•Cz.II Rozdział 3•
Yōkō miała chęć obserwować po raz kolejny, jak jej narzeczony się wścieka. Więc zmieniła coś w swoim wyglądzie, żeby zobaczyć jego reakcje. Wiedziała, że będzie o to na nią bardzo zły. Z uśmiechem jak gdyby nigdy nic weszła do domu i rozebrała się z kurtki i butów.
- Wróciłam! - Krzyknęła.
- Słyszę! - Dobiegł ją krzyk z góry.
Jak zwykle, Makki przesiadywał w ich pokoju i pewnie albo w coś grał albo czytał książkę, w drodze wyjątku chciał iść spać, ale Yōkō pokrzyżowała mu te niecne plany. Otworzyła drzwi.
- Ej, Makki. Pokazać ci coś?
Chłopak podniósł wzrok na drzwi, za którymi się chowała. Usłyszała jego zgodę i wychyliła zza nich jedno z pasm swoich włosów.
- Co widzisz?
- Twoje włosy, ale co to ma do rzeczy?
- Bu! - Wyskoczyła zza drzwi, robiąc zabawną pozę.
Wyciągała przed siebie dłonie i raz je zaciskała, a raz rozluźniała dając efekt tego, jakby chciała go złapać. Makki przyglądał się jej badawczo, z początku nie widząc różnicy. Ale potem go olśniło.
- Yōkō czy ciebie do reszty pogięło?! - Wstał i doskoczył do niej, łapiąc za ramiona - Po co ścięłaś włosy?!
- Wkurzały mnie już te długie kudły. - Wzruszyła ramionami, nie przejmując się jego małym wybuchem - Ale spokojnie, nie poszły na marne.
- Niby jak?!
- Moje włosy były długie, więc fryzjerka zaproponowała by za pieniądze je ściąć i oddać na peruki dla chorych dziewczynek.
Makkiego natychmiast złość opuściła, gdy to usłyszał. Westchnął tylko i przyciągnął do siebie Yōkō, pocierając kilkukrotnie jej skroń swoim policzkiem. Lubił w ten sposób się do niej przytulać, poza tym, Yōkō nie narzekała. Odwzajemniła gest.
- Lubię jak mnie przytulasz, ale ostatnio przesadzasz. - Stwierdziła, wzdychając.
- Skoro to lubisz, to nie powinno ci to przeszkadzać. - Znów potarł jej skroń swoim policzkiem.
Nie odpowiedziała, bo krótko mówiąc, nie wiedziała, co ma powiedzieć. Miał rację, a jej nie chciało się kłócić. Miała takiego lenia, że jedyne co mogła robić tego dnia, to leżeć, jeść i oglądać jakieś filmy.
~•••~
- Na co tak patrzysz? - Spytała, gdy Makki już od jakiegoś czasu patrzył w jedno miejsce.
Byli w parku, na świeżym powietrzu i obserwowali piękny, zimowy krajobraz. Niedaleko w największych skupiskach śniegu biegały małe dzieci i lepiły bałwany. Fioletowowłosa nie uzyskała odpowiedzi od siatkarza, więc do szturchnęła, ale i to nie pomogło.
- Makki. - Położyła mu dłoń na ramieniu - Oi, słyszysz mnie?
Chłopak mozolnie przeniósł na nią wzrok i pokiwał głową, wciąż trzymając brodę opartą na dłoni.
- Na co się tak zapatrzyłeś? - Dopytywała zaciekawiona.
- Słodkie te dzieci, prawda?
Dziewczyna zmarszczyła brwi i spojrzała w ich kierunku. Owszem, dzieciaki były urocze, ale ona nie lubiła za bardzo dzieci. Skrzywiła się nieznacznie.
- Słodkie może i tak, ale nie zmienia to faktu, że to diabły.
Takahiro wywrócił oczami na jej opinię i oparł się o oparcie ławki, zarzucając dłoń na ramiona Yōkō. Kiedy patrzył na te małe szkraby, czuł dziwne ciepło gdzieś w środku. Nie potrafił wytłumaczyć, co to było za uczucie, ale było przyjemne.
Potem zerknął na swoją narzeczoną, a uczcie się podwoiło. Świadom, że już niedługo złotooka zostanie jego żoną, była cudowna i na pewno satysfakcjonująca, zważywszy na jej temperamentny charakter. No i przy okazji to, że żaden inny chłopak nie miał tyle odwagi, by go niej zarywać.
Oikawa się nie liczy.
- Wiesz co? - Zaczął z uśmiechem.
- Nie. - Natychmiast mu przerwała - Znowu wpadłeś na jakiś głupi pomysł, nie chce tego słuchać.
- Ale Yōkō...
- Nie. - Dziewczyna wstała.
- Ale...!
- Za wcześnie na dziecko. - Spojrzała na niego karcąco.
- O-Oi! Skąd wiedziałaś?! - Również wstał i pokazał na nią palcem.
- Nie wiem czy wiesz, ale mam coś takiego jak oczy i uszy. Widzę, jak patrzysz na te dzieci i słyszę, do czego dążą twoje słowa. - Prychnęła, podnosząc trochę śniegu w dłonię, zrobiła z nich kulkę - Więc stul pysk i na razie zapomnij o rodzicielstwie.
Zamachnęła się i rzuciła mu w twarz śnieżką. Zaraz po tym rzuciła się do ucieczki w stronę dzieci, bo wiedziała, że tam Hanamaki nie rzuci.
- Oi, dzieciaki. - Powiedziała do nich, chowając się w zaspie - Chcecie zrobił bałwana z takiego jednego durnia? - Spytała zachęcająco.
- Tak! - Krzyknęli wszyscy równo.
- Dobra, to ja go łapię, a wy rzucacie śnieżkami.
Yōkō przyczaiła się na siatkarza, który szukał jej wzrokiem. Jedno z dzieci odwróciło jego uwagę, a wtedy Yōkō zaczęła biec w stronę Hanamakiego. Nie przewidziała jednak, że podeszwy jej butów znacznie bardziej się ślizgają, niż powinny. Dziewczyna runęła na pośladki i wpadła pod nogi Takahiro, przewracając go.
Chłopak upadł na nią i oboje leżeli poobijani w śniegu. Yōkō wygramoliła się pod brązowowłosego i odetchnęła z ulgą, czując że już jej nic nie przygniata. Dzieciaki wtedy rozpoczęły ostrzał, ale nie tylko Makkiego. Yōkō też się dostało.
I para znowu wylądowała w domu z katarem i kaszlem. Ale chociaż dobrze coś bawili. Coś za coś.
**********************
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro