Czas uciekający przez palce
perspektywa Harry'ego
Siedziałem na skórzanej kanapie, bawiąc się przy tym nerwowo swoimi palcami. Tych zaledwie kilka minut, podczas których czekałem na swojego przyjaciela ciągnęło się dla mnie w nieskończoność. Zdawałem sobie bardzo dobrze sprawę z faktu, że z każdym pojedynczym uderzeniem zegara tracę cenny czas.
Jako muzyk, który non stop żył w pośpiechu, łapiący przy tym jedynie krótki oddech pomiędzy jednym a drugim wywiadem byłem przyzwyczajony do braku czasu. Przez wiele lat zdążyłem przywyknąć do robienia wszystkiego na ostatnią minutę oraz do improwizacji, której z powodu ciągłego pośpiechu i wrodzonego zapominalstwa równie często byłem zmuszony używać. Podsumowując, od momentu, w którym zgłosiłem się do X Factor, czas nieubłaganie uciekający mi przez palce stał się czymś normalnym. Po wielu latach byłem już przyzwyczajony do tego, że czasami nie wyrabiałem się z terminami, że czasami coś mi się nie udało. Na samym początku takie wpadki bardzo źle na mnie wpływały. Pamiętam, że mniej więcej do rozpoczęcia drugiej trasy koncertowej One Direction obwiniałem się dosłownie o wszystko. Każdy jeden poślizg, każda zmarnowana minuta była moją winą. Do tego stopnia wpadłem w paranoję, że nawet za zakorkowane ulice, czy choćby nieprzewidzianą usterkę w samolocie wszystkich przepraszałem. Jednym słowem moje kuriozalne zachowanie zakrawało już o chorobę psychiczną. Simon, przed którym oczywiście nie dało się tego ukryć, pewnego dnia, w sekrecie dał mi numer do sprawdzonego psychologa. Przez dobre dwa tygodnie buntowałem się, wmawiając sobie przy tym, że przecież wszystko jest dobrze, że przecież jestem zdrowy, a numer do lekarza ciągle leżał na stole. Skończyło się na tym, że moja siostra Gemma pod groźbą obrazy swego majestatu namówiła mnie na zadzwonienie do pani psycholog Juls Rey, której w niecałe dwa miesiące udało się mnie naprawić. Podczas kilku całkiem przyjemnych sesji uświadomiła mi ona, że spóźnianie się może i nie jest czymś dobrze postrzeganym, ale nie należy też do tragedii. Juls dała mi do zrozumienia, że jeśli od punktualności nie zależy moje być albo nie być, to nie ma się czym stresować. Dzięki niej zacząłem patrzeć na świat z innej perspektywy.
Nie stresowałem się więc przez dobrych kilka lat, ponieważ do dzisiejszego dnia nie było takiej potrzeby. Od momentu ostatniej sesji z panią psycholog w moim życiu nie wydarzyło się nic, co w tak dużym stopniu mogłoby zależeć od upływającego czasu. Pomijając oczywiście śmierć mojego ukochanego dziecka, która z uwagi na nie ludzką skalę okrucieństwa i bólu, jaki został mi zadany, nie może być zaszufladkowana z niczym innym. Zamordowanie Tylera nie było jedną z wielu nieprzyjemności, jakim musiałem stawić czoła za nie pojawienie się na czas. Zabicie mojego synka było skurwysyńską zbrodnią, zwierzęcym aktem kreatur pozbawionych ludzkości. Niezaprzeczalnym faktem jest to, że poszukiwania Tylera należały do wyścigu z czasem, jednak niestety był to wyścig, którego pomimo ogromnych chęci nie mieliśmy szansy wygrać. Prawda była taka, że niezależnie od naszego pośpiechu moje dziecko czekała śmierć. Długo po tamtych traumatycznych wydarzeniach nie mogłem się z tym pogodzić. Nie chciałem uwierzyć w to, że tak czy inaczej miałem stracić mojego synka. Jakiś czas temu jednak udała mi się ta sztuka i muszę się przyznać, że dzięki temu czułem się o wiele lepiej. Uświadomiłem sobie, że śmierć Tylera nie była moją winą, albo przynajmniej częściowo nią nie była. Pozwoliło mi to na zrzucenie z siebie czegoś w rodzaju brzemienia, okropnego kamienia, który nieubłaganie ciągnął mnie do ziemi.
Wracając jednak do tematu, do dzisiaj byłem całkiem spokojnym i przynajmniej częściowo pozbawionym kłopotów mężczyzną. Od kilku lat żyłem nudnym, ale za to prawie bezstresowym życiem. Najwyraźniej musiało mi się to jednak znudzić, ponieważ podjąłem decyzję, która sama w sobie jest pieprzonym wyścigiem z czasem. Przegram wszystko, jeśli nie uda mi się załatwić niezbędnych dokumentów do południa. Musiałem działać bardzo rozważnie i szybko, ponieważ zdawałem sobie sprawę z tego, jak dużo ryzykuję. Wiedziałem, że nie miałem możliwości na bawienie się w odbieranie przysług. Potrzebowałem jak najpilniejszej rozmowy telefonicznej z pewną osobą i właśnie taką rozmowę mógł zapewnić mi Liam- człowiek, który aktualnie krzątał się po kuchni ubrany w piżamę w łosie i jak gdyby nigdy nic przygotowywał sobie kawę.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro