Rozdział 12 - Raj na Ziemi
Sushimi POV
Nie no! Ja nie mogę! Okej, rozumiem jeden dzień nieobecności, ale to już kolejna doba, kiedy ta [Imię] szlaja się po lesie!
Parsknęłam z dezaprobatą i spojrzałam na Kakashiego. Biedak chyba naprawdę tracił głowę i nerwy z tego powodu. W chwilach, gdy nie skakali sobie do gardeł, [Imię] i Kakashi byliby całkiem uroczą parą.
- Ej. Sushimi. - Usłyszałam głos Kakashiego.
- No? - Mruknęłam.
- To co robimy? - Padło pytanie. Wzruszyłam ramionami.
- A to nie ty dowodzisz wyprawą? - Odpowiedziałam pytaniem na pytanie.
- Dowództwo nad naszym oddziałem obejmujemy wszyscy. Taki był rozkaz Hokage. - Przekrzywiłam głowę. Hokage? To takie nowe ramen?
- Kto to? - Spytałam z niewyraźną miną. Kakashi chwilę popatrzył na mnie jak na wariatkę, jednak po chwili coś sobie uświadomił.
- Nie pamiętasz nic? Nic zupełnie? - Mówił cicho.
- Słuchaj, ja naprawdę staram się sobie przypomnieć! Naprawdę! To nie moja wina, że straciłam pamięć, rozumiesz?! A ty i [Imię] zachowujecie się jakby nic się nie stało! - Wydarłam się na niego. Nic nie rozumiał. Ani on, ani ta nadęta [Imię]. Z niewiadomego powodu zachowywała się tak, jakbym coś jej zrobiła! Starałam się być miła, ale przepraszam, miarka się przebrała!
Widząc wściekłość malującą się na mojej twarzy, Kakashi uniósł brew. Tym drobnym ruchem jeszcze bardziej mnie rozzłościł.
Zła do granic możliwości, przestałam nad sobą panować. Już miałam się na niego rzucić, gdy...
Poczułam coś. Iskierka. Rosła we mnie z każdą chwilą. Czakra zaczęła buzować. Ogień podsycał ją, wzmacniał. Otoczyła mnie. Była wszędzie. Przed oczami miałam czarne plamki. Nim się zorientowałam, płonęłam. Niczym ognisko wieczorem, niczym płomienie liżące ciało w agonii. Ja byłam płomieniem.
Poczułam coś. Głos z tyłu głowy.
Sushimi... jestem częścią ciebie... nigdy się mnie nie pozbędziesz...
Było to ostatnie co słyszałam. Oczy zaszły mi mgłą. Powoli opadłam na trawę. Światło zgasło. Straciłam przytomność.
2nd Person POV
Płomyczek nie gasł. Towarzyszył ci cały czas, nawet gdy zapadłaś w sen. Cały czas podążałaś wiernie za nim, ufając, że doprowadzi cię do reszty. Opóźniałaś podróż. Pewnie gdzieś tam na ciebie czekają.
Przystanęłaś na moment na gałęzi jakiegoś drzewa. Oddychałaś ciężko. Nagle wyczułaś czyjąś obecność. Zerwałaś się, gdy liście nad tobą zaszeleściły.
- Kto tam?! -Krzyknęłaś wyjmując kunai. Odpowiedział ci wesolutki śmiech.
- Pokaż się! - Krzyknęłaś po raz drugi. Znowu śmiech. Liście zafalowały, a nad tobą pojawiła się wisząca głową do dołu dziewczyna. Miała kasztanowe, na końcach liliowe włosy spięte w dwa kucyki. Ubrana była w krótką, różową, bufiastą sukienkę z białymi kokardkami. Jako, że wisiała głową do dołu, sukienka zsunęła jej się do poziomu brzucha, tak, że widać było jej majtki. Wyglądała tak, jakby zupełnie jej to wisiało (w dosłownym tego słowa znaczeniu). Uśmiechała się wesolutko.
Znowu zaśmiała się figlarnie i spojrzała na ciebie fiołkowymi oczami.
Zdziwienie odjęło ci mowę. Nie wiedziałaś co powiedzieć. Wydukałaś jedynie:
- Co ty...? - Nieznajoma znowu się zaśmiała.
- Yo! - Uniosła rękę w powitalnym geście. Zbaraniałaś. Dziewczyna była może z siedem lat młodsza od ciebie. Tylko co tu robiła?
- Ty... widać ci majtki. - Było to jedyne co zdołałaś z siebie wydusić.
- I? - Wzruszyła ramionami. - Miałam ich nie zakładać? - Zaśmiała się perliście. - Wtedy to byś zbaraniała. - Znowu śmiech. Mniejwięcej teraz odzyskałaś zmysły. Momentalnie spiekłaś raka i zasłoniłaś sobie widok na bieliznę dziewczyny.
- Co tu robisz? - Spytałaś. Ta zamyśliła się na sekundę.
- Żyję. - Odparła zgodnie z prawdą. Skarciłaś się w myślach za źle zadane pytanie.
- W sensie, że skąd tu się wzięłaś? - Poprawiłaś się. Odpowiedź padła od razu:
- Wypoczywałam. - Uniosłaś brwi. Ta wskazała na ciebie palcem. - Słodko wyglądasz, jak robisz taką minkę! - Zawołałaś. Otworzyłaś usta, by coś powiedzieć, ale powstrzymałaś się. Ta podciągnęła się do góry, a po chwili stanęła nogami na tej gałęzi co ty. Pociągnęła cię za rękę.
- Na co jeszcze czekasz? Chodź! - Zawołała.
- Co? Gdzie?! - Zapytałaś skołowana.
- Jak to gdzie? Do mnie! - Ojej. Westchnęłaś w duchu i dałaś pociągnąć się dziewczynie. Przedzierałyście się przez liście, aż w końcu dotarłyście do pnia. Nieznajoma odgarnęla liście i odsłoniła dużą dziurę w pniu. Dziewczyna z piskiem wskoczyła do środka. - Jupiii! - Słyszałaś jej okrzyk.
- Mam skoczyć? - Spytałaś sama siebie. Wzruszyłaś ramionami i wskoczyłaś do dziury. Zjeżdżałaś jakimś tunelem we wnętrzu pnia. Miliony zakrętów i skrętów. W końcu, gdzieś daleko spostrzegłaś światełko. Rosło i przybliżało się. Okazało się być wylotem tunelu. Zostałaś wyrzucona orzez tunel na światło dzienne. Wpadłaś na stojącą nieznajomą i obie ległyście na ziemi. Szybko zeszłaś z nieznajomej.
- Najmocniej przepraszam! Nie chciałam na ciebie wpaść! - Przeprosiłaś pospiesznie. Ta roześmiała się wesoło.
- Nic się nie stało! Miło, jak ktoś na ciebie leci! - Uśmiechnęł się uroczo. Po raz kolejny zarumieniłaś się po czubki uszu.
- To chodź, chodź! - Znowu cię pociągnęła. Dotarłyście wreszcie na małą polankę. Na jej środku stał mały, drewniany domek. Otaczały go najróżniejsze kwiaty i drzewka. Dominowała jednak wiśnia. Przepiękne, różowe płatki spadały na zieloną trawę upodabniając ją do dywanu. Stanęłaś na chwilę, zauroczona.
- Prawda, że tu ładnie? - Zawołała uradowana nieznajoma. Pokiwałaś głową. Po raz kolejny pociągnęła cię za sobą.
Weszłyście teraz do domku. Miał dwie izby; sypialnię i kuchnio-salon. Wyglądał wewnątrz jak każdy inny dom, ale w wazonie na stoliczku stały świerze kwiaty. W całym budynku pachniało także obłędnie kwiatami wiśni. Gdy wyjrzałaś przez okno sypialni, zobaczyłaś krystalicznie czyste jezioro.
Odwróciłaś się zachwycona do nieznajomej.
- Niesamowite wybrałaś sobie miejsce na dom. Mieszkasz sama? - Ta przytaknęła ochoczo. Wesołość jednak nie trwała długo.
- No. Dziękuję bardzo za pokazanie mi tak pięknego miejsca, ale muszę wracać, by odnaleść moich towarzyszy. Rodzieliliśmy się i teraz muszę do nich dołączyć. - Uśmiech na twarzy dziewczyny zrzedł.
- Jak to? Myślałam, że zostaniesz chociaż na obiad. Wyglądasz na głodną. - Rzeczywiście. Głodna byłaś. Jednak reszta pewnie się niepokoiła. Musiałaś wracać.
- Bardzo dziękuję za zaproszenie, ale niestety nie skorzystam. Muszę wracać. Ale zanim odejdę, chciałabym poznać twoje imię. - W oczach dziewczyny pojawiły się kryształowe łzy. Szybko otarła je rękawem sukienki.
- Sa-Sa-Sakura... - Wydukała. Uśmiechnęłaś się krzepiąco.
- A nazwisko? - Pokręciła głową.
- Nie mam. - Naprawdę współczułaś tej dziewczynie.
- Jesteś sierotą. - Przytaknęła. Spuściła głowę, a po jej policzkach spłynęły słone łzy. Przytuliłaś ją, wzruszona.
- Bardzo ci współczuję. - Szepnęłaś. - I myślę, że drużyna może poczekać. - Dodałaś z uśmiechem. Ta podniosła na ciebie spojrzenie zaczerwienionych od płaczu oczu.
- Naprawdę? - Pociągnęła nosem.
- Naprawdę. - Odpwowiedziałaś z powagą. Sakura rzuciła ci się na szyję.
- Dziękuję, dziękuję! - Zawołała. Uśmiechnęłaś się.
- Dobra, dobra, dusisz. - Wychrypiałaś. Sakura zachichotała i usiadła na podłodze.
- A ty jak się nazywasz? - Spytała.
- Jestem [Imię] [Nazwisko].
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro