Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział 16.

Czy ktoś tu jeszcze jest?

Gdyby ktoś zobaczył Arona Bentley'a w tym momencie, nawet pomimo braku spostrzegawczości, zaobserwowałby jak złość wpełza na jego oblicze. Wyostrzając rysy twarzy, malowała obraz gniewnego, choć w kontraście do tego dziwnie fascynującego przy tym mężczyzny. 

Dusza naznaczona pasmem głębokich ran, sprawiała, że Bentley Junior był piękny, choć nie w sposób delikatny i symetryczny. Był jak dzika, niebezpieczna natura, która choć wzbudzała zachwyt swoim pięknem, w bliższym kontakcie mogła okazać się śmiercionośna.

Smród wymiocin przyległ do niego niczym druga skóra, ponieważ wiatr, jak na złość, niespodziewanie ustał, nie odganiając nieprzyjemnego zapachu.

Zirytowanie brało go we władanie, tak, że z trudem panował nad chęcią porzucenia panny Foster na brudny chodnik, gdy ciałem kobiety wstrząsły kolejne torsje, zapowiadające następną dawkę paskudnej wydzieliny. 

Widok nie brzydził go – w przeszłości nie tyle widział, co doświadczał o wiele gorszych rzeczy. Uczestniczył w nich bez mrugnięcia okiem i zdawać by się mogło, że nie robiły na nim większego znaczenia.

Krążący żyłami mężczyzny gniew, odwiedził już każdą komórkę ciała, naciskając na odpowiednie receptory, wysyłał impulsy do mózgu, który w swej nieustępliwości podsuwał chęć do porzucenia panny Foster na pastwę losu.

Aron zachodził w głowę jakim cudem doprowadziła się do takiego stanu, nie dostrzegając, że w głównej mierze wina leżała po jego stronie. Tak długo żył w przekonaniu, że to on jest najważniejszy. W rezultacie, zapatrzony w swoje cele oraz aspiracje, pozostawał ślepy na krzywdy innych ludzi, których przyczyna cierpienia kryła się w nim.

Zmrużył oczy, gdy zaatakowały go reflektory samochodu wyłaniającego się zza zakrętu. Czarną, znajomą karoserię przywitał z ulgą – najwidoczniej Leroy musiał wyczuć jego podły nastrój, że zjawił się tak szybko.

A może to jego myśli nim zawładnęły tak, że stracił poczucie czasu?

- Wszystko w porządku, szefie? – Obcy akcent był doskonale słyszalny w głosie mężczyzny.

Nie odpowiedział. Tego wieczoru nie był skory do pogaduszek, obawiając się, że długo skrywana frustracja znajdzie ujście w niesprawiedliwej potyczce z podwładnym.

Bentley miał niemal stuprocentową pewność, że ulga odmalowała się na jego twarzy, będąc przy tym doskonale widoczną, powiększała ostatnie resztki opanowania.

Bezwładne ciało panny Foster zapakował do samochodu bez większego problemu, bojąc się przy tym o skórzaną tapicerkę. Zarówno ubrania kobiety jak i jego były brudne, niosąc na sobie znamiona kompromitacji. Asystentka była nieprzytomna, tak, że kiedy włączali się do ruchu jej głowa przechyliła się w jego stronę, lokując się na szerokiej klatce piersiowej.

Pochwycił w lusterku spojrzenie Leroy'a i musiał zacisnąć szczękę, by powstrzymać się od uszczypliwego komentarza. Wystarczyło już cierpienia, któremu sprzyjała nieświadomość jak w zaistniałych okolicznościach powinien się zachować.

- Gdzie mam jechać, panie Bentley? – Leroy zadał pytanie w sposób oschły, wyćwiczenie maskując ciekawość.

- Zawieź ją pod Long Street. Tam gdzie ostatnio.

Ale kiedy już się tam znaleźli, zrozumiał, że nie może zostawić jej samej sobie. Nawet on czuł, że byłby to olbrzymi nietakt.

- Zmiana planów – skapitulował w końcu pod naciskiem zdrowego rozsądku. – Zawróć pod mój apartament.

Nie musiał podnosić wzroku, by wiedzieć, że ów decyzja zaskoczyła nie tylko jego. Z pewnością nie znajdował się w czołówce szlachetnych mężczyzn, którzy oferowali nocleg kobietom, nie czerpiąc przyjemności w zamian.

Świadomość ta tylko mieszała mu w głowie, doprowadzając do zagubienia, wynikającego z nieznajomości przyczyny ów decyzji.

Choć Leroy był z nim od początku, nigdy nie byli w stosunkach przyjacielskich. Mógł jednak liczyć na jego dyskrecję. Bentley Junior doskonale wiedział, że ów kandydaturę zawdzięczał wyselekcjonowanym znajomościom Williama. Od momentu, kiedy Aron postanowił się ustatkować, Carmen odchodziła od zmysłów, bojąc się o kontynuowanie młodzieńczych wybryków syna.

W rezultacie początkowa nieufność względem Leroy'a okazała się być nieuzasadniona. Mężczyzna w średnim wieku nie był jego powiernikiem, ale aniołem stróżem, i choć nigdy nie przyznał tego na głos, Aron domyślał się, że to jego opiekunowie zlecili Leroy'a, powierzając zadanie dopilnowania, by kolejne impulsywne pobudki syna nie zagroziły wizerunkowi milionera.

Elizabeth mruknęła coś, pogrążona w pijackim śnie. Była niespokojna, co rusz wiercąc się na boki. Nim dojechali do kolejnej przecznicy, ponownie zwróciła zawartość całego wieczoru.

Zachodził w głowę jak to możliwe, by wymiotować aż tyle razy. Najwidoczniej Elizabeth Foster rzeczywiście była taką sztywniarą na jaką wyglądała.

Czarny przycisk na podłokietniku odgrodził ich od towarzystwa drugiego mężczyzny. Aron wolał być przezorny, nie dostarczając podwładnemu sposobności do obserwacji.

Niespodziewana ulga ucałowała go, gdy znaleźli się pod tak dobrze znanym mieszkaniem. Wówczas pomyślał, że nic dziwnego nie było w jego postanowieniach – w kamienicy na Long Street był już kilka razy, by przekonać się, że brakuje tam windy. Teraz nie musiał zamartwiać się jak wnieść Elizabeth po schodach.

- Dobry wieczór, panie Bentley. – Szczerbaty portier przywitał go cwanym uśmiechem.

Młokos, na jego oko krótko po osiemnastce, chciał się przypodobać każdemu, kto zajmował jakiekolwiek godne podziwu miejsce w drabinie społecznej. Bogata klientela fundowała mu nadprogramowe napiwki w zamian za milczenie, dodatkowe usługi lub po prostu, by pokazać mu kto sprawuje nad nim wyższość.

- Ma to zostać między nami, jasne? – Zwinięty plik banknotów wcisnął w chętną rękę. Aron nie robił tego nigdy – nie dlatego, że nie trwonił pieniędzy, natomiast nie mógł zdzierżyć istnienia młodego chłopaka z parszywym uśmiechem na paskudnej twarzy.

- Oczywiście. – Wyszczerzył zęby w uśmiechu.

Czekając na windę, Aron czuł na sobie jego spojrzenie, co podenerwowało go bardziej, aniżeli się spodziewał. Prawdą było, że za każdym razem, kiedy kończył ze swoją przygodną kochanką w apartamencie, a ów portier odprowadzał ich na dole zaciekawionym spojrzeniem, pod apartamentowcem czaiły się rzesze paparazzi.

Czemu jeszcze nie szepnął górze, żeby pozbyli się tego bazyliszka?

- Josh już wie, że posuwałeś jego siostrzenicę w trakcie swojej zmiany? – zapytał od niechcenia, nim drzwi windy rozsunęły się.

Pobladłą twarz tej kanalii przywitał z triumfem wymalowanym na twarzy. Wystarczyło tak niewiele, a prawie na każdego dało się znaleźć odpowiedni haczyk, by finalnie zapewnić sobie milczenie.

Wchodząc po omacku do mieszkania, jego myśli dryfowały w kierunku odkrytej kobiecej skóry. Bo że musiał rozebrać Elizabeth było bardziej niż pewne. Nie dopuszczał do siebie myśli, że mogłaby pobrudzić jego nową, jedwabną pościel. Dhorothea urwałaby mu głowę. Ślady czyjejś obecności obudziłyby niepotrzebną lawinę pytań.

Do czasu dopóty, dopóki nie znaleźli się w sypialni na górze, funkcjonował na tyle, by zachować trzeźwość umysłu. Jednak ciało kobiety w jego sypialni, na jego łóżku, wzbudzało w nim kumulację uczuć. Nie wiedział czemu przyprowadził ją akurat tutaj, ale fakt faktem nawet się nad tym nie zastanawiał – decyzja już dawno zapadła w jego głowie, nogi jedynie doniosły ich w wybrane miejsce.

Elizabeth westchnęła przez sen, jej klatka piersiowa uniosła się, unosząc piersi do góry.

Szybko bijące serce towarzyszyło mu niczym wierna kochanka, dawało o sobie znać ze zdwojoną siłą, gdy pozbawiał pannę Foster ubrań. Głęboko skrywana obawa, że ją zbudzi, nie była w stanie nim zawładnąć – dominowało niespokojne wyczekiwanie.

Czuł się niczym nastolatek.

Zdenerwowanie przelewało się przez jego ciało, przywodząc na myśl ten pierwsze niezręczny moment jaki człowiek odczuwa przy pierwszym młodzieńczym zbliżeniu.

Przy Emily był podenerwowany, ale w ten przyjemny sposób – doskonale wiedział, jak słodkiego doznania mieli za chwilę doświadczyć.

To, co czuł przy Elizabeth, niezaprzeczalnie przypominało ten pierwszy raz, kiedy miał przeżyć z kobietą to, o czym wcześniej mógł jedynie pomarzyć. Uczucia, które mu towarzyszyły były tak surrealistycznie podobne do tych, które poznał kilkanaście lat temu podczas inicjacji seksualnej.

Ekscytacja, euforyczne pożądanie, trudne do wytrzymania napięcie, rozsadzające każdą komórkę ciała.

Nie czuł się tak żywy od dawna.

Pokręcił z rozbawieniem głową. Poznał już niejedno kobiece ciało, dlaczego czuł zdenerwowanie na myśl, że zaraz zobaczy kolejne?

Wstrzymał oddech, gdy ściągał gruby sweter Elizabeth przez jej szyję. Ten sam los spotkał podkoszulkę – jedyne intymniejsze okrycie, które widział już wcześniej.

Uśmiech na jego twarz wkradł się niepostrzeżenie. Prosty, czarny stanik, bez zdobień wypychał pełny biust, zachęcając do chwili uwagi. Aron z trudem zapanował nad chęcią podziwiania go. Od dawna podejrzewał, iż pod zakrytymi niczym skafander ubraniami Ellie, może znajdować się zakamarek pełen słodkich tajemnic. Ale to?

To przewyższało najśmielsze oczekiwania.

Ręka Arona zawisła nad zapięciem kobiecych spodni. Musiał przełknąć ślinę, opanować się, w przeciwnym razie nie wiedział, do czego mogło to doprowadzić.

Tracił kontrolę.

Pozbawiając Elizabeth ostatniej części garderoby jego napięcie ustało, zastąpione rozbawieniem. Pokręcił głową z niedowierzaniem.

Pełne bawełniane majtki w drobne kropki – czy takie kobiety jeszcze istniały? Czy panna Foster nigdy nie słyszała, że odważna, zmysłowa bielizna jest remedium na poczucie własnej wartości?

Bezmyślnie zahaczył o gumkę jej majtek. Tak bardzo kusiło go, by zobaczyć jakie tajemnice skrywa jej ciało.

Zastygł. Biodra kobiety wypięły się bowiem w jego stronę, napierając na męską dłoń. Cichy, niepozorny jęk był potwierdzeniem tego dziwnego zdarzenia, które zaobserwował.

Na jego twarzy zagościł nieśmiały, choć zadowolony uśmiech – spostrzegł bowiem, że panna Foster nie była tak cnotliwa na jaką kreowała się w rzeczywistości. Podświadomie pragnęła jego dotyku, należytej uwagi w miejscu, którego tak skrzętnie strzegła.

Zdał sobie sprawę, że Elizabeth, na pierwszy rzut oka świątobliwa, kryła w sobie namiętność, żądzę, że również pragnęła, czuła.

Czym prędzej się odsunął, nim jego myśli powędrowały zbyt daleko.

Nieoczekiwanie poddał w wątpliwość, czy rzeczywiście rozbierał kobietę, kierując się jej wygodą, tudzież komfortem. Niczego nie był już pewien, ale kotłująca się w głowie myśl, że jego poczynania są w gruncie rzeczy egoistyczne, że naruszają przestrzeń osobistą drugiej osoby, która nie zdaje sobie z tego sprawy, przytłaczała go. 

Poczucie to wbijało drobne szpileczki w jego umysł, macki poczucia winy owijały się wokół niego, odbierając oddech. Z trudem zdławił w sobie to uczucie.

Dlaczego to czuł?

Do tej pory nie posądzał siebie o brak umiejętności uszanowania czyjegoś zdania. Bynajmniej w sprawach niewykraczających poza interesy.

Ale świadomość, że panna Foster była dziewicą nie hamowała go. Wyidealizowane poglądy kobiety doprowadzały go do białej gorączki, wydawały się co najmniej infantylne.

Otrząsnął się z tych wstydliwych myśli, plując w sobie w brodę, że po tylu latach od rozpoczęcia inicjacji seksualnej pozwolił sobie na takie skrępowanie.

Dlaczego to czuł?

W niezrozumiały dla niego sposób obudziło się zażenowanie własną postawą. Jeszcze gorzej poczuł się wtedy, gdy przypomniała mu się twarz ojca.

On też potrafił zmusić jego matkę do współżycia i świadomość ta przytłoczyła go jeszcze bardziej. Im dłużej o tym myślał, tym bardziej dostrzegał w sobie potwora z przeszłości.

Doszedł do wniosku, że kiedy tylko Elizabeth dojdzie do siebie, będzie zmuszony dać jej jasno do zrozumiana, że jego cieplejsze zachowanie względem niej, było jedynie uprzejmością.

Właśnie tego się obawiał, gdy pojawiła się w jego życiu – obecność panny Foster budziła głęboko skrywane demony.

Nie zachowując potrzebnej ostrożności, pozwolił, aby zagrożenie wtargnęło do jego bezpiecznej strefy.

***

Ellie nie była pewna co się właściwie dzieje. Powieki zdawały się być ciężkie, jakby przygniecione niewidzialnym ciężarem ołowianych kamyków. Głowa, bezwładna, niemiłosiernie pogrążona w bólu, przywodziła na myśl wypchaną watą kulę, która uniemożliwiała pozbieranie świeżych myśli. Kończyny ogarnął bezwład. Komunikat, nakazujący podniesie ręki w celu sprawdzenia godziny na budziku, wysyłany był przez wieki.

Elizabeth musiała poświęcić całą swoją siłę i determinację, aby przekonać swój mózg do wywołania impulsu, który otworzyłby oczy.

Kiedy w końcu jej się to udało, minęła chwila nim dotarło do niej, że problem z widzeniem nie jest bynajmniej wypadkową kłopotów z nabraniem ostrości obrazu.

W pokoju było ciemno, tylko dlaczego?

W swoim malutkim, choć przytulnym mieszkaniu, nie miała zamontowanych żaluzji, poza tym, nawet jeśli był środek nocy, nikłe światło i tak sączyło się po powierzchni sypialni.

Kolejną rzeczą która nie tyle ją zaskoczyła, co przeraziła był fakt, że była niemal naga. Biustonosz i majtki nie dawały należytego poczucia komfortu, tudzież bezpieczeństwa.

Prawdziwy strach przyszedł wraz ze strzępkami wspomnień poprzedniego wieczoru – dostała pilne wezwanie od swojego szefa, Arona Bentleya, pędziła pod wskazany adres na łeb na szyję, spragniona uznania, które byłoby furtką do rozpoczęcia należytej kariery.

Piła, do reszty tracąc czujność. Dała się namówić na ten moment zapomnienia, skrajnej głupoty, dusząc w sobie głos, która od początku podpowiadał jej, że Aron Bentley jest kusicielem – doskonale potrafił owinąć sobie wskazany podmiot wokół palca, wykorzystując tylko sobie znane sztuczki, usypiał czujność swojej ofiary, tańcząc na jej słabościach.

Zaalarmowaniu szybciej poddało się ciało. Kiedy jednak wszystkie suche fakty zaczęły docierać do mózgu, serce panny Foster zaczęło bić coraz szybciej. Prawdę mówiąc, sama nie wiedziała, co to wszystko ma znaczyć.

Próbowała zachować resztki opanowania, choć było to nader trudne. Prawda była taka, że była zagubiona. Na stan ten skupiały się następujące składowe: nie wiedziała, gdzie jest, nie wiedziała jak się tu znalazła, a przede wszystkim nie wiedziała, co wydarzyło się minionej nocy.

Nie potrafiła siedzieć bezczynnie i czekać nie wiadomo na co. Wybujała wyobraźnia podsuwała najgorsze scenariusze, podpowiadając, że mogła zostać porwana albo że już od dawna siedzi w zamknięciu, pozbawiona jakiegokolwiek kontaktu ze światem.

Wstanie nie było łatwe, ani chodzenie po ciemku. Błądząc ręką po wszystkim wokół, Elizabeth miała trudność z rozpoznaniem przedmiotów wokół. Żaluzje po prostu zaczęły się podnosić, gdy jej ręka przypadkowo zahaczyła o jakiś guzik. Nie pomogło to w nabraniu dystansu do zaistniałej sytuacji. Ellie doszła bowiem do wniosku, że zdarzenie, którego była niewątpliwym uczestnikiem, nie było wyimaginowane.

Przymrużyła powieki nim przyzwyczaiła się do światła dziennego, które pokonało barierę w postaci szczelnych rolet.

Sypialnia była bezosobowa. Czasem wystarczy spojrzeć na kolor ścian, by wiedzieć coś o właścicielu mieszkania albo chociażby użytkowniku danego pomieszczenia. Przykładowo – pastelowe kolory, choć nie zawsze, informują o tym, że służą za schronienie jakiejś kobiecie.

Pomieszczenie w którym się znajdowała było neutralne – szare ściany, którym bliżej było do czerni niż białego odpowiednika. Dwie szafki nocne z ciemnego drewna, również prawie czarnego oraz wielkie łoże małżeńskie były jedynymi meblami. Pościel, oczywiście szara, wykonana była z jakiegoś droższego materiału. Elizabeth przeważnie zaopatrywała się w poszewki z kory, bo choć ich nienawidziła były po prostu najtańsze.

Była pewna, że gdyby nie zaistniałe okoliczności, zachwyciłaby ją miękkość materiału.

Podłoga nie była wyłożona chłodnymi panelami a puchowym dywanem, który w żadnym razie nie odstępował kolorystyką od pozostałych rzeczy. Brak szafy albo chociażby komody był informacją, że w pomieszczeniu znajdowała się garderoba, choć była tak skrzętnie ukryta, że nawet nie wiedziała, w którym kierunku powinna spojrzeć, aby ją odnaleźć.

W każdym razie, sypialnia była pozbawiona sentymentów – żadnych zdjęć, figurek, pamiątek wycieczek w dalekie, lub nie, zakątki świata.

Bezosobowa, odizolowana, czarna jaskinia, która przygnębiała z każdą chwilą coraz bardziej.

***

Kolejny ranek Aron powitał szklaneczką alkoholu. Nic tak nie koiło nerwów jak posmak bourbonu na języku. Sen nie przyszedł, choć bardzo się starał. Kolejne myśli co rusz zapijał alkoholem, choć nie był zadowolony ze stanu w jakim się pogrążał.

Zazwyczaj piątek po Święcie Dziękczynienia, który rozpoczynał zarazem długi weekend, spędzał na pracy. Prawdę mówiąc, nie pamiętał po ilu latach pozwolił sobie na odstąpienie od tego planu. Nie spodziewał się nawet jak bardzo rozbije go ta decyzja. Czuł niewyobrażalne rozgoryczenie.

Dręczące myśli i tak wkradały się do głowy.

Co go podkusiło, aby przywieźć Elizabeth do swojego mieszkania? Panna Foster była problemem. Widział ją nago jeden jedyny raz, kiedy ściągał z niej brudne ubrania. Nie powinien był tego robić.

Gdy zamykał oczy widział skórę – gładką, miękką, pozbawioną blizn.

Całkowicie różniąca się od jego.

Centymetr po centymetrze zdobiły go szramy, malując na ciele historię jego życia. Czasem krótkie, niemal zagojone, innym - ciągnące się na długość kilkudziesięciu centymetrów.

Próbował sobie wmówić, że Elizabeth nie była znowuż taka idealna. Przykładowo, na jej udach spostrzegł rozstępy. Już dawno ich nie widział.

Ale może właśnie o to w tym wszystkim chodziło? Elizabeth Diana Foster była po prostu prawdziwa. 



Nie musiał się odwracać by wiedzieć, że panna Foster stoi na schodach. W apartamencie mieszkał wystarczająco długo, by przekonać się, że trzeci od góry stopień prowadzący na piętro, skrzypi niepostrzeżenie, ujawniając czyjąś obecność.

Ale nie miał wystarczająco dużo samozaparcia by obrócić się w tamtą stronę. Prawda była taka, że oboje byli zdenerwowani, posunęli się o krok za daleko.

- Przepraszam, ja... - zaczęła panna Foster. – Nie mam ubrań.

Odkrycie roku, pomyślał z ironią.

- Zdaje się, że ze szczególnym zaangażowaniem umiłowała sobie pani ich brudzenie.

Nie mógł dłużej jej ignorować, udając, że nie odczuwa jej obecności. Obrócił się więc w jej kierunku.

Stała na szczycie schodów, skąpana w świetle sączącym się z nikłego światła jarzeniówek. Na jej twarzy nie było pozostałości makijażu, więc wnioskował, że na ich wspólne spotkanie nie przygotowała się wcale. Zaskoczyło go, że przy uświadomieniu tego faktu, poczuł się nieco urażony. Włosy tworzyły wokół twarzy kobiety chaotyczną aureolę.

Ale tym co zwróciło jego uwagę najbardziej były usta – pełne i rozchylone.

Z trudem zapanował nad tęsknym jękiem, gdy przed oczami pojawiła się konkretna kobieca sylwetka w jego sypialni. Przez krótką chwilę zastanawiał się jak wyglądają wargi panny Foster spuchnięte od gwałtownych pocałunków.

I to by było na tyle – reszta ciała skąpana była w połach szarej pościeli, ukrywając to, co naprawdę mogłoby wprowadzić go w euforyczny stan.

Nie rozumiał co się z nim dzieje. Odczuwał więcej, widząc ją całą okrytą materiałem, niż przy przygodnych kobietach, które bez skrępowania paradowały nago w jego sypialni.

Elizabeth błędnie zrozumiała to milczenie. Czuła wstyd, który od razu wpełznął na jej policzki. Zażenowanie ogarniało jej ciało, tak, że była pewna, że jeszcze chwila, a runie jak długa z powodu trzęsących się nóg. Zachodziła w głowę jakim cudem pozbyła się tych wszystkich hamulców, które trzymały ją w ryzach żelaznych zasad.

Była osobą wierzącą od urodzenia, starała się chodzić do kościoła każdej niedzieli, choć zachowywała przy tym rozsądek. Nie posądzała siebie oraz swojej rodziny o fanatyzm. A mimo wszystko była pewna, że gdyby Violet Foster usłyszała o poczynaniach córki umarłaby ze zdenerwowania.

- Ja...

- Poprzednia noc byłą na tyle fascynująca, że zabrakło pani słów, aby ją opisać? – przerwał jej Aron.

Jego twarz była nieskazitelna. Nie potrafiła odczytać emocji, które nim kierowały. Jednakże wypowiedziane słowa przywodziły na myśl jedno.

- Czy my...?- wykrztusiła.

Płonęła. Świadomość, że mogła zrobić to z zupełnie obcym mężczyzną, którego w zasadzie znała jedynie z widzenia, była olbrzymim ciosem. Ponadto, straciła kontrolę nad wszystkim. Zdała sobie sprawę, że z upojonym alkoholem ciałem, Bentley Junior mógł zrobić wszystko.

Czuła się jak idiotka. Pamiętała swój egzamin na prawo jazdy albo chociażby maturę. Wówczas była przekonana, że jeszcze chwila, a z nerwów puści pawia. Po wszystkim obiecała sobie, że nigdy więcej nie dopuści do sytuacji, kiedy będzie musiała powtórzyć ten stres.

Ale to...

Zaistniałą sytuacja była jeszcze gorsza. Strach przelewał się przez jej ciało, cała dygotała. Była w rozsypce. Wszystko podsycane było kolejną negatywną cechą – wstydem. Oto stała niemal obnażona przed swoim szefem, który sprawował nad nią władzę, kontrolę miał nad całą firmą i wystarczyło jedno jego słowo, aby wszyscy dowiedzieli się o tym, co między nimi zaistniało.

Wiedziała, że przeżywa to jak nastolatka, ale takie były skutki tego, że do tej pory nigdy nie dopuściła do siebie myśli, iż mogłaby stracić dziewictwo.

Jasne, rozmyślała o tym nie raz, nie dwa. Jednakże była idealistką, chciała przeżyć to z odpowiednim mężczyzną, którego kochałaby całą sobą. Najlepiej po ślubie, aby odpokutować za to, co cały czas odbijało się echem w jej głowie, wywołując wyrzuty sumienia.

Masturbację.

Nienawidziła wyrzutów dręczących jej umysł – podświadome spragniona pierwotnym żądz, doprowadziła siebie do stanu, który wzbudzał obrzydzenie do samej siebie.

Gardziła sobą za brak kontroli, za to, że nie potrafiła wówczas oprzeć się tak silnej pokusie, zawodząc samą siebie.

Od tamtych wydarzeń minęło już sporo lat, spędzonych na przekonaniu, że wypracowała silną wolę.

Jak widać, myliła się.

- Czy my co, panno Foster? – Aron powtórzył pytanie. Sardoniczny uśmiech błąkał się na zmęczonej twarzy.

Niespodziewanie powrócił jego dobry humor. Z pewnością składową tego zjawiska był fakt, że od czwartej rano zdążył już trochę wypić. O wiele bardziej jednak cieszyła go myśl, że panna Foster w wieku ponad dwudziestu pięciu lat nadal wstydzi się mówić o seksie!

Lubił ją drażnić, obserwować jak ze wstydu nie potrafi wykrztusić słowa. Wyglądała na świętoszkę. Stronił od takich kobiet, ponieważ w łóżku nie znosił wstydu. Lubił mieć podane wszystko na tacy, lubił gdy kobiety nie miały oporów, aby się z nim zabawić, otworzyć przed nim.

Powściągliwość go irytowała.

Musiał jednak przyznać, że w pannie Foster było coś nowego, świeżego. Patrzył na nią i widział dobro. Analizował swoje pragnienia.

Chciałby zostać jej nauczycielem, pokazać wszystkie te sztuczki, które obudziłyby jej głęboko skrywaną kobiecość. Myśl, że wkrótce może ją posiąść inny mężczyzna, napawała go rozdrażnieniem.

- Nie jestem zwolennikiem nekrofilii – oznajmił sucho, gdy zauważył, że Elizabeth nie wykrztusi słowa.

Być może jego odpowiedź była skrajnie sarkastyczna, dając dowód złemu wychowaniu, ale nie obchodziło go to. Musiał odciąć nić przywiązania, która zaczęła wychodzić z jego wnętrza. Jeśli nie dla swojego bezpieczeństwa, to dla bezpieczeństwa panny Foster.

Po raz pierwszy myśl, że mógł zainteresować się Els na poważnie, dopuścił do siebie właśnie dzisiaj.

Nie była brzydka, choć wyłamywała się spod kanonu, w którym przeważnie wybierał. Swoją inteligencją i ironicznym poczuciem humoru stanowiła godnego rywala do słownych potyczek.

Ale oprócz tego zdał sobie sprawę z czegoś jeszcze – Elizabeth być może obudziłaby go do życia.

- Dhorothea przygotowała dla ciebie posiłek – mruknął w końcu, przerywając niezręczną ciszę.

Musiał zakończyć to, co zradzało się w jego wnętrzu.

Zaintrygowanie.

Kiedyś też zainteresował się Emily. Była tak samo niewinna, niepostrzeżenie skradła jego serce.

I do tej pory go nie oddała.

Przypomniał sobie wszystkie kobiety swojego życia, które kochał, którym zawdzięczał tak wiele.

Jego matkę, Carmen i Sophie.

Tyle razy mówiły, że zasługuje na miłość. Ale czy to prawda? Nie potrafił spełniać swoich obowiązków względem osób, które szanował.

Na grobie matki nie był od dawna. Nie zaświecił dla niej świeczki i nawet nie modlił się za jej duszę, choć wiedział, że wierząca w Boga jak nikt inny matka, pragnęłaby zobaczyć go w takim życiu – poukładanym, kroczącym przez drogę wiary.

Czy kiedykolwiek powiedział Carmen, że ją kocha? Oczywiście, że nie. Wolał się dystansować i podziwiać jej rodzinę z bezpiecznej odległości. Nawet nie wierzył, że pomimo przejęcia ich nazwiska tworzy z nimi jakąś całość.

A Sophie? Czy kiedykolwiek traktował ją jak równą sobie? Lubił wydawać jej nakazy, przerywał ich rozmowy, gdy zaczynała prawić mu kazania. Nic poza tym. Opiekował się nią i robił to z prawdziwej troski, ale mimo wszystko nie okazywał jej zbędnych uczuć.

- Kim jest Dhorothea? – Elizabeth wypaliła bez zastanowienia, przerywając krępującą ciszę.

Jej otwartość zadziwiła ich oboje.

- To moja gosposia – wyjaśnił lakonicznie.

Kolejny przypływ zażenowania spłynął na niego wraz z wypowiedzeniem tych słów. Bo choć dowodziły prawdy, Dhorothea nigdy nie była mu potrzebna w apartamencie. W ostatnich latach korzystał z niego rzadko, ilekroć chciał nacieszyć się uciechami życia codziennego. Nie potrafiłby spojrzeć staruszce w oczy, wiedząc, że uprzednio widziała go w towarzystwie kurtuazyjnych dam.

Dhorothea służyła mu w willi na obrzeżach miasta. Tam toczyła się inna rzeczywistość. Pozwalał, by gosposia zwracała się do niego w sposób pieszczotliwy, czując się w gruncie rzeczy zażenowanym tym, że w wieku ponad trzydziestu lat schlebiała mu troska zaoferowana przez wiekową już kobietę.

Ale właśnie to czuł przy gosposi – rozkładała nad nim kokon bezpieczeństwa, swoim talentem kulinarnym koiła jego nerwy, przywodząc na myśl odległe mu dzieciństwo.

Dawno, dawno temu, gdy mieszkał w slumsach, spotykały go też dobre, choć rzadkie chwile. Wówczas matka przygotowywała zapiekany ryż z jabłkami i cynamonem. To danie było szczytem wystawności na jaką mogli sobie pozwolić.

Nie rozumiał, dlaczego taka uczta spotykała ich tylko wtedy, gdy ojca nie było w domu.

Gdy był małym chłopcem, uparcie przymykał oczy na każdy ten raz, kiedy tak podobny do niego mężczyzna podnosił rękę na kobietę. Chciał wierzyć, że jego rodzina jest dobra, że kryje w sobie miłość, że ojciec potrafi kochać, mimo wszystko.

Dhorothea przywodziła mu na myśl te miłe wspomnienia związane z matką.

Gosposia byłą więc sentymentem. Nie mógł jej zwolnić, bo w niezrozumiały dla niego sposób, była niczym nić łącząca go ze zmarłą matką. Nie potrafił się nią dzielić, bojąc się, że straci ostatnie, i tak już zamazane, wspomnienia.

Zachodził w głowę co go podkusiło, aby zadzwonić po nią o szóstej rano tylko dlatego, że nagle już dawno zapominania altruistyczna część jego osobowości, martwiła się tym, co panna Foster zje na śniadanie.

Z niewyjaśnionych powodów było to dla niego istotne. Był obserwatorem, ale nie posiadając chociażby namiastki empatii, nie mógł nie zauważyć, że Elizabeth od wczoraj nic nie zjadła.

Widząc wahanie kobiety, wyjaśnił:

- Twoje ubrania jeszcze się suszą. Nie sądzę, że chcesz wyjść stąd w bieliźnie. Nie mam niczego, co mógłbym ci pożyczyć na wynos, dlatego wydaje mi się, że najlepszym rozwiązaniem jest śniadanie. – Nie oglądając się za nią, ruszył w stronę kuchni. Doświadczenie nauczyło go, że ciekawość zawsze zwyciężała. – Nie musisz się niczym martwić. I dla mnie twoja obecność jest uciążliwa.

Słysząc, że zajmuje stołek barowy, nalał do szklanki wodę, a w odpowiedniej szafce wyszukał leki. Wybrany zestaw postawił pod zmarniałą twarzą asystentki.

- Co to? – Elizabeth spojrzała nań podejrzliwie.

Cały ranek wydawał się być oderwanym od rzeczywistości momentem z jej życia. Miała dwadzieścia sześć lat i do tej pory, ani na moment nie straciła nic ze swojej racjonalności. Każde jej działanie było dokładnie przemyślane.

Stąd nie wiedziała jak się zachować. I choć naleśniki, które przygotowała jakaś tam Dhorothea pachniały obłędnie, na samą myśl, że miałaby je zjeść, żołądek podnosił się do góry.

- Tabletka gwałtu. – Zniecierpliwiony Aron przewrócił oczami. – Aspiryna. Po ilości alkoholu jaką w siebie wlałaś z pewnością rozsadza ci głowę.

- Upiłeś mnie – wyrzuciła z siebie szybciej niż pomyślała.

- Nie wlewałem procentów do twojego gardła – zauważył cierpko.

Poważne spojrzenie mężczyzny, przygniotło ją do krzesła. Nie miała odwagi by ponownie zabrać głos.

- Masz je zjeść. – Skinieniem głowy wskazał na talerz. – Nie lubię marnować jedzenia. Poza tym, Dhorothea musiała przyjechać specjalnie do miasta.

- Słuchaj, nie wiem o co ci chodzi, ale moglibyśmy umówić się, że nie będziemy wracać do wczoraj? – wypaliła.

Kołdra nieznacznie osunęła się z ramion Elizabeth, na co zareagowała gwałtownym ruchem. Pod naporem spojrzenia Bentley'a wmusiła w siebie pierwszy kęs śniadania. Nie martwiła się tym jak teraz wygląda, z buzią wypchaną jedzeniem. Walczyła z mdłościami.

- Jak sobie życzysz – mruknął z marsową miną. - Mówiłaś wczoraj interesujące rzeczy – mruknął od niechcenia. Beztroski uśmiech błąkał się po jego twarzy.

Ellie zesztywniała, uparcie wpatrując się w talerz.

- Na przykład? – dopytała w końcu. Ciekawość wzięła nad nią górę, gdyż wolała zapoznać się nawet z najgorszą prawdą, przygotowując się na jej skutki.

Zdziwiona podniosła wzrok, gdy usłyszała po raz pierwszy śmiech Arona. Nie sarkastyczny i nie złośliwy, ale szczery.

- Nie mogę ci powiedzieć. – Wzruszył ramionami. – Prosiłaś, żebyśmy nie rozmawiali o wczoraj, pamiętasz? Twoje życzenie jest dla mnie rozkazem.

Panna Foster zacisnęła szczękę, odczuwając, że ten rzekomo szczery i radosny odruch był jeszcze gorszy od jawnej pogardy.

Aron Bentley grał na jej uczuciach. Doskonale wiedział co, kiedy i jak powiedzieć, by namieszać w głowie swojej ofiary.

A najgorsze było to, że jeszcze chwila, a i ona wpadnie w jego pajęcze sieci. Nagle stała się zmęczona, przytłoczona całą tą sytuacją, która odebrała jej jakiekolwiek chęci do życia.

Musiała się stąd jak najszybciej wydostać, zanim wyrzuty sumienia, że była tak głupia, do reszty ją pochłoną.

- Chciałabym pojechać, dlatego przynieś mi te ubrania. Jakoś zniosę to, że są jeszcze mokre – zażądała.

Ofiara ta wydawała się być największą nagrodą, w zestawieniu z perspektywą dłuższej obecności Bentleya Juniora.

- Dobrze. – Aron zgodził się po dłuższym namyśle. – Leroy cię odwiezie. – zadecydował.

- Poradzę sobie – prychnęła ostentacyjnie.

- Nalegam. – Był coraz bardziej zirytowany jej dziecinnym zachowaniem. – Rozumiem, że masz swoją dumę, ale to niebezpieczne, żeby bezbronna kobieta poruszała się sama po mieście. Nie chcę cię mieć na sumieniu, jasne?

- Nie jestem dzieckiem – wyrzuciła dobitnie. Ich spojrzenia się skrzyżowały, ale nie mogła odpuścić, pokazując, że kapituluje bez walki.

Aron się roześmiał, choć śmiech ten nie sięgał oczu.

- Czyżby? – zapytał w końcu. – W gruncie rzeczy obcy facet zaprasza cię do klubu. W nocy, podczaj jednego z ważniejszych świąt w roku, pod pretekstem pracy. A ty ochoczo na to przystajesz, niczego nie podejrzewając. Tracisz hamulce do tego stopnia, że się upijasz, będąc na tyle głupia, że tracisz kontrolę nad wszystkim. Byłaś bezwładna do tego stopnia, że nawet nie wiedziałaś, gdzie spędzasz noc. Mógłbym zrobić ci krzywdę, a ty nawet byś nie zareagowała. I mówisz mi że nie jesteś dzieckiem? Gdzie twoja prawdziwa czujność? Instynkt samozachowawczy. Mówi ci to coś?

Elizabeth nie mogła na niego patrzeć. Słowa bolały nie dlatego, że były niemiłe i dawały jasno do zrozumiana, co o niej myśli. Pod powiekami wzbierały jej łzy i musiała odmrugnąć by wyostrzyć ostrość widzenia. Mimo wszystko czuła, że nie zdoła długo powstrzymać płaczu.

Czuła się bezsilna, ponieważ wiedziała, że Aron ma rację. Każda szanująca się kobieta, z głową na karku, pilnowałaby swojego nosa. Nie znała go w ten sposób, by wiedzieć do czego jest zdolny.

- Czego ty właściwie ode mnie chcesz? – wyszeptała. Sądziła, że Bentley Junior jej nie usłyszy.

- Potraktuj to jako nauczkę – odpowiedział spokojnie. – I zastanów się czy naprawdę jesteś gotowa na pracę w tym zawodzie. Czy jesteś gotowa na ofiary jakie za sobą przyniesie.

Opuścił kuchnię, najprawdopodobniej aby przynieść jej ubrania. Chwila ta wystarczyła by jej oczy ponownie zapiekły, od powstrzymywanych. Czym prędzej otarła je z policzków, nie mogła pozwolić, żeby Aron zobaczył ją w takim stanie. Może i była głupią, tudzież naiwną kobietą, ale nie musiała dawać ku temu odpowiednich dowodów.

Odetchnęła, gdy Aron do niej wrócił. Sweter, podkoszulek i spodnie były złożone w równą kostkę.

Ale przede wszystkim były suche. Nie skomentowali tego, choć czuli, że śniadanie oraz dłuższe zatrzymanie Elizabeth w mieszkaniu mężczyzny, nie było wcale wyższą koniecznością.

- Idę na górę. Kiedy się przebierzesz, Leroy będzie już na ciebie czekać. Dzisiejszy dzień odpracujesz w przyszłym tygodniu – zadeklarował sucho na odchodne.

- Ale... Wczoraj było Święto Dziękczynienia. – Elizabeth w zamyśleniu zmarszczyła brwi. – Prawie wszystkie firmy mają długi weekend – zauważyła.

- Prawie wszystkie nie jest synonimem słowa „każda", panno Foster. Proszę o tym pamiętać. – Kiwnął jej głową na pożegnanie, dając znać, że ich rozmowę uważa za zakończoną.

Opuścił kuchnię, pozostawiając Elizabeth samą sobie.

Jej głowę wypełniała gonitwa sprzecznych myśli.


Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro