Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

05. W naszej łazience może być martwe ciało... Choć nie musi

Dwudziesty czwarty grudnia. Na czacie ogólnym, oprócz zwykłych tematów typu podbój świata i dzielenie się zdobytymi krajami, panowała atmosfera życzliwości i ogólnej radości. Ludzie życzyli sobie Wesołych Świąt, zdradzali jak idą przygotowania do Wigilii bądź po prostu pisali by zabić czas w oczekiwaniu na rodzinną kolację. Jedna osoba nawet śpiewała na chacie "Miłość w Zakopanem", nieśmiało, ale jednak.

Z kolei w salonie morderacji...

- DALEJ! Robimy sobie arystokrackie święta! - oznajmiłam dobitnie, klaszcząc w ręce.

 Morderatorzy od razu podchwycili ten pomysł, i chociaż mieliśmy pełne ręce roboty w związku z pilnowaniem niektórych osobników (jak na przykład zbyt pewnego siebie kolesia, który co chwilę oznaczał rangę "potworek"), zabraliśmy się do robienia typowych, przedświątecznych rzeczy.

Najbardziej zapalony wydawał się Alduin, który w ciągu kilku chwil ustawił nam w rogu potężną choinkę, przypominającą zmutowane drzewko na sterydach. Szczerze mówiąc bałam się, że zaraz otworzy jarzące się żółte ślepia i zacznie nam demolować salon patykowatymi rękoma... W sensie świerk, nie Aldu.

- Idę do naszej kuchni, pora ugotować barszcz prawdziwie krwisty! - zawołał, zmierzając w stronę wyjścia. - Chłopaki, ubierajcie choinkę!

VanDer i Walu spojrzeli na siebie, a potem - nie wiadomo skąd - wytrzasnęli całe zestawy bombek i ozdób. Może i mieli dobre intencje, by przystroić iglastego potwora, jednak nadal przerażała mnie jego leśna monstrualność.

- Tylko błagam Cię, Waluigi... - powiedziałam, widząc połyskujące, czerwone bombki w niesionym przez niego pudełku. - Bez swastyk, proszę...

- I bez tych bombek przeciwpiechotnych i morskich! - zawołał Aldu z kuchni, na co morderator westchnął niepocieszony.

To, co zaczęło się dziać chwilę później, mogę opisać jedynie jako istny szał. No, wiecie, VanDer i Walu mieli całkiem niezłą wizję na choinkę, dlatego oprócz aniołków, gwiazdek i okrągłych bombek na gałęziach zawisły wydrukowane screenshoty z najlepszymi tekstami ludzi z serwera. I tak na przykład pojawiły się kwestie typu "Jeśli nie możesz wysłać linka - zostań linkiem", "Następnym razem za napisanie na wszystkich kanałach 'nudy' będziesz się nudzić gdzie indziej", "Randkowanie idzie mi tak samo dobrze jak Papyrusowi ;-;" czy choćby nieśmiertelne "Są ludzie i Waluigi". A, no i nie muszę chyba wspominać, że nasz łańcuch na drzewku składał się z oznaczeń @everyone, które przecież wszyscy tak kochają.

W pewnym momencie Aldu powrócił, trzymając dłonie uniesione nieco ku górze. Do samych łokci był obsypany mąką, jakby dopiero co wyszedł z młyna. Rozejrzał się po pomieszczeniu, kiwając głową że owszem, że ładnie.

- Szefcio ogarnie remnant, VanDer prezenty... Z Januza zrobimy DJ-a...

Pokręciłam głową, nie do końca wierząc w przepełnione optymizmem słowa Alduina. Januz niby był naszym drugim adminem, jednak widzieliśmy się z nim tak rzadko, że traktowaliśmy go niczym ducha. Choć dzisiaj był bardziej takim... Grinchem. Czy Scrugem. Wiecie, o co chodzi.

- Ewentualnie puścimy jakieś Golce czy Krawczyka... - mruknęłam pół żartem, pół serio. - A jeśli ktoś włączy Godlewskie... SKOŃCZY W KOMINKU.

- A wyjdź mi z tymi glonojadami - Aldu machnął ręką, rozsypując mąkę na panelach. - Tylko słyszę "Godlewskie - nowy hit!" i już mam ochotę chwycić za swój miecz...

- A ja za swój łuk! - pokiwałam głową śmiertelnie poważnie.

- A JA ZA SWÓJ GRANATNIK! - wyrwał się Waluigi, śmiejąc się jak opętany.

- Rozwalę je swoim ostrzem psionicznym!! - zakończył VanDer, uruchamiając jakieś jarzące się niebieskim światłem ustrojstwo na ramieniu.

Przez dłuższą chwilę wpatrywaliśmy się w ostrze, zaskoczeni i nieco przerażeni (no ej, nie codziennie ktoś pokazuje Wam zabójczą technologię rodem z innego świata!), aż w końcu Alduin wskazał głową na drzwi za sobą. Prowadziły do naszej łazienki.

- Otworzy mi ktoś drzwi? Wolę nie narobić niepotrzebnego syfu.

VanDer rzucił się do pomocy. Jednak gdy tylko uchylił drzwi...

- PADA ŚNIEEEEEEeeeeEEEEEEG!

Zamrugałam szybko parę razy i zerknęłam na zgromadzonych. Pokręciłam głową z niedowierzaniem.

- Co to niby miało być? - zapytałam.

- SPRAWDZĘ! - oświadczył Walu, poprawił świąteczną feldmarszałkowską czapkę i popędził w stronę pomieszczenia, jakby miał do czynienia ze sprawą życia i śmierci.

Wszedł i do środka. Zdążyliśmy jedynie usłyszeć wystrzały serii z karabinu maszynowego oraz trzask pękających płytek. Spojrzeliśmy po sobie z resztą towarzystwa, po czym wrota do naszego wodnego królestwa raczyły się otworzyć, ukazując stojącego w progu, dumnego z siebie Waluigiego.

- Co to było? - zapytałam cicho.

- Wygląda na to, że w wannie zalągł się karp - stwierdził mod beznamiętnie i poszedł w stronę salonu arystokracji.

===

O tym, jak bardzo nasi użytkownicy discorda kochają ping, nie muszę się rozpisywać. Wystarczy, że ktoś użyje go jeden raz, by nieco rozruszać czat, a ludzie już grożą, że wychodzą z serwera lub życzą temu, kto spingował, najgorszej śmierci w piekielnych czeluściach dziesiątego kręgu piekła (czyli głównie zoo). No i teraz wyobraźcie sobie sytuację: chcecie złożyć życzenia kochanym ludziom, ale macie na uwadze, że zaraz będzie lincz i publiczna egzekucja.

- Wypadałoby napisać jakieś Wesołych Świąt, no nie? - zapytałam, przeglądając pobieżnie czaty. W międzyczasie panowie rozstawili stół, położyli obrus i zastawili go paluszkami i innymi ciastkami, prawie jak na wigilii klasowej (choć oczywiście głównym punktem był barszcz autorstwa utalentowanego kulinarnie Alduina).

- Jak na moje, powinniśmy machnąć coś na info i dać ewriłan - stwierdził VanDer, wzruszając ramionami.

Momentalnie miałam przed oczami wizję całej zgrai wściekłych, niezadowolonych z pingu ludzi.

- To... Może wrócimy do tego później - mruknęłam, przytakując sobie. - Powoli się ściemnia... To co, zaczynamy?

Chłopaki rzucili się na opłatek, jakby była to najwykwintniejsza potrawa, wykonana przez samego Gordona Ramsay'a. Ja w tym czasie zerknęłam jeszcze na czat i lekko zmarszczyłam brwi.

- Nie wiecie, gdzie jest nasz...

Drzwi do salonu arystokracji odbiły się od ściany od potężnego kopniaka, którym zostały otwarte. Kiedy tumany dymu w końcu opadły, ujrzeliśmy stojącą w progu postać w całej okazałości. Czerwony płaszcz, czerwona czapka z pomponem, w jednej ręce worek z pobrzękującą zawartością, a w drugiej bicz, na którego widok Anastasia Steel zaczęłaby snuć niegrzeczne fantazje.

- ...szefcio - zakończyłam, osłupiała.

Caton poprawił opadającą mu na oczy czapkę i uśmiechnął się szeroko.

- No chyba nie myśleliście, że was zostawię w spokoju? - powiedział, stawiając worek na podłodze. W korytarzu za nim dostrzegliśmy Dave'a w opasce z rogami renifera i czerwonym nosem, ale zmył się zbyt szybko, żebyśmy mogli zwrócić na niego większą uwagę. - No więc, kto dostanie rózgę?!

===

Jak możecie się domyślić - Wigilia nam się przedłużyła do późnych godzin wieczornych. Nocnych wręcz. Szefcio przyniósł remnant najlepszej jakości, prosto od Dave'a (co tłumaczyło jego obecność), więc śpiewaliśmy kolędy nieco zbyt głośno. Waluigi próbował nawet swoich sił w niemieckich przyśpiewkach, ale potem zrezygnował - głównie dlatego, że kazaliśmy mu zmienić repertuar.

- Laaaast Christmas I gave you my heart! - zaintonował Alduin.

- Ty wiesz, że to nawet nie jest piosenka o Świętach? - zapytałam z chichotem.

- Czepiasz się Last Christmas, a Walu o ułanach pod okienkiem śpiewa... - zauważył VanDer.

- To wy tu się bawcie, ja zaraz wrócę... - mruknął Caton, wychodząc z salonu. Nie zamknął za sobą drzwi, dostrzegłam natomiast, że idzie w stronę łazienki. I w tym momencie mi się coś przypomniało.

- SZEFIE! W naszej łazience może być martwe ciało!... Choć nie musi.

Szef odwrócił się na pięcie, doskonale zachowując równowagę, po czym zrobił zdegustowaną minę.

- Może tylko śpi?? Sprawdzaliście puls?

- Eee... - zaczęłam.

- Miałem całe ręce w mące, nie chciałem dotykać zwłok! - Aldu pospieszył mi na ratunek.

Caton wzruszył ramionami i zniknął w czeluściach łazienki.

I wszystko byłoby ładnie i pięknie, gdyby nie pewien fakt. A mianowicie taki, że podczas gdy my kontynuowaliśmy z naszym barszczem z uszkami, paluszkami i kolejnymi kieliszkami remnantu, usłyszeliśmy donośny krzyk.

- KURNA! TAK WIELKIEGO NIGDY NIE WIDZIAŁEM!

A gdy wszyscy zaczęliśmy się śmiać, oczywiście znajdując w tym jakże wymownym zdaniu podtekst, Caton otworzył drzwi i spojrzał w naszą stronę z politowaniem.

- Martwego karpia w wannie. Tylko nie wiem, dlaczego ma czarną perukę, umalowane usta, sztuczne cycki i całą serię z magazynku w klatce piersiowej... W każdym razie, teraz obawiam się, jak będzie wyglądać sylwester...

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro