Prolog
I want to wake up, and forget about this nightmare...
Lipiec 2017r.
— Całe życie w ciągłym i nieustannym biegu. Czasami chciałabym odłączyć się od świata i zamknąć się w swoich czterech ścianach, też tak masz? Móc kontrolować swoje życie i mieć wpływ na wszystko co mnie spotyka, tego pragnę najbardziej. Zapobiegłabym wielu sytuacjom, nie pozwoliłabym na pojawienie się niektórych ludzi w moim życiu, uniknęłabym rozczarowań, zdrad, bólu i łez. Zmieniłabym wszystko... Wszystko, co wydarzyło się tamtego wieczoru. Zamykam oczy i widzę to... każdego dnia, w koszmarach sennych.
Pierwszy dzień w nowej pracy, która miała się okazać spełnieniem moich marzeń. Świeżo upieczona dziennikarka, dla której studia były przedłużeniem wspaniałego dzieciństwa. Dostała pracę we wcale niebanalnym magazynie, podejmującym ambitne tematy. Posiadała własne mieszkanie, kupione przez rodziców na jej dwudzieste urodziny. Przed nią świetlana przyszłość i kariera, której drzwi stoją dla niej otworem. Mnóstwo kochających ją przyjaciół i rodzina, w której zawsze miała wsparcie. Czego można chcieć więcej? Nie miała jedynie drugiej połówki, która by ogrzewała jej serce. Nie była jednak na to gotowa, gdyż dobrze czuła się, będąc singielką. Co mogło zatem pójść nie tak? Każda dziewczynka marzy o takim starcie. Ten dzień miał być doskonały, zapowiadał się na taki, gdy tylko otworzyłam rano oczy. Szykuję się, wychodzę, wsiadam w samochód i jadę do pracy. Boję się, w końcu to mój pierwszy dzień, ale jednocześnie jestem podekscytowana i nie mogę się doczekać. Widzę siedzibę magazynu, duży przeszklony budynek, mieszczący się na obrzeżach Santiago de Compostela. Uprzejma pani sekretarka wskazała mi drogę do pomieszczenia, które miało pełnić funkcję mojego gabinetu. Wspięłam się po licznych schodach, gdyż od zawsze nie ufałam windom. Weszłam do środka, zamykając za sobą drzwi. Odłożyłam torebkę na biurko i usiadłam na krześle, które z pewnością kosztowało majątek zważywszy na komfort, jaki się odczuwa siedząc na nim. Kątem oka zerknęłam na tabliczkę z grawerem przytwierdzoną zarówno do wewnętrznej jak i zewnętrznej części drzwi. Wstałam i z szeroko otwartymi oczami podeszłam do niej, przesunęłam palce po literkach wyrytych w metalu, formujących się w moje imię i nazwisko. Pisnęłam z radości, nie mogąc uwierzyć w to, że stoję właśnie w swoim prywatnym biurze.
Pamiętam każdy najdrobniejszy szczegół tamtego dnia. Po pracy byłam umówiona z przyjaciółkami, miałyśmy zamówiony stolik w pewnym klubie, w centrum miasta. Chciałyśmy opić mój sukces i zaręczyny jednej z nich.
Zamknęłam laptopa i spojrzałam na zegarek, który wskazywał godzinę 20:05. Zupełnie zapomniałam o rzeczywistości, o upływającym czasie. Byłam już spóźniona, chwyciłam telefon, na którym było kilkanaście wiadomości od dziewczyn. Wykręciłam numer Belén, przyłożyłam telefon do ucha, a drugą ręką zaczęłam pakować się w pośpiechu. Powiedziałam jej, że pochłonął mnie artykuł i zaraz wychodzę. Wsiadłam do samochodu i pojechałam do domu. Miałam się odświeżyć i przebrać, ale nie było już na to czasu. Zostawiłam więc samochód pod blokiem i poszłam na piechotę. Bardzo żałowałam, że nie miałam zapisanego w telefonie żadnego numeru na taksówkę, choć w tamtej chwili na niewiele by się zdał, gdyż padła mi bateria. Szłam dosyć szybkim tempem, pewnie stawiając kroki. Nie rozglądałam się na około, gdyż ulice jak każdego piątku w centrum miasta, przepełnione były ludźmi. Skręciłam do parku, chciałam szybciej znaleźć się na miejscu zatem wybrałam skróty. Nigdy więcej tego nie zrobiłam...
Było... ciemno, mało co widziałam. Lampy stojące po boku ścieżek, tliły się ledwo dostrzegalnym światłem. Dookoła mnie panowała cisza, a im bardziej zagłębiałam się w park, tym mocniej pochłaniał mnie mrok. Jedyne co słyszałam, to liście targane przez wiatr i jego świst. Krzaki, drzewa i krzewy, pomiędzy nimi pojedyncze ławki czy kosze na śmieci. Rabatki kwiatowe, fontanna i ani jednej żywej duszy. Tak przynajmniej mi się wydawało.
Nie słyszałam jego kroków, nie wiedziałam jak znalazł się tuż za mną, nie miałam pojęcia skąd przyszedł i dlaczego trafiło na mnie. Szarpnął moje ramię i tym samym zostałam odwrócona w jego stronę, a torebka spadła na ścieżkę. Nie widziałam jego twarzy, było zbyt ciemno. Zaczęłam się wycofywać, a potem biec, ale złapał mnie i przewrócił na wilgotną od deszczu trawę. Naparł na mnie swoim ciałem, a ja nie mogłam się ruszyć. Próbowałam go zepchnąć, uderzałam pięściami w jego plecy, które sprawiały wrażenie być z kamienia. Wszystko na darmo... nie miałam tyle siły co on, byłam zbyt drobna i słaba. Swoimi twardymi łapami złapał moje kolano, po którym zaczął przesuwać uścisk coraz wyżej, jednocześnie spierzchniętymi ustami, obcałowywał moją szyję. Podciągnął mi sukienkę, odsłaniając uda, które pokryte były gęsia skórką i rozpiął swoje spodnie, a dalej...
— Pani Alarcón? — terapeutka wyrwała ją z amoku. Po jej twarzy spływały łzy, których nawet nie czuła. Pustym wzrokiem wpatrywała się w przestrzeń przed sobą. Podniosła się z kozetki i usiadła, przetarła drżącymi dłońmi łzy.
— Dalej była już tylko ciemność. — Melissa dokończyła swoją opowieść, obojętnym tonem, chcąc raz na zawsze zamknąć ten temat.
— Być może wyparłaś resztę z pamięci. Pamiętamy tylko to, co chcemy pamiętać.
— Trauma pozostanie ze mną już chyba do końca życia , ale może nareszcie nauczyłam się z nią żyć.
— Spotykamy się od pięciu lat, jeszcze nigdy nie doszłaś do końca historii.
— Dziś również, zawahałam się. Jeśli chcę zostawić przeszłość za sobą nie powinnam się wahać — odpowiedziała i wstała z kozetki. Odgarnęła kosmyk włosów, który spadł jej na oczy.
— Skończyłaś, powiedziałaś wystarczająco. Moja praca na tym etapie się zakończyła. Reszta zależy od Ciebie — powiedziała ze szczerym uśmiechem na twarzy. Melissa kiwnęła głową, nie będąc wcale przekonana jej słowami. Faktycznie, na wstępie powiedziała jej, że terapia będzie udana wtedy, gdy ostatecznie dojdzie do końca opowieści bez rozsypania się po drodze. Chciała w to wierzyć, w to, że uporała się z bolesną przeszłością. Chciała przekonać ją i wszystkich dookoła, ale przede wszystkim musiała przekonać siebie. Wzięła torebkę i zarzuciła ją na ramię, podała dłoń psycholożce i zmusiła się na uśmiech. Chociaż tyle mogła jej ofiarować w podzięce za jej niezliczone trudy. Odwróciła się i ruszyła w stronę drzwi.
— Melissa? — terapeutka wstała z fotela i zbliżyła się nieco do niej. Spojrzała się na kobietę, będąc już w progu i oparła się o framugę. — Powiedziałaś Lucíi? Zna prawdę? — spytała, wnikliwie obserwując reakcję swojej pacjentki.
— Nie, nigdy się nie dowie. Tak będzie dla niej najlepiej — odpowiedziała po chwili namysłu i zniknęła w mroku korytarza.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro