Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

XI. Sparzeni słońcem niczym Ikar

      Dobiegała dziewiąta, gdy Purple wybiegła nadal w piżamie, lecz tym razem i w butach, które pożyczyła od Hoppera. Pędziła ulicą Martwych Kruków, aż w końcu stanęła na Drzazgowatej, gdzie mieszkały Lauren i Violet. Momentalnie dopadła domku na drzewie, a one czekały na nią wciąż ubrane w pseudo karnawałowe stroje.

       — Niezły outfit... — wydusiła sarkastycznie Ruda, po czym poczuła ostre zderzenie. Pełna emocji brunetka wpadła prosto w jej ramiona.

         — Wybacz mi, proszę. — Usłyszała na powitanie i rozszerzyła w moment ciemne oczy. Była przygotowana, że to ona będzie żądać przeprosin. Spojrzała pytająco na Smith, która patrzyła tępym wzrokiem w pRzyPaDkoWo rozwalony przez nie ekspres do kawy. Co się z nią dzieje. Lauren przez całą noc wyglądała na nieźle roztargnioną. — Quentin to mój brat. — Tym razem i nawet blondynka z szokiem poderwała głowę, patrząc przerażona na Purple. — Możesz mi nie wierzyć, ale to prawda. Dlatego tak dobrze go znam, a Edward może nawet potwierdzić.

       — Czyli to nie były plotki... — Poruszyła ostrożnie wargami Lauren. Parę łez ściekło po jej policzkach.

        Violet pokręciła rudą czupryną.

       — Moment...  — Odsunęła się kawałek. Spojrzała na nią z góry [gdyż była o wiele wyższa] i ujrzała, jak brunetka ściska drżącą od emocji wargę oraz patrzy na dziewczynę błagalnym spojrzeniem. Mulligan poczuła, jakby ktoś właśnie wbił szpilkę w jej serce.  — Kontynuuj.  — Zmarszczyła tylko brwi.

       I tu się zaczęły prawdziwe, pokręcone schody. Bo gdy pewne rany zasychają, z bólem i drżeniem serca jest je rozdrapywać. Lecz Purple po raz pierwszy czuła się w jakiejś mierze na to gotowa.

       — Urodziłam się dwudziestego czwartego kwietnia. Tak jak Charles i Calvin Quentin. — Lauren spojrzała na Violet, lecz ta wpatrywała się ze śmiertelną powagą w swoją czarnowłosą przyjaciółkę. I dopiero teraz dostrzegła, że ma niezwykle podobną urodę do jej ukochanego. Jak mogłam być taka głupia i nie rozpoznać tej pary szmaragdów, bladej jak kość słoniowa cery i kruczoczarnych loków, zdenerwowała się w duchu.  — Stąd wiedziałam, jaki on jest. Wiedziałam, bo go znam od dziecka, ale to nie znaczy, że mogę mieszać się w jego i twoje życie... tak bardzo cię przepraszam, ale za bardzo was kocham, a jak się kogoś kocha, to chce się go też chronić.

      Zapanowała cisza. I tak też Violet nie wiedziała, co powiedzieć. Otworzyła usta, a po chwili w moment je zamknęła.

       — Osiem lat później od tysiąc dziewięćset siedemdziesiątego szóstego wydarzyło się coś, co zmieniło nasze życie. — Przęłknęła ślinę i być może słodkie łzy. Słodkie, gdyż tak bardzo wyczekiwane. — Cal umarł. — Grobowa cisza. — Z mojej winy.

° 💔 °

     Tamtego letniego południa słońce mocno przypiekało, a powietrze pachniało kwitnącym za oknem bzem. Ptaki wyśpiewywały rozmaite melodie, a dwójka rodzeństwa siedziała na barierce przed rezydencją Quentinów w kompletnej ciszy, jakby nie chcąc zmącić tego wszechstronnego spokoju.        
    Wiatr powiewał gęstymi włosami ośmioletniej Purple, za to Cal miętosił z zamkniętymi oczyma źdźbło trawy w ustach, marząc o prawdziwych przygodach i byciu, gdy dorośnie, znanym na cały świat litewskim podróżnikiem. Tylko Charles nie mógł bawić się z nimi — musiał ćwiczyć jakieś dziwne, zdaniem Cala, zdania i wyobrażać sobie to, co mówi. Naprawdę dziwne, myślał mały chłopiec, po co ma wyobrażać sobie słowa, skoro można je po prostu wypowiedzieć ot tak, co to za trudność? Cóż, Calvin od zawsze obdarzony był niezwykłym językiem, zaczął mówić na parę miesięcy, a o dysleksji nie było mowy.
     Jednak nie ubolewał zbytnio nad tym, że brat nie ma czasu na zabawę z nimi. Często zachowywał się jakoś nadzwyczaj dojrzale, kiedy przy Purple Cal mógł mieć spore miejsce dla swojej wyobraźni. Raz byli superbohaterami, a raz wtargnęli do samochodu taty, aby urządzić sekretny piknik. Oczywiście później im się oberwało, jednak zdaniem Calvina przy Purple wszystko było po prostu piękne. Jednak nie tamtego wieczoru.
      Nie pamiętała, skąd wziął się pomysł, aby wejść na dach. Albo jednak pamiętała — stamtąd przecież mogli dosiegnąć słońca. Lecz byli na to za mali i zbyt głupi, a Quentinowie  zajęci dorosłymi sprawami, więc sparzyli się nim niczym Ikar. Gdy w snach, nastoletniej już Purple, przychodziła ta sytuacja, nie widziała w niej radosnych śmiechów i rozmów o tym, jak dobrze byłoby być aniołem czy co dopiero szybującym z niesamowitą prędkością ptakiem. Pamiętała tylko moment, gdy o mały włos nie zleciała majestatycznie z dachówki, oberwawszy niefortunnie Calowym łokciem i pamiętała również jego przerażoną twarz, gdy ściskał drobną rączkę czarnowłosej dziewczynki. I chwilę, gdy poświęcił się dla niej, mocno wciągając ją z powrotem, a samemu spadając z niemal czwartego piętra.
     Wrzask. Huk. Łamane kości.
   Calvin Quentin chciał być ptakiem. A jego siostra Purple cofnąć czas.

     Wyrzucili ją z rodziny. Bo jak można trzymać przy sobie dziecko, które tak okrutnie zawiniło?

° 💔 °

     Teraz Violet wyglądała na całkowicie zszokowaną.

      — Boże, Purpi — wydusiła troskliwie, widząc, jak po bladej twarzy dziewczyny spływają pojedyncze łzy. — Przecież nie chciałaś. Byliście tylko głupimi dziećmi. A rodzice co niby niewidzialni?! — Poczuła, że się bulwersuje i całym sercem zrozumiała, o co chodziło w słowach: a jak się kogoś kocha, to chce się go chronić. — Popieprzeni Quentinowie! Nie przypilnowali was, a winą obarczają małą dziewczynkę?! Jak ja im wygarnę...

      Poczuła dłoń na swoim ramieniu.

      — Lepiej im nie wygarniaj.

        Ruda odetchnęła mocno i przewróciła ciemnymi oczami. Znowu ją poniosło, lecz jak inaczej mogła zareagować? Rodzice jej przyjaciółki skrzywdzili ją. I teraz wszystko powoli zaczęło układać się w całość — wycofanie, tłumienie uczuć, nadmierna powaga. Te wszystkie cechy skumulowane w jednej istocie — w niewinnej, spokojnej Purple miały swe wytłumaczenie w przeszłości. W poczuciu bycia zranioną.
    I momentalnie Mulligan poczuła, że wymięka. Łzy, które wypłakała poprzedzającej nocy, powróciły, lecz nie z powodu złamanego serca, a szczerego współczucia.

          — Muszę wam powiedzieć prawdę. — Usłyszały głośne chlipnięcie blondynki. Obie odwróciły głowy w stronę urokliwej Lauren.

         Zapanowała grobowa cisza. Tak grobowa, że zapewne i martwi czuliby się niezręcznie. Po piegowatej twarzy Violet sączyły się łzy, wyglądała na zdziwioną. Zapłakana Purple również. Bo z emocjami jest tak, że w pewnym momencie same proszą się o ujście. W przypadku Lauren Smith nie wystarczały szczere łzy, ale i słowa.

          — Becky Nortwest — zaczęła. Pierwsza szkolna ofiara. — Dopuściłam do jej śmierci, podobnie z Kenną Parks, Axel też zginął z moich rąk i ostatecznie chciałam to samo zrobić z Louise.

       — Czekaj, muszę puścić pawia — wcięła się na moment Violet. I mówiła poważnie. Czuła, że wszystko w niej buzuje.

       Purple stała z szeroko rozwartymi oczami. Choć nie chciała w to uwierzyć, wiedziała, że musi. Smith nie lubiła robić sobie żartów z tak poważnych rzeczy, mówiła pewnym tonem i przy tym ciepłe łzy na jej policzkach tylko to potwierdzały.

        — Dlaczego? — wydusiła, wyciągając dłoń, aby zatrzymać Mulligan. Niech rzyga sobie tutaj, była pewna, że teraz muszą jej wysłuchać. Zrobić coś, czego nigdy nie robiły, bo tak mało mówiła o sobie. — Musiał być jakiś powód! — Zabrzmiała niezwykle błagalnie, wręcz sama przeraziła się zmianą w swoim głosie. Nie mogła uwierzyć w czyny tak dobrej, ulgowej Lauren Smith, która uczyła je stopowania agresji wobec Edwarda Hoppera.

    — Chłopak fundujący rozpierdziel— wyszeptała. Violet rozszerzyła oczy. Skądś znała już te słowa. — Metan Hawkings.

       Nic już nie trzymało się logiki. Ruda momentalnie się poderwała.

       — Zmusił cię do tego?!

       Dziewczyna milczała, za to Purple wcięła się w dyskusję. Niezależnie od tego czy było to możliwe, czy nie, nie mogła pozwolić o rzucanie zarzutami w kogoś, kogo tak bardzo pokochała. 

       — Na pewno nie. — Poruszyła ostrożnie wargami. — Jakkolwiek jest dziwną osobą, to na pewno nie. — Nic już nie było pewne. Zdawała sobie z tego sprawę.

      I wtem Smith przymknęła oczy, a jej słowa miały wzbudzić kontrowersję.

      — Problem w tym, że Metan... on wcale nie jest osobą. — A po chwili dodała rozpaczliwie. — Naprawdę nie chciałam stworzyć z niego maszyny do zabijania! To nie było moim zamiarem... coś mi się pochrzaniło w konstrukcji i...

      — Moment. — Violet ściągnęła brwi. — Chcesz powiedzieć, że Metan Hawkings jest robotem? 

       Dokładnie to chciała powiedzieć. Purple poczuła nagły napływ fali gorąca, a żołądek prosił się o zrobienie paru fikołków. I choć na co dzień jej cera była niezwykle blada, prawdopodobnie pod wpływem tych wszystkich wydarzeń zrobiła się jeszcze bledsza niż zwykle.

     — Niemożliwe... — wydusiła tylko. Czuła mocny stukot serca, kiedy przed oczami miała wiecznie uśmiechniętą twarz chłopaka. Chłopaka, którego kochała pomimo wszystko. I miała wrażenie, że na chwilę zapadła głucha cisza w jej wnętrzu, gdy przypomniała sobie każdy drobny znak wskazujący na owy fakt. Słowa o odczuwaniu emocji w mocniejszy od ludzi sposób (oraz moment, gdy sama Lauren to sugerowała), dziwaczne zachowanie, specyficzny kolor łez... to wszystko tworzyło prawdziwy obraz Metana. Chłopaka, który... nIgDy NiE iStNiaŁ. — Dlaczego to zrobiłaś? — spytała, potwierdzając swoją wcześniejszą sugestię. Poczucie totalnej pustki JEST gorsze niż łez na policzkach.

          Ruda spojrzała troskliwie na brunetkę. Była pewna, że przeżyje szok. Sama nie mogła się do końca pozbierać, a co dopiero dziewczyna, która przez rok czasu kochała kogoś, kto nie był prawdziwy. Za nic nie mogła sobie wyobrazić tego uczucia zawodu i momentów, które zapewne Purple musiała teraz wspominać w głowie, uświadamiając sobie, że nigdy nie miały sensu. Nie miały sensu, bo Metan Hawkings był tylko machiną. Machiną, którą mimo wszystko nadal kochała. 

        — Kiedy moja mama umarła, zostałam całkowicie sama — wyszeptała, spuszczając głowę. Blond pasma włosów otuliły jej mokre rumiane policzki. — Chciałam mieć towarzysza, któremu mogłabym powiedzieć wszystko, bo tata od pewnego czasu pracuje i pracuje, a gdy mnie widzi, mówi tylko zdawkowe cześć lub jak było w szkole? — Pociągnęła ostrożnie idealnie prostym noskiem. — Zawsze odpowiadam, że dobrze. Tak jak Flum Flimowi. Bo wiem, że mojego tatkę nawet to nie interesuje, tak jak Flima nie interesują słowa Flum. — Cały czas wpatrywała się w jeden punkt na przemoczonej ciut podłodze domku. Musiała przesiąknąć podczas ostatniej burzy. — Jest, bo ma być. Istnieje, bo musi istnieć. Lecz nie żyje. Kiedy zmarła mama, zmarł i on. Z taką różnicą, że mamę mam w sercu, a jego już dawno nie. — Westchnęła głośno. — Metan Hawkings miał nosić nazwę Mega Robot Super Bum 1234567890.

         Violet odkaszlnęła, jak to zwykła robić w momentach, gdy coś ją rozśmieszyło podczas lekcji, a musiała mimo wszystko zachować powagę, bo inaczej pan Jefferson zgromiłby ją swym przeraźliwym spojrzeniem PRL'owca. 

          — Ale musiałam go oddać. Okazał się zbyt skomplikowaną konstrukcją. — Pokręciła głową, wczuwając się w swoją opowieść. 

           — Okazał się Super Bum? — rzuciła Mulligan, aby rozluźnić atmosferę, jednak ostatecznie została obdarzona poważnym spojrzeniem Purple, a ono potrafiło budzić większy respekt niż wzrok wiecznie znużonego historyka. — Nieważne. Kontynuuj.

          — Hawkingsowie się zgodzili. Od zawsze byli zafascynowani światem sci-fi, lecz widocznie nie wiedzieli, że w realiach wygląda on trochę inaczej. — Brunetka nie mogła uwierzyć, że rodzice Metana faktycznie o wszystkim przez ten cały czas wiedzieli. Że Lauren za tym wszystkim stała i nawet im nie powiedziała. Lecz czy ona nie działała podobnie? Także bała się wyznać prawdę o swojej zawiłej przeszłości. — Trochę brutalniej. Bo Metan... jak każdy robot czuje uczucia mocniej niż inni. — Purple przymknęła oczy na te słowa. Zbyt ostry zawód. — Mocniej niż wszystkie roboty. Jest niebezpieczny. — Przerwała na moment i uniosła głowę. Jednak nie patrzyła na swoje przyjaciółki, a starała się opanować drżenie rąk, gdy wbiła wzrok w ścianę obwieszoną kartkami. — Kiedy się zakochiwał, robił się niezwykle agresywny. Jego oczy mętniały i brzmiał jak prawdziwy psychopata. Nie stanowił zagrożenia dla osoby, którą kochał powyżej pięćdziesięciu procentów, bo jak już kogoś kochał to w procentach, a stanowił zagrożenie dla... wszystkich. Dla całej naszej szkoły.

            Przyjaciółki również spojrzały na ścianę za ich plecami i wlepiły wzrok w rozwieszone na nich kartki z tabelkami, które Purple już kiedyś widziała. K. P 67% i A 51 %
    I wtedy dotarły do niej słowa Metana. Wtedy, gdy tłumaczył, że Kennę Parks kochał w sześćdziesięciu siedmiu procentach, a Axela zaledwie w pięćdziesięciu jeden.

      — Hawkingsowie wiedzieli jak nad nim zapanować, ale reszta już nie. Bo nic o nim nie wiedzieli. Myśleli, że jest zwyczajnym uczniem, który przyjechał do Fazowsza, a nie zaprogramowanym robotem przez durną szesnastolatkę. — Środek palił ją potwornie. W tym oto momencie Lauren Smith nie znosiła siebie bardziej niż za wszystkie czasy. — Musiałam go kontrolować. Nie mogłam dopuścić, by wymordował w przypływie adrenaliny całą szkołę, oprócz swej ukochanej czy, w przypadku Axela, ukochanego... dlatego... dlatego zabijałam ludzi, w których się zakochiwał po to, aby nie stali już na jego drodze. Lecz później to stało się niekończącym kołem śmierci. Nie miałam pojęcia, że Metan zacznie zakochiwać się w coraz to nowszych osobach. A kiedy ciebie — Spojrzała na Purple, chcąc pokazać oczyma, jak bardzo ją przeprasza — pokochał ponad skalę, wiedziałam, że w tym wypadku mam jedyne wyjście. Rozwalę wasz związek, tylko po to, żebym nie musiała pozbywać się ciebie. Bo ciebie w życiu bym nie tknęła, Purple. W życiu. — Pokręciła głową. 

        — A inni? — odezwała się w niej moralność. — Co z innymi? Ich nie było ci szkoda zabijać? — Zganiła się za tak ostre słowa, lecz jak na jeden dzień miała dość wszystkich wrażeń. Już nawet wolała się dowiedzieć, że oberwała odkurzaczem od Adama, a to wszystko to tylko sen. Względnie miły Edward, Metan robot, Lauren morderczyni i ona mówiąca o swoich uczuciach? Świat chyba właśnie upadł na głowę. 

      Lecz Smith nie miała jej tego za złe. Jedyną, którą chciała okrzyczeć o spanikowanie i stworzenie szkolnego dramatu; była ona sama.

        — Nie miałam wyboru.

        — Zawsze jest wybór.

         — Ale ja go wtedy nie widziałam. — Jej głos zatrząsł się drastycznie. — Nie chciałam tego robić. Ja tak potwornie tego wszystkiego żałuję, tak potwornie, że gdybym mogła, przywróciłabym życie wszystkim w zamian za moje. — Zadrżała.

       I wtedy nastąpił ten długo wyczekiwany moment, kiedy to one objęły rozdygotaną blondynkę, a nie ona je. 

        — Mogłaś nam powiedzieć — odpowiedziała trochę ciszej Violet. Przymknęła oczy, tuląc twarz do włosów przyjaciółki. Znów czuła ten słynny malinowy szampon. — Jakoś byśmy znalazły rozwiązanie. I nikt, przyrzekam, by nie ucierpiał. — A po chwili zmarszczyła brwi. — I, na litość, jak często myjesz te włosy, bo zawsze walisz truskawką?

            — To jest malina — szepnęła, uśmiechając się lekko. Spojrzała kątem oka na policzek Purple. — Ty mi wybacz przede wszystkim, ja wiem, że on był dla ciebie...

          — Nadal jest — odparła z błogim uśmiechem na ustach. — Wybaczyłam ci, zanim ci wybaczyłam, Lauren. — A następnie oderwała się od nich i spojrzała na obie poważnym spojrzeniem. Violet również wypuściła z objęć Smith, marszcząc brwi. — A teraz powiedz. Co musimy zrobić, by Metan przestał stanowić zagrożenie?

           Ruda skinęła natychmiastowo głową.

         — Nic. — Pokręciła głową, ale widać było po jej twarzy, że zna jednak inne rozwiązanie. — No może jednak coś — dodała z bólem. — Musimy go wyłączyć. 

           Purple była pewna, że tym razem ona prawie puści pawia. Tym bardziej, że to do niej należało to zadanie.

° 💔 °

       jeden z trudniejszych rozdziałów za nami, ciekawe jak mi wyszedł i jak będzie wyglądał po poprawkach

5.01.2020 — elo benc, mamy już 2020, ale supi, cnie?
publikuję hurtowo rozdziały z wakacji, bo mam ochotę i tak mało kto to czyta, może zacznijmy od tego, hehs.
trochę mi się nie podoba mój styl budowania zdań i że wszystko dzieje się zbyt szybko, ale nie oszukujmy się, to dzieło nie jest zbyt ambitne moim zdaniem, a jednak bardzo je lubię i ten groteskowy klimat, ach.

no dober, dziś możecie spodziewać się wszystkich rozdziałów, bo chcę mieć wszystko na Wattpadzie już zakończone, bo prywatnie pracuję nad nowymi uniwersami ;******

    

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro