Jedzienie
-Jestem głodny mamusiu- powiedział już chyba setny raz w ciągu godziny mój aniołek, jednak ja nie mogłam mu się dziwić, że tak reagował. Ostatni raz jedliśmy jeszcze w domu Harry'ego, a od momentu, w którym się stamtąd wyprowadziliśmy, minęły już prawie dwa dni i muszę się przyznać, że sama odczuwałam już niesamowicie mocne ssanie w żołądku, a przecież ja w porównaniu to Tylera byłam dorosłą osobą, a co za tym idzie, miałam więcej siły i więcej mogłam przecierpieć.
-Wiem słońce i zaraz dam ci coś do zjedzenia- oznajmiłam, desperacko przetrząsając przy tym ostatnią z naszych trzech walizek w poszukiwaniu czegokolwiek, co nadawałoby się do spożycia.
-Mamusia zaraz coś dla ciebie znajdzie- dodałam w momencie, gdy w zasięgu mojego wzroku znalazł się niewielkich rozmiarów czekoladowy batonik, kawałek słodyczy, który mógł, chociaż częściowo zniwelować odczucie głodu u mojego, małego aniołka.
-Znalazłaś coś?-zapytał Tyler z nadzieją w głosie, na co ja szybko złapałam batonika, przybrałam radosny wyraz twarzy i odwróciła się przodem do mojego synka.
-Tak kochanie- odpowiedziałam, wyciągając przy tym wspomnianą wcześniej słodycz w stronę mojego, małego aniołka.
- Smacznego- dodałam w momencie, gdy moje dziecko rozpakowało batonika, na co on ze smutkiem popatrzył się na jedzenie, po czym uniósł je w stronę moich ust.
-Jedz mamusiu. Ja nie jestem głodny- oznajmił, próbując przy tym wcisnąć mi do ust ostatni kawałek pożywienia, jaki posiadaliśmy, jednak ja zawzięcie broniłam się przed jego poczynaniami, ponieważ obiecałam sobie, że mój synek musi przeżyć te trudne czasy, choćby nie wiem co, choćby ceną za jego zdrowie i bezpieczeństwo mało być moje własne życie, to ja i tak nie wezmę od niego ani okruszyny jedzenia.
-Cieszę się słońce, że się o mnie martwisz, ale ja nie jestem głodna. Jadłam, jak spałeś i na razie mi to wystarczy- skłamałam, gdyż w innym wypadku Tyler nie zacząłby znowu jeść. Był on wspaniałym i niesamowicie empatycznym dzieckiem. Zawsze troszczył się o innych i nie chciał pozwolić na to, aby ktoś w jego obecności cierpiał. Jestem pewna, że odziedziczył on tę cechę po mnie i jestem dumna z faktu, że w przyszłości będzie on pełnym miłości, chętnym do pomocy człowiekiem. Miałam pewność, że mój syn wyrośnie na niesamowitego mężczyznę, tylko nie wiedziałam, czy aby na pewno będzie mi dane chodzić po tej ziemi tak długo, aby móc ujrzeć go jako dorosłego i odpowiedzialnego człowieka.
-Kocham cię mój skarbie- oznajmiłam, całując przy tym w główkę moje małe szczęście, które w danym momencie z zapałem i ogromną łapczywością zajadało się czekoladową słodyczą.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro