Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział 1.


Elizabeth zwykła w życiu nie narzekać. Cieszyła się z tego co miała, doskonale zdając sobie sprawę, że zaszła w życiu daleko. Dotychczas miała cały czas pod górkę — jej rodzina nie należała do bogatych, co wiązało się z wiecznym oszczędzaniem i codziennym przeglądaniem, nawet najdrobniejszych wydatków.

Jednakże, ciężka praca doprowadziła ją do punktu, w którym, z pewnością, perspektywa przyszłości zapowiadała się iście malowniczo i obiecująco.

Czasem przychodzi moment, gdy nawet największy optymista, zaczyna dostrzegać w życiu przeszkody.

Tak było tym razem. Dzień ledwie się rozpoczął, ale Ellie już wrzuciła go do szuflady o wdzięcznej nazwie: "Do dupy".

W blasku wschodzącego słońca, kobieta szykowała się do pracy. Lubiła profesję, którą wykonywała. Była świeżo upieczonym prawnikiem, kończąc studia z wyróżnieniem. W jej życie nie wkradła się jeszcze rutyna, a codzienność, nie była skazana na melancholię.

Zazwyczaj nie spieszyła się z porannymi czynnościami. Lubiła robić wszystko dokładnie, na spokojnie. Nawet wtedy, gdy chodziło o zwykłe śniadanie.

Dzisiaj nadszedł dzień wyjątku — Elizabeth, po raz pierwszy od kilkunastu lat, zaspała, co wiązało się z jej sporym spóźnieniem.

Było to nieuniknione — czas w takich sytuacjach nie jest sojusznikiem człowieka. W niewyjaśnionych okolicznościach zaczyna przyspieszać.

Rozgoryczenie kobiety rosło z każdą chwilą, gdy myślała o tym, że spóźni się pierwszy raz, do swojej pierwszej poważnej pracy, która, nie ukrywając, przynosiła jej spore zyski...

Nie zdążyła zjeść śniadania. Zakluczyła w pośpiechu drzwi do mieszkania i już po chwili, uzbrojona w świeżą i aromatyczną kawę, przemierzała ulice tej miejskiej dżungli. Właśnie tak nazywała olbrzymią metropolię, którą zamieszkiwała.

Spojrzała na zegarek i przyspieszyła jeszcze bardziej. Szpilki tego nie ułatwiały. Właśnie w tym momencie, boleśnie odczuwała swój błąd, związany z wyborem obuwia.

Nagłe zderzenie z czyimś ciałem, doprowadziło do zaprzestania gonitwy myśli. 

Przez krótki moment, wzrok kobiety zatrzymał się na twardym torsie. Zmarszczyła brwi, jeszcze nie dostrzegając powagi sytuacji.

Dopiero po dłuższej chwili, zrozumiała co tak właściwie się wydarzyło. Nie była osobą bojaźliwą. Nie miała też oporów przed podniesieniem wzroku.

Zaniemówiła. Przed nią wyrósł mężczyzna, na oko niewiele starszy od niej. Miał góra trzydzieści lat. Jasnobrązowe włosy nachodziły na oczy o jeszcze silniejszym, czekoladowym odcieniu. Przystojną twarz szpecił jedynie jednodniowy zarost.

Jeszcze przed sekundą, Ellie nie zawahałaby się przyznać, że jest to obrzydliwe i nieestetyczne.

Teraz ją to pociągało.

Kobieta była zrażona do mężczyzn już od dłuższego czasu. Patrząc jednak na ów delikwenta, zaczynało do niej docierać, że płeć przeciwna jest w życiu bardzo ważna.

Bez zbędnych ceregieli przyznała, że jej towarzysz należy do najprzystojniejszych osobników jakich kiedykolwiek spotkała.

Mało brakowało — roztaczający się przed nią widok, omal nie zwalił jej z nóg. Musiała wziąć się w garść.

Po krótkich oględzinach, ponownie skupiła swój wzrok na oczach nieznajomego. Zadarła wysoko podbródek na znak swojej pozycji.

Mimo, że czekoladowe spojrzenie z miodowo-bursztynowymi przebłyskami, uchodziło w powszechnym kanonie za ciepłe, u delikwenta wcale takie nie było. 

Przeszywał El groźnym spojrzeniem, a jego oczy były chłodne. Z łatwością przecięłyby choćby stal. To nie wróżyło niczego dobrego. 

Tym bardziej, że w kobiecie się zagotowało.

Do diaska, przecież to on na nią wpadł, prawda?

Uświadomienie sobie tego znamiennego faktu, doprowadziło do tego, że Elizabeth przełączyła się na inny tryb — powszechnie nazywany trybem zimnej suki. 

— Idioto! Wylałeś moją kawę — warknęła, wymierzając w niego palec wskazujący.

Jedno spojrzenie lodowatych oczu przekonało ją, że ta przeprawa nie będzie należała do łatwych. Nawet, biorąc pod uwagę jej profesję.

— To ty na mnie wpadłaś, wariatko — zauważył zimno. — Może gdybyś nie była głupiutką trzpiotką, na niebotycznie wysokich szpilkach, zauważyłabyś coś więcej, niż czubek własnego nosa. Tylko spójrz, co zrobiłaś z moimi nowymi spodniami od Armaniego.

Dopiero w tym momencie Elizabeth zwróciła uwagę na szkody jakie wyrządziła. Nie była osobą mściwą i szybko robiło jej się głupio, gdy atakowała kogoś swoimi wybuchami podłości.

Nie miała jednak pojęcia o czym mówił mężczyzna. Dopiero zaczynała karierę prawnika i nadal musiała oszczędzać. Nie wiedziała kim jest Armani.

Przyznała jednak, sama przed sobą, że szkody nie były błahe. Na garniturowych, dobrze skrojonych spodniach mężczyzny, tuż poniżej kroku, widniała mokra plama.

Stres związany ze spóźnieniem oraz obecna sytuacja musiały znaleźć ujście. Elizabeth nie umiała dłużej się powstrzymać i niemal natychmiast, roześmiała się perliście, nie bacząc na powagę sytuacji.

— Najwidoczniej taki duży chłopiec wciąż robi w majtki. — Ironia, z pewnością, nie ułatwiała jej życia.

Postawny i rosły delikwent, napiął swoje mięśnie. W jego spojrzeniu kryła się żądza mordu. 

Kobieta natychmiast pożałowała swoich słów. Mężczyzna przycisnął jej drobne ciało do ściany.

— Coś ty powiedziała? — wycharczał. — Zważaj na to, że rozmawiasz z milionerem...

Jednakże i to ostrzeżenie nie przemówiło do jej zamglonego umysłu. W ekstremalnych sytuacjach, Elizabeth reagowała nietypowo — salwą śmiechu lub napadem sarkazmu.

— Tak, ty jesteś milionerem, ja wróżką zębuszką. — Puściła mu perskie oko. Napad wesołości minął bardzo szybko. Wystarczył chłodny wyraz twarzy jej towarzysza. — No co? Nie moja wina, że nie łapiesz mojego poczucia humoru, prawda? — zapytała retorycznie.

Nieznajomy popatrzył na nią krzywo.

— Pozbędziesz się tej plamy... — Tu wskazał na swój krok. — ... na własne koszta. I nie obchodzi mnie, skąd weźmiesz na to pieniądze. Rozumiemy się? — El właśnie otwierała usta, ale obcy mężczyzna jedynie machnął na nią ręką. — Nie chcę słyszeć chociażby słowa sprzeciwu, jasne?

— Chcesz mi dać swoje spodnie? — zapytała autentycznie zdziwiona. W jej oczach kryło się rozbawienie. — Świetnie. Tak między nami, od zawsze marzyłam o striptizie na ulicy...

Nieznajomy zazgrzytał zębami. Głupiutka kobieta zaczynała działać mu na nerwy.

— Wyślę ci spodnie przesyłką.

Bingo!

Elizabeth uśmiechnęła się triumfalnie. 

— Nie znasz mojego adresu — zauważyła z czujnością kobry.

Cyniczny półuśmiech przechodnia wprawił ją w osłupienie.

— Radziłbym zbytnio w to nie wierzyć, Elizabeth Diano Foster.

Usta kobiety uchyliły się w szoku. Dało to powód do rozbawienia jej rozmówcy, który jedną ręką, zamknął jej buzię. 

— Teraz przeproś — zażądał. 

Miał już lepszy humor. Jedno słowo — które dla innych ludzi tak niewiele znaczy — uspokoiłoby jego zszargane nerwy. Kto wie, może dałby spokój tej trzpiotce.

— Za co? — Panna Foster zmarszczyła w zamyśleniu brwi. — Przecież to przez ciebie spóźnię się do pracy... 

Kobiety... pomyślał... one zawsze muszą być wszystkiemu przeciwne.

— No cóż, na twoim miejscu, już bym się tym nie przejmował.

Konsternacja tej drobnej kobietki, wprawiała go w iście szampański nastrój. Odsunął się od jej drobnego ciała. Czasem w złości, zapominał o tym, że istnieje przestrzeń osobista.

— Co masz na myśli? — dopytywała zdezorientowana. Szybko pojęła, o co może chodzić. Wystarczył tylko jeden, krzywy uśmieszek. — Nie możesz tego zrobić.

Delikwent roześmiał się gardłowo.

— Jak to się mówi? Najwidoczniej nie łapiesz mojego poczucia humoru. — Dla podkreślenia ważności swoich słów, odgarnął z jej twarzy zabłąkany kosmyk włosów. Kobieta wzdrygnęła się ze wstrętem. — Ja wszystko mogę, kwiatuszku. — Mrugnął.

Elizabeth omal nie wyskoczyła z siebie, gdy ten nadęty idiota, użył jej słów, przeciwko niej samej.

Przecież to poniekąd kradzież!

Z jej ust wyleciała solidna wiązanka przekleństw i zniewag, dotyczących obcego mężczyzny. Przypomniała sobie też o szpilkach.

Nieznajomy, przeczuwając jej zamiary, prędko się odsunął. Usłyszał wyzwiska pod swoim adresem. W zwykłych okolicznościach zareagowałby inaczej. Jednakże, w towarzystwie drobnej kobiety, nic nie było takie, jak zawsze.

Odszedł, pozostawiając w głowie Ellie, obraz trzęsących się od śmiechu ramion.



Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro