Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

03. Po prostu... Weź głęboki oddech czy coś!

No nie powiem, kiedy pisałam się na rolę administratorki, nie spodziewałam się, iż nadejdzie dzień, w którym zostanę świadkiem śmierci własnego szefa. Znaczy, może inaczej - nie widziałam na żywo momentu, kiedy kostium się zatrzasnął.

Właściwie zaczęło się od tego, że szliśmy sobie z Alduinem do gabinetu szefcia, chcąc przedyskutować z nim parę ważnych serwerowych spraw. Stanęliśmy pod drzwiami gabinetu nie zwracając większej uwagi na dochodzące ze środka dźwięki. I chyba właśnie to nas zaniepokoiło - bo zamiast słyszeć głos Catona nagrywającego kolejny odcinek (albo jakiekolwiek inne odgłosy świadczące o stanie innym niż nieżycie), jedynymi dźwiękami, jakie wyłapywały nasze uszy, były odległe strzały działa czołgu Waluigiego.

- Myślisz, że powinniśmy tam wejść? - zapytał Alduin, wyraźnie zmartwiony.

- Dobra, najwyżej będzie na mnie... - stwierdziłam, pukając w drzwi.

Chwyciłam za klamkę, otwierając gabinet. Na szczęście w drugiej dłoni nic nie trzymałam, więc po prostu zasłoniłam sobie nią oczy, gdybym nie była przygotowana na to, co mogę zastać w środku. - Hej szefie, nie przeszkadzamy? Mam nadzieję, że nie, bo byliśmy umówieni na rozmowę, a tak poza tym...

- Ból, dyskomfort, niewyobrażalne cierpienie...

- Huh?

Spojrzałam w stronę, z której dobiegał głos Catona. I tak, jak możecie się domyślać - szefcio stał w miejscu, gdzie zwykle nagrywał swoje filmy. Kamerka pikała radośnie, nagrywając jego chwile agonii, a on sam z ledwością trzymał się na nogach. Wspominałam o krwi? No, to było jej całkiem sporo.

Byliśmy w takim szoku, że przez dłuższy moment żadne z nas nie było w stanie wydusić z siebie choćby słowa. Alduin bardzo powoli wypuścił powietrze z płuc - zapewne starał się nie spanikować. I w sumie mu się nie dziwiłam, mi samej niewiele brakowało do omdlenia godnego szekspirowskich dramatów (albo dram z czatu głównego).

- Nagrało się? - zapytał zakrwawiony Caton nieco przytłumionym głosem - maska Spring Bonniego również się zatrzasnęła, więc słowa nie należały do najwyraźniejszych.

Zerknęłam na kamerkę, trochę w niej poszperałam i kiwnęłam głową.

- Nagrało.

- Wyśmienicie! - ucieszył się szef, po czym wreszcie zaczął zachowywać się tak, jak powinien był od samego początku. Mianowicie upadł na podłogę i zaczął się drzeć, jakby zaciął się kartką, a ranę posypał solą.

- Dolly, nie stój tak! - zawołał Alduin. - Trzeba mu pomóc!

- Szefie, po prostu... Po prostu weź głęboki oddech czy coś! - krzyknęłam, robiąc dłońmi nieokreślony gest.

- WEŹ ODDECH?! Czuję się, jakbym miał flaki na wierzchu!

- Dobra, mój błąd, zły pomysł! - uniosłam ręce w obronnym geście, zerkając to na jednego, to na drugiego z towarzystwa.

Trzeba było szybko coś wykombinować. Podłoga była już wystarczająco ozdobiona krwią, kolejna plama mogła zaburzyć nasze poczucie estetyki.

W tym momencie rozległo się pukanie do drzwi. Jako, że w Alduinie odezwał się ratunkowy instynkt człowieka biol-chemu, postanowiłam dać mu wolną rękę co do szefcia, a sama rzuciłam się opanować sytuację na zewnątrz. W akompaniamencie agonalnych krzyków dopadłam drzwi, lekko je uchyliłam i szybko zamknęłam za sobą tak, żeby ktoś, kto przed nimi stał, nie zobaczył niewielkiego kryzysu rozgrywającego się w środku.

Stanęłam twarzą w twarz z bardzo zaskoczonym i zaniepokojonym VanDerem, trzymającym jakieś kartki i wytyczne. Uśmiechnęłam się do niego uspokajająco.

- Dolly? Wszystko w porządku? - zapytał podejrzliwie.

- No właśnie... nie do końca - Musiałam przekazać problem jakoś delikatnie, na szczegółowe wyjaśnienia przyjdzie czas później. Położyłam morderatorowi dłoń na ramieniu. - Widzisz, VanDer, nasz szefcio bardzo źle się czuje. Bardzo. Mogłabym powiedzieć, że... zmiażdżył go nadmiar obowiązków. Prawie go zgniótł. Całkowita załamka.

- To bardzo niedobrze... - odparł mod, robiąc zmartwioną minę. - Mogę jakoś pomóc?

- Właściwie... tak. Jeśli ktoś na serwie będzie dopytywał, dlaczego Caton nie pisze, powiedz, że... e... nagrywa film. A poza tym skołujcie mi z Waluigim jakiś... gips.

- ...Gips?

VanDer lekko zmrużył oczy, na co ja pokiwałam skwapliwie głową. Czasu było coraz mniej.

- No gips, gips! Waluigi rozwalił nam czołgiem tyle ścian, że zainwestowaliśmy w roczny zapas... Niech weźmie co ma wziąć i jak najszybciej tu przyjdzie!

- No... Dobra. Powiedz szefowi, że życzę mu szybkiego powrotu do zdrowia! - rzucił na odchodne, po czym pobiegł w stronę dźwięków jednoosobowej defilady, maszerującej właśnie piętro wyżej.

Wróciłam do gabinetu i zerknęłam na chłopaków. Co prawda Caton już nie krzyczał, ale nadal sprawiał wrażenie pogrążonego w niewyobrażalnym cierpieniu. Co właściwie nie zaskoczyło mnie za bardzo – w końcu Czarodziej długo nie pokazywał się ze swoim zapasem łagodzących ból grzybków, a zwykły apap raczej nie był w stanie tu pomóc.

- I jak sytuacja? - zapytałam, stając obok Aldu. Nie miałam czasu zastanawiać się, skąd wytrzasnął lekarski fartuch i grube, gumowe rękawice.

- To będzie bardzo długie leczenie... - stwierdził z niewzruszonym wyrazem twarzy. - Na pewno zostaną po tym blizny...

- KTO WZYWAŁ FELDMARSZAŁKA Z GIPSEM?!

Zanim ktokolwiek z nas zdążył zareagować, ujrzeliśmy w wejściu Waluigiego. Trzymał wspomniany gips, jakieś szpachle, wiadro farby, nawet drabinę pod pachą, a na domiar wszystkiego zamiast swojej zwykłej czapki feldmarszałka, miał papierową czapeczkę malarską. Z tym, że kiedy zobaczył niemrawego Catona, upuścił na ziemię wszystko co trzymał i otworzył usta szeroko.

- Um... Walu... - zaczął Alduin.

- O KUWAH!! CHCECIE MI POWIEDZIEĆ, ŻE NIE ROBICIE REMONTU?!

Po czym upadł na kolana, łapiąc się za głowę.

- A już miałem taką piękną wizję, jak tu trochę rozjaśnić wnętrze! Chciałem wyburzyć tę ścianę czołgiem i...

- Walu, jedyne rozjaśniające się wnętrze, to środek kostiumu Catona... szef nam się wykrwawia... - zwróciłam mu uwagę.

- JA PIERWAH! SZEFIE, ŻYJESZ JESZCZE?!

Mod podbiegł do Catona i mogłam się założyć, że ten przewrócił oczyma poirytowany. Zwłaszcza, gdy Walu uklęknął obok niego i zaczął mu się przyglądać ze spanikowaną miną.

- Poskładamy cię! A jeśli nie... Postaram się, żeby na twoim pogrzebie były fanfary! I wystrzały z karabinów! I zrobimy defiladę ku twojej pamięci... A POTEM NAPADNIEMY CZECHOSŁOWACJĘ!

- WYPIŁEM ZBYT WIELE REMNANTU W ŻYCIU, ŻEBYM MÓGŁ UMRZEĆ! - krzyknął szefcio. Znaczy, "krzyknął" to wyrażenie umowne. Bardziej "wydał z siebie serię wściekłych dźwięków, które musieliśmy sami zinterpretować".

- Czyli... Nie będzie ataku na Czechosłowację? - Waluigi wyraźnie posmutniał.

- Słuchaj, skoro już przyniosłeś nam gips, to może zerkniesz, jak VanDer radzi sobie z czatem i mu pomożesz? Bylibyśmy wdzięczni – zapytał Aldu spokojnie, łapiąc załamanego morderatora za ramię. Ten się podniósł i pokiwał głową, sunąc smutno w stronę wyjścia.

Kurczę, naprawdę był przybity. Nawet nie miałam serca uświadamiać mu, że Czechy i Słowacja już od dawna nie są jednym krajem.

- No to co, bierzemy się do dzieła? – Alduin zerknął w moją stronę.

- Ano... Musimy cię poskładać, szefciu - powiedziałam do poszkodowanego. - Chwila moment i będziesz nówka-nierdzewka! Tylko wiesz... Na przyszłość, jeśli chcesz powiedzieć widzom, że się sprężysz z nowymi filmami... Proszę. Użyj mniej dosłownej metafory.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro