Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział 9.


Bentley Company należało do tej czołówki amerykańskich firm, w których sama nazwa sprawiała, że w oczach rozmówcy, tuż po wypowiedzeniu nazwy, nieoczekiwanie zyskiwałeś szacunek. 

Elizabeth, to pewne, była wdzięczna, że może tutaj pracować, chociażby na marnym stanowisku sekretarki, tudzież asystentki młodego Bentleya. Patrząc na tutejsze standardy, kobieta odnosiła również wrażenie, że ten rodzaj profesji, nie zgadzający się z jej kwalifikacjami, mógł doprowadzić do niechęci innych pracowników.

Jej przełożony był energicznym, młodym mężczyzną, który doskonale zdawał sobie sprawę, w jaki sposób wykorzystać swój magnetyzm tak, aby oczarować kobiety lub wzbudzić respekt wśród innych mężczyzn. 

Z kimkolwiek Elizabeth nie rozmawiała, czuła, że Aron William Bentley cieszy się powszechnym uznaniem. 

Wbrew wszystkiemu, nie mogła tego zrozumieć. 

Praca w tak poważanej firmie, wyróżniała ją na tle innych młodych prawników. Z nostalgią myślała jednak o dawnym stanowisku w małej kancelarii poczciwego Andrew. 

Być może biuro pana Michels'a nie było tak znane, ale młoda kobieta czuła się tam lepiej, nie wystawiona na zawiść innych pracowników. W dawnym biurze unosiła się atmosfera życzliwości, którą starano się okazywać na każdym kroku. 

Tymczasem korporacja Bentley Company była całkowitym przeciwieństwem. W środku było tłoczno, korytarze tętniły życiem, a za każdym rogiem toczyły się zacięte rozmowy, podczas których komentowano styl ubioru sekretarki z niższego piętra lub ostatnią kłótnię między przełożonymi. 

Elizabeth starała się unikać konfrontacji z innymi, dlatego rozsądnie lub nie, rezygnowała z lunchu, wybierając pracę. Jednakże cały szereg zawirowań z pracodawcą, doprowadził ją do bezsenności, a co za tym idzie - kolejnego zaspania, które do tej pory, zdarzało się u niej naprawdę rzadko.

Ellie nie zdążyła zjeść tego ranka śniadania, być może, zignorowałaby też palącą potrzebę skonsumowania posiłku, ale nasilające się burczenie brzucha, nie pozwoliło jej zapomnieć o głodzie. 

Tak więc z ociąganiem chwyciła za torebkę, zamknęła wszystkie programy, w których pracowała, a dokumenty zapisała w odpowiednich folderach. 

Nie wiedziała, czy Aron jest w swoim gabinecie. Po ostatnim incydencie, który wyprowadził ją z równowagi, obiecała sobie, że w tamtym kierunku będzie spoglądać tylko wtedy, kiedy będzie to absolutnie konieczne.

I choć nigdy nie mogła pochwalić się silną wolą, tym razem było inaczej. Przyrzekała sobie, że nie złamie tego postanowienia, choćby miało się palić. 

Kierując się w stronę windy, z trudem utrzymywała głowę w górze, na znak swojej pewności siebie, która w zawodzie prawników była ważna, jeśli nie najważniejsza. Mimo wszystko, nie umiała pozostać obojętną na oceniające spojrzenia, które towarzyszyły jej na każdym kroku. 

Zachodziła w głowę, co było ich przyczyną.

Prawdę mówiąc, myślała o tym także wtedy, gdy przekraczała próg bufetu i choć jeszcze przed chwilą była głodna, teraz wybrała jedynie kanapkę, na którą i tak nie miała ochoty. Nie umiała jednak odmówić starszej kobiecie za ladą, która jako jedna z nielicznych, uśmiechała się do niej prawdziwie i szczerze. 

Odwracając się na pięcie, Elizabeth poczuła się jak w liceum. Wtedy ostatni raz zmagała się z problemem zapełnionych boksów, które, w rzeczywistości, były wyznacznikiem przynależności do określonych grup społecznych.

Z trudem odetchnęła, gdy w tłumie zauważyła rękę uniesioną w górę. Panna Foster przyjrzała się, dzięki temu, dostrzegając szeroko uśmiechniętą Sophie. 

Ulga jaką poczuła, tylko potwierdziła siłę jej niepewności. Szybkim krokiem podeszła do upatrzonego stolika i ciężko, bez krzty jakiejkolwiek gracji, upadła na krzesło naprzeciwko wesołej kobiety. 

- Nawet nie wiesz jak się cieszę, że cię widzę - wysapała Elizabeth. 

- Daj spokój. - Blondynka jedynie machnęła dłonią, odgarniając włosy za plecy. - Widzę, że dbasz o linię - beztrosko zmieniła temat, spoglądając to na kanapkę Ellie, to na olbrzymią porcję frytek i czegoś zielonego na swoim talerzu. - Och, to moja największa słabość - frytki ze szpinakiem - wyjaśniła, widząc zdziwioną minę panny Foster. 

Elizabeth jedynie się roześmiała, wdzięczna za pozytywną energię, którą emanowała jej rozmówczyni. Doprawdy, była to zaskakująca, ale niezwykle miła zmiana w zachowaniu współpracowników. 

- Obiecałaś, że wyjdziemy gdzieś na kawę. Tymczasem mija drugi tydzień, odkąd tu pracujesz, a po tobie ani widu, ani słychu - Sophie wyrzuciła z wyrzutem. 

- Zamiast kawy mamy jedzenie, a to zawsze jest przyjemniejsze, prawda? - Roześmiała się Elizabeth, spostrzegając, że blondynka z recepcji wcale nie należy do kobiet, które nadmiernie dbają o dietę. 

- Rzeczywiście - potwierdziła jej słowa lekkim skinieniem, przeżuwając kolejną frytkę. - Ale , ale! Jak praca? Ostatnio nie miałaś jeszcze o czym opowiadać, ale teraz... Czy młody Bentley mocno daje ci w kość? - zapytała konspiracyjnym szeptem, nachylając się w jej stronę. 

Panna Foster z zażenowaniem spuściła głowę. Nie wiedziała o czym może opowiadać. Prawdę mówiąc, do tej pory jej praca nie miała nic wspólnego z zawodem prawnika, segregowała jedynie dokumentację, umawiała beneficjentów na spotkania, a co męczyło ją najbardziej, użerała się z porywczym szefem. Przez ponad dziesięć dni pracy w Bentley Company, przez jej gabinet, przewinęło się dwa razy tyle kobiet, odprowadzanych przez troskliwego kochanka zza ściany. 

I choć na początku, magnetyzm Arona w nieznacznym stopniu działał również na nią, za co wciąż pluła sobie w brodę, w tej chwili, wzbudzał w niej jedynie obrzydzenie. 

- Nie jest tak źle - skłamała gładko. - Jedyne na co mogę narzekać to zachowanie innych pracowników. Wiesz, wcześniej pracowałam u Michels'a, to na skrzyżowaniu Alei Piątej i...

- Pracowałaś u Andrew? - przerwała blondynka. 

- Tak, znasz go? - zdziwiła się Ellie. Wiedziała, że kancelaria staruszka utrzymywała się na dobrym poziomie, ale do tej pory sądziła, że pracownikom Bentley Company, nie obiła się o uszy, chociażby wzmianka o tamtym miejscu.

Jednakże Sophie ponownie lekceważąco machnęła dłonią, uśmiechając się przy tym niezręcznie. 

- Mój tata ma wiele wspólnego z tym biznesem. Czasem, nawet nieświadomie, kojarzę różne kancelarie z miasta i wplatam je w rozmowę. A gdy ktoś wspomni o nich to wiesz, czuję się trochę jak w domu. Serio, moi rodzice często o tym gadają. Nieważne. - Roześmiała się w końcu, może odrobinę zbyt nerwowo. - Nie przejmuj się tymi harpiami. - Dyskretnie omiotła tłum, dając do zrozumiana kogo tak naprawdę ma na myśli. - Są zazdrośni, bo to oni chcieliby być na twoim miejscu. 

- Nie rozumiem.

- Och, daj spokój. Praca przy Aronie to nie lada chrapka. Jest całkiem przystojny, dużo zarabia, jest wysportowany, odrobinę niebezpieczny, ciężko go usidlić. Wiesz, taki casanova. Ale sama wiesz jak to działa na kobiety. Gdy tylko na horyzoncie pojawi się taki zły chłopiec, od razu za wiele sobie wyobrażają, myśląc, że sprowadzą go na dobrą drogę. Ale nie z nim te numery. Skurczybyk wie, jak nieustannie wylewać na siebie kubeł zimnej wody. 

Panna Foster słuchała tego ze stale rosnącym zaintrygowaniem i odrobinę przyspieszonym biciem serca. Chciała krzyczeć, że nie chce słuchać żadnych historii o przełożonym, wytłumaczyć, że w najmniejszym stopniu ją to nie interesuje. 

Ale nie potrafiła. 

- Dobrze się znacie? - zagadnęła wbrew sobie.

Obserwowała twarz blondynki z równym zaangażowaniem i ponownie miała wrażenie, że przemknął po niej jakiś dziwny grymas. Jednakże wrażenie to minęło tak szybko, jak tylko się pojawiło. 

- Można tak powiedzieć. Nasi rodzice są... dobrymi znajomymi - dokończyła z wahaniem. - Wiesz, mój tata interesuje się prawem - przypomniała niepewnie, wzruszając ramionami oraz zapychając buzię kolejnymi frytkami. - Co sądzisz o Aronie? Czy na ciebie również działa jego magnetyzm? - Uniosła w górę palce, pokazując w powietrzu znak cudzysłowu.

Ellie zaczęła kręcić się na krześle, odczuwając chęć ucieczki. 

- To znaczy... Bentley Junior jest przystojny, ale... - odchrząknęła. - Zapytam wprost, dobrze? Tylko błagam, niech to zostanie między nami. - Nie była pewna, czy powinna zaufać drobnej blondynce z naprzeciwka, ale kotłujące się w niej emocje, zaczynały ją dusić. - Widziałam dziwne rzeczy do tej pory. Mam na myśli te kobiety i to co z nimi robi syn pana Williama. Czy naprawdę nikt się tym nie przejmuje? - wypaliła. - To takie frustrujące! I obrzydliwe. - Wyrzuciła ręce w górę, na znak swojego zdegustowania. 

Cierpliwie czekała na odpowiedź Sophie, ale nie dane jej było ją usłyszeć. Ktoś przysiadł na krześle obok niej, stawiając tackę z jedzeniem na drewnianym stoliku. 

- Sophie, ile razy ci mówiłem, że powinnaś pamiętać o zamykaniu drzwi? Ja rozumiem, że masz duszę artystki, ale naprawdę, nie marzę o tym, aby ktoś mnie okradł. - Głos mężczyzny był tak dobrze znany, Elizabeth nie miała problemu z rozpoznaniem go. 

Zdziwiona i prawdę mówiąc, coraz bardziej zaniepokojona, spojrzała na blondynkę, która w tej chwili walczyła z rumieńcami. 

- Możemy o tym porozmawiać później? Jestem pewna, ze Anne dopilnowała wszystkiego pod moją nieobecność. Jak zwykle przejmuje się pan aż zanadto, panie Bentley - dokończyła, patrząc na Elizabeth z niemym błaganiem.

Ale panna Foster, nawet gdyby chciała, nie wiedziała jak może pomóc swojej nowej znajomej. Bliski kontakt z ciałem przełożonego, mieszał jej w głowie. Obrzydzenie znowu dawało o sobie znać, ale coś kazało jej zostać na miejscu i udawać, że jest osobą opanowaną. 

- Jaka znowu Anne? Co ty znowu wymyśliłaś, co? I dlaczego mówisz do mnie per Bentley? To nie jest śmieszne, zabawne też nie. - Spostrzegając jednak grymas kobiety, mężczyzna dostrzegł w końcu obecność drugiej osoby. - Och, nie zauważyłem, że masz koleżankę - powiedział tylko, wbijając widelec w kawałek czegoś czerwonego w swojej sałatce. - Możesz już iść. Nie nauczono cię, że nie podsłuchuje się prywatnych rozmów? - warknął do Elizabeth, zirytowany jej niedomyślnością. Syknął, gdy noga blondynki spotkała go pod stołem. - Nie kop mnie - wycharczał, gromiąc ją spojrzeniem. 

- Masz na imię Elizabeth, prawda? - zwróciła się do panny Foster roztargniona Sophie. - Przepraszam, że pytam tak wprost, ale mam nie lada kłopot z zapamiętywaniem imion. 

Słowa blondynki w końcu zwróciły uwagę Arona do tego stopnia, że zdecydował się spojrzeć na kobietę siedzącą tuż obok niego. Pochłanianie jedzenia oraz zbyt wielka duma, tudzież skrajna arogancja, doprowadziły do tego, że do tej pory nie zwrócił najmniejszej uwagi na osobę obok.  

Gdy naprawił swój błąd, zdziwił się do tego stopnia, że najpierw zadławił się kawałkiem kurczaka, czym prędzej, sięgając po szklankę wody. Gdy doprowadził się do porządku, nadal był zdziwiony. 

- Panna Foster.

- Pan Bentley. - Elizabeth skinęła jedynie głową, po raz pierwszy, witając się tego dnia ze swoim pracodawcą. 

Nie miała odwagi spojrzeć w ciemne oczy, więc uparcie wlepiała wzrok w kanapkę, która przed nią leżała. 

- Powinnam chyba już iść. - Odchrząknęła w końcu, mając dosyć napiętej atmosfery, unoszącej się w powietrzu. - Zdzwonimy się, dobrze? - Zwróciła się do Sophie, ignorując całkowicie obecność mężczyzny. 

- Skąd będę miała twój numer? - spytała rozsądnie blondynka.

- Wyślę mailem do recepcji. Możemy się tak umówić? - zaproponowała Ellie, pakując do torebki przedmioty, które wcześniej rozrzuciła po stole. 

Aron patrzył na jej poczynania z niemałym zainteresowaniem. Był zbulwersowany zachowaniem kobiety, towarzyszącej Sophie. Po pierwsze, nie mógł zrozumieć, dlaczego uparcie udaje, że go nie widzi.

Przez cały czas obserwował ją, licząc na to, że w końcu zwróci jej uwagę. Gdy to mu się nie udało, zadzwonił po Kitty. Długo nad tym myślał, dochodząc do wniosku, że może niewinne zażyłości z kolejną kobietą, ponownie wybiją Ellie z równowagi. 

Jednak nic takiego się nie stało. Zamiast tego, panna Foster uparcie wlepiała wzrok w komputer, co rusz, poprawiając na nosie okulary. 

Aron posunął się w końcu do ostateczności, na chwilę zapominając o swojej dumie. Odwiedzając gabinet swojej pracownicy, odbierając od niej dokumenty, które sama powinna do niego przynieść, został obdarzonym niebieskim spojrzeniem tylko dwa razy. Było to tak krótkie doświadczenie, że nadal czuł niedosyt. 

- Rzeczywiście, przerwa na lunch się już kończy, panno Foster. - Wymownie spojrzał na zegarek, odrobinę naginając prawdę. - Bentley Company jest otwarte na potrzeby pracowników, ale praca asystentki, w dodatku mojej, to trochę inny rodzaj zajęcia. Na tym stanowisku powinno wykazywać się chęcią do pracy, której niestety u pani nie widzę. W obowiązkach, które dziś pani powierzyłem jest również segregacja dokumentów. Radzę się z tym wyrobić w ciągu godziny. Później zaplanowałem spotkanie zarządu. Spisze pani raport.

Obserwując, z każdą chwilą coraz bardziej nerwowe ruchy kobiety, mógł sobie pogratulować tej zdolności wyprowadzania ludzi z równowagi. Nie chciał przyznać, że w skrytości, podziwia jej cierpliwość, względem bzdurnych zadań, które jej powierzał. 

Czuł jednak rosnącą irytację, gdy panna Foster znosiła jego zachcianki, nawet ich nie komentując. Prawdę mówiąc, jedyne ożywienie w jej zachowaniu widział tylko wtedy, gdy całował Sussane na biurku, zupełnie tak,  jakby jutra miało nie być. 

- Jestem prawnikiem, nie sekretarką. - Pannie Foster puściły w końcu nerwy, co potwierdziło gwałtowne wrzucanie przedmiotów do torebki. 

- Słucham? - Aron zadał pytanie z niedowierzaniem. 

Dopiero teraz, wściekły wzrok pracownicy, w pełni, skupił się na nim.

- To co pan słyszał - wysyczała. - Mogę znosić naprawdę wiele. Pańską gburowatość, niestosowne uwagi, a tym bardziej, nieprofesjonalne zachowaniu w miejscu pracy! Ale wydaje mi się, że każdemu pracownikowi należy się szacunek. Tak się składa, że z wykształcenia jestem prawnikiem, zrobiłam aplikację, a z moimi doskonałymi wynikami, mógł się pan zapoznać przy czytaniu mojego CV. Wiem, że pracuję teraz na okres próbny, ale wydaje mi się, że segregowanie papierków lub parzenie kawy, którą, w dodatku, muszę przynosić do pańskiego gabinetu w określonych godzinach, dalece wykracza poza zakres moich obowiązków. - Panna Foster wyrzucała to wszystko w twarz swojego przełożonego, na chwilę zapominając o konsekwencjach. 

- A mi się wydaje, że powinna to pani zrobić, jeśli chce pani dożyć kolejnej wypłaty - uciął krótko, przybierając na twarz sztuczny uśmiech. 

- Wszystko załatwia pan szantażem? - zaatakowała wściekle kobieta, chwytając za torebkę. 

- Tylko tak można zyskać szacunek innych. - Aron wzruszył ramionami, ponownie, odzyskując zainteresowanie posiłkiem. 

- Czy nigdy nie pomyślał pan, że to właśnie szacunkiem można zdobyć czyjąś przyjaźń i uznanie? - spytała panna na pożegnanie.  

Jeszcze chwilę obserwował oddalającą się sylwetkę kobiety, która, to pewne, intrygowała go coraz bardziej. 

Jej kolejna uwaga tylko utwierdziła go w przekonaniu, że była idealistką, która nic nie wie o życiu i kiedyś, w przyszłości, dalekiej lub nie, przekona się, że wszystkie szlachetne poglądy są jedynie fikcją. 

- Co ci strzeliło do głowy, żeby tresować ją jak psa? - Głos Sophie ociekał wściekłością. 

Przewrócił jedynie oczami, odrobinę się rozluźniając. Solidarność jajników od zawsze go śmieszyła. 

W takich chwilach jak ta, kobiety nawzajem broniły się niczym lwice, ale gdy zaczynały się przyjaźnić, nawzajem obrzucały siebie błotem.

- Daj spokój, zasłużyła sobie. Pozwala sobie na zbyt wiele...

- Czy ty siebie słyszysz? - Blondynka wyrzuciła ręce do góry. - Ellie zasłużyła na Arona-buca, bo słusznie zauważyła, że ma inne kwalifikacje? Puknij ty się w czoło.

- Nie mów do mnie takim tonem - wycharczał w końcu, patrząc na nią groźnie. 

Jednakże blondynka się tym nie przejęła. 

- Bo co? Duży i władczy Aron się na mnie obrazi? Pójdzie na skargę do ojca? A może rozpłacze się w poduszkę? - Wyliczała niezrażona. Widząc nietęgą minę mężczyzny, przywołała się do porządku. - Aronie, otrząśnij się w końcu. - Złapała go za dłoń. -  Rozumiem, że masz uraz po Emily, ale zrób coś z tym, co dzieje się z twoim sercem. Jesteś dupkiem dla każdego. Przywołaj się do porządku, w przeciwnym wypadku, wszystkie wartościowe kobiety, uciekną jak najdalej od ciebie. - Po chwili dodała: - Przepraszam cię, ale musisz wiedzieć, że zamierzam zaprzyjaźnić się z Ellie. Mam już dosyć tego, że wszyscy patrzą na mnie przez pryzmat ciebie. 

- Świetnie, przyjaźń z tą kobietą tylko może mi pomóc. Musisz się dowiedzieć o niej jak najwięcej, dobrze? Chcę znać każdą jej słabość.

Sophie patrzyła na niego z rozczarowaniem. 

- Nie zamierzam dla ciebie szpiegować. Naprawdę potrzebuję przyjaciela. Żeńskiego - uściśliła, widząc jak mężczyzna otwiera buzię. - A teraz wybacz, wracam do pracy. 

- Jeśli ty tego nie zrobisz, dobrze wiesz, że dowiem się tego wszystkiego sam. Mam od tego ludzi. - Aron patrzył na nią tym stalowym spojrzeniem, które sprawiało, że na ogół, ludzie nie potrafili mu odmówić. 

- Rób, co chcesz. - Niewzruszona Sophie chwyciła w dłonie pustą już tackę. - Ale ja umywam od tego ręce. Naprawdę ją polubiłam, William też i jestem pewna, że Carmen również byłaby jej przyjaciółką. Dlatego, tym bardziej, nie rozumiem twojego szaleńczego zachowania. Do zobaczenia później - rzuciła na odchodne.




Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro