Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Groźba

Perspektywa Harry'ego

-No w końcu książę znalazł wolną chwilę, aby zawitać w moich skromnych progach. Dwa dni czekałem, aż jego książęca wysokość się u mnie zjawi.

- Simon przywitał się ze mną w swój bardzo oryginalny sposób, zaraz po tym, jak przekroczyłem próg jego gabinetu.

-Też miło mi cię widzieć- odparłem, siadając przy tym na skórzanym fotelu, ustawionym przed biurkiem założyciela Syco Music.

- Po co mnie tutaj ściągnąłeś?- zapytałem po chwili, na co wspomniany wcześniej mężczyzna posłał mi srogie spojrzenie, które tak często gościło na twarzy Simona, że przestało ono już wywierać na mnie jakiekolwiek negatywne odczucia.

-Doszły mnie słuchy, że pomimo moich gróźb i ostrzeżeń postanowiłeś zerwać z wizerunkiem dziwkarza i wiecznego imprezowicza, na rzecz jakiejś dzieciatej panienki z przeszłości- oznajmił, przekładając przy tym pomiędzy swoimi palcami, jedno z jego wielkiej kolekcji piór wiecznych.

- Przypominam ci, że obowiązuje cię pewna umowa Harry. Umowa, którą cały twój zespół podpisał na początku waszej kariery- dodał po chwili, posyłając mi przy tym złowieszczy, kpiący uśmieszek, który spowodował, że we mnie powoli zaczynała gotować się krew.

-Masz na myśli umowę, która wymusiła na Zaynie odejście z zespołu, która spowodowała, że Niall za jakiś czas podejmie decyzję, której będzie żałował do końca życia, a nasz niesamowicie inteligentny Lou robi za nadwornego błazna?- zadałem pytanie retoryczne.

-Bo jeśli tak, to chciałbym poinformować cię, że patrząc na ten cały cyrk z perspektywy czasu, mogę stwierdzić, że to nie była żadna umowa, to było podpisanie paktu z diabłem, którym jesteś ty Simon- z czasem, jak przekazywałem założycielowi Syco wszystko to, czego przez wiele lat życia pod jego pantoflem nie miałem odwagi powiedzieć, jego twarz stopniowo zaczynała zmieniać kolory na coraz to bardziej intensywne odcienie czerwieni, aby na samym końcu przybrać barwę smakowitego barszczyku.

-Czy ty właśnie...- Cowell chciał mnie o coś zapytać, jednak ja przerwałem mu w połowie zdania, ponieważ w danym momencie bardzo mi się spieszyło i chciałem załatwić to, po co tutaj przyszedłem najszybciej, jak to tylko było możliwe.

-...powiedziałeś, że jestem skurwysynem bez serca?- dokończyłem za niego pytanie.

- Oczywiście, że tak. Według mnie jesteś kawałem skurwiela, którego nie obchodzi życie i szczęście innych osób, dopóty dopóki on sam ma pełne kieszenie. Od lat terroryzowałeś dziesiątki wykonawców, którzy przez własną nieuwagę lub tak jak w przypadku One Direction niewiedzę wpadli w twoje sidła. Na cierpieniu innych ludzi zbudowałeś całkiem imponujące imperium, które jeśli wszystko przebiegnie zgodnie z planem, upadnie w przeciągu kilku miesięcy- oznajmiłem, rzucając przy tym na biurko wspomnianego wcześniej mężczyzny białą teczkę, w której znajdowała się moja przepustka do wolności.

-Co to jest?- wydukał lekko drżącym głosem, co spowodowało, że poczułem ogromną satysfakcję, ponieważ jeszcze nigdy w historii świata nikomu nie udało się choćby wyprowadzić go z równowagi, a moja jakże trafiona groźba, przepleciona z nagłym przypływem szczerości była w stanie złamać najbardziej bezduszną osobę w całym show-biznesie.

-To jest moje wypowiedzenie i pozew sądowy, w którym dzięki mojemu niesamowicie utalentowanemu prawnikowi pozbawię cię całej fortuny. Zatrudniony przeze mnie adwokat znalazł pewien paragraf w naszym prawie, który zabrania jakiejkolwiek zewnętrznej ingerencji w życie innego człowieka, a ty ku swojemu własnemu nieszczęściu dopuściłeś się tego nie jednokrotnie. Wystarczy mi tylko zdobyć zeznania kilku osób i będziesz udupiony, na maksa, a biorąc pod uwagę fakt, że skrzywdziłeś naprawdę dużo osób, to jestem pewny, że znajdą się chętni, którym będzie zależało na utarciu ci nosa- odpowiedziałem na zadane wcześniej pytanie, po czym jak gdyby nigdy nic wstałem i ruszyłem w stronę wyjścia.

- Masz równy tydzień, aby zastanowić się nad polepszeniem warunków naszych umów, jeśli będę wystarczająco dobre, wszyscy zostajemy w Syco, jeśli zaś nie będą one zadowalające, to jednego dnia stracisz co najmniej dwudziestu wykonawców, na których inne wytwórnie czekają z otwartymi rękami, a przygotowany przez mojego prawnika pozew trafi do sądu- dodałem na odchodne, po czym otworzyłem drzwi wyjściowe z biura i już miałem opuszczać znienawidzone przeze mnie pomieszczenie, jednak w ostatnich chwili zatrzymał mnie Simon.

-Gdzie idziesz?- zapytał głosem, w którym ciągle można było wyczuć całkiem sporą ilość szoku wymieszaną ze szczyptą strachu.

-Na pogrzeb własnego dziecka- odpowiedziałem zgodnie z prawdą, po czym przekroczyłem próg i nie czekając przy tym na jakąkolwiek reakcję Simona, zatrzasnąłem za sobą drzwi.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro