XIII. Świat wali się na głowę!
12.12.1993 r.
Fazowsze
Fazowsze, mimo swojego mrocznego klimatu, coraz bliżej zimy zmieniały się w niezwykle ciepłe miejsce. Biały puch pokrywał łąki, a lód ulice — co często kończyło się obitymi kościami ogonowymi oraz ślizgawkami na zamarzniętych jeziorach. Tego grudnia śnieg spadł o wiele szybciej, a w związku z tym w kominkach zaczęto palić wcześniej. Całe miasteczko pogrążyło się w radosnych oczekiwaniach na święta i najbliższe dwa tygodnie sielanki oraz laby.
Purple siedziała na murku przed szkołą, wpatrując szmaragdowymi oczyma w spadające z nieba płatki śniegu i uśmiechając sama do siebie. Jak bardzo nie znosiła wszystkiego, tak bardzo kochała zimę, no i czas ze swoimi przyjaciółkami. Otóż czekała na nie, gdyż tamte przebierały się jeszcze w szatni, a w planach miały przemeblować i udekorować ich ukochany domek na drzewie w związku ze zbliżającym się Bożym Narodzeniem. I tak też siedziała zamyślona, czy pewna osoba właśnie w tej chwili również cieszyłaby się ze spadającego z nieba śniegu, kiedy nagle oberwała w tył głowy śnieżką.
— Niezły cel, Ruda — rzuciła tylko, a następnie usłyszała za sobą psychodeliczny śmiech przyjaciółki. Matko, jak bardzo je kochała. — Ileż można na was czekać? Jestem cierpliwa, ale na litość, prawie dupa mi odmarzła.
— Niegrzecznie, Purpi. — Violet Mulligan, w czarnej czapce z pomponem, potargała brunetkę po włosach. — Mówi się dupeczka, a nie dupa. — Uśmiechnęła się zadziornie.
Wzdychanie było ulubioną częścią życia dziewczyny o szmaragdowych oczach, tak samo jak Lauren Smith śmianie się.
— Oj, dziewczyny, dziewczyny — powiedziała, kręcąc głową i śmiejąc radośnie. — Najgrzeczniej mówi się tyłek.
I w tym oto momencie gdzieś na boku stanął Edward Hopper okryty szczelnie swoim czerwonym szalikiem.
— Panienko Purple — odparł skrzekliwym tonem. Ruda spojrzała na niego i pokazała mu środkowy palec. — Ach, Violetko moja... — Jego oczy zabłysnęły. — Nareszcie zwracasz na mnie swoją uwagę!
— Raczej zwracam ku tobie swoją nienawiść — dodała, gdyż lubiła być w centrum uwagi tego jej małego świata. Przyzwyczaiła się już, że przy rodzicach nigdy tak nie będzie, więc korzystała z każdej możliwej okazji. — Ale szanuję cię, Edwardzie. Chcę być od dzisiaj miła dla wszystkich łącznie z tobą.
Chłopak wystrzelił ręce ku niebu, za to Lauren i Purple spojrzały po sobie, po czym wybuchnęły śmiechem.
— Toż to cud bożonarodzeniowy! — wykrzyczał.
— Ta, raczej żart. — Violet szybko odebrała mu tę małą nadzieję, lecz po chwili uśmiechnęła całkiem uprzejmie. Od pewnego czasu znosiła jego obecność i nawet nie miała już ochoty go udusić, a scyzoryk dawno temu przestała nosić w kieszeni spodni.
Edward jednak nie zasmucił się zbytnio. Dobrze wiedział, że musi pogodzić się częściowo z przeszłością. Ale tylko częściowo, gdyż póki co nie miał zamiaru przestać nazywać rudowłosą dziewczynę sWoJą ViOleTką. Przeniósł więc błękitne spojrzenie na lekko uśmiechniętą twarz sąsiadki.
— Panienko Purple — powtórzył. — Wracamy do domu?
Otóż lekcje już dobiegły końca, więc jak też zwyczaj nakazywał, powinna się zgodzić. W końcu od połowy października, gdy tylko nie spędzała czasu z Violet i Lauren, szli razem na swoją ukochaną ulicę Martwych Kruków. Niestety tym razem musiała pokręcić głową.
— Idę z dziewczynami do domku — odparła szybko, lecz po chwili dodała. — Ale... — Zmarszczył brwi. Smith również wyglądała na zdziwioną. — Może kiedyś do nas wpadniesz?
Lauren uśmiechnęła się delikatnie i skinęła blond główką, za to Violet wzruszyła ramionami, a następnie przewróciła ciemnymi oczami.
— Niech będzie. — Udawała, że nie ma to dla niej znaczenia. A miało: w końcu nadal nie zdążyła ściągnąć zdjęć swojego byłego ze ścian, w które niegdyś rzucała nożami. Cóż, co jak co, ale wolała, aby tego nie zobaczył. Rzadko martwiła się czyimś zdaniem, ale odkąd między nimi zapanowała zgoda, nie chciała go też zranić.
Widać było na twarzy blondyna cień uśmiechu. W końcu od tak dawna nie miał przyjaciół.
— Doprawdy dziękuję. — Starał się pokazać, że wcale nie jest podekscytowany. — Może w przyszłości. — Po czym odszedł kawałek i pomachał im na pożegnanie. Dziewczyny odwzajemniły gest.
— Świat wali się na głowę — wtórowała Smith, gdy chłopak oddalił się na bezpieczną odległość. — Purple Quentin przyjaźni się z Edwardem Hopperem, a uparta Jessica Violet Mulligan nie chce go przy okazji wymordować.
Stanęły bliżej siebie, za to brunetka położyła głowę na ramieniu blondynki. Czuły, że wszystko, choć jest inne niż jeszcze z początkiem września, powoli układa się w normalny rytm. Że znowu czerpią radość ze wspólnego czasu i być może nawet z życia. W tamtym momencie chciały wierzyć, że nic nie zepsuje tego radosnego przedświątecznego nastroju, że drobinki białego puchu będą krążyć wokół nich, a one stać ramię w ramię i myśleć, jakie to szczęście, że w tym popapranym liceum trafiły akurat na siebie. I wtem z placówki wyszedł Charles Quentin, obejmując Louise Gillis swym ramieniem — tak jak czwartego października bieżącego roku, gdy Violet przyłapała ich podczas imprezy — i uśmiechając przy tym w bad boy'ski dla siebie sposób. I gdy jego wzrok zetknął się z ciemnymi niczym noc oczyma Mulligan, coś w tym cwaniackim uśmiechu pobladło. Momentalnie odwrócił głowę i ucałował w policzek Gillis, która roześmiała się tylko radośnie w odpowiedzi. Lecz Ruda wiedziała, że w tym pocałunku niczego nie było.
— I Rudzia nadal kocha Charlesa Quentina — szepnęła troskliwie i złapała Mulligan pod pachę. — Tak mi przykro — wydusiła, a następnie poczuła niewielki kamień na sercu. Gdyby podczas imprezy nie chciała się pozbyć Louise, prawdopodobnie nic by się między nimi nie popsuło. — Bardzo mi...
— A mi nie. — Wzruszyła butnie ramionami. — Mam go gdzieś. — Czuła, że choć chciała, aby tak było, że kłamie. Musiała wymazać Charlesa z serca, lecz gdy stykała się z jego szmaragdowym wzrokiem, czasem całkowicie przypadkowo, widziała w nim coś, co ujrzała podczas randki z Edwardem na boisku szkolnym. Po prostu nie potrafiła za nic tego pogubionego chłopaka znienawidzić. I nawet lepiej. Bo miłość potrafi odpuszczać, a nie nie znosić. Na tym polega przecież dojrzałość. — To co? Idziemy? Bo zaraz tyłek Purpulencji zamarznie na amen!
Brunetka wyrwała się z rozmyśleń i uśmiechnęła blado. Ruszyły przed siebie, a ona wiedziała, że czas mimo wszystko wyleczy rany Violet Mulligan, tak, jak i leczył powoli jej.
— W ogóle pojutrze do GOK'u przyjeżdża teatr — kontynuowała normalną konwersację Smith, kiedy przechodziły jedną z usłanych śniegiem ścieżek. — Idziesz z nami? — Spojrzała na Purple.
— Mam wam popsuć randkę? — spytała ze złośliwym uśmieszkiem, na co oberwała z kopniaka od Rudej.
— Mogłabyś się czasami zamknąć.
— Jak ty.
Czyli naprawdę wszystko miało wrócić do normy. Głupie przekomarzanie i zapach kawy w domku na drzewie. Jednak coś uległo zmianie, nie tylko wewnętrzne rewolucje trójki dziewczyn, a wiążące się z nimi nowości — otóż smród paliwa do budowania robotów zastąpił odór kleju, gdyż pasją Lauren Smith stało się przerabianie lalek z dzieciństwa. I nie, to nie są żarty. Żadna z nich nie potrafiła zająć się w swym życiu czymś normalnym. Nawet Violet, która przestała ostrzyć noże. W rezultacie polubiła temperowanie ołówków. Miała ich już chyba z ponad pięćdziesiąt, a strugi walały się po całej podłodze domku na drzewie.
— Niestety odmawiam — powiedziała Purple, gdy zbliżały się do swego celu na ulicy Drzazgowatej. Co prawda nadal lubiła pisać o znaczeniach kwiatów i wypijać litrami kawę, lecz jej nowym ulubionym zajęciem i trzecim domem [zaraz po swoim oraz ukochanym domku] stał się wypełniony muzyką country czerwony bus. — Tak jakby... mam coś w planach.
Lauren rozchyliła wargi, a następnie wydała z siebie radosny pisk, aż ludzie z pobliskiej biblioteki wyszli, aby ochrzanić ją o przeszkadzanie w czytaniu.
— Boże, kochana, czy ty jesteś umówiona na randkę? — Patrzyła z uwagą na kamienną twarz Purple. Wiedziała już, jak bardzo musiały irytować Mulligan, gdy zachowywały się podobnie. — Zakochałaś się?!
Smith widziała we wszystkim miłość, ale taka była prawda. Purple zakochała się. Ale tylko raz w życiu niezmiernie mocno — i tylko w jednym chłopaku, który rzekł, że zwróci bezinteresownie pierwszy na nią swoją uwagę. Mógł być sobie robotem czy czymkolwiek innym — czas leczył rany, lecz nie wymazywał na stałe z pamięci pierwszej miłości. I brunetka już na wieki miała część serca zostawić dla wyimaginowanego, lecz bardziej żywego od Ani Boya [z którym nadal lubiła strzelić od czasu do czasu jakąś pogawędkę], Metana Hawkingsa. Jednak ta druga połowa została zarezerwowana, póki co, dla kogoś innego.
— Muszę wam podziękować — powiedziała, chcąc dać Lauren upływ szczęścia i fangirlu. Ruda za to spojrzała na nią pytająco. — Za tamten superowy wyjazd do Wilna.
— Och, chodzi o ekspres, który rozwaliłyśmy? — Smith zrobiła smutną minę, która była w pełni szczera. — My naprawdę przypadkowo...
— Nie. — Pokręciła głową, a na twarzy Purple pojawił się szeroki uśmiech, który wprowadził obie przyjaciółki w zakłopotanie. Fakt, ostatnim czasem dziewczyna było dużo szczęśliwsza, ale żeby aż tak? — Mam na myśli wchodzenie na gapę i bycie gangsterskim niczym Bonnie i Clyde — mówiła radośnie.
Zapanowała chwilowa cisza, kiedy brunetka śmiała się pod nosem z nieogarniętych min przyjaciółek. Dopiero po chwili Ruda rozszerzyła ciemne oczy oraz rozdziawiła buzię, a Lauren myślała, że zaraz zemdleję z wrażenia.
— Matko! — Pisnęła swym wysokim głosikiem. — NIE GADAJ!
° the end °
odpalcie sobie muzykę i wyobraźcie napisy końcowe XDDD
Kocham Was bardzo i dziękuję za bycie ze mną do końca!
Mam nadzieję, że wyłapaliście główny przekaz, że ludzie nie są jednoznaczni i jakieś poboczne, że warto wierzyć w siebie, czas leczy rany, a przeszłość to przeszłość, poświęcenie dla miłości, wybaczanie, itd. itd. itd. a nie że warto budować roboty, które w pewnym momencie mogą zniszczyć cały świat i z paniki mordować niczemu winnych ludzi XDDD
Czekam na jakieś opinie, trochę się boję, ale z drugiej strony jestem podekscytowana, bo ten rozdział jest osobistym znakiem, że w końcu mogę publikować!
05.01.2020 — jeszcze raz dziękuję, mimo że opowiadanie zbyt mocnego odzewu nie dostało! Mimo to kocham każdego mocno i dziękuję moim bliskim koleżankom, i znajomym z domu rodzinnego, że byli moimi inspiracjami do stworzenia tej historii oraz The Umbrella Academy, a przede wszystkim komiksowi Gerarda Waya, który dał mi w słonecznym maju mnóstwo natchnienia na tę opowieść! Zaczęło się od rysowania pseudo karykatur z tyłu zeszytu do matematyki ze mną, Mery i Izą w roli głównej, aż skończyło na tym opowiadaniu!! <//3
Love so much, nie przestawajcie żyć sztuką!!
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro