II. Groźby młodej Mulligan.
Domek na drzewie, przy zwyczajnym domu Lauren, był zdecydowanie ulubionym miejscem trzech przyjaciółek z Fazowsza. Choć powoli się rozwalał, tym bardziej, gdy siedziało w nim tyle kilosów naraz — to tylko w nim Purple parzyła najlepszą kawę, Lauren tworzyła swoje mini roboty, a Violet rzucała nożami w przyklejone do ścian zdjęcia Edwarda. Tylko tam zapach paliwa wydawał się tak majestatyczny, a skrzypienie desek nieprzerażające.
— To kochasz tego Charlesa czy nie? — Lauren siedziała przy stoliku, nie odrywając wzroku od swojej konstrukcji. Wierciła w te i we wte śrubokrętem od piętnastu minut, a nadal nie czuła się usatysfakcjonowana.
Purple popijała natomiast zimną już kawę z fioletowego kubka w kwiatki, notując coś w swoim kwiecistym notatniku. Jednak nawet skupiona na swoich pasjach — chlaniu kofeiny i opisywaniu znaczeń lilii, róż i takich tam — dostrzegła zmianę w zachowaniu farbowanej Smith. Była rozproszona i podekscytowana faktem, że ich niezależna Rudzia mogła się zakochać.
— Pocałuj mnie w dupę — mruknęła, przyklejając nowe zdjęcie Edwarda do ściany.
— Dorysuj mu jeszcze wąsy — rzuciła Purple, a widząc uśmiechniętą twarz Violet, również lekko się rozpogodziła.
— To zamierzałam zrobić, emosie.— Chwyciła za czarny mazak i odkręciła zakrętkę zębami.
Lauren nadal była w swoim robotycznym świecie — trochę jak na fazie [w końcu mieszkała na Fazowszu] kręciła dalej śrubokrętem w rytm lecących w tle Beatelsów.
— I nos świni. — Mimo wszystko dołączyła się do zabawy przyjaciółek. Purple ryknęła trochę zbyt głośnym, jak na siebie, śmiechem, za to Violet odsłoniła swoje arcydzieło.
Rzuciła mazak w kąt domku, trafiając przez przypadek w radio, przez co Beatelsi zawiesili się na moment.
— Jak zniszczysz kasetę, to odkupujesz — mruknęła brunetka, wracając do pisania. — Zakosiłam bratu.
— Który twój brat słucha Beatelsów? — Lauren zmarszczyła brwi.
Para, która zaadoptowała małą Purple, przy okazji miała pięciu synów — trzech starszych i dwóch młodszych od niej. Jednak żadnego z nich nie miała ma myśli. No to się wkopałam.
— Adam — skłamała. Wyszło jej to całkiem przekonywująco, w końcu była doświadczona w kłamaniu jak z nut.
— Tsa. — Violet jadła właśnie ohydne paluszki cebulowe. — Od zawsze wydawał się gejowaty.
Wybacz Adam, pomyślała. Może i go nie lubiła, bo był przemądrzały jak cholera, jednak psucie mu reputacji przy własnych przyjaciółkach nie wydawało się również zbyt dojrzałe.
Zapanowała cisza — no prawie, bo w tle nadal śpiewał zbugowany John Lennon. Dopiero po chwili odezwała się Lauren, jakby była w transie.
— Roboty mają większe uczucia niż ludzie.
Przyjaciółki spojrzały po sobie niepewnie. Purple uderzyła otwartą dłonią złotowłosą w twarz. Ta otrzepała się lekko i uśmiechnęła głupiutko:
— Co się dzieje?
— Sprowadzam cię na ziemię — oznajmiła emo hipiska, wracając do picia kawy.
Violet postanowiła włączyć się do rozmowy. Przynajmniej tyle, że zeszły z tematyki jej uczuć romantycznych, o których nie miała kompletnej ochoty rozmawiać.
— Nie żeby coś Lauren, ale czasem twoje zainteresowania mnie przerażają — odparła, naostrzając energicznie swoje noże. — Powinnaś wyjść do ludzi. Nie wiem, znaleźć sobie chłopaka. Może z kimś się przespać jak prawilna licealistka... ale nie budować roboty, no błagam, mamy XXI wiek, a nie XXXV.
A następnie rzuciła nożem w zdjęcie Edwarda, idealnie celując w jego nos.
— Właśnie rzucasz nożami w zdjęcia swojego byłego. — Zauważyła Purple. Bo jej zdaniem, jeśli ktoś miał mówić o normalności, to na pewno nie rudowłosa Mulligan.
— W ciebie też mogę rzucić, skoro tak ładnie prosisz.
Purple patrzyła na nią z poker facem, za to Violet uśmiechnęła się przekornie. Smith zachichotała na ten widok.
— Naprawdę się na was nie gniewam. — Przyłożyła dłoń do ust, aby stłumić śmiech. — Ani na zołzowatość Violet, ani na wiecznie wywalone Purple.
Mówiła swym delikatnym głosikiem — delikatnym niczym Delikatesy Centrum.
Spojrzały po sobie. Ruda na Czarną, Czarna na Rudą, a między nimi pojawiła się oczywista więź. Posłały do siebie wrednawe uśmieszki, a Purple pierwsza zeskoczyła ze stołka, ignorując już ścinającą się kasetę Charlesa. Najwyżej mnie zabije...
— Słyszałam, Violetko moja kochana. — Zarzuciła jej rękę na szyję. Dziewczyna odłożyła w końcu swoje noże i również zaczęła siorbać chłodną już kawę z fioletowego kubka w kotki. — Że godzina...
Spojrzała na zepsuty zegar, który zamiast wskazywać w pół do osiemnastej, wykazywał godzinę trzecią nad ranem.
— ...trzecia nad ranem — kontynuowała, uśmiechając się półgłębkiem. — To idealny moment do dissowania Lauren Kowalskiej*
Mulligan uśmiechnęła się wrednie.
— Doprawdy? — Udała niemiłosiernie zdziwioną. A następnie oparła łokieć o ramię przyjaciółki. — Lauren, twoje włosy przypominają mi musztardę. — Odłożyła kubek, wylewając trochę chłodnego naparu na jakieś kolorowe czasopisma. — A ten odrost na środku głowy. — Cmoknęła. — Pierwsza klasa, bitch.
Wtórował im radosny śmiech dissowanej. W końcu oderwała się od swoich robotów i poczuła niezmożone wzruszenie — tak bardzo kochała te dwie upierdliwe laski, aż nie potrafiła wyobrazić sobie życia bez nich. Zapewne cały czas tworzyłaby jakieś chore wynalazki, siedząc samotnie w domku na drzewie.
Nim się obie oglądnęły, przytuliła je mocno, dziękując Bogu za takie, a nie inne przyjaciółki.
— Kocham was — wydusiła, czując łzy w oczach.
— Nienawidzę was. — Choć Purple starała się brzmieć obojętnie, jej serce biło niezwykle szybko. Są wspaniałe.
— Spierdzielajcie, wieśniary — rzuciła Violet swoim baddasowym tonem, lecz mimo wszystko głos zadrżał jej niebezpiecznie. Policzek przyciskała do złocistych włosów Lauren, czując przy tym zapach jej malinowego szamponu.
° 💜 °
Wyobraźcie sobie spokojną lekcję z panem Jeffersonem — otóż lekcje historii, którą zawsze opowiadał swoim znużonym tonem z dziwnie przymrużonymi oczętami. Tak też było i tym razem, i o ile Purple popierała jego chęci do życia [czytać: żadne], to o tyle nie popierała nauczania historii. Nie dlatego, że przeszłość jest nieważna czy coś, po prostu była pewna, że takie opowiadanie o Holocauście może zainspirować jakiegoś idiotę na miarę Flima do stworzenia własnego obozu zagłady.
— Witaj, panienko Purple. — Usłyszała za sobą i starała się rozmyć myśli, w których rozstrzeliwiwuje z plastikowego karabinu Edwarda Hoppera. — Jak tam twoje mOrDeRcZe sumienie?
Spojrzała na pana Jeffersona, który chyba na moment uciął sobie niezłą drzemkę.
— Wspaniale — odparła, nie odrywając wzroku od śpiącego historyka. Już dawno stracił panowanie nad klasą, co poskutkowało szybującymi w powietrzu kulkami papieru. — Właśnie planuję nowe morderstwo.
— Och, doprawdy? — W jego głosie pobrzmiewała kpina. — Czyjeż to tym razem?
— Twoje.
Stanowczy ton głosu nakazał milczeć blondynowi. Chyba się trochę zląkł, na co morderczyni, omal nie parsknęła — absurdalne rzeczy są dla niego bardziej rzeczywiste niż faktycznie te realne.
— Nie wiem, jak moja Violetka skarb, może się z tobą przyjaźnić. — Dziewczyna przewróciła zielonymi oczętami na to aktorskie westchnięcie. — Jesteś złem wcie...
Purple odwróciła się chaotycznie w jego stronę. Edward odskoczył na ten gest.
— Dam ci małą radę. — Zniżyła głos, a ten spojrzał na nią z obawą. — Jeśli ktoś cię nie kocha, to daj sobie siana. Po prostu. — Wyprostowała się i spojrzała w jasne oczy chłopaka. Był zbity z tropu.
— Panienko Purple. — Próbował ukryć zaskoczenie. — Ależ przecież Violet Mulligan nadal mnie kocha.
— W snach, zryty nieudaczniku. — Nawet nie zauważyli, kiedy rudowłosa przykucnęła przy ławce Purple. — Planujemy cię wysadzić w kosmos.
— Ty planujesz — dodała druga, patrząc na swoje piękne, obgryzione paznokcie. Chyba czas obgryźć je mocniej.
— Ale ty udostępniłaś mi swoich ludzi. — Improwizowanie zawsze wychodziło im bajecznie. Jak każdy nastolatek, kłamiący jak z nut o swoim życiu, były niesamowitymi aktorkami.
— Bo sama nie dałabyś sobie rady.
Edward uniósł brew i próbował nawet parsknąć dumnie, jednak zamiast tego zabrzmiał godnie na miano źrebiaka.
— Oj, dziewczyny, dziewczyny. — Zawsze radosna i potulna Lauren zaczęła się śmiać. — Stop agresji wobec ludzi. — Zażartowała.
W oczach całego świata młoda Smith wydawała się najbardziej uroczą i bezbronną dziewczyną na Ziemi i zapewne w kosmosie, zważając na to, że w kosmosie nikt nie mieszka.
— Dajcie mu spokój, ale to już. — Uśmiechała się serdecznie.
I choć dziewczyny kochały ją niezmiernie, czasem irytowała je ta nadzwyczajna grzeczność.
— Nic mu nie robimy przecież — wywinęła się Violet, odpakowywując drożdżówkę z serem. Purple spojrzała ponownie na Jeffersona, który zaczął już pochrapiwać. — Ja mogę dopiero zacząć.
— Całować mnie — rzucił.
Purple omal nie zadławiła się śmiechem, przez moment nawet żałowała, że tak się nie stało. Za to Lauren rozszerzyła śliczne oczęta, przysłaniając roześmiane usta ręką. Popatrzyły po sobie i zaraz roześmiałyby się mocniej, gdyby nie Violet.
— Udusiłabym cię teraz, Edwardzie Jestem Idiotą Hopperze — odparła o dziwo spokojnie, przeżuwając leniwie drożdżówkę. — Ale wtedy cały mój plan poszedłby się jebać, a nakupiłam już dynamitów za całe kieszonkowe.
I w tym samym czasie rozbrzmiał po rozwydrzonej klasie monotonny głos:
— Rok 1942 Wielka Wojna Ojczyźniana.
° 💜 °
Droga Ruda Bitcho — Violet Mulligan — to nie tak, że mi na tobie zależy czy coś w tym stylu, w życiu bym tak nie pomyślał, jednak myślę, że miło... czyli zajebiście, bo jestem bad boyem, byłoby spędzić jutro razem długą przerwę.
Jeśli chcesz, znaczy nie przyjmuję sprzeciwu, ale nie zmuszam
Q.
Uśmiechnęła się cynicznie i zatrzasnęła swoją półkę z liścikiem.
— Naprawdę nie masz co robić, biedaczku? — rzuciła wrednie. Charles stał dosłownie metr od niej, opierając się o rząd półek.
Odwzajemnił sarkastyczny uśmiech.
— Jakbyś zapomniała, pochodzę z najbogatszej rodziny. — Odgarnął gąszcz czarnych włosów do tyłu. — Adwokaci i te sprawy.
— Gówno mnie to obchodzi, Quentin. — Odwróciła się, aby odejść do sklepiku szkolnego po jakieś dobre jedzenie. Jednak mimo wszystko robiła to o wiele flegmatyczniej niż zwykle, byle zdążył ją jeszcze zatrzymać.
— Hej! — krzyknął za nią.
Cel osiągnięty, byczys.
Stała odwrócona do niego plecami, chowając uśmiech za kosmykami rudych włosów. Za nic w życiu, żadne skarby świata [tak, nawet za nowy zestaw noży], nie pokazałaby, że naprawdę zależy jej na tym chłopaku. Chłopaku o ciemnych niczym smoła włosach, kręcących się pod wpływem wilgoci, i pistacjowych głębokich oczach, z których dało się wyczytać każdą emocje — bo otóż to one zdradzały wnętrze Charlesa Quentina i fakt, że wcale nie był aż taki bAd, jakby chciał być.
— To co? — Jego głos zabrzmiał jakoś ostrożniej. Na moment stracił swoją agresywną otoczkę. — Chciałabyś...
— Szukasz zatkania dziury w sercu? — mruknęła trochę poważniej.
— Bo jeśli tak, to ja ci zaraz zrobię dziurę, ale w głowie. Pistoletem mojego ojca.
Zapanowała cisza. Przez chwilę miała wrażenie, że wszystko popsuła, w końcu chłopak z natury był bardzo obrażalski. Jednak, ku zaskoczeniu, usłyszała za sobą śmiech.
— Rozwalasz mnie, Mulligan — parsknął arogancko. Choć w prawdzie wspomnienie o nagłym rozstaniu z Louise oraz Metanie, dla którego go zostawiła, nie wydawało się ani trochę optymistyczne.
Westchnęła, odwróciła się na pięcie i położyła dłonie na biodrach, przekrzywiając lekko głowę.
— Ok. Spotykamy się jutro na długiej przerwie. — A następnie odwróciła się z powrotem i skierowała w stronę drzwi. — I radzę się nie spóźnić, bo nie będzie śmiesznie.
— Grozisz mi?
— Owszem.
Charles uniósł lekko kącik ust.
Ta ruda dziewczyna naprawdę mu imponowała. Może zatkanie dziury w sercu wcale nie było aż tak złym pomysłem?
*Lauren Kowalska — Smith w przetłumaczeniu na język polski to nazwisko kowalska, kowalski.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro