak zawsze musiał się głupkowato uśmiechać, zapomniałam już jak wygląda jego poważny wyraz twarzy. Moja matka najwyraźniej podążała, nieco spóźniona, zając swoje miejsce na sali.
-Już czas. Szykujcie się. -Rzuciła.
Bellamy uśmiechnął się do mnie jeszcze szerzej. Nie podejrzewałam, że to w ogóle możliwe.
-Gotowa księżniczko? -Zapytał, podając mi rękę.
Postanowiłam się nie odzywać. Nasze ramiona się splotły.
-Stresujesz się? To pierwszy ślub od bardzo dawna...
-Na szczęście to nie jest nasz ślub. -Przerwałam. -Ani ten ani żaden inny. Mógłbyś chociaż na chwilę spoważnieć? Przestań się tak głupkowato uśmiechać. To poważna sprawa i ważny dzień w ich życiu...
-Raczej ważny dzień w życiu Emori... -Mruknął pod nosem.
-Co? Czemu tak twierdzisz?
Drzwi przed nami się otworzyły, przerywając tę dziwną wymianę zdań. Podeszliśmy bardzo powoli do prowizorycznego łuku ślubnego i rozeszliśmy się na jego dwie przeciwne strony. Murphy stał już na swoim miejscu. Po tym co powiedział mi Bellamy, a raczej po tym co powiedział sam sobie, tylko trochę za głośno, zauważyłam, że rzeczywiście nie wyglądał na zbyt zadowolonego. Patrzył się na jedno z paru pustych miejsc na sali. Większość ludzi przyszła, ekscytował ich pierwszy ślub od tak długiego czasu, byli ciekawi jak będzie wyglądał. Zresztą ja trochę też.
Drzwi otworzyły się po raz drugi, na sale weszła przyszła panna młoda, ubrana w typową dla jej narodu, sukienkę. Podobno tak wyglądają wszystkie ziemianki na ślubach. Przynajmniej tak wspominała...
Podeszła bardzo powolnym krokiem, po czym stanęła naprzeciwko Murphy'ego z ogromnym uśmiechem. Jaha zaczął mówić, a ja niechcąco spojrzałam w stronę wiecznie uśmiechniętego bruneta. Liczyłam, że chociaż teraz będzie w stanie zachować jakąkolwiek powagę, jednak ten durny uśmiech nie zniknął z jego twarzy. Miałam ochotę do niego podejść i go trzasnąć, żeby się choć trochę uspokoił.
Moje myśli przerwał cichy dźwięk otwieranych drzwi. Na salę weszła Raven i szybko zajęła swoje miejsce. Pomimo, że starała się zrobić to, jak najdyskretniej jak się tylko dało, wszyscy spojrzeli w jej stronę.
Jaha kontynuował. Nadszedł najbardziej wyczekiwany moment, wygłoszenie przysięgi małżeńskiej. Emori dała sobie z nią radę bez większego problemu. Wszystkim mogłoby się wydawać, że teraz będzie już tylko z górki, jednak sprawy często lubią się komplikować.
-A teraz powtarzaj za mną... -Zaczął Jaha. -Ja John...
Dopiero teraz zdałam sobie sprawę jak brzmi jego prawdziwe imię.
-Ja John...
-Biorę ciebie Emori...
-Biorę ciebie Raven...
Na sali zapadła głucha cisza, wszyscy znieruchomieli. Obserwowałam twarz Emori, z uśmiechu zmieniła się w smutek, a potem w wyraz wściekłości. Oczy Murphy'ego zrobiły się ogromne, wyglądał na przerażonego całą sytuacją, zresztą jak wszyscy. Nawet Bellamy wyglądał teraz normalnie, w sumie tak powinno być od początku. Spojrzałam w kierunku Raven, mieszkańcy Arkadii się znali, więc wszystkie oczy, tak jak moje, były zwrócone w jej stronę. Czy między nimi coś było? Czy Bellamy o tym wiedział? Czy po prostu sam z siebie zauważył, że Murphy podchodzi do pomysłu ze ślubem dość sceptycznie?
-Emori... -Chłopak najwyraźniej próbował uratować sytuację.
-Mam kontynuować?
Niedoszła panna młoda szybkim krokiem wybiegła z sali. Ludzie zaczęli, na początku szeptać, potem już plotkować na głos, o tej dość niezręcznej sytuacji. Nie byłam pewna co należało w tej chwili zrobić. Pobiec za nią? Porozmawiać z Raven, Murphy'm? Zauważyłam, że Bellamy już zajął się tym drugim, niestety mechanik zniknęła mi z oczu, więc rozkazałam wszystkim iść na salę, gdzie miało rozpocząć się wesele. Nie jestem pewna czemu podjęłam akurat taką decyzję, ale ci wszyscy ludzie patrzyli właśnie na mnie, musiałam im coś powiedzieć, cokolwiek. O resztę będę martwić się potem.
~Bellamy~
Sytuacja była... Dziwna. Nawet bardzo dziwna. Czemu akurat Raven? Coś ich łączyło? Może to dlatego, że weszła spóźniona na salę, albo niefortunnie akurat na nią w tym momencie spojrzał? Próbowałem z nim o tym porozmawiać, niestety on tylko milczał przy okazji robiąc okręgi dookoła podestu na którym staliśmy. Jaha po prostu wstał i wyszedł, w tym momencie zauważyłem, że nie tylko on. Wszyscy goście zaczęli zmierzać ku wyjściu, jak się później okazało, z rozkazu pewnej blondynki. Już miałem do niej podejść, nie wiedząc w sumie po co, kiedy Murphy postanowił szybkim i niespodziewanym ruchem zrzucić stojący obok przedmiot, chyba symulujący rzeźbę. Na prawdę nie wiem co autor tego ,,czegoś" miał na myśli, ale mniejsza. Musiałem go jakoś uspokoić. Najpierw zacząłem do niego mówić, potem krzyczeć, jednak to niewiele dało.
-Chłopie uspokój się, słyszysz?! -Złapałem go za ramiona i potrząsnąłem.
-Jak mam być niby teraz spokojny?! Wszystko zwaliłem! Muszę iść jej poszukać!
Jakimś cudem zdołał mi się wyrwać, po czym pobiegł w stronę wyjścia. Usłyszałem w tle muzykę, prawdopodobnie dochodziła z ,,sali weselnej". Rozejrzałem się dookoła i zdałem sobie sprawę z tego, że zostałem tutaj całkowicie sam. ,,Pieprzyć to! Znowu wszystko musiało się zwalić".
*10 minut później*
Podczas przechadzki do mojego pokoju na moment znalazłem się obok miejsca w którym rozgrywała się teraz niezła impreza. Najwyraźniej nie przeszkadzało im to jak zakończył się ślub, a może zdążyli wypić już tyle, że było im wszystko jedno? Nie miałem czasu teraz się nad tym zastanawiać, chciałem po prostu odpocząć. Niestety ktoś zdążył już mnie zauważyć.
-Bellamy, dołącz do nas! Nie stój taki naburmuszony, to w końcu nie ty tak zwaliłeś.
-Jakoś nie mam ochoty teraz tańczyć Jasper... Na prawdę, nie jestem w nastroju.
-Nie gadaj teraz takich głupot, zacznij się bawić! -Wcisnął mi w rękę kubek z czymś nadpitym i bardzo śmierdzącym, po czym odbiegł w podskokach.
Nie byłem pewien co zrobić, odstawiłem napój na pobliski stolik i rozejrzałem się po sali. Nagle zdałem sobie sprawę, że mój lekko wstawiony przyjaciel znowu znalazł się obok mnie.
-Dalej księciuniu, co tak stoisz?! Nawet wiecznie poważna Clarke, bawi się razem z nami. Nie bądź takim ułomem, chodź!
Ruszyłem niechętnie w sam środek tego całego zamieszania. Dotarcie do baru zajęło mi więcej czasu niż mógłbym się spodziewać. W końcu usiadłem, wziąłem drinka, którego przygotowała nieznana mi dziewczyna, robiąca najwyraźniej za barmankę na tej imprezie. Wypiłem ich może ze trzy, jednak to nic nie dało i stwierdziłem, że moje zmęczenie nie znika, a chęć snu była jak najbardziej aktualna. Zacząłem przepychać się pomiędzy tłumem rozbawionych ludzi... W końcu gdzieś dotarłem, ale nie tam gdzie powinienem być. Znalazłem się po drugiej stronie od mojego miejsca docelowego, myślałem, że dostanę szału. Wyjście było daleko ode mnie, niestety głośniki nie. Teraz miałem już praktycznie pewność, że jeżeli zostanę tu choć odrobinę dłużej, głowa mi wybuchnie. Rozejrzałem się, poszukując jakiejkolwiek drogi ucieczki, ale dostrzegłem coś innego, a raczej kogoś innego...
Clarke wyglądała jakby naprawdę dobrze się bawiła. Przez ułamek sekundy w mojej głowie ukazała się myśl, czy może nie zostać tu jeszcze moment, chociaż taki krótki... W tym momencie poczułem jak głowa mi pulsuje. ,,Nie ma mowy Blake, wychodzisz" -Powiedziałem sobie w myślach, po czym ruszyłem w kierunku wyjścia.
--------------------------------------------------
To jak na razie krótki wstęp do całej historii. W następnym rozdziale będzie zdecydowanie więcej Bellarke. Mam nadzieję, że się podobało :)
Dedykuję to fanfiction dziewczyną z pewnej cudownej konfy, a szczególnie Dominice, która wcale nie wywierała na mnie presji czasu xD
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro