•Cz.II Rozdział 1•
- Makki~ Daj mi już z tym spokój! - Yōkō rzuciła się na łóżko.
- Ale Yōkō! Zrozum, że musimy to wszystko powybierać! Jak chcesz ślub, to też musisz się trochę przyłożyć, żeby to jakoś wyglądało!
- Przyłożę to ja zaraz tobie. - Mruknęła, podnosząc na niego morderczy wzrok.
Makki odruchowo cofnął się o krok. Westchnął i przyłożył dłoń do czoła, zastanawiając się, jak zagonić swoją narzeczoną do roboty. Nagle wpadł na pomysł.
- Yōkō...A wiesz, że jak uwiniemy się z dekoracjami, strojami i muzyką, to przyjdzie czas na próbowanie dań i tortu? - Spytał podstępnie.
Złotooka podniosła się gwałtownie i doskoczyła do niego. Złapała go za bluzę i spojrzała do góry.
- Czemu od razu nie mówiłeś?! - Zaczęła nim potrząsać - Przecież jedzenie to najważniejsza rzecz! Bez tego nie ma prawa być ślubu!
Makki spojrzał gdzieś w bok i zamknął oczy, wzdychając. Dał sobą szarpać, bo innego wyboru w sumie nie miał. Zaintrygowanie jedzeniem Yōkō trwało jeszcze przez następne kilka minut, aż w końcu przylgnęła do niego i przytuliła.
- Pomogę ci.
To zawsze działa.
Pomyślał rozbawiony Takahiro.
~•••~
- Hanamaki! - Krzyknęła Yōkō, uderzając w drzwi kijem - Ty cholerny kłamco!
No cóż...Wydało się. Yōkō została nabita w butelkę przez Makkiego. Pomogła mu ze wszystkimi papierami, załatwili nawet suknię i garnitur, których szukali przez kilka miesięcy. Ale jeszcze na przegląd jedzenia nie starczyło im czasu.
Złotooka była wściekła na brązowowłosego. Kopnęła w drzwi z całej siły, a te delikatnie się zatrzęsły. Hanamaki wyciągnął telefon i wykręcił numer do przyjaciela, żeby go po prostu opieprzyć.
- Halo?
- To twoja wina! - Zawołał Makki to telefonu - I to był twój pomysł! Teraz Yōkō chce mnie zabić.
Iwaizumi po drugiej stronie dopiero co się rozbudzał. Miał właśnie drzemkę, którą Makki mu przerwał.
- Wyklinam dzień, w którym pozwoliłem Yōkō pójść z tobą na boks. - Jęknął żałośnie, wychodząc na balkon.
- Spokojnie, Yōkō nic ci nie zrobi. Przecież... Niedawno sam tak twierdziłeś.
- To zupełnie inna sytuacja! Ona jest wściekła! I to jeszcze chodzi o...
- O jedzenie, tak? - Spytał znudzony Hajime - No to krótko mówiąc, jesteś w dupie.
- Dzięki, naprawdę pomogłeś!
- Nie ma sprawy. Skoro to już wszystko, to dobranoc. - Usłyszał jeszcze jak Iwa ziewa, a potem połączenie zostało przerwane.
Yōkō postanowiła, że zaczęła na Makkiego w salonie. Nie chciała niszczyć takich ładnych drzwi, więc miała zamiar później spuścić mu manto. W końcu niedługo mieli też iść na trening, więc tak czy siak, musieli się spotkać.
~•••~
- Nie, nie, nie! Nie ma mowy! - Krzyknął Oikawa, gdy Makki chciał się za nim schować - Ty sobie nagrabiłeś, go ty po mordzie dostaniesz! Ja się na to nie pisze!
Szatyn uciekł, zostawiając Makkiego na widoku. Yōkō na początku nie zwracała na niego uwagi, po prostu grała z innymi dziewczynami z drużyny w siatkę i starała dobrze się przy tym bawić.
Jednak w pewnym momencie obmyśliła ciekawy plan. Spojrzała na stojącego niedaleko Bokuto.
- Oi, Bokuto-Kun! - Krzyknęła, aż się do niej odwrócił - Uwaga, wystawiam!
Specjalnie wystawiła piłkę w taką stronę, by przy zaatakowaniu poleciała w stronę nic nieświadomego Makkiego, który właśnie rozmawiał z Mattsunem.
Mattsun, widząc jak piłka leci w stronę jego i Makkiego, odsunął się z nim. Piłka uderzyła z impetem w twarz Iwaizumigo. Czarnowłosy poleciał do tyłu i upadł na materace z plaskiem.
- Za co? - Jęknął, łapiąc się za twarz.
- To za ten boks. - Parsknął Mattsun, ale długo to nie trwało, bo i on dostał w pysk.
Ale nie piłką, a sportowym butem Yōkō, którym rzuciła. Syknęła po nosem widząc, że nie dała rady trafić Makkiego. Nie miała zamiaru przepraszać, więc tylko się odwróciła i udawała, że nic się stało. Makki podniósł but swojej narzeczonej i przyjrzał mu się.
- Zamierzam teraz zrobić coś naprawdę ryzykownego. - Zamachnął się tym butem na Yōkō.
- Makki, ty umrzesz. - Powiedział zszokowany Oikawa - Nie, Makki! Nie rób tego! Jesteś za młody na śmierć! - Przytulił go i udawał, że płaczę.
- Spokojnie...Mam dłuższe nogi, zdążę uciec. Teoretycznie. - Wzruszył ramionami i rzucił but.
Jego celem były pośladki Yōkō, ale trochę mu to nie wyszło, bo nie spodziewał się, że fioletowowłosa się odwróci. Siatkarka dostała prosto w brzuch. Jęknęła z bólu i zgięła się wpół.
- O Boże... - Powiedział zszokowany Makki.
- Makki... - Zaczął Oikawa - Spieprzamy! - Krzyknął Tooru, a cała czwórka rzuciła się do ucieczki.
Yōkō założyła swój but i warcząc bardzo niecenzuralne słowa pod nosem, pobiegła za nimi.
~•••~
- Panie...Świeć nad ich duszami. - Bokuto złożył dłonie jak do modlitwy.
Miał na sobie założony stary koc, w którym wykroił kółko, czyli prowizoryczne miejsce na głowę i udawał księdza odprawiającego pogrzeb. Słynna czwórka z Aoba Johsai leżała na materacach, każdy na osobnym.
- Bokuto, Baka! - Yōkō trzepnęła go w tył głowy.
- Przepraszam, mój panie! - Krzyknął i uciekł od niej, do Akaashiego - Akaashi! Ratuj!
Yōkō stanęła ze skrzyżowanymi ramionami pod biustem i patrzyła na nich z czystą złością widoczną na twarzy. Makki zamknął oczy i modlił się, żeby on jako pierwszy nie został znokautowany.
Fioletowowłosa podeszła do Makkiego i stanęła nas nim, a potem tak po prostu, opadła w dół, z impetem siadając na jego torsie. Makki wypuścił ciężko powietrze i spojrzał na swoją ukochaną. Reszta korzystając z okazji, uciekła w popłochu. Oparła kolana na jego barkach, a dłonią podniosła jego podbródek.
- Naprawdę chce ci się ze mną walczyć? - Spytała poważnym głosem, schylając się - Jesteś aż tak głupi.
Nie odpowiedział. W takich sytuacjach należało siedzieć cicho. Złotooka pochyliła się i ówcześnie zerkając czy nikt nie patrzy, pocałowała brązowowłosego. Delikatnie poruszała ustami, wciąż przyciskając go do materaca.
Niby ją zdenerwował, znokautowała go i nieźle nastraszyła, ale warto było czekać, aż go pocałuje, bowiem bardzo rzadko to robiła. Co z tego, że byli już prawie małżeństwem, ona nie lubiła aż tak bardzo i często okazywać uczuć.
Wepchnęła język do jego ust i uchyliła powieki. Makki całkowicie się poddał, nie miał zamiaru choć przez chwilę próbować jej zdominować, bo nie był pewien, jak mogłoby się to skończyć.
Kiedy Yōkō odsunęła się od siatkarza, ten tylko poruszył zabawnie brwiami.
- A czym ja sobie na to zasłużyłem, co?
- Miałeś prawdę mówiąc dostać w mordę, ale...Oikawa bardziej zasłużył od ciebie.
- Czym?
- Podłożył mi nogę, jak wychodziłam z łazienki. Nie wiem co tam robił, ale się dowiem, kiedy tylko go dopadnę.
- Musimy zamówić księdza Bokuto. - Zaśmiał się.
- Nie ma mowy.
- Czy ktoś wzywał księdza Bokuto?! - Krzyknął złotooki, wyskakując w swoją pseudo sutannie.
- Nie! - Krzyknęła Yōkō i spojrzała na niego wrogo.
- Już mnie nie ma!
**********************
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro