Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

V. Przez żołądek do serca.

     27.09.1993
Fazowsze

      Charles Quentin tego dnia chciał pokazać apogeum Bad Boya Charlesa Quentina, dlatego też maszerował, równo o siódmej trzydzieści, korytarzem wiejskiego liceum z koszykiem piknikowym, z którego wystawała urocza czerwona serweta. Minę stroił groźną, a większość osób wpatrywała się w niego albo zdziwiona, albo jak zwykle prześmiewczo. W każdym razie to go nie obchodziło [może tylko trochę] — tego oto poniedziałkowego południa miał zapomnieć na wieki o Louise Gillis.

       — Charlie! — Omal nie dostał zawału, a zaraz później napadu wściekłości, gdy blondwłosy zbudowany nastolatek wysunął się nagle zza ściany. — Jak miło cię widzieć, stary. — Wyszczerzył się w swym z natury szalonym uśmiechu.

       Quentin przygryzł mocno wargę. Od zawsze miał wrażenie, że każdy się z niego naśmiewa, lecz teraz mając przed sobą Metana Walonego Hawkingsa, był tego bardziej niż pewien. Wpierw odbija mu laskę, a teraz udaje wielkiego przyjaciela. To ci dopiero żartowniś.

        — Spier...

        — Co tam masz w koszyczku? — Jego twarz w moment przybrała zaciekawiony wyraz. Czasem Metan Hawkings budził w innych wrażenie małego uroczego dziecka.

        Wyciągnął rękę, aby go dotknąć, lecz brunet odepchnął chłopaka. Blondyn uniósł głowę i uśmiechnął się przy tym szeroko.

       — Myślałem, że święconka. — A następnie poczuł, iż właśnie naszła pora na opowiedzenie historii życia. — Święconka musi być pyszna. Choć totalnie nie rozróżniam smaków, wszystko mogłoby być równie metalem. — Zamyślił się, wydymając usta. — Moi rodzice to ateiści, a szkoda, bo zawsze chciałem być wierzący. No wiesz... dla święconki. — Mówił, mącąc rozmarzonym wzrokiem po szkolnym suficie.

       Quentin zmarszczył brwi. Totalny wariat, przeszło mu przez myśl. Bo przecież jeśli wiara miała funkcjonować na jakiejkolwiek zasadzie, to na pewno nie ze względu na świąteczne jedzenie. Jednak niewinność na twarzy Metana sugerowała, że nawet nie zdawał sobie z tego sprawy i można mu tak sporą głupotę w pewnym stopniu wybaczyć.

    — Będę kradł dzieciakom żarcie na długiej przerwie. — Zmienił temat Charles, uśmiechając przy tym szczeniacko i wyniośle. — Głupi pierwszoroczni. — Prychnął obłudnie.

      Metan przechylił głowę, a jego twarz przybrała zamyślony wyraz.

       — Nie boisz się, że znów wylądujesz w koszu? — spytał całkowicie szczerze, na co Quentin ponownie przygryzł wkurzony wargę. — Co jeśli dostaniesz wstrząsu mózgu? — Co zdziwiło i rozwścieczyło bAd bOya, blondyn wygląd na naprawdę zmartwionego. A przecież mieli być wrogami! Czy tak szybko zapomniał, że to przez jego durną gębę Charles został rzucony przez szkolną piękność? — Albo tego no ten... udaru? Choć udar to chyba od słońca, co nie? Ej, Charlie, a myślisz, że można dostać udaru w nocy? Bo przecież księżyc odbija światło słońca, więc...

        Lecz ten go nie słuchał. Spoliczkował Hawkingsa z myślą, że oni żyją właśnie na podobnej zasadzie. Metan jest słońcem, a Charles tylko jego cieniem — księżycem, którego nikt nie widzi, bo wszyscy przecież nocą śpią.

       — Ale super! — Blondwłosy chwycił się za policzek, a ciemne oczy zrobiły jakby ciemniejsze, na co Quentin poczuł dyskomfort. Być może świeciły od ekscytacji, a być może faktycznie coś było z nim zdecydowanie nie tak. — Jeszcze raz, jeszcze raz! Ból jest tak emocjonujący!

        Dopiero, gdy bad boy wyminął go z niepokojem wymalowanym na twarzy, że jego Louise ma mieć z kimś takim do czynienia, Metan odwrócił się i krzyknął tak, aby kolega usłyszał:

        — Ej, Charlie! — Złożył ręce tak, aby zrobić z nich megafon. — A ten zarost to tak specjalnie czy co?!

     I w tym samym momencie dotarło do Quentina.
    
      Zapomniał się ogolić.

      ° 

       W takich momentach czuł się bardzo niezręcznie — facet, którego obiecał sobie nie znosić, właśnie ratował mu tyłek.

         — Mija nas wiedza o kulturze — mruknął znudzony, kiedy Metan wbił nieco spóźniony do męskiej łazienki. W ręku dzierżył zieloną maszynkę do golenia, którą zakupił wcześniej w przydrożnym kiosku. Niestety wyszło tak, że zagadał się zbytnio ze sklepikarką, którą uważał za swoją pokrewną duszę i przyszedł dopiero po przerwie.

      Chłopak przystanął i zmarszczył jasne brwi.

       — Mamy coś takiego?

      — Od początku liceum. — Wziął od niego maszynkę oraz wywrócił przy tym zielonymi oczętami. — Przespałeś cały WOK czy jak? 

        Wzruszył ramionami, a po chwili całkowicie zapomniał, o czym rozmawiają, więc zmienił temat.

     — A wy będziecie się całować? — spytał, kiedy tamten zaczął swoje zabiegi pielęgnacyjne. Quentin spojrzał w odbiciu lustra na Metana i uniósł brew. Przez chwilę zastanawiał się, czy dobrze zrobił wtajemniczając Hawkingsa w swoje ran de vu z Violet. Po prostu tego nie przemyślał. Był pewien, że jeśli opowie o tym chłopakowi Louise, ta być może się dowie i choć trochę poczuje zazdrość. — Bo wiesz... nie żebyś śmierdział czy coś...

       — Zamkniesz się? — warknął.

    Jednak mimo wszystko blondyn uśmiechnął się, chyba najszerzej jak potrafił i odparł ze stoickim spokojem, do którego był przyzwyczajony, gdy akurat nie dostawał nagłych ataków śmiechu.

     — O dziwo pani sklepikarka powiedziała do mnie to samo, Charlie, naprawdę! — Wyglądał na radosnego i wcale nie przeszło mu przez myśl, że może być w mniemaniu innych ludzi upierdliwy. — Jest moją bratnią duszą. Bo wiesz, zawsze gdy z nią rozmawiam, jest niesamowicie cicho! Daje mi szansę do wygadania się. Złota kobieta. — Pokręcił nostalgicznie głową z wymalowanym na twarzy uśmiechem, a Quentin, choć starał się udawać, że go nie słucha, faktycznie skupiał się częściowo na jego słowach. I stwierdził, że nie wie, co laski widzą w tak nieinteligentnym chłopaku jak Hawkings. Bo jeśli pociągał je jego szalony uśmiech, to musiały niezwykle naoglądać się durnych thrillerów o popapranych szaleńcach. — A gdy dziś powiedziała, abym na litość boską stulił tę cholerną jadaczkę, zacząłem się śmiać!

       Czemu mnie to nie dziwi, pomyślał, goląc dwudniowego kopra. Zapewne śmiałbyś się i podczas krztuszenia czy zakopywania martwego pupila.

     — Zastanawiam się, czy ta pani naprawdę jest zrobiona ze złota! — kontynuował, oparłszy o framugę drzwi. — Musi mieć wyjątkowo złote serce, no i częściowo srebrzyste włosy. Czy to możliwe, że jest stężeniem pierwiastków chemicznych Ag i...

     Charles przewrócił oczami. Był to chyba już jego nawyk, którego nie wykorzystywał tylko w pobliżu rodziców. Jednak fakt, powoli miał dość tego potrzepanego bożyszcza nastolatek i bożyszcza jego najukochańszej Louise Gillis. Nie myśl o niej, teraz liczy się tylko Ruda, próbował odwrócić jakoś myśli od swojej złotowłosej śliczności.

       — Weź, idź już. Poradzę sobie bez twojej rozgadanej paszczy. — Machnął wolną ręką. — Oddam ci hajs jutro.

      Mimika Metana wyrażała zdziwienie. 

     — Hajs? — Przekrzywił głowę. — Jaki hajs?

     — Pieniądze.

     Chłopak roześmiał się głupawo. 

     — Ach, tak! — Poklepał się aż po kolanie, gdyż tak był rozbawiony. — Ten japoński to taki trudny język!

    Charles zignorował ten jakże logiczny komentarz. Tłumaczenie, że hajs to slang, a nie język, mijało się z celem. 

     — Wracaj na wiedzę o kulturze — pogonił go, byle mieć z głowy tego wariata.

     Jednak ten wariat w odpowiedzi zmarszczył mocno brwi i spojrzał pytająco na kumpla zacinającego się dosłownie w tej samej chwili maszynką.

    — Mamy coś takiego?

° 🌹 °


  WOK na Fazowszu był prędzej wiedzą o komedii, a nie kulturze. Bo nie dość, że nauczycielka nie umiała uczyć, to tym bardziej nigdy nie miała prawdopodobnie do czynienia z młodzieżą [o ile sama nią kiedykolwiek była]. Huk, jaki wypełniał klasę, przyprawiłby nawet niedosłyszącego o palpitacje serca, a łzy na twarzy kobiety poruszyły nawet najbardziej wredną osobę. Purple, mimo wszystko, nie zwracała uwagi na otaczający ją świat, a wpatrywała w okno z większym zaangażowaniem niż rozmową z kimkolwiek czy w ogóle chęcią do życia. A przyczynił się do tego chłopak siedzący na parapecie... na parapecie prawdziwym, lecz siedzący w jej wyobraźni.


         — Masz prawie siedemnastkę na karku, a wymyślasz sobie przyjaciół. — Prowadziła rozmowę w swojej głowie z blondynem, o dziwo, przypominającym Metana Hawkingsa. — I jeszcze dajesz im wygląd swojego byłego.

         — Nieprawda, bo ty jesteś wątły. — Oparła brodę na otwartej dłoni i wypuściła mocniej powietrze. Nauczycielka właśnie próbowała uspokoić Flima, lecz na marne. — I masz na imię Ania.

         Oburzył się. 

        — NO WŁAŚNIE TOTALNIE NIE ROZUMIEM, JAK MOŻNA TAK NAZWAĆ MĘŻCZYZNĘ! — wykrzyczał na cały regulator. — NAWET PSA BYM TAK NIE NAZWAŁ, A CO DOPIERO CZŁOWIEKA!

       — Przypomnę, że nie istniejesz.

      Zapanowała w jej głowie nostalgiczna cisza potwierdzająca komikę jej słów. Tak, Purple miała naprawdę bujne życie towarzyskie — przyjaciela Anię Boy [wYmYśLoNeGo], dwie porypane przyjaciółki, które skrycie shippowała ze sobą i dziwną relację z biologiczną rodziną przez jeden nieszczęśliwy wypadek. Czasem miała nadzieję, że to wszystko naprawdę okaże się tylko jej zbyt wybujałą wyobraźnią i obudzi pewnego razu w wielkiej rezydencji Quentinów. Lecz nie — to działo się, o zgrozo, naprawdę, oprócz jedynego miłego aspektu czyli Ani Boya. 

     — Przynajmniej po tym, jak pocisnęłaś Loudera, przestali brać cię za morderczynię — pocieszył[a] ją [się]. 

       I w tym samym momencie poczuła szarpnięcie za włosy. 

        — Te morderczyni. — Usłyszała za sobą skrzek Hoppera. — Dlaczego się uśmiechasz sama do siebie? Masz jakieś problemy?

     Okej, z wyjątkiem jego, przymknęła oczy ze znużenia.

      — Tak — rzuciła przez ramię. — Dotknąłeś moich włosów. Zarazisz się.

      Widziała już oczami wyobraźni, jak chłopak otrzepuje błyskawicznie rękę, krzywi się przy tym, a przy okazji wydaje z siebie pisk, którego już nie musi sobie wyobrażać, gdyż był dla niej słyszalny. Oczywiście tylko dla niej i pobliskich osób, gdyż w liczebnej klasie panował taki huk, iż mało kto się interesował tymi z ostatnich ławek. Pani krzyczała co chwila Philipie Louderze, na litość, błagam, uspokój się! Albo Metanie Hawkingsie, nie dość, że się spóźniłeś, to jeszcze jak głupi wkładasz palce do gniazdka! Na Boga, przecież sobie krzywdę zrobisz! I z czego ty się, dziecko drogie, śmiejesz?

        Tak, właśnie wyglądało porypane życie na Fazowszu. Ale to był dopiero początek wszystkiego.

° 🌹 °

         — Uważaj. — Charles ściskał ostrożnie dłoń Violet podczas długiej przerwy, za to ta udawała, że robi to z totalną niechęcią. — Sufit jest wyjątkowo nisko, a ty za to jesteś wyjątkowo wysoka.

         — Inteligencja i wzrost u mnie współgrają — odparła żartobliwie, a następnie zmarszczyła brwi. Pomijając już fakt, że specjalnie tego dnia ubrała najładniejszą swoją fioletową bluzeczkę, lecz ku rozpaczy już zdążyła się spocić zaledwie po pięciu lekcjach. — Boże, Quentin, strych! Ależ romantycznie. — Skrzywiła się.

        Zbył tę przemiłą uwagę milczeniem, choć znał swą obrażalską naturę.
      Usiedli na niebezpiecznie skrzypiącej podłodze, wpierw uważając, by nie obić sobie głów o sufit, za to Charles postawił między nimi swój koszyk.

        — Okradłeś dzieciaki? — Uniosła brew i uśmiechnęła cwaniacko. — A może mamusia przygotowała? — Chwyciła momentalnie za koszyk oraz odsłoniła chustę, nie pytając o zgodę. Jej oczy na moment zabłysły z radości na widok świeżo pachnącego jedzenia.

        Charles wykonał swój ulubiony tik nerwowy — przygryzienie wargi — i poczuł, że właśnie tymi słowami wzbudzi kontrowersję...

      — Sam... sam to przygotowałem. — Podrapał się nerwowo po karku, a następnie wbił wzrok w podłogę. Był pewien, że zaraz usłyszy wredny śmiech Violet, bo przecież bAd bOyE nie interesują się gotowaniem.

      — Serio? — Parsknęła, choć w głębi duszy czuła, że się z niej nabija. 

      — Ta. Chciałem iść do gastronoma — mruknął, odgarniając ciemne włosy do tyłu.

        Prychnęła.

      — Zadziwiające. — Choć wyglądało, jakby kpiła, w rzeczywistości naprawdę była zaskoczona. — Charles Quentin, mały kucharzyk, ależ uroczo. 

         A następnie chwyciła za kanapkę z koszyka i wgryzła się w nią z apetytem. Oprócz bycia uroczym kucharzykiem, chłopak faktycznie wiedział jak poderwać Rudą. Przysłowie przez żołądek do serca sprawdzało się w tym przypadku idealnie.

      — Już nawet nie nabijam się z tego, bo wiem, że nie jesteś bad boyem — kontynuowała z pełną buzią. Przełknęła. — Ale w takim razie zapytam, czemu nie poszedłeś do tego pedalskie... do gastronoma?

      Violet czasami mówiła zbyt szybko. Jakby jej słowa były szybsze niż myśl — czy aby na pewno to nikogo nie zaboli? Z jej ust wylatywało wszystko, co myślała w przeciągu sekundy. Zdarzało się, że miała to gdzieś, ale częściej zdarzało się, że tego żałowała. Tym bardziej w takiej chwili, gdy siedziała na zimnym szkolnym strychu przy chłopaku, którego jej zdaniem mogłaby pokochać.

    — Pedalskiego? — burknął obrażony, lecz po chwili pokręcił głową, jakby z nie do wierzeniem. — Rodzice. — Jak widać darował jej ten, prawdopodobnie tysięczny, występek. — Zapłacili nauczycielom, abym tutaj był. Ponoć w ten sposób osiągnę karierę sportową.

   — Na Fazowszu? — To było faktycznie logiczne pytanie. Fazowsze były tak małą wsią, aż trudno pomyśleć, że mógłby się ktoś na nim wybić w uczciwy sposób.

  — Moi kuzyni dali radę. — Wzruszył ramionami.

  — Bo czitowali, Quentin. 

     Mimowolnie zaśmiał się lekko, lecz w moment spoważniał. Mówienie, że ktoś dorobił się bogactwa poprzez oszustwa to naprawdę głupota. Są ludzie, którzy naprawdę potrafią sobie na to zapracować i taka jest prawda, jednak w przypadku rodziców Charlesa nie do końca to prawdą było. Istnieją też ludzie nieuczciwi. 

  — Cała wieś o tym mówi? — Ściszył głos.

     Wzięła do rąk soczek pomarańczowy i wzruszyła ramionami.

  — Nie interesuje mnie to zbytnio — skłamała. Od zawsze lubiła słuchać wszystkiego, co wiązało się choć w małej mierze z nim. A wszystko zaczęło się, kiedy Edward Jej Były Hopper zaproponował randkę podczas meczu. Wtedy ujrzała Charlesa na boisku i wydawał się stokroć inny niżeli w szkole. Bardziej uśmiechnięty oraz delikatny. Uśmiechał się do swojej drużyny, a przeciwników klepał po plecach, nawet gdy musiał odebrać z godnością przegraną. Nie był aż tak obrażalski...

       I wtedy Violet poczuła coś dziwnego. Jakby go rozumiała. Cały czas grał kogoś innego po to, aby budzić respekt. Być może maskował jakiś ból? A kiedy ściągał maskę, wyglądał tak niezwykle pięknie. Nic dziwnego, że uczucie do Edwarda wypaliło się szybko. Nigdy go nie kochała, nigdy nie dostrzegała w nim tak dużego piękna jak w tamtym momencie w Charlesie.         
    Odłożyła soczek na podłogę.

     — Czytasz coś? — spytała.

      Rozpogodził się wnet. Skinął głową.

   — Czasami instrukcję obsługi piekarnika.

     Wybuchnęli śmiechem, a kiedy zamilkli na moment, Violet nie kryła już uśmiechu, a jej twarz okalały pojedyncze pasma rudych włosów. 

  — Moglibyśmy już nigdy nie udawać — szepnęła, a on stwierdził chyba to samo, bo policzki pokryły mu dwa przeurocze rumieńce. — I jeść każdego dnia tak dobre żarcie. — Skinęła głową na koszyk.

  — Czy ty właśnie pochwaliłaś moje jedzenie? — Uśmiechnął się dumnie, za to ta zaśmiała lekko.

 — Nie no w życiu, Quentin. Wcale nie wyjadłam całej zawartości, kretynie.

° 🌹 °

       

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro