Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

06. No ej! Tym razem to dobry pomysł!

Nie zawsze musimy interweniować na czatach - zdarzają się rzadkie momenty spokoju, kiedy wszyscy użytkownicy zachowują się przyzwoicie. Czasem morderacja zbiera się razem w salonie arystokracji - przychodzi do nas również Caton i wszyscy dyskutujemy na mniej czy bardziej ważne tematy (jak na przykład wspominanie użytkowników, którzy na zawsze zajęli miejsce w naszych serduszkach).

Siedzieliśmy więc w takiej spokojnej atmosferze nic nie robienia, niektórzy z lekka pociągający nosem (bo nie założyli szalików i drugich czapek, gdy ich o to prosiłam), przy herbatce z cytrynką, a w moim przypadku - z laptopem na kolanach. Na kanapie obok mnie VanDer przeglądał stare raporty z naszych wcześniejszych aktywności, przy biurku naprzeciw mnie Aldu przeskakiwał między kanałami i zerkał, czy Zwierzęta nie planują ucieczki z zoo, a szef z miną męczennika na zmianę czytał własne notatki i łapał się za głowę. Waluigi? On dla odmiany CHYBA naprawiał jakiegoś bota w zoo... albo ewentualnie podbijał Anglię.

Skoro jesteście wprowadzeni w sytuację, przejdźmy do momentu, gdy VDF dźgnął mnie palcem w ramię. Zerknęłam na niego i ujrzałam wypełnione ekscytacją oczy. Wskazał papiery, które miał przed sobą i momentalnie przeszedł mnie dreszcz złych wspomnień z przeszłości.

- Pomyślałem sobie... - zaczął.

- O nie - wyrwało mi się.

Te papiery dotyczyły mszy.

- No ej! Tym razem to dobry pomysł! - odparł, nie tracąc swojego zapału.

Złapał długopis i maniakalnie zaczął coś rozpisywać, w tej chwili przypominał Kirę z Death Note'a, kujona znającego odpowiedź na każde pytanie na teście albo bogatego staruszka podpisującego rozdzielność majątkową bez wiedzy jego młodej żony. Alduin aż wynurzył się zza swojego monitora, zdziwiony zjawiskiem. Nawet szef wstał i podszedł do nas w ten swój przerażająco bezgłośny sposób, stanął za kanapą (w każdych innych okolicznościach zaczęłabym się obawiać o swoje życie), a potem w milczeniu oparł się łokciami o oparcie i zerkał przez ramię morderatora. Najwidoczniej wszystko było w tej chwili ciekawsze niż to, co robił do tej pory (a przynajmniej nie przyprawiało go o ból głowy).

- Tak sobie pomyślałem, że można przywrócić msze... – powiedział VDF, rozrysowując jakiś schemat. - Nie wiem, jak wyglądały wcześniej, ale idą Święta i mam parę pomysłów! Można zrobić osobny regulamin, trochę pobawić się rangami, będziemy bardziej pilnować porządku... Tu są zasady, tutaj rozpiska. Różne godziny, różne tematy... No nie wiem. Co uważacie?

No, co tu dużo mówić - pomysł spotkał się z powszechną aprobatą. Tym bardziej, że ludziom podobały się wcześniejsze pogadanki - a i nam czegoś brakowało. W dodatku odejście od wiecznie poważnych, smutnych tematów mogło okazać się dobrą odmianą.

- No, możesz tak zrobić - stwierdził Caton, uśmiechając się z aprobatą. – Zobaczymy jak to wyjdzie...

- Przydałby się nowy kanał do prowadzenia mszy - zauważył VanDer.

- No to go zróbcie, moje pozwolenie macie - stwierdził szefcio i wzruszył ramionami. - Potem mi opowiedzcie, jak wam poszedł debiut.

===

- No! Całkiem tu ładnie! - stwierdziłam, łapiąc się pod boki.

Staliśmy właśnie w pomieszczeniu, mającym nam służyć za kaplicę. Do tego miejsca wstęp mieli jedynie catoniści - jeśli przyjdą, zostaną przywitani przez... no, bardziej salę kinową niż kościół. Proszę was, nie jesteśmy żadną sektą, żeby bawić się w ministrantów, księży czy kobiety-papieży.

Waluigi uniósł puste pojemniki po gipsie i zdjął z głowy papierową czapkę.

- NO! TO JA WRACAM NA FRONT! - oznajmił dobitnie i wyszedł.

Zerknęliśmy po sobie z Alduinem i wzruszyliśmy ramionami. VanDer uśmiechnął się szeroko.

- No i pięknie! Teraz tylko ostatni szczegół...

Nasza trójka wyszła na zewnątrz przez podwójne, prawie kościelne wrota ozdobione mozaiką jeża (który, swoją drogą, nazywał się Anaszpan) i skierowała się do gabloty wiszącej obok wejścia. VDF powiesił w środku rozpiskę z harmonogramem mszy oraz regulamin. Ludzie momentalnie zaczęli się ekscytować - usłyszeliśmy podniesione głosy z końca korytarza, gdzie znajdował się nasz czat ogólny.

- Skoro wszystko gotowe, pozostaje czekać - stwierdziłam, próbując zapamiętać, kiedy odbędzie się pierwsze z planowanych spotkań.

===

Jak to się pięknie mówi - skleroza nie boli. I prawdopodobnie jest zaraźliwa, bo siedzieliśmy sobie z Aldu, przeglądając w najlepsze kanały, aż tu nagle dostaliśmy po kilka pingów. Ciut więcej niż zazwyczaj, muszę zauważyć - dlatego zwróciły one naszą uwagę praktycznie od razu. Zwykle kilka oznaczeń pod rząd zwiastuje kłopoty.

- Sprawdź, Aldu, co tam chcą nasi ludzie - mruknęłam, polując na uciekinierów z zoo.

Dosłownie moment później morderator dopadł do mnie, stawiając na równe nogi.

- Dolly?! - zapytał, na wpół się śmiejąc, na wpół panikując. - Kto dzisiaj prowadzi mszę?!
Parę razy zamknęłam i otworzyłam usta, próbując coś odpowiedzieć. Zerknęłam na ekran i ujrzałam wiadomość od VanDera, który gorąco przepraszał za dzisiejszą nieobecność. Wiadomo, przypadki chodzą po ludziach i każdemu coś wypada, szkoda tylko, że przy okazji zapomnieliśmy o naszej roli w tym wszystkim.

- Czekaj, łączę się z nimi na głosowym! - oznajmił Aldu opanowanym głosem. Założył słuchawkę i włączył ją, kontaktując się z naszą kaplicą. - Kto prowadzi mszę?

Po krótkiej chwili miałam już odpowiedź. Mod kiwał głową sam do siebie, aż w końcu wpadł na rozwiązanie.

- Dolly, dasz radę zaraz przyjść?

Uniosłam w górę kciuk, a Alduin praktycznie wybiegł z salonu arystokracji, zostawiając mnie na chwilę samą.

Nie było czasu do stracenia. Nawet nie pamiętałam, jaki dzisiaj miał być temat! Zerknęłam na tablicę, wyłapując tylko "tradycje świąteczne". W takich sytuacjach trzeba iść na żywioł.

===

Cichutko weszłam do środka, kierując się w stronę sceny. Na jej środku stał mój towarzysz, zupełnie na luzie prowadząc spotkanie. Jakaś osoba siedząca w pierwszym rzędzie próbowała skupić na mnie uwagę ludzi, oznajmiając "CZEŚĆ DOLLY!" – nawet jeśli było to miłe, nie chciałam przerywać przemowy Aldu.

Widownia, ku mojemu pozytywnemu zaskoczeniu, nadal z uwagą słuchała chłopaka. Korzystając z chwili spokoju, po prostu oparłam się o schodki nie wchodząc na scenę i słuchałam, co się dzieje. Policzyłam szybko uczestników i z zadowoleniem zauważyłam, że było ich dwudziestu czterech, a drzwi co chwilę się otwierały i zaciekawieni ludzie zerkali do środka. Niektórzy zostawali, nawet jeśli czaili się w tylnych rzędach.

- Dobrze... Może opowiedzcie, jakie panują u was tradycje? Jak wygląda Wigilia?

- U mnie to dzień jak co dzień... - zaczął ktoś, jednak od razu odezwało się kilka innych osób. Wśród nich była dziewczyna o donośnym głosie, w dodatku bardzo nakręcona i rozgadana.

- ALE CHWILECZKĘ - Alduin nawet nie podniósł za bardzo głosu. Po prostu przybrał bardziej stanowczy ton i posłał widowni surowe spojrzenie, na końcu zatrzymując się na wyrywającej się do odpowiedzi dziewczynie. - Nie rozpędzajcie się, tak? Każdy niech się wypowie po kolei, bo przerywanie sobie nawzajem jest niegrzeczne i bardzo irytuje. Po kolei, wzdłuż listy.

Na sali zapanowała cisza. Odetchnęłam głęboko, widząc że Aldu panuje nad sytuacją... Aż w pewnym momencie podszedł do mnie i szepnął, żebym na chwilę go zastąpiła.

No i tym sposobem znalazłam się w centrum uwagi. Przez moje miękkie serducho, choć trzymałam się listy i prosiłam ludzi o zachowanie spokoju, nie mogłam podnieść na nich głosu. Moja widownia liczyła już trzydzieści osób, a ja nadal chciałam, by każdy się wypowiedział. Co prawda parę razy zboczyliśmy z tematu, ale dość szybko na niego wracaliśmy.

W końcu Alduin powrócił, wybawiając mnie od konieczności uciszania jednego z catonistów-nowicjuszy, który zaczął właśnie się modlić, mówiąc coś o epidemiach i zarazkach.

- Tak tak, kontynuuj... - mruknęłam do siebie, dyskretnie wydając na niego jedyny prawidłowy wyrok, czyli zoo, w czasie, gdy Aldu wyciszył delikwenta.

- CHYBA TOWARZYSTWO SIĘ ROZBESTWIŁO? - zapytał zupełnie poważnie, na co wszystkie trzydzieści osób zgodnie zamilkło. - Wróćmy do naszej mszy...

===

- Dziękujemy wam wszystkim za udział... - Alduin z uśmiechem rozłożył ramiona, żegnając naszych rozmówców.

- To, że msze powróciły w takiej nieco zmienionej formie, jest zasługą VanDerFenixa. Mam nadzieję, że będziemy się słyszeć częściej... - dodałam radośnie.

- Nie zapomnijcie zgłaszać się do mnie lub Dolly, że byliście obecni! My się z wami żegnamy i do następnego!

Widownia powoli się rozeszła, a my zeszliśmy ze sceny. Ci najbardziej wytrwali chcieli jeszcze sobie pośpiewać kolędy.

- Dolly, możemy zrobić Obrady? - zapytał mod, zerkając w moją stronę.

- Oczywiście!

Dotarliśmy do niewielkiego pomieszczenia, w którym stał okrągły stół i sześć krzeseł – zwykle tutaj rozmawialiśmy na bardzo ważne tematy.

- Chyba przyszedłem w dobrym momencie... - stwierdził Aldu, rzucając się na pierwsze krzesło.

- Zdecydowanie... Nie wiem jak to robisz, ale masz u nich autorytet - dodałam, siadając obok. - Tylko wiesz co? Musimy zacząć brać jakąś lecytynę na pamięć... Bo jak następnym razem ludzie znowu nas będą wołać, będzie przypał...

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro