VIII. Kanibale nie spekulowałyby
04.10.1993
Minął prawie tydzień, odkąd Purple po raz ostatni zawitała w domku na drzewie. Od tamtego czasu skupiła się na swoich domowych obowiązkach, nawet odrabianiu zadań z matematyki i codziennym odwiedzaniu Danny'ego po godzinach. Szczerze bardzo lubiła spędzać z nim czas. Dowiedziała się, że ma dwadzieścia dwa lata, a gdy był dzieckiem, chciał zostać twórcą gier. Ale coś chyba nie pykło i pozostało mu wozić ludzi. Przy okazji wywnioskowała, iż jest fanem muzyki country. Podczas tych popołudniowych spotkań cały czas im towarzyszyła w połączeniu z średnio popieprzonymi rosołkami.
W szkole niezbyt utrzymywała kontakt z dziewczynami. Choć tęskniła za nimi w głębi duszy, nie miała zamiaru się narzucać, tym bardziej, gdy momentami czuła na sobie pogardliwe spojrzenie Violet. Przesiadywała więc w ubikacji, notując zaparcie w swoim notatniku lub czasem witając się z Flum lub innymi koleżankami z klasy. Potrzebowała chwilowego spokoju, aby poukładać sobie wszystko w głowie.
Poniedziałkowego południa wywoziła siano taczkami, kiedy została zauważona przez ukochaną sąsiadkę — panią Hopper. Jak na ironię Purple wyglądała jeszcze gorzej niż na co dzień. Czerwoną sukienkę zbrudzoną miała ziemią, włosy bardziej rozwiane niż zazwyczaj, a z butów wystawało trochę trawy.
— Och, panienko Purple! — Pomachała do niej. Dziewczyna momentalnie wyczuła ironię w głosie kobiety. — A ty co taka wystrojona? Na podryw? — Wykrzywiła twarz w triumfalnym grymasie.
Czy ona zawsze musi się pojawiać w najgorszych momentach? Ale chyba właśnie taki był urok matki Edwarda. Widziała i słyszała wszystko, a przy okazji wykorzystywała każdą możliwą sytuację, aby rzucić w czyjąś stronę nieprzyjemny komentarz.
— Właśnie wracałam — odparła i już chciała się wycofać w stronę stodoły, lecz zaraz usłyszała za sobą:
— Ponoć z koleżankami się pokłóciłaś. — Purple zatrzymała się w pół kroku. Nie miała zielonego pojęcia, skąd kobieta o tym wie. W końcu dziewczyny raczej nie rozpowiedziałby tego nikomu, niezależnie jak bardzo Mulligan byłaby na nią wkurzona. — Edward mi nawet nagranie pokazał.
Rozszerzyła zielone ślepia i na moment poczuła bardzo niekomfortowo. Czy młody idiota Hopper był stalkerem?
— Czy uczyła pani swojego syna prywatności? — Bo gdyby jeszcze sprzeczka wynikła w szkole, zrozumiałaby. Ale żeby w domku na drzewie? W pobliżu domu Lauren? Przecież mieszkała na drugim końcu wsi.
— Ponoć oskarżają cię o morderstwa — kontynuowała, jakby plotki były częścią jej życia. — Nie wstyd ci może?
— Nie. — Ten żart o Purple morderczyni jest już tak przereklamowany, proszę panią. Wykorzystawszy fakt, że stoi plecami do sąsiadki, przewróciła zielonymi oczętami.
I już chciała dodać coś na pożegnanie, gdy przy ulicy dostrzegła czyjąś sylwetkę i rzucającą się w oczy czarną bejsbolówkę. Charles Quentin udawał, że kręci się w pobliżu, choć jego zdolności aktorskie widocznie sięgały dna.
— Co ty tu robisz? — Podeszła do niego, a następnie odwróciła się na moment do tyłu. Brakowało tylko, aby matka Edwarda coś zauważyła i zaczęła rzucać plotkami na całą wieś.
— Miłe przywitanie — burknął, przygryzając wargę. Również spojrzał w gapiającą się w nich sąsiadkę. — Masz. — Wyciągnął dłoń z różową kopertą.
Wzrok Purple zrobił się niepewny.
— Zaproszenie. — Chyba zauważył zdezorientowanie dziewczyny. — Metan kazał ci przekazać. — Brunetka uniosła brwi, wyglądając na jeszcze bardziej zszokowaną. Uśmiechnął się zgryźliwie. — Nigdy nie widziałem tylu emocji na twojej twarzy. Po prostu szok.
Zbyła tę uwagę. Zawsze czuła, że choć w małym procencie przy Quentinie może obnażyć swoje serce. W końcu miał okazję poznać je w dzieciństwie.
— Metan robi imprezę? — spytała za to. Wątpiła, aby rodzice chłopaka się zgodzili. W końcu byli szanowanymi, poważnymi lekarzami.
Skrzywił się.
— Nie. Louise. — Wypowiedział te słowa jakoś zbyt dobitnie. Dziewczyna wywnioskowała po tym, że nadal za nią tęskni. — Ale on zaprasza was. Znaczy ciebie, ale... no mogłabyś przyprowadzić swoje przyjaciółki. — Na twarzy chłopaka zakwitł cień uśmiechu. — Co znowu? Masz strasznie amebiastą minę.
— Zawsze taką mam.
— Nie, nie zawsze. — Dotknął jej ramienia. Wiedział, że Purple bywa smutnawa, lecz również wiedział, że czasem potrafi się niezwykle cieszyć. Może nie okazywała tego jak inni, lecz jej oczy świeciły wtedy na inny sposób. Na pewno nie taki jak w tamtej chwili. — Mów, co się stało. — Spojrzał na nią troskliwie.
— Koniec świata jeszcze nie nastąpił. — Wzruszyła ramionami. Nie miała zamiaru mieszać nigdy więcej brata w swoje życie. Nie chciała go również rozczarować, jak złą siostrą jest. Dlatego też milczała. — O to chodzi.
— Purple. — Znowu zrobił groźną minę. — Lauren puściła parę. Wiem, że się pokłóciłyście.
Wzruszyła ramionami. Nie miała zamiaru złościć się na Smith. Przez ten rok czasu przekonała się, że z dziewczyny da się wyciągnąć naprawdę wiele rzeczy poprzez manipulację. Za to przez całe życie mogła wysnuć równie ciekawy wniosek na temat Charlesa — potrafił genialnie manipulować ludźmi.
— Powiedziałam, że byłbyś w stanie kogoś skrzywdzić. — Początkowo wyglądał na zmieszanego. Dopiero po chwili zrozumiał sens tych słów. — I nadal sądzę, że tak jest.
Próbowała przejrzeć go spojrzeniem. Zerknąć do wnętrza serca Charlesa Quentina, lecz równocześnie wiedziała, że to przecież niemożliwe. Maskował się doskonale, nawet wtedy, gdy czuł, że emocje rozwalają go na strzępy. Tak też wydawało mu się w tamtej chwili — to że Purple miała w swych słowach rację, przeraziło chłopaka dostatecznie.
— Nie mieszaj mnie w swoje pieprzone życie. — Ściszył głos i spojrzał prosto w jej równie szmaragdowe oczy. Chciał ułożyć sobie życie na nowo, a Purple niszczyła to wszystko prawdziwymi przypuszczeniami. Zdawała sobie sprawę, że Charles, który nigdy nikogo prawdziwe nie pokochał, nie da Violet od razu wszystkiego, co powinien. Ale czy życie nie polega na uczeniu się? — Przyjdźcie na dyskotekę. — Rzucił głośniej i przygotował do odejścia. — I nie nastawiaj wszystkich przeciwko mnie.
A następnie wbił ręce w kieszenie, trochę mniej gangstersko niż zwykle oraz ruszył ciut przybitym krokiem przed siebie.
° 💜 °
5.10.1993
Fazowsze
Stawianie czoła wyzwaniom nigdy nie było ulubionym zajęciem Purple. Zawsze wolała uciekać od bólu, zaszyć w bezpiecznym kącie, dlatego też zaczęła unikać własnych przyjaciółek od czasu ich sprzeczki. O ironio, dlatego też kiedykolwiek zapragnęła skrywać swoje wszystkie uczucia.
Jednak tamtego wtorkowego poranka, a dokładniej poprzedzającej go nocy, uświadomiła sobie w pewnym stopniu coś ważnego — dystansowanie się, nie uchroni jej przed bólem, a doprowadzi do wzmożonego cierpienia. To ona napędza błędne koło, grzęźnie w nim coraz to bardziej, a bez przyjaciółek wręcz się w nim topi.
To w tym oto miejscu słuchała porannych wiadomości, Violet rzucała w jej stronę pełną naklejek deskorolką, a Lauren uśmiechała do nich grzecznie, aczkolwiek szczerze. Teraz siedziały tam we dwie, a Purple stanęła przed nimi ze swoją wiecznie smutną miną. Nie była gotowa naprawić wszystkiego, lecz była gotowa zapoczątkować częściową zgodę.
— Czego chcesz? — Choć Ruda początkowo udawała, że jej nie widzi, w końcu nie wytrzymała. Purple wyczuła w tym słowach jad, jednak Violet miała na myśli coś całkowicie innego — żałość, iż między nimi tak bardzo się popsuło i że nie potrafi tego za cholerę odwrócić.
W oczach Lauren przez moment błyszczała nadzieja, lecz i po chwili delikatnie przygasła. Wyczuła, że powietrze gęstnieje, a jej uczucia się sypią. Kochała obie tak samo, lecz sentyment do Violet wygrał, w końcu znały się od dziecka.
— Od zawsze was shippowałam — odparła spokojnie na przywitanie. Smith musiała chyba opanować szok, bo po chwili uśmiechnęła niezwykle serdecznie, jakby ten żart wcale nie był ani trochę przereklamowany. Miała wrażenie, że wszystko jest choć trochę w normie. A przynajmniej nieistniejące poczucie humoru Purple.
Mulligan przewróciła oczami, choć też tęskniła bardzo za tym słodko — gorzkim klimatem, to urażona duma mimo wszystko nie pozwoliła jej do końca wybaczyć. Już miała otworzyć usta, lecz brunetka zignorowała to.
— Impreza u Louise. — Podała im różowe zaproszenie.
Ich miny zrzedły. Spojrzały to na siebie, to na zaproszenie, aż w końcu na stojącą przed nimi Purple.
— Skąd to masz? — Violet zmrużyła oczy podejrzliwie. Nie wierzyła, aby Louise Gillis miała ochotę oglądać na dyskotece byłą dziewczynę swojego chłopaka. Swoją drogą tak bardzo niepopularną [chyba, że z tytułu szkolnej morderczyni].
Chciała rzec, że zwinęła Flimowi z plecaka lub znalazła na podłodze przy stołówce, jednak wiedziała, że teraz kłamstwa nie wchodzą w grę. Zbyt mocno kochała te dwie, choć zapewne urażone, wariatki.
— Quentin mi dał.
Twarz Violet nagle zrobiła się cięższa.
— Serio myślisz, że pójdziemy tam z tobą? — syknęła przez zaciśnięte zęby. Wspomnienie o jakichkolwiek relacjach z Charlesem, których zapewne zbytnio nie rozumiała, zbyt mocno ją bolało.
— Nie — odparła, choć bardzo by chciała rzec inaczej. — Ale możemy wejść razem. — Postanowiła nie wspominać o tym, że w prawdzie Metan chciał się tam z nią widzieć. Może był po prostu miły, myślała. Może nadal nie pamięta, kim nawet jestem. — Potem róbta co chceta.
Lauren nie lubiła imprez, jednak sam fakt, że nie została pominięta przez klasową śmietankę, wzbudził w niej niemały podziw. W Violet tym bardziej, jednak w tym przypadku Smith miała nadzieję, że może relacje wszystkich trzech sprostują się podczas dyskoteki. Purple myślała podobnie, choć już czuła, że plan mimo wszystko nie wypala.
Spojrzała wyczekująco na Mulligan. Wiedziała, iż teraz liczy się tylko jej zdanie.
— Zobaczymy. — Wzruszyła obłudnie ramionami. — Jak coś to spotkajmy się pół godziny wcześniej pod szkołą.
Purple skinęła głową, a następnie odwróciła, aby pójść flegmatycznym krokiem w stronę klasy.
Lauren odprowadziła ją smutnym wzrokiem, jakby żałowała, że nie posiedzą dłużej razem. Ale cóż. Nie miała pojęcia, iż ich przyjaciółka Purple w oczach ma łzy, a w myślach toczy prawdziwą walkę — wyznać im prawdę czy nie?
° 💜 °
Kiedy Lauren Smith — fanka wszystkiego co wzmaga kreatywność — dowiedziała się, że na imprezie u Louise mile widziane są karnawałowe przebrania nie posiadała się ze szczęścia. Momentalnie objęła Violet i zaczęła piszczeć radośnie oraz błagać, aby się tam wybrały. Uśmiech przyjaciółki sprawił, że nawet na ogół uparte serducho Mulligan zmiękło na ten widok.
Dlatego też było w pół do dziewiętnastej, gdy czekały na Purple pod żółtym budynkiem imienia Jana Fazowsza. Jedna przebrana za sarnę, a druga szalonego naukowca.
— Czemu się nie przebrałaś?! — krzyknęła przejęta Lauren kusząca się o miano młodej Einstain. Trzecia z przyjaciółek stanęła naprzeciw nich w swojej czerwonej sukience i ciężkich butach. — Wygladasz jak zawsze!
Wzruszyła ramionami. Trudno było im wytłumaczyć, iż w prawdzie jest przebrana. A może i łatwo. Zapewne nie chciała się po prostu jak zwykle odzywać. Spojrzała za to na Violet w stroju sarny i zacytowała jej popularne słowa:
— Wyglądasz debilnie.
Ściągnęła brwi, rozumiejąc zamysł Purple.
— To mój tekst. — A następnie ruszyła przed siebie.
Lauren wzruszyła lekko ramionami, za to brunetka znów poczuła, że poniosła porażkę. Nigdy nie była zbyt dobra w relacjach międzyludzkich.
Szły w milczeniu, czasem Smith próbowała zagadać, lecz temat później się urywał. Dlatego gdy stanęły przed domem Louise, każda z nich poczuła się w jakimś stopniu wybawiona.
— No to bywaj — rzuciła przez ramię Violet. Choć tak bardzo miała ochotę pośmiać się z tych wszystkich ludzi razem z Purple, uniosła mimo wszystko dumnie głowę i przęłknęła mocno ślinę. Nie wybaczę jej.
Jednak Lauren ani drgnęła.
— Nie żeby coś, ale może przestaniemy zachowywać się jak dzieci i... — Dopiero po chwili zauważyła, iż mówi sama do siebie. Obie prawie weszły do domu Louise, więc ta momentalnie pospieszyła za nimi i uchwyciła Mulligan, gdy Purple poszła w swoją stronę.
W prawdzie brunetka nie wiedziała co ze sobą zrobić. Szła przed siebie, mijając rozbawionych do łez uczniów, większość była z jej klasy, choć nie z każdym udało jej się kiedykolwiek porozmawiać. Niektórzy byli już swoją drogą wstawieni, co poskutkowało unikaniem wywracających się na nią ludzi. Przystanęła dopiero w salonie. Z głośnika leciała energiczna muzyka, a po środku pomieszczenia, mimo panującej wokół ciemności, dostrzegła złotowłosego chłopaka przywdzianego w coś na kształt folii aluminiowej.
Metan? Zmarszczyła brwi. Tylko jedna osoba potrafiła tak beztrosko tańczyć i nie widzieć świata poza sobą.
— Purple! — Przez chwilę nie miała pojęcia, co się dzieje. Nie docierało do niej, że teraz i on patrzył centralnie na nią. I że o dziwo pamięta jej imię.
Rozejrzała się z obawy, iż to podpucha. Czuła się, jakby zaraz zza kanapy miała wyskoczyć modelka Gillis i połknąć ją w całości za jakikolwiek kontakt wzrokowy z Hawkingsem.
Jednak nie. Nikt nie wyglądał na podejrzanego. Za kanapą też nikogo nie zauważyła.
— W coś ty się ubrał? — Próbowała, aby bił od niej chłód. Spoufalanie się z chłopakiem, który rzucił ją na swój dziwaczny sposób, nie wyglądało korzystnie. Tym bardziej w domu jego tymczasowej dziewczyny. — Folia aluminiowa jest do okrywania jedzenia.
— Kanibale nie spekulowałyby. — Usłyszała niewyraźnie, gdy ten zbliżył się do niej z szerokim uśmiechem na twarzy. W około nadal dudniła głośna muzyka, swoją drogą na wskroś porywająca do tańca. — Ja jestem robotem! — Rozłożył ręce, za to ta uniosła brew. — Nie widać?! Metan Hawkings to największy fan science fiction!
Pokręciła głową.
— Póki co wyglądasz jak dzieciak, który zwinął z kuchni folię aluminiową.
Roześmiał się.
— Nie z kuchni, a ze sklepu — poprawił ją. Tym razem uniosła obie brwi. — Tylko cichutko. — Przyłożył palec do ust. I choć uważała, że wygląda pięknie muskając się tak opuszkiem po wardze, a w tym idiotycznym stroju prezentuje się niezwykle uroczo i niewinnie, próbowała zachować zdrowy rozsądek. O ile kiedykolwiek go miała, decydując się na miłość do niego. Ale z drugiej strony uczucia bywają nagłe i nieprzewidywalne, więc może jednak trudno o nich decydować.
Zbliżyła się mimowolnie do chłopaka.
— To się nazywa kradzież, Hawkings. — Przeszyła go swoim poważnym spojrzeniem. Miała nadzieję, iż chłopak nie dostrzeże w nim wszystkich skrytych do niego uczuć. Bólu, który kryła w sercu od lat. Rozczarowania z samej siebie. A może wręcz przeciwnie? Może to spojrzenie było łapczywym wołaniem o pomoc? Łapczywym: nadal cię tak cholernie kocham. Błagam, wysłuchaj mnie.
Wzruszył ramionami, przez co folia zaszeleściła na jego masywnych ramionach.
— Szóstego kwietnia jakoś nie miałaś z tym problemu — odparł. — Anno domini tysiąc dziewięćset dziewięćdziesiąty drugi. — A następnie wyszczerzył radośnie. — Słuchałem na historii i potrafię teraz podać rok! Jesteś ze mnie dumna, Purple?
Dlaczego miałabym być? Skrzywiła się, choć w środku jej serce biło niezwykle mocno. Jakby cały świat nagle się zatrzymał, a na scenie istnieli tylko oni. Metan i Purple — dwójka dzieciaków o dziwacznych imionach i wspólnej równie dziwnej przeszłości.
— Ukradłam te donaty z okazji twoich urodzin. Ale fakt... zrobiłam źle — kontynuowała, czując, że musi się wytłumaczyć przed nim. Że nie chce, aby ktoś kogo pokochała mimowolnie, miał złe zdanie na jej temat. — Wiem, że kradzież jest zła. Więc się do niej już nie posuwam.
I wtedy spojrzała prosto w jego piwne oczy. Była pewna, że zalał ją właśnie soczysty rumieniec i w tym też momencie pozazdrościła Violet zdolności do nie czerwienienia się.
Patrzył na nią poważnie, ona mierzyła go szmaragdami, a napięcie jakby gęstniało. Co najdziwniejsze Metan Hawkings nie uśmiechał się.
— Czasem. — Brzmiał inaczej niż zwykle. — Czasem zdajemy sobie sprawę ze zła na świecie, ale i tak się do niego przyczyniamy. Trochę jakby nie było wyboru.
— Zawsze jest wybór... — wydusiła.
— Ale niekażdy go zauważa — A następnie wyprostował się, a na twarz powrócił mu uśmiech. — A więc Purple! — rzucił radośnie. — Ty za kogo się przebrałaś?!
° 💜 °
ależ słodki ten Metanik
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro