Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

taniec pośród pleśni

Na komendzie było wyjątkowo cicho. Miasto ucichło, a razem z nim wezwania. Mimo to, szef policji dalej wiercił się na krześle. Nie wiedział co zrobić z pewnym mężczyzną, który siedział mu w głowie od dłuższego czasu. Pastor prawie za każdym razem pokonywał go słownie, a frustracja wiążąca się z przegraną tylko rosła. Nie był jednak zły na Erwina. Był okropnie zły na siebie, że dał się pokonać. Czasami nawet żałował, że jest szefem policji. Nie chciał się jednak poddawać, więc w każdej akcji dawał z siebie wszystko. 

Nagłe powiadomienie o wystrzałach wybudziło go z jego myśli. Wstał i szybko udał się po samochód, by chwilę później wyjechać z piskiem opon. W jego skupieniu przeszkodził mu SMS od pastora, który był mieszanką liter, które w nic się nie sklejały. Zignorował je więc i ponownie skupił się na drodze. Nie wiedział, że czeka na niego niezbyt miła niespodzianka.

***

Dia spojrzał na pastora lekko zażenowany. Dwudziesto-pięcioletni mężczyzna już dawno przestał słuchać Ewy. San spojrzał na Dię porozumiewawczo, a gdy obaj kiwnęli głowami, Włoch poprosił kobietę, aby na chwilę z nim wyszła. W tym samym czasie Dia szybko podszedł do Erwina i po spojrzeniu na niego zaczął mówić.

- Pastorze, o czym Pan tak myśli? Ewa produkowała się już kilkanaście minut, a Pan nie wyglądał ani trochę na zainteresowanego. Czy jest jakiś problem?

Dia doskonale wiedział gdzie leży problem. Każdy, kto choć trochę zna Erwina, wiedział, że jego uczucia do Ewy już dawno zniknęły, a zastąpiły je lekkie uśmiechy Montanhy, jego śmiech, jego taniec, cały on. Dia doskonale wiedział, że uczucia są wzajemne, ale oboje zakochanych mieli takie klapki na oczach, że nie widzieli, że każdy już wie.

- O niczym nie myślę, a gdybym nawet myślał, nie powiedziałbym ci.

Dia przewrócił oczami i westchnął. Doskonale wiedział, że pastor jest ciężki w rozmowie o uczuciach, ale miał nadzieję, że kiedyś to się zmieni. Na razie musiał skupić się na planie jego i Sana. Próba znalezienia  ludzi, którzy pomogliby im, nie była trudna i tak oto kilka osób wspólnie planowali pomóc dwójce nieświadomych ludzi sprawić, aby zrozumieli swoje uczucia. 

Plan był prosty. Porwanie pastora, kilka wystrzałów i Montanha, który znudzony brakiem obowiązków chwyta się wszystkiego. Cudowne porwanie Montanhy, wsadzenie ich do jakiejś dziury i czekanie aż porozmawiają ze sobą na poważnie.

Może i porwanie Montanhy wydawało się nierealne, ale doświadczeni porażką i z Capelą, wydawało się to bardziej prawdopodobne. Mieli zamiar dokonać to już tego wieczoru i właśnie przez to wiele osób im w tym pomagało. Miasto ucichło, policja ucichła, a niewtajemniczony Montanha miał się podekscytować zgłoszeniem. Dlatego więc Dia wyszedł z zakrystii i podszedł do Sana, który już siedział w samochodzie.

Gdy tylko Dia wszedł do samochodu, San szybko wyruszył. Musiał szybko dostać się pod komendę, zabrać Capelę, zmienić auto i porwać pastora. Szybka akcja, która musiała zakończyć się sukcesem. 

Zanim się zorientowali Capela już był w ich zmienionym aucie i szybko zmierzali do zakonu. Pastor powinien tam być, jeżeli ich nie okłamał. Obiecał, że będzie na nich czekać, więc pełni nadziei wbiegli do zakrystii i szybko zobaczyli zaskoczonego Erwina.

- Kto was wysłał? Kui? - Erwin szybko próbował sięgnąć po broń, ale gdy tylko ją złapał, została mu wyrwana.

Nikt nie odpowiedział na jego pytania, szybko zapięli go w kajdanki i wsadzili do auta. Erwin był wyjątkowo cichy, jakby coś planować, ale żaden z trójki nie chciał się tym teraz przejmować.

W samochodzie szybko obezwładnili pastora z niebezpiecznych rzeczy, zabrali mu telefon i zapieli mu pasy. Upewnili się, że w żaden sposób nie zaszkodzi im i ruszyli w stronę willi.

Po dotarciu szybko zamknęli go w piwnicy i po wystrzeleniu trzy razy w sufit, opuścili go, ale San został przy drzwiach. Czekali tylko na pewnego policjanta, który powinien niedługo przyjechać.  Dia i san mieli już doświadczenie, ale Capela jako przykładny policjant nigdy nikogo nie porywał. Nie oznaczało to jednak, że czuje przerażenie. Robili to w dobrej wierze, więc miał nadzieję, że nie będzie miał z tego żadnych konsekwencji.

Capela zgodził się tylko dlatego, że spędzał z Montanhą wystarczająco dużo czasu, żeby wiedzieć o jego uczuciach. Zabawne było widzenie pijanego szefa policji, który opowiadał o jędrnych łydkach Erwina.

Nagle Dia mógł usłyszeć syreny policyjne i szybko powiadomił o tym Sana przez SMS. Nie było nocy, słońce dopiero niedawno zaszło, więc Dia miał nadzieję, że Montanha nie będzie strzelał.  Razem z nim był inny policjant, który zajmie się sprzętem Montanhy, więc nie obawiał się zbytnio. 

Montanha szybko przyjechał i wyszedł z samochodu. Miał broń w rękach, lecz nie spodziewał się, że do tyłu jego głowy zostanie przyłożony pistolet. Z zaskoczenia nie zarejestrował, że druga osoba przeszukuje go. Szybko pozbawili go najważniejszych rzeczy i choć zorientował się, o co chodzi, dalej nie mógł uwierzyć, że tak łatwo dał się podejść.

- Panowie, co planujecie? - Montanha był wkurzony, doskonale słychać było to w jego głosie.

Nikt mu nie odpowiedział. Nikt też nie musiał nic mówić, bo każdy wiedział, co się dzieje. Droga nie zajęła im dużo, szybko doszli do piwnicy, przy której czekał już na nich San. 

- Panie Montanha, wejdzie Pan do środka.

Szef policji ostatni raz spojrzał na porywaczy i westchnął. Pewnie chcieli okupu za niego, więc postanowił się poddać. I tak nie miał czym walczyć, był sam na trzy osoby i zabrali mu dosłownie wszystko. Wepchnęli go do pokoju, rzucili kilka butelek wody i kilka kanapek i wyszli z pokoju.

- Wyjdziecie, jak porozmawiacie ze sobą na poważnie. - Usłyszeli głos z głośnika.

Dopiero wtedy Montanha zorientował się, że w pokoju jest ktoś jeszcze. Jego zdziwienie powiększyło się, gdy zauważył, że drugim zakładnikiem jest Erwin. Natychmiastowo podszedł do niego i chciał zobaczyć czy wszystko z nim okej, ale Erwin wstał i spojrzał na niego poważnie.

- Co tu się kurwa odwala? - głos pastora rozszedł się po pustym pomieszczeniu. 

- Nie wiem, ale chciałbym wiedzieć.

Oboje spojrzeli na siebie. Głos porywacza kazał im porozmawiać, ale o czym? Nie mieli o czym rozmawiać. Montanha już dawno poddał się w swoich uczuciach, widząc Ewę z Erwinem, więc dlaczego miałby rozmawiać z nim jako Gregory, a nie jako szef policji?

- Słuchaj, nie wiem jaki problem do mnie masz, że przez twoje spinanie tyłka jesteśmy tutaj, ale mógłbyś się łaskawie odpierdolić i nie robić sytuacji gorszej niż już jest. - Erwin splunął pod nogi szefa policji i usiadł na jednym z trzech krzeseł, które znajdowały się w pokoju. 

- Okej, mógłbyś się odpierdolić? Nikt nigdy nie powiedział, że jesteśmy tutaj przeze mnie, więc zamknij się już.

- Och tak? To ty masz ciągłe problemy do mnie, jeździsz za mną, wypytujesz o mnie obce ci osoby, a gdy próbuję się z tobą skontaktować, ignorujesz mnie! Nie wiem, o co ci chodzi, ale proszę, ze względu na moje uczucie, odpierdol się.

- Twoje uczucia? To ty jakieś masz? - po tych słowach Montanha poczuł pięść na twarzy.

- Och Panie Montanha! Nie przejmuj się, mam więcej uczuć niż ty - smutne oczy Erwina jeszcze raz spojrzały na policjanta.

Montanha poczuł się nieswojo, nie wiedział co odpowiedzieć. Próbował przenealizować słowa pastora jeszcze raz i zastanawiał się, czy jego uwaga o uczuciach tak bardzo zabolała pastora. 

- Czy ty... masz jakieś uczucia do kogoś? - słowa Erwina zaskoczyły Montanhę.

- Nigdy o tym nie myślałem, ale chyba tak.

- Czy jest ładna? - pytając, pastor odwrócił wzrok.

- Czekaj, co? Nie, to... nie jest kobieta.

Oczy Erwina zabłysnęły ciekawością i nadzieją. Miał nadzieję, że chodzi o niego, chciałby, aby chodziło o niego.

- To ty.

Nie mógł uwierzyć w to co właśnie usłyszał. Montanha go lubił? Czy to znaczy, że mógł wyznać swoje uczucia?

- Ja...

- Nie Erwin, nie musisz odpowiadać. Zwyczajnie zatańcz ze mną pośród tej pieprzonej pleśni, abym mógł poczuć się lepiej w tej chujowej sytuacji.

Erwin wstał i podszedł do policjanta, który podał mu rękę. Montanha zaczął coś nucić, a obydwoje ruszali się do powolnej melodii. 

- Ja też cię lubię Montanha.

Żaden z nich nie zauważył, że drzwi były już dawno otwarte, a ich przyjaciele odjechali, aby dać im chwilę prywatności.














pierdole pisanie na kolejne milion lat. 
proszę też o nie wysyłanie tej pracy streamerom

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro