Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział 3.


W wieczornym półmroku, kiedy słońce powoli chyliło się ku zachodowi, z niewielkim pakunkiem pod ręką, Elizabeth przemierzała ulice wielkiego, tętniącego życiem miasta. 

Była zdziwiona tym, jak bardzo przez jeden dzień, mógł zmienić się jej humor. Od wesołego, gdy podczas wstawania opatuliły ją pierwsze promyki słońca, przez zdenerwowanie, kiedy zdała sobie sprawę, że niechybnie spóźni się do pracy, poprzez dziwne poruszenie w trakcie rozmowy z nieznajomym mężczyzną, aż po smutek i rozczarowanie, gdy dotarło do niej, że naprawdę wyrzucili ją z pracy.

Była zła na siebie, ponieważ kusząca fizjognomia nieznajomego aż za dobrze zapadła jej w pamięć. Musiała przyznać, choć bardzo niechętnie, że jeszcze rano, podczas zawiłej rozmowy z przechodniem, padła w sidła jego uroku. Od ponad dziesięciu lat była całkowicie sama i ze wstydem musiała przyznać, że jedynym chłopakiem jakim mogła się pochwalić był Billy Jones - jej kolega ze szkolnej ławki. Do dzisiaj nie wiedziała, czy chłopak był w niej naprawdę zakochany, czy jedynie udawał swoje uczucie przez wzgląd na jej wiedzę, a co za tym idzie, lepsze oceny. Jak to się działo, że nauczyciele patrzyli na niego przychylniej, gdy zaczął przedstawiać się jako jej chłopak?

Wracając do jakiegoś tam Arona, porannego absztyfikanta, wstydziła się tego z jaką radością, na ów spotkanie, zareagowały jej uśpione hormony. Całe szczęście, że nieznajomy potraktował ją tak, a nie inaczej. Teraz całkowicie jej już przeszedł i jedyne, co czuła na myśl o delikwencie, była wszechogarniająca niechęć...

W takich stresowych i traumatycznych sytuacjach mogła pomóc tylko gorąca czekolada. Dobrze się składało - Ellie posiadała swoją ulubioną, przytulną kawiarenkę, znajdującą się przecznicę dalej od - nie tak starej jeszcze - pracy. 

Panna Foster była pewna, że nawet przy zamkniętych oczach i losowym wybieraniu zamówienia, nie zawiodłaby się. Serwowane dania zawsze były aromatyczne i smaczne, a kto raz ich wypróbował, z pewnością, miał ochotę wrócić po więcej. 

Podobnego zdania była śmietanka towarzyska - w godzinach popołudniowych aż roiło się tu od zamożnych biznesmenów. 

Całe szczęście, wieczorem Ellie mogła liczyć na względny spokój. A to, jak wiadomo, było niezbędne do oczyszczenia uciążliwych myśli i poprawy nastroju.

Często odwiedzała ów kawiarenkę, o wdzięcznej nazwie "Cavablanca". Nazwa przywodziła jej na myśl marokańskie miasto oraz egzotyczne przygody. Obsługa znała ją niemal tak dobrze, jak ona sama to miejsce. 

Zaraz po przekroczeniu progu zamieniła kilka zdań z Tomem - miłym i niezwykle uczynnym barmanem, niewiele starszym od niej. Zamówiła gorącą czekoladę i kawałek jej ulubionej szarlotki z cynamonem i korzystając ze sposobności, poskarżyła się na nieudolną sytuację życiową. 

Elizabeth nie należała do osób, które skrzętnie zatajają swoje problemy. Niezwykle silna więź z rodziną, nauczyła ją, że o wszelakich zmartwieniach lepiej mówić od razu, nim będzie za późno. Taka lekcja od życia stała się uciążliwym skutkiem ubocznym.

Zajęła "swój" stolik tuż pod oknem, z dala od wścibskim spojrzeń innych klientów. Względna cisza i spokój sprzyjały obserwacji śpieszących się przechodniów.

Już po chwili z apetytem pałaszowała swoje zamówienie, rozkoszując się przecudnym, według niej, posmakiem cynamonu. 

Jednakże, drobna przyjemność, nie pomogła jej w odwróceniu uwagi od porannych wydarzeń. Kiedy ochłonęła, a emocje z niej opadły, zaczęła pluć sobie w brodę za te niewybredne komentarze w odniesieniu do Bentley'a, jak go nazwał pan Michels. 

Może gdyby się opanowała, nadal byłaby szczęśliwą pracownicą w jego biurze, z perspektywą awansu? 

Kto wie. Jednakże czasu nie można cofnąć...

Spokój, sprzyjający jej ponurym rozmyślaniom, został zaburzony przez jednego z klientów lokalu. Starszy mężczyzna, z siwymi już włosami, niewątpliwe po sześćdziesiątce, zwrócił uwagę Ellie. Dyskretnie odwróciła się przez ramię i spostrzegła, że rozmawiając przez telefon, coraz głośniej upomina swego rozmówcę. 

Elizabeth pomyślała nawet o tym, że powinna go upomnieć. Była bardziej, niż pewna, że nie tylko ona odwiedziła "Cavablancę" w celu drobnej kontemplacji. Jednakże kolejne słowa intrygującego mężczyzny dostatecznie zwróciły jej uwagę:

- Ostrzegam cię - powiedział szorstko, acz uprzejmie. - Jeśli nie znajdziesz adwokata na czas to wylecisz. Friedrich to gruba ryba i nie możemy sobie pozwolić na brak profesjonalizmu. - Zaczekał chwilę, dając czas na odpowiedź po drugiej stronie. - Dobrze - westchnął, kończąc najwyraźniej konwersację. - Trzymam cię za słowo. Do zobaczenia.

To moja szansa, pomyślała.

Szybko dopiła swoją kawę i wygładzając skromną, ale elegancką spódnicę, ruszyła nieznajomemu naprzeciw.

- Przepraszam? - zaczepiła go niezręcznie, nie wiedząc jak powinna kontynuować tę rozmowę. - Nazywam się Elizabeth Foster i... - Czy powinnam skłamać? - Ja... - Wykonywana przez nią profesja zmusiła ją jednak do powiedzenia prawdy. - Usłyszałam trochę z pańskiej rozmowy i... Tak się składa, że szukam właśnie pracy. Może mogłabym panu pomóc? - wypaliła bez tchu, podejmując decyzję o wzięciu się w garść. 

Mężczyzna spojrzał na nią zmęczonym wzrokiem. Nie zaszczycił jej uśmiechem ani innym przyjaźniejszym symptomem.

- Dziecko, nie zrozum mnie źle - zaczął dyplomatycznie. - Gdybym szukał ludzi do pracy na ulicy, bądź - Tu wykonał powolny ruch ręką, zataczając niewidzialne kółko. -...tutaj, już dawno wyleciałbym z torbami. Rynek prawniczy wymaga ode mnie profesjonalizmu . - Spojrzał na nią krytycznie. - Jesteś jeszcze młoda, nie masz doświadczenia. A my, potrzebujemy wykwalifikowanej kadry, która wygrałaby nawet najtrudniejszą sprawę - zakończył dobitnie, tym samym, ucinając tlącą się w kobiecie nadzieję.

Ellie jednak tak łatwo się nie poddawała. Karierę zdobyła ciężką pracą i niewątpliwym uporem. Odtąd każde inne zadanie w życiu pokonywała tymi samymi sposobami. Spojrzała na niego błagalnie, choć za nic w życiu nie lubiła się dopraszać.

- Proszę - wykrztusiła to słowo niemrawo. - Co panu szkodzi dać mi szansę?

Raz kozie śmierć, pomyślała. Już po chwili zaczęła opowiadać mężczyźnie o wszystkim - o stracie pracy przez nieuprzejmość pewnego gbura i o całej rozmowie odbytej z nieznajomym. 

Wiedziała, że jej zachowanie nie jest profesjonalne, ale zgodnie z przysłowiem - tonący brzytwy się chwyta. Tak się składało, że sytuacja materialna jej rodziny była bardziej, niż tonąca.

Zauważyła przy tym, że podstarzały mężczyzna, siedzący naprzeciwko, dziwnie się poruszył jej opowieścią. Chwilami śmiesznie drgały mu wąsy jakby jej życie do reszty go rozbawiało. Już chciała go upomnieć, gdyby nie ten błysk w jego oczach. Intuicja Ellie nigdy nie zawodziła, ale w tym momencie, absurdalne wydawało się jej przeświadczenie, że mężczyzna doskonale wie o czym mówi. 

Napomknęła też coś o opłakanej sytuacji rodzinnej, choć tutaj większość informacji zataiła dla siebie. Nie przywykła do tego, aby rozpowiadać obcym ludziom o tak prywatnych sprawach. 

Kończąc, zdała sobie sprawę jak zbawienne skutki może sprawić zwykłe wygadanie się drugiej osobie. Już nie wyklinała tak bardzo poznanego rano biznesmena. Czuła rozdrażnienie i gorycz, to pewne, ale nie chęć zaszkodzenia mu.

- Dobrze, Elizabeth. - Nareszcie mogła powiedzieć, że podstarzały mężczyzna spojrzał na nią przychylniej. - Skąd mogę mieć pewność, że sobie poradzisz? Gdzie wcześniej pracowałaś? - zainteresował się.

Panna Foster nieznacznie odetchnęła. Pytanie było dobrą wiadomością - jej rozmówca dostrzegł w niej potencjalnego kandydata na pracownika. Ponadto jej miejsce pracy również należało do bardziej prestiżowych. Z radością zajęła miejsce naprzeciw niego. 

- Do dzisiaj, proszę pana - Nie zapomniała przy tym o zwykłych uprzejmościach. - ... to znaczy do czasu, gdy nie spotkałam tego idioty... - Oblała się rumieńcem, gdy zdała sobie sprawę ze swojej gafy. - To znaczy, do czasu, gdy nie spotkałam, tego pożal się Boże dziwaka Bentley'a... - Tu wąsy jej rozmówcy zatrzęsły się nieznacznie. - Pracowałam u pana Michels'a. Kojarzy pan? Firma nazywa się... - Nie dane było jej skończyć.

- Andrew Michels, tak? - Upewnił się. Gdy Ellie twierdząco pokiwała głową, z uśmiechem dodał: - To mój najlepszy przyjaciel.

Elizabeth od razu poprawił się humor. Była pewna, że jej pracodawca nie mógł obdarzyć przyjaźnią kogoś wyniosłego i egoistycznego.

- Naprawdę?! - wykrzyknęła przy tym z euforią. - Ach, Andrew Michels to dobry człowiek... Ma trzy piękne córki, niestety, synów jeszcze nie poznałam, ale jego wnuczka, Liz, jest taka kochana i słodka! - Rozgadała się. - A żona pana Michels'a jest bardzo miła, prawda? Chyba pan nie zaprzeczy? Robi najlepszy pudding na świecie! - Westchnęła rozmarzona.

- Nie, nie zaprzeczę - zgodził się rozbawiony .

Jego przytaknięcie tylko zachęciło Elizabeth do dalszej pogawędki.

- Och, wracając do pana pytania. Musi pan wiedzieć, że niecałe pół roku temu ukończyłam prawo na uniwersytecie oksfordzkim. Rodzice odkładali na tę uczelnię chyba całą wieczność, a może i kilka dni dłużej. Ale postanowiłam, że pomogę im w spłacaniu rat, więc najpierw znalazłam pracę, a później zdobyłam w końcu to stypendium. A później ukończyłam studia z wyróżnieniem, będąc tym samym najlepszą studentką - dodała poufałym szeptem, ale też, nie ukrywając dumy. - Ach, co to były za czasy...

- Z tego co mówiłaś, było to niecałe półtorej roku temu - zauważył z rozbawieniem jej rozmówca. Spojrzał przy tym na zegarek, zauważając, że jeśli posiedzi z tą drobną kobietą chwilę dłużej, spóźni się na kolejne spotkanie. W przypływie dobroduszności, oznajmił: - Dobrze, dam ci szansę, ale... - Przerwał mu radosny pisk Elizabeth i przez krótką chwilę zaczął się zastanawiać, czy dobrze robi. Uciszył ją machnięciem ręki. - Mam pewne warunki.

Entuzjazm panny Foster odrobinę stracił na sile, choć nie dawała po sobie poznać, jaka konsternacja nią zawładnęła.

- Jakie? - zapytała od niechcenia.

Mina jej zrzedła, gdy posiwiały mężczyzna wyjął ze swojej skórzanej, czarnej aktówki opasłe, grube tomisko.

Przesuwając księgę w jej stronę, zaczął wyjaśniać:

- To przykładowe kazusy do rozwiązania. Wszystkich przypadków jest około czterystu. Daję ci, no, powiedzmy, ze dwa dni. Jeśli rozwiążesz je wszystkie, prześlij pod ten adres mejlowy. - Przesunął w jej stronę małą wizytówkę i wskazał odpowiednie miejsce palcem. - Zobaczę, czy rzeczywiście jesteś tak dobrze wykształcona jak twierdzisz. Jeśli wszystkie przypadki rozwiążesz dobrze, wyślę ci termin rozmowy kwalifikacyjnej, jeśli nie, nawet nie próbuj pokazywać mi się na oczy, jasne?

Mężczyzna powiedział to wszystko rzeczowych tonem, a jego głos był tak pewny, że nawet nie myślała o tym, aby mu się sprzeciwić. Niemniej jednak, jego profesjonalizm tylko zjednał jej sympatię.

- Tak jest - zasalutowała przy tym Ellie. Energicznie pokiwała głową, chowając księgę do swojego pudełka.

Przyglądał się jej jeszcze przez krótką chwilę, zastanawiając się nad tym, czy nie jest dla niej zbyt wymagający. Powtarzał sobie jednak, że nie może się ugiąć. Jego firma potrzebowała najlepszych pracowników. Wkrótce potem przypomniał sobie o poczciwym Andrew i szykując się do wyjścia, rzucił na odchodne:

- Powiedzmy, że masz prawo do jednego błędu. Jeśli ci się uda, nie zapomnij zabrać ze sobą referencji od pana Michels'a. Chętnie się dowiem jak zapatrywał się na twoją pracę.

Bez słowa pożegnania opuścił kawiarnię "Cavablanca", zostawiając Elizabeth sam na sam z jej ponurymi myślami.

Czasu było mało, a propozycja pracy nader kusząca.




Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro