Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział 10.

Przysłonięte przez ciemne chmury niebo, sprawiało wrażenie jak gdyby miało przygnieść przechodniów swoim ciężarem. Kłębiaste oraz ciężkie obłoki, z każdą sekundą, coraz bardziej napierały na ziemię, zwiastując nadchodzącą ulewę. Na domiar złego, co rusz zza tej kurtyny, wyzierały przebłyski, rzucające na ziemię złowrogie refleksy. Nadchodzącą burzę tylko o kilka minut wyprzedziła ulewa.

Panna Foster, wychodząc z Bentley Company, wyklinała w myślach pecha, który od niedawna ją prześladował. Młody przełożony wciąż nie szczędził na nieprzyzwoitych komentarzach, pracownicy, zwłaszcza płci pięknej, co rusz inicjowali słowne potyczki. 

Z nieba zaczęły skapywać pierwsze krople deszczu, tak duże i lodowate, że drobne ciało kobiety zadrżało od zimna. Elizabeth ciaśniej owinęła się szalikiem, naciągnęła na uszy wełnianą czapkę, nie przejmując się, że kompletnie nie pasuje do wysokich czarnych szpilek. 

Zresztą, tym razem pluła sobie w brodę za wybór obuwia. Od początku tygodnia bacznie obserwowała prognozę pogody, aby nacieszyć się ostatnimi cieplejszymi dniami. Mimo to, zignorowała symptomy, zwiastujące dzień, rodem z horroru.

W związku z tym albo była szalona, albo niewyobrażalnie głupia. W obecnej sytuacji modliła się jedynie o to, aby jak najszybciej dotrzeć na przystanek. 

Ulewa przysłaniała widok, miasto było wyludnione - przechodnie słusznie schronili się w pobliskich kawiarniach, aby przeczekać oberwanie chmury.

Ale panna Foster uparcie kroczyła naprzód, co rusz, poprawiając rozplątujący się szalik. Jedyne, co w tej chwili osładzało jej życie, była zbliżająca się wypłata. Prawdę mówiąc, czuła ją w koniuszkach palców, które na samą myśl, przyjemnie mrowiły z podekscytowania. 

Nie wiązało się to z egoistycznymi pobudkami, tudzież większymi zakupami. Panna Foster odkąd rozpoczęła pracować sama na siebie, w każdym miesiącu odsyłała pieniądze do rodzinnego domu. Powtarzała sobie, że o wiele bardziej przydadzą się rodzinie, aniżeli jej samej. 

Słodko-gorzkie rozmyślania przerwał odgłos klaksonu w pobliżu. Zamyślona kobieta podskoczyła, narażając się na zgubienie jednego kroku, który w ostatecznym rozrachunku zagroził poślizgnięciem. Odzyskując równowagę, panna Foster wygładziła klapy płaszcza, odwracając się przy tym przez ramię. 

Nic jednak nie zwróciło jej uwagi - przez ulicę mknęły samochody, niczym pojazdy widmo, wycieraczki zapalczywie poruszały się to w tę, to z powrotem, torując nową ścieżkę kroplom deszczu. Gdzieś w pobliżu czarne auto jechało odrobinę wolniej, wyróżniając się na tle reszty, ale mimo to, panna Foster postanowiła zignorować nieprzyjemne uczucie zakłopotania.

Samochód najbliżej niej, a także kierowca siedzący w środku, nie mogli mieć niczego wspólnego z nią samą. Kobieta nie zaznała w życiu luksusu, stąd właśnie tak wyglądający pojazd, z przyciemnianymi szybami oraz lśniącą karoserią, pomimo ulewnego deszczu, przekonały ją dostatecznie mocno, że klakson był zwykłym nieporozumieniem.

Bagatelizując całe zajście, panna Foster odwróciła się na pięcie, ruszając wprost w mrok zapadającego wieczoru. Minęła chwila, gdy spostrzegła oddalający się z każdą chwilą autobus. Kobieta z wściekłości zazgrzytała zębami, doskonale wiedząc, że następny wcale nie przyjedzie tak prędko.

Jakież było jej zdziwienie, gdy czarny samochód wyprzedził ją nieznacznie, zagradzając przejście. Przyśpieszonemu biciu serca, towarzyszył widok otwieranej szyby od strony kierowcy.

Panna Foster nie miała jednak czasu na ucieczkę. W tej chwili czuła się niczym oślepiona łania, która w chwili zagrożenia nadal stoi i, z truchlejącym od strachu ciałem, obserwuje poczynania oprawcy.

- Panno Foster. – Kierowca kiwnął nieznacznie głową, dając tym samym doskonałą sposobność do ujawnienia się. Aron William Bentley, siedząc w ciepłym, i przede wszystkim suchym samochodzie, mógł pochwalić się nienagannym wyglądem oraz niezbyt szczerym grymasem. – Proszę wsiadać.

Ludzki gest mężczyzny wprawił kobietę jedynie w jeszcze większą konsternację. Perspektywa szybszego dojazdu do domu była z pewnością kusząca, ale samo towarzystwo władczego mężczyzny już mniej.

- Proszę się pospieszyć – mruknął cicho, nie szczędząc jednak na stanowczym nacisku na wydane polecenie. – Zaraz rozpęta się tutaj prawdziwe piekło – dodał. Jakby na podkreślenie jego słów, zagrzmiało.

Panna Foster wzdrygnęła się z przestrachu. Pogoda tego popołudnia, obecna sytuacja, a także aparycja amanta, rodem z czeluści piekielnych, sprawiały, że włoski na jej ciele stawały dęba.

Niewiele myśląc, zrobiła krok naprzód, jakby przyzywana magnetyzmem delikwenta. Usatysfakcjonowany Aron opuścił wnętrze ciepłego samochodu, i pomimo nieprzyjemnego uczucia chłodu, które napawało go rozdrażnieniem, otworzył kobiecie drzwi. 

Nie zignorował przy tym opłakanego wyglądu panny Foster, rozmyślając, w jakim stanie pozostanie skórzana tapicerka, po przyjęciu tak dużej ilości wody z cieknącego płaszcza podwładnej.

Sprawnie włączył się do ruchu, podkręcając o kilka stopni ogrzewane, gdy tylko spostrzegł, że Elizabeth z zimna szczęka zębami.

- Dziękuję – wyszeptała kobieta, uparcie wpatrując się w szybę po prawej stronie, ignorując tym samym jego obecność.

Była wdzięczna za przejaw, krótką migawkę dobra, płynącego z jego zimnego serca. Ale fakt, że Bentley Junior po raz pierwszy zrobił coś, wykraczającego dalece poza dobry uczynek, napawał ją zdenerwowaniem, spowodowanym tym, że nie wiedziała w co takiego właściwie pogrywa mężczyzna.

- Drobiazg - mruknął raczej dla przekory, aniżeli dobrego wychowania. Spostrzegając skrępowanie pracownicy, nieoczekiwanie jego humor się poprawił. Dotychczas włączone radio teraz milczało jak zaklęte, podkreślając ciszę między nimi. - Niezbyt wygodne buty jak na taką pogodę - dogryzł, chcąc podtrzymać rozmowę, nie rezygnując przy tym z uszczypliwości. - Najwidoczniej nie jest pani tak przezorna jak do tej pory myślałem.

Elizabeth ze zdenerwowania przełknęła ślinę. Nie wiedziała, co ją podkusiło, aby godzić się na propozycję absztyfikanta. W tej chwili bardzo tego żałowała. 

Buńczuczną postawę przysłoniła wizja wypłaty - panna Foster zastanawiała się, czy jeśli wynajdzie jakiś kąśliwy komentarz, pensja magicznie zmaleje, umniejszona o premię. 

- No cóż, jest pan bardzo niestały w swoich opiniach. Jeszcze nie tak dawno temu, narzekał pan, że nie jestem wystarczająco elegancka jak na tak szanowaną firmę - przypomniała z przekorą. 

Bentley Junior, odprężony teraz znacznie bardziej, pozwolił sobie na cichy śmiech, który nawiasem mówiąc, zadziwił ich oboje. 

- To bardzo zaskakujące, że nagle stała się pani tak uległa względem mnie - mruknął z aprobatą, wprawiając Ellie w jeszcze większe zawstydzenie. - Mężczyźni lubią, gdy kobieta im się poddaje - wyrzucił w końcu, czekając na jej reakcję. 

On sam wierzył w to stwierdzenie całym sobą, ale doskonale zdawał sobie sprawę, że młodziutka panna Foster, idealistka w każdym calu, będzie wzburzona jego poglądami do granic możliwości. Przez ostatni miesiąc przekonał się, że tylko sporne tematy, rozwiązują kobiecie język, zamieniając ją samą w zaciętą wojowniczkę. 

Nie potrafił dłużej przed sobą ukrywać, że to oblicze pobudza go niewyobrażalnie mocno.

- Naprawdę tak pan uważa? - Podwładna raptownie odwróciła głowę od panoramy miasta i spojrzała na szefa z błyskiem drapieżności w oczach. 

Aron pogratulował sobie w duchu. Był dumny jak szybko ją rozpracował - wystarczyła jakaś kontrowersja między nimi, a panna Foster już połknęła haczyk. 

Jednakże, taki krok z jego strony wcale nie był bezpieczny w zaistniałych okolicznościach. Do tej pory ulubione, przez niego odkryte, oblicze panny Foster sprawiało, że w jego ciele powoli rodziło się, nieznane do tej pory, pożądanie. I tak już mała przestrzeń samochodu zmniejszyła się jeszcze bardziej.

Jego zmysły się wyostrzyły. Teraz słyszał przyspieszony oddech, spostrzegł kropelki deszczu na poskręcanych, brązowych puklach włosów Elizabeth oraz, co działało na niego najmocniej, poczuł woń, odrobinę wywietrzałych przez szalejącą wichurę, różanych perfum.

- Owszem - odpowiedział w końcu, ruszając do przodu, gdy tylko światło na skrzyżowaniu zmieniło się na zielone. - Ludzie, którzy nie są posłuszni doprowadzają jedynie do kłótni, które przynoszą przykre konsekwencje. Później prowokatorzy obrzucają innych winą za rezultaty swoich nieprzemyślanych poczynań. 

- Mówimy o kobietach - zauważyła cierpko panna Foster, zauważywszy, że Bentley Junior sprowadził sprawę do ogólników. - Naprawdę wierzy pan w to, że kobieta nie powinna mieć swojego zdania?

- Tylko w ten sposób można uchronić ją od złego.

Ellie spojrzała na niego niedowierzająco, wypatrzywszy jego poważną minę, roześmiała się w głos.

- Jest pan śmieszny - odpowiedziała jedynie. - Nie mogę uwierzyć w to, że w dwudziestym pierwszym wieku nadal istnieją tacy mężczyźni jak pan.

Aronowi nie spodobało się to stwierdzenie. Spojrzał na nią przelotnie, a pomiędzy jego ciemnymi brwiami utworzyła się pionowa zmarszczka. 

- Tacy, czyli jacy? - dociekł w końcu. 

- Tacy, tacy... pierwotni - wyrzuciła z siebie kobieta. Dostrzegając jego zadowoloną minę, czym prędzej pośpieszyła z wyjaśnieniem: - Według mnie każdy człowiek powinien mieć prawo do decydowania o samym sobie. To nie jest średniowiecze, aby kobiety traktować niczym zniewolone przedmioty. Proszę w końcu zaakceptować fakt, że płeć piękna jest o wiele silniejsza, niż wam, mężczyznom, się wydaje.

- Doprawdy, śmieszą mnie pani przekonania, ale to godne podziwu, że jeszcze w nie pani wierzy. Myślę, że w końcu nadejdzie taki moment, kiedy przekona się pani, że kobieta nie ma zbyt wiele do powiedzenia. 

- A co z dziećmi? Zakładając czysto teoretycznie, że zwiąże się pan kiedyś z jakąś kobietą, a owocem tej miłości będzie potomstwo... Czy również wtedy będzie traktował je pan jak maszyny do wykonywania poleceń? Będzie pan zwalczał wszelkim sposobem ich prawo do decydowania o samych sobie?

Pytanie kobiety wprawiło go w osłupienie. Jakiż trzeba mieć tupet, aby po niecałym miesiącu znajomości rozpoczynać rozmowę o dzieciach? Mimo to, Aron musiał przyznać sam przed sobą, że do tej pory jeszcze się nad tym nie zastanawiał.

- Dwie sprawy, panno Foster. Po pierwsze, nie istnieje coś takiego jak miłość. Po drugie, nie biorę nawet pod uwagę posiadania potomstwa. Prawdę mówiąc, uważam, że dzieci to bezczelne bachory, które na każdym kroku się wymądrzają, tym samym, igrając z ogniem. Dzieci to niepotrzebne ryzyko. Potencjalni konkurenci mogliby zrobić im krzywdę, chcąc manipulować moją osobą. A ja nie zwariowałem jeszcze do tego stopnia, aby doprowadzać do czyjejś śmierci. 

Kobieta pokręciła głową na znak swojego niedowierzania. 

- Widzi pan wszystko w tak ciemnych barwach, panie Bentley. Nie rozumiem tego. Czy swoją matkę traktuje pan właśnie w taki sposób? Domyślam się, że wiele dla pana znaczy. Zapewne jesteście do siebie podobni jak dwie krople wody. Pana Williama nie przypomina pan wcale.

Nieprzemyślane słowa pracownicy, były dla młodego mężczyzny niczym siarczyste uderzenie w policzek. 

- Rodzina, tęsknota, miłość i wszystkie inne idealistyczne wizje stosunków międzyludzkich to słabość, rozumie pani? - wycharczał w końcu. - I niech zapamięta pani sobie raz na zawsze. Z ludźmi pani pokroju, nie zamierzam rozmawiać o moim życiu prywatnym, a tym bardziej, o mojej rodzinie. 

Szalejące w nim uczucia, znalazły ujście w zwiększającej się, z każdą chwilą, prędkości. 

Panna Foster, boleśnie odczuła chłód, który wypromieniował z ciała przełożonego. Asekuracyjnie postanowiła nie odzywać się już wcale, nie chcąc narażać się na jego wściekłość. Miała takie postanowienie dopóty, dopóki nie spostrzegła, że absztyfikant skręca w nieznanym jej kierunku.

- Panie Bentley, jeśli to nie problem, mieszkam w przeciwnym kierunku...

- Zdaję sobie z tego sprawę, panno Foster. Za coś płacę moim pracownikom. Byłoby to karygodne niedopatrzenie, gdyby ochrona nie przejrzała pani życiorysu - odpowiedział oschle. - Jednak na ten wieczór mam już inne plany, a skoro nawinęła mi się pani po drodze, dobrodusznie zabiorę panią ze sobą.

Po dobrym humorze Arona nie było już śladu. Panna Foster zagryzła od środka policzki, nie chcąc palnąć żadnej głupoty. Mimo wszystko, z trudem przychodziło jej milczenie. Pokręcone zachowanie przełożonego, które, do tej pory, było dla niej pozbawione sensu, wprawiało ją w poczucie wszechogarniającego zagubienia. 

- Jest pan strasznym bucem - mruknęła pod nosem, nie spodziewając się, że gorzkie słowa dotrą do niepowołanych uszu. 

- Czy do swojego partnera też zwraca się pani w tak pozbawiony szacunku sposób? - wycharczał Aron. Skrajne zdenerwowanie zmusiło go do przejścia na bardziej dwuznaczne tematy. Tylko wtedy czuł się dostatecznie pewnie, mógł kontrolować sytuację. - Na przykład w łóżku. Czy kiedy zaczyna pani odczuwać pierwsze oznaki rozkoszy, z pani ust wychodzą tak cięte komentarze?

Elizabeth wysłuchała pytania w osłupieniu, nadal nie wierząc w impertynencję mężczyzny. 

- Wie pan co? Mam już dosyć pana wścibskiego i skrajnie niegrzecznego zachowania. Ale jeśli ostudzi to pana zapały powiem panu prawdę. Dawno temu postanowiłam nie wiązać się z żadnym mężczyzną. Tak się składa, że jestem osobą bardzo wierzącą, dlatego postanowiłam, że z krokiem, o który wypytuje pan z taką zawziętością, zaczekam na odpowiednią osobę. Dotarło? - Zazgrzytała zębami. 

Bentley Junior z coraz większą uwagą wysłuchiwał tych rewelacji. Czy to możliwe, że tak atrakcyjna kobieta jeszcze nigdy nie współżyła z żadnym mężczyzną? To stawiało sytuację w zupełnie innym świetle. 

Kiedy te niedorzeczne nowiny dotarły do niego w pełni, roześmiał się w głos.

- Chwileczkę, chce mi pani właśnie powiedzieć, że jest pani dziewicą? Że nigdy nie miała pani żadnego faceta i, o zgrozo, wierzy pani w te bujdy o niebie, czeluściach piekielnych i dobrodusznym Ojcu, który z góry nad nami czuwa? - Pokręcił z rezygnacją głową, nie wierząc w naiwność kobiety.

- Wierzę w Boga - zadeklarowała z mocą. - I nie rozumiem, co pana w tym śmieszy. Wiem, że nade mną czuwa. 

Młoda kobieta intrygowała Arona, z każdą chwilą, coraz bardziej, ale teraz, ponownie nabrał do niej dystansu. 

Nie ufał osobom wierzącym.

Gdzie był Bóg kilkanaście lat temu, kiedy każdego dnia modlił się o koniec piekła tu, na ziemi?

- Całe szczęście, każdy sam wybiera swoje poglądy - uciął tę coraz dziwniejszą rozmowę.

Podziemny parking, do którego akurat wjechali, a także wolne miejsce parkingowe, były dla niego nieoczekiwanym wybawieniem.

- Panno Foster, proszę za mną. Czas na zakupy. - Przez oblicze Arona przemknął uśmiech. 

Otwierając drzwi przed kobietą, nie potrafił oprzeć się pokusie, aby zignorować widok długich, zgrabnych nóg.

- Czyżby skończyły się panu wszystkie koszule? A może spodnie od tego tam, Armaniego, oblał pan kawą? - zironizowała Ellie. 

W Bentley Company pracowała niecały miesiąc, nie miała dużo pieniędzy, ale była kobietą jak każda inna. Zauważyła bez trudu, że Bentley Junior do tej pory nie nawiązał na szyi drugi raz tego samego krawatu. 

Ellie, gdy była mała dziewczynką, marzyła o olbrzymiej szafie, która pomieściłaby wszystko to, cokolwiek by chciała. Wraz z upływem czasu przekonała się, że przestronna garderoba to jedno, a środki na jej napełnienie, to coś zupełnie innego, o wiele bardziej istotnego. 

W tym samym czasie, Aron z trudem opanowywał rozbawienie. Prawdę mówiąc, już dawno darowałby kobiecie tę krzywdę. Najwidoczniej panna Foster była szalona, co rusz, igrała z ogniem, wypominając z wyrafinowaniem tamto zajście. 

Czasem bawił go uszczypliwy charakterek sekretarki, innym razem, jak ten, uparcie powtarzał sobie, że nie może okazywać jej litości. Doskonale wiedział, że ludzie to podstępne bestie. 

Dasz im palec, zjedzą całą rękę.

- Może być mi pani wdzięczna. Postanowiłem skompletować pani ubrania służbowe. Pani sieroca garderoba doprowadza mnie do furii - oznajmił szczerze, nie zdając sobie sprawy, jak mogło to zabrzmieć. 

Elizabeth omal nie zachłysnęła się powietrzem. Zachowanie młodego mężczyzny ponownie zaczęło ją drażnić, jeszcze przed chwilą, gdy nawet nie spojrzał, czy za nim idzie. Robił tak wielkie kroki, że Ellie musiała niemal za nim biec, wyglądając niczym piesek na posyłki. 

Ale to?

Słowa, wypowiedziane przez Bentleya Juniora, były czymś zupełnie innym. Podkreśliły przepaść jaka ich dzieliła, boleśnie uświadamiając, że tak naprawdę, ludzie z wyższych sfer nie interesują się niższymi jednostkami, które dla nich pracują. 

Do niedawna ludzki przejaw dobra, nagle stal się wyrafinowaną formą podstępu, wyszydzenia. Urażona duma panny Foster właśnie cierpiała katusze, doprowadzając do ogarniającej całe ciało, furii. 

Może i El nie była szczęśliwą posiadaczką fortuny, ale była człowiekiem dobrym, zawsze śpieszącym innym na ratunek. Mimo to, wciąż na jej drodze życiowej pojawiały się osoby, które, w tak brutalny sposób, pozbawiały ją złudzeń na życzliwość świata. 

- Wiedziałam, że za pana szlachetnymi pobudkami kryje się jakaś podstępna intryga - orzekła w końcu. Pokusa wypowiedzenia ostatniego zdania była nazbyt silna. - Niestety, nie mogę w niej uczestniczyć. Mam już inne plany związane z dzisiejszym dniem. Żegnam. - Panna Foster nie przypuszczała, że w jej głosie może kryć się taki chłód. 

Dopiero teraz, Aron odwrócił się na pięcie i przygniótł ją swoim żelaznym spojrzeniem do ziemi. Żyła na jego szyi uwidoczniła się znacznie, okazując pierwsze oznaki wzburzenia. 

- Chyba się nie zrozumieliśmy - wysyczał, nawet nie zamrugawszy powieką. - Ja nie proszę, ja wymagam. 

Na znak swojego protestu, Elizabeth założyła ramiona na piersi. Gest, przy srogiej postawie Arona, wydawał się co najmniej infantylny, ale w zaistniałej sytuacji, kobieta nie potrafiła zdobyć się na nic lepszego. 

- Nie mam pieniędzy. Zresztą, nie zamierzam wydawać ich na takie bzdury. Uważam, że sukienki, w których chodzę do pracy, są jak najbardziej schludne oraz funkcjonalne. 

Stojąc naprzeciw siebie, wyglądali niczym rywale zaciętej batalii. Przechodnie, zmierzający akurat w stronę galerii, z coraz większą uwagą śledzili tę słowną wymianę zdań.

Oczyma wyobraźni, Aron widział już nagłówki gazet, obrzucające go z błotem akapit po akapicie. Nie mógł dopuścić to zszarganej opinii. Tym bardziej, że wkrótce planował przejąć udziały w całym swoim przybytku.

Energicznie podszedł do upartej sekretarki. Nie siląc się na delikatność, chwycił ją pod ramię, przyciągając do siebie. Z dwojga złego, wolał być oskarżony o przemoc, aniżeli zdominowanie przez słabszą płeć. 

- Proszę nie odstawiać ceregieli, panno Foster. Najwidoczniej szczęście się do pani uśmiechnęło, bo dzisiejszy zakupy zasponsoruję ze swojej karty - wysyczał, prowadząc ją w tylko sobie znanym kierunku. 

- Nie jestem i nigdy nie będę pańską utrzymanką. - Elizabeth próbowała się wyrwać z tego żelaznego uścisku, rozjuszona jak nigdy. 

- Doskonale. W moim interesie leży jednak wypromowanie pani wizerunku. Jeśli będzie się pani prezentować wystarczająco dobrze, klienci będą do nas lecieć jak ćmy do światła - tłumaczył cierpliwie, niczym dobroduszny ojciec niegrzecznemu dziecku. To porównanie niezwykle mu się spodobało, przyświecając w jego głowie sprośnymi myślami. - Skoro sobie wszystko wyjaśniliśmy, wyrażam nadzieję, że doceni pani moją łaskę. 

Elizabeth z trudem panowała nad złością, od której coraz bardziej szczypały ją oczy. Rozsądnie lub nie, postanowiła dłużej nie kontynuować tej absurdalnej rozmowy, narażając się na kolejne przykre zniewagi. 

Ulegle pozwoliła prowadzić się w stronę jakiegoś, zapewne drogiego sklepu, poprzysięgając w myślach, że za nic nie oczaruje ją żadna kreacja, topiąc jej twardą wolę. 

Cisza, tym razem dokuczliwie drażniąca, trwała przez całą drogę. Dopiero przy sklepie, jakżeby inaczej, poczciwego Armaniego, Aron ostrożnie wypuścił pracownicę ze swoich objęć, odczuwając przy tym dziwną pustkę.

- Proszę zaczekać na mnie przy tamtym stoliku. Zaraz zawołam Casandrę. 

Elizabeth z ociąganiem spełniła polecenie, zastanawiając się przy tym, czy Bentley Junior świadomie prowadzi tak skrupulatną grę. Sklep Giorgio, o którym nie słyszała, aż do pamiętnego spotkania, nagle stał się wesołym kompanem w ich relacji. 

Nie mogła uwierzyć w bezczelność swojego szefa. 

Od analizowania całego zajścia, czuła dziwne skołowanie, tak, że z nabożną ulgą opadła, bez krzty gracji, na elegancki fotel, łapczywie popijając wodę, nalaną z dzbanka ustawionego na stoliczku. 

Aron obserwował ją ukradkiem. Uczucia przelewały się w nim niczym w kalejdoskopie. Przede wszystkim, czuł triumf na myśl, że nawet wojownicza  panna Foster uległa jego silnej woli. Pojawiło się też rozbawienie, gdy bez trudu spostrzegł jak kobieta, nadaremno, próbuje odgadnąć jego zamiary. 

Zresztą, gdyby bardzo chciała, nie rozwiązałaby tej zagadki - on sam, od kilku dni zastanawiał się, co właściwie jest siłą napędową jego poczynań.

- Witaj, Aronie. - Atrakcyjna kobieta, tylko o kilka cali niższa od niego, uśmiechnęła się kusząco. - Czy dziś również mogę ci w czymś pomóc? - zapytała, nie kryjąc dwuznaczności w głosie. 

Casandra, bo właśnie tak miała na imię, swoją otwartością, na dobre odwróciła jego uwagę od kobiety, z którą przyszedł. 

Co mu po zdziczałej pannie Foster, jeśli tuż przed nim stoi bogini, buchająca seksapilem, czekająca ochoczo na wydane przez niego polecenia?

A mimo to, gdzieś w zakamarkach umysłu, pojawiała się twarz niebieskookiej dziewczyny. Wciąż dziewiczo pięknej, ale w ten skromny, charakterystyczny dla młodości, sposób. 

- Jestem pewien, że jeszcze mi pomożesz. - Obdarzył ją czarującym spojrzeniem, oblizując przy tym wargi. - Ale teraz jestem tu w sprawach służbowych. Widzisz tamtą kobietę? - Ruchem głowy wskazał odpowiedni kierunek. - To moja podwładna, która... Ma niewyobrażalnie wielki problem z doborem odpowiedniej garderoby. - Omal nie parsknął śmiechem, gdy spostrzegł pannę Foster, z zaabsorbowaniem, przeglądającą metki z ubrań, w pobliżu niej. - W każdym razie, jej problem to nic w porównaniu z tym, który sam zacząłem odczuwać przy tobie. - Uśmiechnął się półgębkiem, chcąc odwrócić uwagę Casandry od tego zawstydzającego zajścia. 

Doskonale znał blond piękność. Wiedział, że jest wyniosła, a zachowanie takie jak to,  nie powstrzyma jej od nieprzyjemnych komentarzy. I choć w innych okolicznościach mogłoby go to bawić, w tej sytuacji i tak czuł się już winny za drobne perswazje na pannie Foster. 

- Doskonale rozumiem, Aronie. - Casandra połknęła haczyk, przybliżając się do niego na znaczną odległość. - Możesz mi coś opowiedzieć o swojej... przyjaciółce? - wyrzuciła pytająco. 

- No cóż, panna Foster musi zmienić swój wizerunek. Zdecydowanie. Przygotuj dla niej komplet ubrań powiedzmy na... najbliższy miesiąc? - poprosił z wahaniem. - To musi być coś oficjalnego, zachowanego w granicach przyzwoitości, ale pokazujące jej niewątpliwy seksapil. 

- Mi nie robisz takich prezentów - zauważyła cierpko Casandra, błądząc dłonią po jego klatce piersiowej. 

Aron trzymał jednak rezon, nie odpowiadając na jej prowokacje. W innych okolicznościach, policzyłby się z Casandrą za jej zuchwałość, ale teraz, gdy tylko zauważył, że Elizabeth właśnie strąciła ze stolika dzbanek z wodą, nie mógł pozwolić na wyrządzenie dodatkowych szkód przez to chodzące nieszczęście. 

- Najwidoczniej jeszcze na to nie zasłużyłaś - mruknął tylko, przypominając sobie jak często i na ile sposobów, oddawała mu swoją rozkosz. Mimo to, jeszcze nigdy nie poczuł potrzeby zasypywania jej prezentami. - Jeśli to nie problem, dorzuć też jakąś ładną bieliznę. Skromną jak Elizabeth, ale z akcentem drapieżności. - Odsunął dłoń Casandry od siebie, robiąc krok w tył. - I nie zapomnij o pończochach. 

- Czy to coś poważnego? - Casandra dopytała z zazdrością. 

Nie uzyskała odpowiedzi. 

- Jeśli to nie problem, przekaż zakupy Leroy'owi. Chciałbym się jeszcze odrobinę zabawić. -Spostrzegając rozczarowanie swojej kochanki, postanowił zadośćuczynić za jej niezaspokojone pragnienia. - Kup sobie coś ładnego. - Plik pieniędzy włożył w odsłonięty biust. - Najlepiej coś, co będę mógł z ciebie zedrzeć przy najbliższej okazji. - Mrugnął okiem. W oczach kobiety rozbłysła nadzieja. 

Zanim odszedł, kształtny tyłek blondwłosej bogini otarł się o jego przyrodzenie. Co jak co, Casandra wiedziała, w jaki sposób prowokować sytuację. 

- Bierz się do roboty - mruknął na odchodne. Casandra wyparowała jednak szybko z jego głowy. Atrakcyjna przełożona była niczym dobre danie, ale, nie wiedzieć czemu, to właśnie pechowa panna Foster była słodkim deserem. - Wybrała coś pani? - zapytał kpiąco, obserwując z jakim zapałem, wyciera mokrą plamę na podłodze. 

- Ja... To znaczy... Przez przypadek strąciłam dzbanek i... Mam nadzieję, że nie będzie miał pan przez to kłopotów. - Zarumieniła się z zawstydzenia. 

Jednak Aron, obserwując ją klęczącą tuż przed nim, poczuł problem innej natury. 

- Proszę wstać, panno Foster. Casandra zaraz się tym zajmie. Hojnie jej tutaj płacą - mruknął tylko. Musiał jak najszybciej odwrócić się w stronę wieszaków, w przeciwnym razie, straciłby nad sobą kontrolę. - Jeśli to nie problem, proszę udać się do przymierzalni. Zaraz coś dla pani wybiorę. 

Zdziwił go brak sprzeciwu, ale postanowił nie narzekać. Z dokładnością, badając wszystkie tkaniny, wybierał jedynie te krótkie lub z większym, odważnym dekoltem. 

Już samo wyobrażenie panny Foster, w przygotowanych przez niego kreacjach, pobudzało jego przyjaciela. Stąd nie mógł się doczekać, gdy w końcu ją w tym zobaczy. 

- Proszę, mam nadzieję, że mogę liczyć na drobną prezentację - wyartykuował prośbę przy przekazywaniu wybranych przez siebie fasonów. 

Usadowił się na bogato zdobionym krześle, tuż naprzeciwko. Założył nogę na nogę, sięgając przy tym po jakieś pisemko, leżące na wierzchu. Mimo to, nie mógł skupić się na czytaniu. 

- Chyba pan zwariował. - Usłyszał wściekły głos, przyprawiający go o, tak dawno zapomnianą, beztroskę. - W życiu tego nie założę, rozumie pan?! Wyglądam jak ladacznica - mamrotała Elizabeth pod nosem, obserwując, w doskonale oświetlonym lustrze, dumnie odkryte ciało. - Nie, nie, nie. Ciekawe za co płacą temu całemu  Armaniemu, skoro nie można tego nazwać chociażby namiastką materiału - paplała.

Bentley Junior wiedział, że to ryzykowne. Ale był pewien dwóch rzeczy, po pierwsze, panna Foster rzeczywiście zachowa taki widok dla siebie, po drugie, musiał zrobić wszystko, aby zobaczyć ją w takim wydaniu. 

Odsłonił zasłonkę, oddzielającą korytarz od przymierzalni, z nabożną czcią i z szybko bijącym sercem. Cicha nadzieja w jego głowie podsuwała obraz kobiecego ciała, okrytego jedynie w bieliznę. 

I choć panna Foster miała na sobie sukienkę, to rozpościerający się przed nim widok, wcale nie był gorszy.  Z trudem przełknął ślinę, czując jak krew dopływa do jego przyrodzenia. 

Uścisnął nasadę nosa, chcąc przywołać się do porządku, ale na nic się to zdało.

- Cholera - wycharczał gardłowo. 

Do tej pory, niczego świadoma panna Foster, szamocąca się z zamkiem z przodu, podskoczyła jak rażona piorunem. Spostrzegając oblicze mężczyzny w lustrze, wykrzyknęła z przestrachu, tudzież wzburzenia.

- Zwariował pan?! Proszę natychmiast opuścić to pomieszczenie - krzyczała, wypychając go na korytarz. 

To by było na tyle, jeśli chodzi o uleganie wpływom tego nieobliczalnego człowieka. W głowie panny Foster pojawił się już taki uraz, że przy zdejmowaniu nieszczęsnej sukienki, cały czas trzymała zasłonkę w drugiej ręce. 

Bentley Junior nie mógł otrząsnąć się z otępienia. Do tej pory, był rady z wielkości przymierzalni w sklepie. Gdy tylko z Casandrą odczuwali chęć na igraszki, zaszywali się w którejś z nich i ochoczo korzystali z profitów jakie zapewniała, jego zdaniem, przestronność tego miejsca.

Ale teraz?

Teraz miał wrażenie, iż pomieszczenie zyskało rozmiary mikroskopijne, a aby czuć się w nim komfortowo, musiałby znaleźć się jak najbliżej sekretarki. 

Całe szczęście, pannie Foster, wybrane przez niego odzienia nie przypadły do gustu. Nie mógł pogodzić się z dręczącą myślą, że ktoś inny, oprócz niego, mógłby podziwiać ją w takim wydaniu w pracy.

- Jest pan bezczelny, apodyktyczny, niezaspokojony, zboczony, snobistyczny, okropny - wyrzucała z siebie coraz szybciej panna Foster, jak burza, idąc w stronę wyjścia. - Nienawidzę pana osoby całą sobą! Mam nadzieję, że ta pana cała firemka zbankrutuje nawet dziś i znajdzie się pan na samym dole drabiny społecznej. Słyszy pan?! - Wzburzona odwróciła się w jego stronę.

Jednakże delikwent nie mógł wydobyć z siebie głosu. Jeszcze do niedawna, doskonały, jego zdaniem plan, teraz stał się przyczyną kłopotów. 

- Nie rozumiem, czemu się pani tak unosi. Jest pani bardzo atrakcyjną kobietą. Myślę, że i pani, i ja powinniśmy być zadowoleni z zaistniałych okoliczności...

Panna Foster nie mogła dłużej wysłuchiwać tych bzdur. 

- Zadowoleni? - powtórzyła głucho. Spostrzegając na nowo napełniony wodą dzbanek, czym prędzej chwyciła go w dłoń. - Zachłyśnij się tą wodą, potworze - wysyczała, wylewając płyn na jego ciało. 

Bentley Junior nie mógł uwierzyć w nierozwagę kobiety. Zanim zdążył cokolwiek zrobić, Elizabeth opuściła sklep, zostawiając go w mokrej, pomiętej koszuli. 

Z dreszczem wzburzenia w ciele, szybko bijącym sercem oraz podziwem dla jej osoby, za emocje jakie mu dostarczyła, w ta krótkiej chwili. 

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro