09. W skali od jednego do dziesięciu...?
~Słówko od Dolly
Całkowicie zapomniałam o rozdziale sylwestrowym, hihi x'D
Trzymajcie, myślę, że się Wam spodoba <3
---
Mi Sylwester kojarzy się tylko z jednym - nie, nie z tym czarno-białym kocurem ze "Zwariowanych Melodii", próbującym złapać Ptaszka Tweety'ego.
Na sam dźwięk tego słowa oczyma wyobraźni widzę nie dający się okiełznać armagedon. Wszędzie fruwają konfetti, brokat wpada do kolorowych drinków, a na TVN proponuje coraz dziwniejsze karnawałowe makijaże...
Bardzo się starałam, żeby być jednocześnie w dwóch miejscach naraz. Tak się niestety złożyło, że przez cały dzień miałam na głowie dość istotne zadanie spoza kręgu moich obowiązków - nie umiem się jednak rozszczepić w czasie i przestrzeni, więc po prostu siedziałam na kanapie w naszym salonie arystokracji, jednocześnie załatwiając swoją super-ważną prywatną sprawę i pisząc z ludźmi na chacie. Nie mogłam jednak robić tego zbyt długo, ponieważ moje zajęcie zostało przerwane przez spanikowanych VanDera i Waluigiego.
A uwierzcie mi, jeśli Walu panikuje, powinniśmy szykować się na najgorsze.
- Dolly?! Zabrakło nam guacamole do nachosów!! – przedstawił problem VDF, na co jego kompan pokiwał głową.
- Co teraz?!
- A... czym jest to całe guacamole? - zapytałam ostrożnie.
- Nie wiem, i tak nie będę tego jadł - stwierdził Aldu, krzyżując ramiona. - Ale remnantu też chyba nie wystarczy... Mamy ledwie jedną skrzynkę.
- Przecież to aż dwadzieścia butelek! - zauważyłam, drapiąc się z tyłu głowy.
Wszyscy panowie, włącznie z szefem wieszającym pod sufitem girlandy (tak, z papieru, a nie jelit swoich ofiar), spojrzeli na mnie jak na wariatkę. Uniosłam dłonie w obronnym geście, zanim ktokolwiek cokolwiek powiedział.
- Okej - stwierdziłam. - VanDer i Walu pójdą po to całe... guacamole. A my z Alduinem możemy iść po remnant, jeśli tak bardzo Wam zależy... Szefie, poradzisz sobie z dekorowaniem?
Caton zrobił minę, jakbym śmiała mu zasugerować, że ukrywanie dziecków albo czegoś innego w kostiumach to nienajlepszy pomysł.
- A co może być trudnego w rozwieszeniu kilku girland i balonów? Poza tym działka z konfetti gotowe.
- Nie tylko z konfetti... - mruknął Waluigi.
- Walu, czy ty znowu planujesz zrobić coś głupiego? - Aldu złapał się za głowę jedną ręką.
- Chodźmy, zanim naprawdę wpadniemy na jakiś durny pomysł... - zarządziłam, zmierzając w stronę drzwi.
===
Samo zdobycie remnantu nie było jakimś wielkim problemem. Natomiast problem zastaliśmy, gdy pojawiliśmy się w naszym salonie. Ujrzeliśmy poddenerwowanego, szukającego czegoś szefcia, miotającego się jak szatan. Żeby było ciekawiej, rozrzucał po pomieszczeniu części kostiumów - na szczęście pustych.
- Co jest? - zapytałam, wchodząc do środka ostrożnie i jednocześnie robiąc unik, by nie oberwać podrzuconym w przypływie pasji łbem kaczki.
- Tak trochę... gdzieś zapodziałem fajerwerki... - mruknął szef, potrząsając resztą kostiumu. Wypadło z niego trochę kurzu i czyjaś ręka.
Westchnęłam ciężko, próbując sobie przypomnieć jakiekolwiek miejsce, w którym Caton mógł zostawić tak ważny dzisiaj arsenał. Miałam dziwne wrażenie, że odpowiedź będzie znała ta część morderacji, która ruszyła po guacamole...
Zerknęliśmy po sobie z Aldu, wzdychając jednocześnie. Zastanawiałam się, co dzieje się w tej chwili na chacie ogólnym, ale miałam szczerą nadzieję, że wszystko jest w porządku. Kto wie, co chodziło po głowach ludziom - część z nich na pewno była już pijana. Przy ich pomysłach grzeszne myśli Kimoki mogłyby okazać się ledwie niewinnymi żarcikami (wszyscy dobrze wiemy, że Kimoki "wciąga każdego do studni zboczenia bez ostrzeżenia", jak zauważył pewien Kot).
Chciałam nawet zasugerować, żeby tam zerknąć i rozeznać się w sytuacji... Jednak nie zdążyłam nawet otworzyć ust, gdy do środka salonu weszli roześmiani od ucha do ucha Waluigi i VanDer. Byłam ciekawa, czy udało im się zdobyć to, czego potrzebowali - bo co jak co, ale w oczy rzucił mi się jedynie błyszczący granatnik trzymany przez Walu. Z kokardką na kolbie.
- I co, macie to guacamole? - zapytałam, drapiąc się za uchem.
- Ależ oczywiście!
VDF w teatralnym geście uniósł ku górze maleńki słoiczek z zielonkawą zawartością. Napis na szkiełku głosił dumnie "GUACAMOLE", a Feldmarszałek zaświecił latarką akurat tak, że zdobycz znalazła się w triumfalnym strumieniu światła. W ogóle coś w tej scenie bardzo przypominało mi początek "Króla Lwa" - może piosenka "Duch żyje w nas" którą szef "przypadkowo" włączył.
- No... super, cieszę cię - mruknął Aldu. - Tylko po co ci ten granatnik, Walu?
- No jak to po co? - zapytał oburzony. - Czy to nie oczywiste? Będziemy strzelać fajerwerkami w zwierzęta w Zoo!
- Z granatnika?! Czyś ty do reszty zwariował?!
- Ale to był pomysł ludzi na chacie głównym!
Widzicie? Właśnie dlatego od czasu do czasu wolę tam wejść i zerknąć, co się dzieje.
- Byłoby... bardziej wybuchowo, niż to zakładamy... - Caton lekko się skrzywił, rozważając ten pomysł. - Jedną ścianę jeszcze dalibyśmy radę odbudować... Ale postawienie całego serwera mogłoby być... dość trudne. Lepiej dajmy sobie spokój z granatnikiem.
- No doooobra - Waluigi wyrzucił broń za siebie.
To było dziwne - Feldmarszałek z reguły nie odpuszczał tak łatwo. Ta sytuacja wydała mi się podejrzana i już chciałam zwrócić na nią uwagę, kiedy usłyszałam jęk Alduina. Zerknęłam w jego stronę - patrzył właśnie na ekran jednego z komputerów i wyglądał, jakby miał lada moment uderzyć głową w klawiaturę.
- Co jest, Aldu? - zapytałam zaniepokojona, podchodząc bliżej.
- No zobacz sama! Nawet w Sylwka nie odpuszczą!
Na ekranie co chwilę pojawiały się wiadomości od Andera, po raz kolejny rzucającego się na Roxalka. Tym razem jednak Ander przesadzał bez dwóch zdań, obrażając innych użytkowników (w tym, oczywiście, swojego "największego wroga"), nie słuchał żadnych upomnień i wydawało się, że wyszła z niego jakaś gorsza natura. Nawet nick ustawił sobie na "Gnój Roxalek" czy jakoś tak, i jak to on - nie reagował, gdy ktoś mu zwracał uwagę na niewłaściwe zachowanie.
Spojrzeliśmy po sobie z Aldu i westchnęliśmy w ten sam sposób. Po takim stażu pracy nasze mózgi chyba zaczęła łączyć jakaś telepatia, bo momentalnie pomyśleliśmy o tym samym.
- Zoo - stwierdziliśmy zgodnie.
Zdarza nam się przymykać oko, i to nawet dość często - zwłaszcza, jeśli mamy święta czy wielkie imprezy. Jednak tym razem koleś przegiął i interwencja była wymagana, więc z żalem i mimo tego, iż lada moment miał się polać remnant, musieliśmy zapewnić ciepły kącik dla najświeższego Zwierzaczka.
- Dobra, teraz pozostaje tylko... - zaczął szef, jednak Walu wtrącił mu się w pół słowa.
- ...IŚĆ Z ŻYCZENIAMI NA CHAT OGÓLNY! - zarządził, po czym wybiegł z salonu arystokracji, niosąc ze sobą parę butelek remnantu.
Caton westchnął cicho, po czym lekko się skrzywił.
- Przykro mi, Sylwester w tym roku nie będzie wystrzałowy...
- Nie szkodzi, szefie - powiedział VanDer z uśmiechem. - Ważne, że wkroczymy w Nowy Rok razem.
- No to idziemy! - zarządziłam.
I kiedy już zbliżyliśmy się do chatu głównego, usłyszeliśmy jak ludzie naprawdę świetnie się bawią. Ktokolwiek przejął rolę DJ-a, musiał wiedzieć, jak rozgrzać tłum. Pełni nadziei i optymizmu weszliśmy na all chat, jak przystało na tę "normalniejszą" część morderacji. Widziałam, że szef już chce rozpocząć przemowę, nawet rozłożył ręce, kiedy nagle Waluigi w okularach "2019" zburzył czołgiem ścianę. Przejechał na środek salonu, wcisnął jakiś guzik, a dach pomieszczenia zaczął się rozsuwać.
Jeśli nie interesują Was czołgi, to ten jednak powinien. W jego lufie tkwiły chyba wszystkie fajerwerki, w jakie zainwestował Caton. Kątem oka dostrzegłam minę szefa i stwierdzenie "zbierać z podłogi szczękę" to o wiele za mało, by ująć w słowa szok, jaki właśnie przeżył. Feldmarszałek natomiast niczym nie zrażony wylał na siebie zawartość jednej z butelek remnantu.
- A TERAZ ODLICZAMY!! UWAGA!...
Kiedy cały czat doszedł do zera, lufa czołgu skierowała się w górę i wystrzeliła całą salwę fajerwerków. Ludzie zaczęli wiwatować, śmiać się i składać sobie życzenia... Do jednej z ostatnich salw sztucznych ogni Ander doczepił się liną. Uciekł z zoo i stwierdził, że chce zniknąć z serwera, więc jego prośba spełniła się w dość widowiskowy sposób.
- No nic to - westchnął Alduin, otwierając kilka butelek remnantu i podając morderacji.
- Moje... Fajerwerki... - wyszeptał szef, gdy Aldu podał mu butelkę. Widocznie się załamał, bo wypił od razu połowę zawartości, nawet nie składając nikomu życzeń.
- No to co? - zapytał Walu radośnie, pojawiając się obok nas praktycznie znikąd. - W skali od jeden do dziesięciu, jak bardzo chcesz mnie zabić, szefie?
Caton spojrzał na niego nieprzytomnie, zamrugał razy trzy, po czym powiedział pustym głosem:
- Trzy...dzieści... osiem. I pół.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro