Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Ciężko, aby obydwaj bracia uzyskali tyle samo błyskotliwości i talentu.

Idę mozolnie wilgotnym chodnikiem i z fascynacją wsłuchuję się w echo moich kroków.

Zaciągam mocniej trującym dymem i zatrzymuję go w ustach, czując, jak rozprzestrzenia się wewnątrz mojej klatki piersiowej. Wypuszczam go po chwili, pokasłując lekko i zasłaniając usta rękawem płaszcza, którego kołnierzyk postawiłem na sztorc.

Na moją twarz wypływa półuśmiech, kiedy przypominam sobie, jak Watson zawsze irytował się, gdy to robiłem. Uznawał wtedy, że zachowuję się arogancko i egoistycznie.

Najzabawniejsze jest to, że miał rację: kochałem i kocham być w centrum uwagi. Dlatego zostałem detektywem i dlatego ta normalność mnie zabija.

Nawet nie zwracam uwagi na to, że coraz bardziej się zaciągam i że coraz bardziej brakuje mi tlenu. Krztuszę się dymem papierosa i upuszczam go na ziemię, przydeptując lekko, by zgasł.

Po co ja właściwie znowu palę, do cholery?

Bo lubię. Racja. Głupie pytanie.

Z mroku wyłaniają się fundamenty mojego domu. 221 b Baker Street. Najsłynniejszy niegdyś adres w całym Londynie. Ba, na całym świecie! A dziś... Cóż, dziś. Dziś wydaje mi się, że zostałem zapomniany.

Tak, to dobre słowo.

Przyspieszam kroku i oddycham głęboko świeżym, wilgotnym powietrzem Anglii. I idealnie chłodnym, uwielbiam to przenikliwe zimno. Poprawiam kołnierzyk mojego płaszcza i wbiegam po schodkach do domu, otwierając drzwi i...

Czyżby mi się wydawało?

Cofam się o krok i odgarniam sprzed oczu przydługie czarne włosy.

Kołatka.

Zazwyczaj tak idealnie przekrzywiona, dziś tak idealnie prosto wisząca. Czyżby Mycroft zaszczycił mnie swą obecnością?

Parskam na tę myśl i poprawiam kołatkę, nie mogąc zdzierżyć tego perfekcyjnego widoku.

Wbiegam po schodach, wyciągając z kieszeni klucz do drzwi.

-Sherlock? Mam coś dla ciebie, tak sądzę. - Słyszę za sobą kobiecy głos, jedyny, który słyszałem w ostatnim czasie.

-Paczka? Nie, byłaby nadana poleconym, nie dostałaby jej pani tak prosto. List? Nie, nie dałaby pani rady schować go w dłoni. Nie mogła pani również zostawić go w domu, bo nie zamknęłaby pani wtedy za sobą drzwi. To musi być coś mniejszego. Kartka? Tak, sądząc po pani nierozumnym wzroku, mam rację. Zgadłem. Nie jest ona od Mycrofta, choć kołatka by na to wskazywała. Znowu tak tandetnie prosto powieszona, zero kreatywności. Cóż, ciężko, aby obydwaj bracia uzyskali tyle samo błyskotliwości i talentu. Wiem jednak, że woli on załatwiać sprawy samodzielnie, nigdy w tej formie. Od kogo więc? - wyrzucam z siebie słowa z prędkością karabinu, a pani Hudson otwiera szeroko oczy, wzruszając ramionami.

-Przyszedł do ciebie jakiś chłopiec. Wyszedłeś na spacer, więc... - zaczyna, a ja jej przerywam, nie mogąc znieść dłużej tak banalnych słów.

-To nie był zwykły spacer. Na spacer można wyjść z psem, by go wyprowadzić, ja wyszedłem coś przemyśleć – tłumaczę dosadnie i wzdycham, gdy pani Hudson myśli zorganizowanie, nie wypowiadając ani słowa więcej. - Chłopiec? Ile miał lat? - zmieniam temat, a mój mózg znowu zaczyna pracować na najbliższych obrotach.

-Cóż...

-Na pewno musiał być wysoki, aby dosięgnąć do kołatki i na tyle przystojny, że pani go zapamiętała. Po szczęśliwych oczach mogę wywnioskować, że był wygadany i w pani typie, czyli, cóż by długo mówić: nudny i zapewne czarnowłosy. Skąd wiem? Bo gdybym ja był inny, nigdy by i nie zostałaby pani tak chętnie moją gospodynią, zgadzając się na tak żenująco niską pensję i moje jęczenie – mówię, nie mogąc opanować nadmiaru myśli.

Brak zagadek sprawia, że muszę sam tworzyć sobie okazję, by je rozwiązywać.

-Był w twoim wieku. No, może starszy. I przystojny, w rzeczy samej... - zaczyna znowu beztrosko z delikatnym uśmiechem.

-Przejdźmy do meritum. Co zostawił? - Poprawiam poły mego płaszcza, wchodząc do mieszkania i sadowiąc się z zadowoleniem na moim fotelu.

-Tylko to. Powiedział, że będziesz doskonale wiedział, o co chodzi. - Wzrusza ramionami, podając mi małą, pogniecioną karteczkę.

Rozwijam ją w skupieniu, zastanawiając, kto normalny przesyła ludziom jakieś zawiniątko przez ich gospodynię.

Moim oczom ukazują się ostatecznie wycięte z różnych gazet litery. Część nagłówku „Timesa", osiedlowej gazety i jakiegoś przepisu. I fragment paragonu, wnioskując po wielkości czcionki i strukturze papieru. Czuję, jak moje palce lepią się do kartki i marszczę brwi z nieskrywanym obrzydzeniem. Tandetny klej.

„Miss me?"

Odczytuję napis, a kąciki moich ust unoszą się delikatnie ku górze.

A jednak. Miałem rację.

Nie robi tego nikt normalny, zdecydowanie.

_______________________________________________________________________

Ten rozdział już dłuższy, choć wiem, że niewystarczający. Mam dziwne uczucie, że Sherlock jest w tym ff za mało Sherlockowy, a pani Hudson zbyt mało Hudsonowa, ratunku.

Cóż, mam jednak nadzieję, że was nie zniechęciłam c;

Do następnego, zachęcam do wyrażenia swojej opinii na temat tego rozdziału! x Miłej nocy <3

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro