Rozdział 8.
To, co w środowy ranek wprawiło Elizabeth w osłupienie, był widok jej apodyktycznego szefa. Aron William Bentley najwidoczniej zapomniał o tworzywie, z którego były wykonywane ściany, oddzielające ich biura od siebie.
Panna Foster nie potrafiła oderwać od niego wzroku. Zapomniała też o tym, że idąc do firmy, marzyła jedynie o gorącej herbacie, która ogrzałaby jej drobne ciało. Ziąb doskwierał pieszym naprawdę mocno, narażając na odmrożenie stóp i dłoni.
Ale teraz, w zaistniałych okolicznościach, nie potrafiła dojść do swojego biurka, odwiesić płaszcza na pobliski wieszak i nastawić ekspres, przygotowując obrzydliwy gorzki płyn dla swojego szefa.
Bentley Junior odrzucił do tył głowę, śmiejąc się przy tym całym sobą. Miał zamknięte oczy, rozpiętą białą koszulę, ale to jego ułożone w nieładzie włosy zrobiły na Elizabeth piorunujące wrażenie. Na jego biurka siedziała kobieta. Nic nie byłoby w tym dziwnego, gdyby nie fakt, że była całkowicie naga.
Z błyskiem drapieżności w oku, widocznym również na przygryzionych wargach, młody Bentley zanurkował w stronę kobiecości swojej kochanki. Blondynka niemal natychmiast zareagowała widocznym sapnięciem, co rusz przybliżając swoje biodra w stronę mężczyzny.
Aron oderwał się od niej z widoczną niechęcią, a potem z równą zachłannością zaatakował jej szyję. Miał zamknięte oczy, choć to nie przeszkadzało mu w precyzyjnym penetrowaniu palcami przyjaciółki swojej sympatii.
Elizabeth nie chciała na to patrzeć, ale coś w tej scenie przyprawiło ją o zawrót głowy. Dotychczas nie miała okazji przekonać się na własnej skórze, co takiego się dzieje, gdy rozkosz bierze we władanie słabe ciało.
Prawdę mówiąc, od czasu infantylnego zerwania z Billy'em Jonesem była w związku z tylko jednym mężczyzną. Nigdy jednak nie potrafiła się przed nim otworzyć i pozwolić na coś więcej niż niezobowiązujące pocałunki.
Nie miała odwagi dłużej już patrzeć na swojego przełożonego, pogrążonego w intymnym uniesieniu. Czym prędzej zdjęła wierzchnie odzienie, odwiesiła torebkę. Darując sobie zaparzenie herbaty, postanowiła zasiąść do swoich obowiązków.
Najpierw wykonanie kilku telefonów, następnie zapisywanie umówionych spotkań w grafiku. W międzyczasie pozwalała sobie na czytanie różnorakich kodeksów i powtarzanie tych przepisów, z którymi zawsze miała problem.
Elizabeth ostatkiem sił powstrzymywała chęć zerknięcia w stronę sąsiedniego biura, powtarzając sobie, że nie jest aż tak wścibska.
- Dzień dobry, panno Foster. Już w pracy? - Głos młodego Bentleya zdradzał, że nadal jest rozanielony.
Ellie nie chciała na niego patrzeć.. Co więcej była pewna, że jego towarzyszka nadal go nie opuściła. Czuła się niekomfortowo, mając na uwadze, że naga piękność może ją obserwować. Być może, kalkulując konkurencję.
- Pracę zaczynam od siódmej - odpowiedziała zatem oschłym tonem, chcąc uciąć tę wymianę zdań. Poprawiła na nosie okulary, wpatrując się uparcie w ekran monitora. Była zła na siebie za to, że tak łatwo ujawniła drzemiące w niej zdenerwowanie.
- Rzeczywiście, trochę się dziś zasiedziałem. - Słowa Arona popłynęły w przestrzeń, ale nikt z obecnych, nie wiedział do kogo właściwie są skierowane.
Niekomfortową ciszę przerwał dźwięk dzwoniącego telefonu, który Elizabeth odebrała niczym zbawienie.
- Firma Bentley Company. Słucham? - zaczęła formułką, którą znała już na pamięć.
Nie potrafiła jednak skupić się na rozmowie. W tej chwili przeklinała swoją ciekawość, która w zestawieniu ze słabą wolą, potrafiła doprowadzić do iście niepożądanych sytuacji.
Gdy tylko podniosła zmieszany wzrok, licząc na to, że Bentleya już przy niej nie ma, spostrzegła, że w najlepsze całuje swoją towarzyszkę.
Panna Foster nie wiedziała już, co powinna o tym wszystkim sądzić. Jedno było pewne - niedojrzałe oraz skrajnie nieprofesjonalne zachowanie mężczyzny, wzbudziło w niej obrzydzenie. Nie mogła zrozumieć tak zwierzęcego zachowania. I to w dodatku w tak poważanej firmie!
- Byłaś dziś niesamowita - wymruczał amant, żegnając swoją uroczą wybrankę mocnym klapsem w pupę.
Cała ta sytuacja, łącznie z zachowaniem kobiety, która w odpowiedzi roześmiała się jedynie z uwielbieniem, sprawiła, że Elizabeth już naprawdę nic nie rozumiała. W rezultacie postanowiła jak najszybciej spuścić wzrok - ponad wszystko nie lubiła oceniać ludzi, nie znając uprzednio ich pobudek.
- Halo?! Słyszy mnie pani? - Usłyszała w słuchawce zdenerwowany głos.
Omal nie zakręciło się jej w głowie od nadmiaru wrażeń. Przez zwierzęce instynkty swojego przełożonego, zapomniała o powierzonych sobie obowiązkach.
Elizabeth nie była służbistką, ale lubiła mieć wszystko pod kontrolą. Było jej to nie na rękę zwłaszcza teraz, kiedy wciąż udowadniała, że zasługuje na pracę w tej prestiżowej firmie.
- Ja... przepraszam. Czy mógłby pan powtórzyć? - poprosiła uprzejmie, masując przy tym skroń, z której tępo emanował ból do reszty ciała.
Ale jakby tego było mało, została przywitana głośnych krzykiem.
- Tego już za wiele! Jestem kobietą, słyszy pani?! Żegnam.
- Ale... - zaczęła niepewnie. Jednakże było już za późno - przerwane połączenie jasno potwierdzało wściekłość beneficjenta.
Panna Foster była przerażona, choć to za mało powiedziane. Strach podchodził do jej gardła, na przemian, łącząc się ze zdenerwowaniem oraz wszechogarniającą rozpaczą.
To była pierwsza taka sytuacja!
Drżącą dłonią odłożyła słuchawkę na miejsce.
- Właśnie straciłaś klienta, gratuluję. - Usłyszała bezceremonialny komentarz przełożonego. Spojrzała na niego pewna najgorszych przeczuć. Bentley Junior wyglądał jednak spokojnie. Zupełnie tak jakby seks w pracy był dla niego formą najlepszej terapii. Był opanowany, kompletnie nie zgadzało się to z jego, dotąd promowaną, postawą bezwzględnego mężczyzny. - Straciłaś nagle głos? - zapytał chłodno.
Panna Foster z zawstydzenia nie potrafiła podnieść wzroku. Czuła się okropnie, zdając sobie sprawę, że i ona nie podołała w sprawach firmy. Poza tym, niewypowiedziana reprymenda, za to, doskonale słyszalna, tylko spotęgowana jej zażenowanie.
- Przepraszam - wydusiła w końcu, choć wiedziała doskonale, że to jest za mało, jeśli chodzi o odpokutowanie win.
- Naprawdę myślisz, że to wystarczy? - Aron nachylił się nad jej biurkiem, opierając ramiona o jego blat. Patrzył na nią nieodgadnionym wzrokiem. Podobało mu się jej zmieszanie oraz to, że nie miała odwagi na niego spojrzeć. Czuła jego respekt, co bardzo mu schlebiało. - Jeśli chcesz tutaj zostać, radzę ci teraz uważnie słuchać - wycharczał tuż przy jej uchu, przygotowując się na wydanie nagany. - To nie jest pieprzony sekstelefon, żebyś jęczała do słuchawki, rozumiesz? Bentley Company to poważna firma. Jeśli chcesz zabawić u nas na dłużej, radzę zapanować nad swoimi barierami.
W Elizabeth ponownie obudziła się chęć zironizowania zaistniałej sytuacji. Nie potrafiła zapanować nie tylko nad barierami, wznoszącymi się wokół niej, ale również nad, z każdą chwilą, rosnącym zdenerwowaniem.
Cięty komentarz miała już przygotowany na końcu języka, ale w porę przypomniała sobie o swoich marnych finansach. Potrzebowała tych pieniędzy, a świadomość tego, zmusiła ją do uznania swojej niższości względem mężczyzny.
- Rozumiem. To się nigdy więcej nie powtórzy, panie Bentley - zadeklarowała cicho, podnosząc wzrok. Chciała spojrzeć wprost w jego oczy, udowadniając, że się go nie boi.
Zamarła, gdy zauważyła jak blisko siebie się znajdują. Jej reakcja wyraźnie rozbawiła Bentleya. Lubił zdobywać. Często czuł się niczym drapieżnik, gdy polował na kobiety. W tym momencie, nawet cnotliwa panna Foster wydawała mu się bardziej interesująca od Susanne.
- Powiedz mi, podobało ci się to, co widziałaś, prawda? - wyszeptał. Doskonale zdawał sobie sprawę, że gdy robił dobrze sekretarce z niższego piętra, jego własna obserwowała go zafascynowana. Powinien jej podziękować - to pobudziło go jeszcze bardziej.
- Nie wiem o czym pan mówi. - Elizabeth pokręciła zdegustowana głową. Postanowiła zaryzykować i ignorując obecność delikwenta, powrócić do swoich obowiązków. Tylko w ten sposób mogła wyjść z tej sytuacji z twarzą.
- Wiesz doskonale - upierał się, mimo to. - Patrzyłaś na mnie, bo chciałaś doświadczyć tego samego. Na miejscu Susanne - sprecyzował. - Czuć jak moje palce przesuwają się po twoim udzie, tworząc rozkoszną ścieżkę.
Panna Foster omal się nie zakrztusiła. Nie mogła uwierzyć w to, co wygadywał Bentley. To jak zuchwały był tylko ją denerwowało. Prawdę mówiąc, w jej głowie już widniało kilka paragrafów. Gdyby się postarała, mogłaby pokazać mu, że jego instynkt jest jedynie słabością.
Hardo podniosła głowę, odzyskując pewność siebie po poprzednim incydencie.
- Jestem tutaj dla pracy, nie dla pana osobistych przyjemności - zauważyła cierpko. - Nie kręci mnie seks na biurku, jeśli właśnie to mi pan zaproponował. Według mnie to obrzydliwe i skrajnie nieprofesjonalne i na pewno nie jest zgodne z etyką pracy. Naprawdę dziwię się, że jest pan taki nieostrożny...
Słowa Elizabeth zadziałały na mężczyznę niczym kubeł zimnej wody. Szybko odsunął się od jej biurka, z równą zachłannością zapinając guziki pomiętej koszuli.
Elizabeth Diana Foster ponownie to robiła - pouczając go, w dodatku na jego własnym terytorium, sprawiła, że ponownie zapragnął się na niej odegrać.
- Za pięć minut u mnie. Chyba nie muszę powtarzać, że nie toleruję spóźnień - rzucił sztywno.
Czekając na nią w swoim wygodnym fotelu, rozmyślał o tym, ile dobrego przyniosła mu dziś Susanne. Przeszła samą siebie, w odpowiedni sposób, dozując chwile przyjemności. Była taka chętna, nie kłóciła się, ulegle oddawała mu swoje ciało, nie martwiąc się o to, co z nim zrobi.
Dlaczego panna Foster taka nie była?
Sprawdził to. Dziś ponownie ubrała się w swój zastępczy komplet - białą bluzkę i ołówkową spódnicę, eksponując przy tym długie nogi. Jednakże, nawet ten akcent nie pomógł w uwidocznieniu jej krągłych piersi i zaokrąglonych bioder.
Męczyło go to - zwracał uwagę na kobiecy wygląd bardziej niż przeciętny mężczyzna, ale robił to dlatego, że doskonale wiedział jak ubiór może działać na takich jak on. Wystarczy nieznaczny dekolt, niewinne rozcięcie w spódniczce, aby myśleć już o kolejnych krokach.
Uparcie sobie wmawiał, że tak bardzo zależy mu na tym, ponieważ Elizabeth jako jego sekretarka, była wizytówką firmy. Powinna słuchać jego poleceń, potwierdzając swój profesjonalizm.
Uśmiechnął się, przypominając sobie, że dzisiaj wcale się nim nie wykazała. Nawet się do niej nie odzywał, całował jedynie Susanne, tak jak po każdym spotkaniu. Jeden stanowczy klaps i proszę, panna Foster już straciła rezon.
W rezultacie stracili klienta, być może bardzo zamożnego. Jednakże, nie obchodziło go to. Zamglony wzrok sekretarki i jej zmieszanie tylko potęgowały jego ciekawość i chęć sięgnięcia po więcej. Bo jeśli zwykły pocałunek zadziałał na nią w ten sposób, co by było, gdyby to ona znalazła się na miejscu Susanne?
- Panie Bentley. - Usłyszał za sobą.
Odwrócił się w stronę kobiety, tyłem do okna, przybierając na twarz swój biznesowy uśmiech.
- Usiądź. - Wskazał ruchem dłoni fotel po drugiej stronie. Nie kontynuował dopóty, dopóki nie przekonał się, że spełniła jego polecenie. - Musisz podpisać umowę - oznajmił, szukając w szufladzie wspomnianego dokumentu. Nie miał z tym najmniejszego problemu - od zawsze był pedantem. - Jakiś problem? - zapytał, gdy zauważył, że czoło pracownicy tworzy mało kobiecy mars.
- O ile dobrze pamiętam, to z panem Bentleyem Seniorem miałam ją podpisać - wydukała w końcu.
Aron popatrzył na nią z politowaniem. Nie mógł nadziwić się temu, że kobieta tak prędko chciała od niego uciec. Czyżby aż tak na nią działał? Na wzmiankę o ojcu nieznacznie się spiął. Nie mógł pogodzić się z tym, że panna Foster już od pierwszego spotkania zyskała sympatię Williama. To skutecznie blokowało jego zamiary. Często myślał o tym, czy po zaproszeniu jej na szybki numerek, kobieta nie poszłaby na skargę właśnie do jego ojca - najwyższego autorytetu.
- Widzisz go gdzieś tutaj? - zapytał z przekąsem, odrobinę zirytowany. Widząc jej niepewną minę, dodał gwoli wyjaśnienia: - Rozchorował się biedaczek po wyjściu z moją matką do opery. Zresztą, po co ja ci właściwie o tym mówię? To nie twój interes. - Nie lubił mówić o Carmen przy obcych ludziach. Była cudowną kobietą, zwykli ludzie nie zasługiwali na słuchanie o niej. - Podpisz tutaj, tutaj i tutaj. - Wskazywał odpowiednie pola, przewracając kartki. - Może wszystko przeczytasz, pani prawnik, co? Kto wie jakie warunki ci dyktuję - prowokował, uśmiechając się bezwstydnie.
Tak naprawdę umowa była sporządzona przez jego ojca. Był pewien, że warunki są nawet lepsze od tych, na jakie zasługiwała kobieta, siedząca przed nim. Zaciekawiony obserwował jak skupiona przewraca kolejne kartki.
- Długopis. - Wystawił dłoń wyczekująco.
Ale zanim go podał, jego uwagę ponownie przyciągnął złoty pierścionek. Odprężenie, jakie czuł po igraszkach w czasie porannej przerwy, ustąpiło. Teraz złość obezwładniała jego ciało, przysłaniając również pole widzenia. Odnosił wrażenie, że zaraz coś rozwali.
Świadomość tego, że panna Foster odmawiała zbliżenia z nim, że gardziło tym, co mógł jej zaoferować, była jeszcze do wytrzymania. Jednakże fakt, że bez zająknięcia okłamała go w czasie rozmowy kwalifikacyjnej, robiąc wszystko, aby dostać pracę, obudził w nim tak długo skrywany gniew. W tym momencie, sam nie wiedział, czy bardziej chce ją wyrzucić, czy siłą zmusić do wyjaśnień.
- Mogę? - Usłyszał jej niewinny głos. Wskazywała głową na długopis, który nadal trzymał w swojej dłoni.
Gardził nią. Myślał, że jest cnotką, w rezultacie, dbając o swoją intymną czystość, ale teraz zaczynał podejrzewać, że tak naprawdę to wyrafinowana faworyta, wykorzystująca jedynie swoją niewinną urodę.
- Mówiłaś, że nie jesteś z nikim związana - przypomniał szorstko.
Nie rozumiał, dlaczego świadomość, że po pracy dotyka ją inny mężczyzna, wprawiła go w taką złość.
- Nie sądzę, aby miało to związek z podpisaniem umowy. - Zacisnęła zęby, wyrażając swój opór.
Nie spodobało mu się to. Nie przepadał za kobietami, które zawsze, w każdej sytuacji, musiały wyrażać swoje niezadowolenie. Uważał, że to na mężczyźnie ciąży obowiązek decydowania.
- A ja uważam inaczej - odgryzł się, zabierając sprzed jej twarzy długopis. - Czy jesteś singielką? - Inaczej sformułował pytanie. - Czy okłamałaś mnie podczas rozmowy kwalifikacyjnej?
- Nie rozumiem. - Zmarszczyła brwi.
- Skąd masz ten pierścionek? - Wskazał dłonią na biżuterię.
Bacznie obserwował jej twarz, na wypadek, gdyby chciała skłamać.
- To pamiątka rodzinna. Jakiś problem? - Nieświadomie przyjęła buńczuczną postawę, wypinając odrobinę pierś do przodu. Nie mógł pozostać na to obojętnym. - Może mam zakaz noszenia biżuterii do pracy, panie Bentley? - zaatakowała.
Nie miał ochoty wdawać się z nią w zbędne dyskusje. Nie chciał też pokazywać, że jej deklaracja odrobinę ostudziła jego zapały. Obiecał sobie, że przy najbliższej okazji rzeczywiście sprawdzi, czy tym razem mówiła prawdę.
- Mam nadzieję, że nasza współpraca będzie owocna. - Uśmiechnął się szczerze, gdy panna Foster złożyła swój podpis w każdym z wymienionych miejsc.
Spojrzała na niego spod długich rzęs, z zaciętym wyrazem twarzy.
- Ja za to mam nadzieję, że kiedyś skończy pan w czeluściach piekielnych - wysyczała.
Wychodząc, tuż po tym, gdy podniosła mu ciśnienie, dała mu doskonałą sposobność na podziwianie jej zgrabnego tyłka. Nie wiedział, czy kręciła biodrami świadomie, ale i tak musiał odrobinę poluzować krawat na swojej szyi.
Doszedł do wniosku, że William rzeczywiście mógł mieć rację. Obecność panny Foster w ich firmie, mogła przynieść niezapomniane doznania.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro