Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

~ 5 ~

•••

Niepewnym krokiem szłam w kierunku swojego biura, po drodze pozdrawiając kilku pracowników departamentu.

Kiedy otworzyłam główne biuro z ulgą dostrzegłam, że drzwi od gabinetu Tezeusza są zamknięte. Nie chcąc zwracać na siebie uwagi postanowiłam zaszyć się w swoim biurze na resztę dnia.

Chwyciłam plik papierów ze stolika, gdy nagle drzwi za mną stanęły otworem.

– Cześć, Marisol – powiedział niepewnie Tezeusz kładąc dwie grube książki na biurku.

– Dzień dobry – odparłam sucho i już miałam zamknąć za sobą drzwi, kiedy nagle Tezeusz przytrzymał je swoim butem.

– Poczekaj – poprosił cicho.

Nie miałam najmniejszej ochoty na rozmowy, tym bardziej z nim, toteż rzekłam chłodno:

– Mam dużo roboty, Panie Scamander.

Tezeusz zmarszczył brwi na te słowa i nieco odsunął się od drzwi.

– Marisol, wysłuchaj mnie proszę...

– Przykro mi ale nie mam czasu.

Starałam zachowywać się profesjonalnie, jednakże jego sama obecność działała na mnie jak płachta na byka.

– Nie traktuj mnie jakbyśmy się nigdy nie znali! – powiedział z wyrzutem Tezeusz.

– Słucham!? – zapytałam wściekle zapominając o profesjonalizmie – Jak śmiesz tak mówić!?

– Mary, proszę... – mężczyzna uniósł dłonie w geście rozejmu, jednak ani mi się śniło zapomnieć o tym co zrobił i powiedział.

– Jak śmiesz zachowywać się jakby nic się nie stało! Po tym co zrobiłeś... Zachowałeś się jak skończony kretyn! A ja głupia wierzyłam w każde twoje słowo. Wszystko co mówiłeś było jednym, wielkim kłamstwem.

– Nic z tego co mówiłem nie było kłamstwem! – Tezeusz również zaczął tracić cierpliwość, ponieważ znacznie podwyższył ton – Dlaczego nie możesz wysłuchać tego co mam ci do powiedzenia?

– Miałeś na to wiele lat! – krzyknęłam z wyrzutem – Teraz już za późno. Nic już nie zmieni faktu, że tobą gardzę.

– Zniknęłaś na tyle lat, nawet nie dałaś mi szansy by się usprawiedliwić. Jess nie chciała mi powiedzieć dokąd wyjechałaś...

– Nie mieszaj w to mojej siostry. Sam sobie jesteś winien.

– Na Merlina, Marisol, posłuchaj mnie...

Nagle naszą kłótnie przerwało pukanie do drzwi.

Oboje spojrzeliśmy w tamtą stronę, kiedy do biura weszła Leta Lestrange.

Na jej widok musiałam się bardzo wysilić, by nie wyciągnąć swojej różdżki i nie wywalić ich obojgu za drzwi.

– Przeszkadzam w czymś? – zapytała Leta podchodząc do Tezeusza, który aż poczerwieniał ze złości.

– Ależ skąd... – odparł mężczyzna siląc się na swobodny ton – Rozmawialiśmy właśnie o nadchodzącej robocie.

Leta Lestrange zmierzyła mnie czujnym wzrokiem po czym spojrzała mi prosto w twarz. Miałam wrażenie, iż doskonale zdaje sobie sprawę z mojej i Tezeusza przeszłości.

Posłała mi ostrzegawcze spojrzenie po czym zwróciła się do Tezeusza a jej mina diametralnie złagodniała.

– Wpadłam zapytać czy nie wybrałbyś się ze mną na lunch, kochanie? – zapytała posyłając swojemu narzeczonemu przesłodzony uśmiech.

Nie będąc pewna swojego wybuchowego temperamentu postanowiłam zostawić ich samych.

Zatrzasnęłam za sobą drzwi od biura po czym usiadłam na fotel i zakryłam twarz w dłoniach.

– Merlinie, dopomóż... – szepnęłam próbując opanować drżenie dłoni.

– Co to ma znaczyć? - usłyszałam jak Leta wysyczała owe pytanie.

– Nic takiego – odparł Tezeusz – Przykro mi ale jestem teraz bardzo zajęty.

– Wcale na takiego nie wyglądałeś...

Nie chcąc już więcej słuchać ich parszywych głosów, wyjęłam swoją różdżkę i celując nią w drzwi szepnęłam:

– Sillencio.

Nastała cisza.

•••

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro