Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

trzynaście

mam nadzieję, że teraz jest już dobrze... rozdział pisany wraz z Zyczliwy

miłego czytania~

———

Rozmowa z Pisicelą tylko wzbudziła w nim więcej złych emocji, ale nie zamierzał teraz zaprzątać sobie głowy nim i jego czczym gadaniem. Gdzieś, bardzo głęboko gdzieś, miał teraz groźby szefa policji, a bardziej niż utratą pracy, przejmował się stratą Corvette. Pieprzone auto wciąż było tylko kupą złomu w porównaniu ze stratą człowieka, który pokochał go takim, jaki jest. Poza tym, i tak musiałby ją oddać. Misja oficjalnie skończyła się. Nadal miał jednak o co walczyć, dlatego, z prawdziwą wściekłością i godnym pożałowania zacięciem, naciskał raz po raz nazwisko kochanka, próbując się do niego dodzwonić. Nie odbierał.

Były już kapitan wybiegł na ulicę, ze słuchawką przy uchu, rozglądając się na wszystkie strony w poszukiwaniu jakiegokolwiek środka transportu. Musiał dostać się jak najszybciej na Paleto, do lombardu Dii, gotowy był więc zapłacić każdą cenę za pożyczenie auta, a nawet – wcale o zgodę nie pytać i zwyczajnie je ukraść. Już nie zarekwirować. Żadnego auta nigdy już nie zarekwiruje.

Jester zatrzymał się pół metra przed nim, a kierowca zatrąbił głośno. Prawie zginął, nie mając okazji wytłumaczyć się przed Erwinem. W zasadzie, nie wiedział, czy ma prawo się tłumaczyć, skoro cała akcja przebiegła dokładnie tak, jak planował – podstępem, udając kochanka, zdobył informacje, które policja miała zamiar teraz wykorzystać przeciw niemu. Zrobił to z premedytacją, a zmiana intencji w trakcie wydawała się mało przekonywująca, nawet dla niego samego. Policyjna dziwka.  Upuścił telefon, by oprzeć się o maskę pojazdu, nagle blady i słaby. Zakręciło mu się w głowie, a obraz przed oczami rozmazał się.

— Grzesiu? Czy ciebie popierdoliło? — Głos Hanka Overa, wychodzącego z radiowozu, przywołał go na ziemię.

— Hank? Pożycz mi Jestera, to sprawa życia i śmierci, błagam. Potem wszystko ci wyjaśnię.

— Słucham? Co się stało, Grzesiu? Zawieść cię na szpital? Słabo wyglądasz…

— Nie! Kluczyki są w stacyjce? Zaraz oddam, obiecuję. Jesteśmy w kontakcie, możesz dzwonić. Pa! Kocham cię, Hank, jesteś moim jedynym wartościowym przyjacielem!

Szatyn nie dał mężczyźnie czasu na odpowiedź, szybko podnosząc komórkę z ziemi i wsiadając na miejsce kierowcy. Ciemnowłosy rozłożył szeroko ręce, chcąc już zacząć wykrzykiwać swoje pretensje, ale nie dano mu tego zrobić. Radiowóz odjechał tak szybko, jak tylko mógł jechać, a kierowca nie zwalniał nawet na przejściach dla pieszych i na zakrętach, kierując się GOH na Paleto. To mogła być ostatnia szansa.

Zastanawiał się, czy Hank wie już o jego zwolnieniu, a jeśli nie wie, to ile czasu zajmie mu dowiedzenie się o tym. Czy uzna zabranie Jestera za kradzież radiowozu? Nawet jeśli tak, czy zgłosi to komuś innemu i rozpocznie poszukiwania oraz pościg? Wpisze mu notatkę? Czy będzie poszukiwany? Nie spodziewał się, że tak szybko znajdzie się po drugiej stronie barykady. W zasadzie, nadal to chyba do niego nie dotarło. Mundur zaczął go uwierać, chociaż wcześniej pasował i leżał na nim jak druga skóra. Zaklął w myślach, nie miał czasu się przebierać, tak jak wcześniej nie miał czasu ani ochoty na dyskusje z nieistniejącym HC. Jedyne, co się liczyło, to Erwin, oraz pozbycie się irracjonalnego niepokoju, nadal narastającego w jego piersi.

Siwowłosy był dorosłym i rozsądnym mężczyzną, szefem kartelu narkotykowego, posiadającym dość pieniędzy, znajomości i materiałów, by pozbyć się go tak, że nikt nawet nie zauważył jego zniknięcia. Na pewno umiał sprawić, a przynajmniej znał ludzi, którzy umieliby torturami zmusić go do błagania o śmierć i koniec męczarni. Czy podniesie na niego rękę? Będzie chciał się zemścić? Zadrżał. Miał zaraz spotkać się, ubrany w ten przeklęty mundur, z człowiekiem, który obiecał mu, że będzie cierpieć, jeśli skrzywdzi jego brata, a on właśnie to zrobił.

Dia stał za ladą, przeglądając nowo zakupioną gazetę. Martwił się o swojego brata, to rzecz oczywista, ale był pewny, że nic mu nie grozi. Erwin nie był przestępcą jeden dzień, wychodził z gorszych sytuacji, ale mimo wszystko niepokój płynął w jego żyłach. Cicha muzyka leciała w starym radiu, klienci przychodzili co jakiś czas i dzień jakoś mijał. Złotookiego nie było już długo, nie miał też z nim kontaktu, ale wierzył, że wszystko jest w porządku.

Nie było. Siwowłosy nie odbierał od niego telefonu, żaden uspokajający go sms nie nadchodził. Wszystko zaczynało go denerwować, do tego stopnia, że cuchnący klient został wyrzucony po trzech słowach, a kobieta z piskliwym głosem skończyła z płaczem za drzwiami. Dźwięk dzwoneczków rozbrzmiał w całym lombardzie ponownie i gdy jego wzrok skierował się w stronę wejścia, zauważył kochanka swojego przyjaciela. Byłego kochanka.

— Co ty tu robisz?

— Gdzie jest Erwin? — Szatyn zapytał bez przywitania, podbiegając do lady, nadal ubrany w policyjny mundur, pozbawiony jednak jakichkolwiek odznak. Nie miał w oczach strachu, który krył się tam, gdy przyszedł tu ostatnio. Widniała w nich tylko czysta determinacja.

— Nie wiem? — Jego wzrok początkowo był rozbawiony desperacją mężczyzny, ale szybko przybrał poważniejszy wyraz, gdy zobaczył, że sprawa nie jest zabawą. — Dlaczego miałbym ci mówić, psie?

— Potem możesz mnie zajebać, nie wiem, porwać i torturować, jak chcesz. Zgodziłem się przecież na to. Ale chcę móc z nim porozmawiać, wyjaśnić, chociaż pomóc! Ja dałem mu szansę wszystko wyjaśnić, zamiast skończyć w celi do czasu rozprawy, aresztowany przez SERT.

— Mógłbym ci pomóc, ale skąd mam wiedzieć, gdzie jest? Nie odbiera ode mnie, a ma milion miejsc w tym mieście, w których mógłby teraz być. — Zwiesił głowę, jakby było mu naprawdę przykro. I może było, w końcu Dii zależało na szczęściu swojego przyjaciela. — Przez ciebie się tam znalazł. To, że twoja nagła przemiana pozwoliła mu na chwilę wyjść, nie oznacza, że będzie chciał cię widzieć.

— Muszę z nim porozmawiać. Myśl, Dia. Jego życie od tego zależy, cholera jasna. Proszę…

— Czy ja mówię niewyraźnie? Jest ogrom miejsc, gdzie mógłby pójść i nie mogę określić, gdzie teraz jest. Poza tym, jesteś, kurwa, ostatnią osobą, której bym to powiedział. — Był zły, czując, że przewidział tę sytuację. Wiedział, że tak będzie. — Czego ty oczekujesz? Że wparujesz do tamtego miejsca, a on zadowolony cię wysłucha? Rozłoży szeroko ramiona, czekając na pocałunek i będzie udawał, że nic się nie stało? Sprzedałeś go.

— Może być nawet niezadowolony, może mi kurwa pluć do mordy, ale ja i tak mu to powiem, żeby ta kurwa jebana Pisicelska nie wsadziła go do ciupy! Nie odbiera ode mnie. — Mężczyzna znów przyłożył komórkę do ucha, by zaraz schować ją do kieszeni, zdenerwowany. — Abonent jest niedostępny. Ja pierdolę. Co, jeśli dzieje mu się krzywda? — Jego głos załamał się na samym końcu wypowiedzi. Przyłożył dłoń do ust, zaciskając mocno powieki. Drżał ledwie zauważalnie.

Dia stał cicho, w zupełnej rozsypce. Z jednej strony jego duma nie pozwalała mu pomóc załamanemu szatynowi, ale jednak dusza poddymiacza i mąciciela chciała zobaczyć, jak rozwinie się ta sytuacja. Stali tak w ciszy, a Garcon zastanawiał się, co zrobić. Westchnął, czując, że się przełamuje. Okrążył ladę i podszedł do ciemnookiego, by nieoczekiwanie uderzyć go z całej siły w twarz.

— Pomogę ci, bo wcześniej zjebałem. Ale nie myśl, że będzie tak cały czas. Zajebię cię, jeżeli Erwin powie, że mam to zrobić.

Policjant nie skrzywił się, przetarł tylko twarz z małej stróżki krwi, jaka zaraz się na niej pojawiła. Uważał, że zasłużył. Rozcięta warga nieco piekła, ale przypuszczał, że za to, co zrobił, powinien zostać potraktowany znacznie gorzej. Spojrzał na właściciela lombardu z nadzieją w oczach.

— Nie kłamałem, mówiąc, że nie wiem, gdzie jest. Erwin ma parę mieszkań po starych znajomych, w których spędza czas, gdy jest gorzej. Uważam, że to właśnie je musimy sprawdzić. Jeżeli ma chować się przed całym światem, będzie to mieszkanie Sana albo Kuia, ewentualnie jego pierwsze mieszkanie. Nic innego.

— Masz auto? Ukradłem Jestera, pewnie już jest poszukiwany.

— Pakuj dupsko do Kriegera, przejedziesz się fajnym samochodem.

Wyszli razem z lombardu, ale drogę przerwał im dzwoniący telefon. Dia, widząc ten wyuczony na pamięć numer — ten, który oznaczał problemy, zatrzymał się. Jego ręce zaczęły się trząść, lekkim ruchem palca przeciągnął zieloną słuchawkę. Odpowiedziała mu cisza.

———

Wbiegł do zniszczonego mieszkania, czując duszące uczucie pustki. Zatrzasnął drzwi, a ledwo wisząca ramka runęła na podłogę z lekkim trzaskiem. Nie przejął się tym, czując, że głośny śmiech w jego głowie rozrywa jego myśli. Zaśmiał się panicznie i uderzył pięścią w ścianę, a dziura, która powstała, również się z niego śmiała. Wszystko się śmiało.
Gregory go zdradził. Złotooki oddał mu swoje serce, będąc gotowym na coś więcej, a ciemnooki wykorzystał to i ugryzł jak pies, nie chcąc puścić. Policjant. Jego były już kochanek to policjantem. I śmiał teraz do niego wydzwaniać. Odrzucił połączenie i rzucił telefonem, krzycząc przy tym desperacko. Nieduży wazon i pusta, szklana popielniczka poleciały na ziemię, rozbijając się przy tym. Bose stopy z gracją omijały ostre kawałki szkła. To chyba był ulubiony wazon Kuia. Teraz nie miało to znaczenia.

Jego dłonie wylądowały we włosach, ciągnąc za srebrne kosmyki, wyrywając je ze złością. Nie czuł fizycznego bólu, nie kiedy ten w klatce piersiowej rozrywał go od środka. Tak bolało rozczarowanie miłością? Erwin nie chciał tego czuć, nie gdy jego kostki robiły się białe od zaciskania pięści, a łzy leciały po jego policzkach. Płakał?

Podniósł rozbity telefon i z zachwytem zauważył, że już nikt nie dzwonił. Nie był zniszczony – cisnął nim o ścianę i rozbił tylko szybkę. Mógł dalej z niego korzystać, chociaż w tym momencie wolał być sam. Dlatego wchodząc do łazienki otworzył apteczkę, nie patrząc na jej zawartość dłużej niż kilka sekund. Pełne pudełko leków przeciwbólowych otworzyło się z trzaskiem, a wśród wysypanych teraz na podłodze tabletek leżała niewielka karta sim. Zamierzał wymienić ją ze swoją obecną, tą, której używał na co dzień. W tajemnicy kupił tę kartę, aby móc powiadomić Dię o nagłym problemie. Czuł zbliżające się duszności, nie mógł jasno myśleć. Telefon wypadł mu z ręki, gdy podniósł się, odkręcając wodę w kranie. Zimny strumień uderzył o porcelanowy zlew, rozlewając wodę na jego dłonie. Podniósł zmęczony wzrok, patrząc na swoje odbicie. Złote oczy zamgliły się i kolorem przypominały bardziej brudną pomarańcz. Blask, który niegdyś tak wesoło brykał w jego tęczówkach, teraz gasił ciężki płomień. Uderzył w lustro, rozcinając przy tym delikatną skórę dłoni, wyrobioną ciężką pracą.

Z lekką chwiejnością podszedł do wanny, w której szkarłatne plamy łypały na niego złowrogo. Niesprzątnięta do dziś krew nie odstraszała go. Wszedł do wanny i skulił się, opierając podbródek o kolana. Zadrżał, nie mogąc oddychać. Chciał cofnąć się w czasie, aby nigdy nie podejść do tego pijącego w samotności mężczyzny. Żałował, że postanowił dać mu swoją wizytówkę. Popełnił w swoim życiu wiele błędów, ale nawet zdrada Davida nie bolała w takim stopniu.

Niewiele widział, ciemność pojawiająca się w łazience nie pozwalała mu poczuć się lepiej. Tylko światło z psującej się żarówki delikatnie oświetlało pomieszczenie. Szary kolor ścian porośniętych pleśnią potęgował jego panikę. Każda mała myśl o szatynie powodowała szybsze bicie serca, a Erwin był pewny, że za niedługo nabawi się arytmii.

Strach buzował w jego żyłach, gdy słuchał szumu wody. Przebywał tu sam, a jednak agresywne przeświadczenie, że ktoś drapie w drzwi, sprawiało, że jego ciało drżało. Czarny lakier na paznokciach teraz powoli znikał, a skóra ramion, w które te się wbijały, zaczynała krwawić. Warknął, przygryzając wargę. Metalowy posmak krwi nie zrobił na nim wrażenia, kiedy ból nie pozwalał mu myśleć trzeźwo. Jego oddech przyspieszył, nie mógł odpowiednio nabrać powietrza. Krzyczał, ale żaden dźwięk nie uszedł z jego ust.

Chwycił telefon i wybrał jedyny zapisany numer. Krótka chwila minęła i gdy już myślał, że nikt nie odbierze, głos Dii rozbrzmiał w słuchawce.

— Już jadę. Powiedz, jak minął ci dzień?

— Zdradził mnie. — Wydyszał, każde słowo sprawiało mu trudności.

— W porządku, rozumiem. Policzymy razem, Erwin, zacznę, okej? Jeden.

— Dwa.

— Trzy, dobrze ci idzie. — Jego głos uspokajał złotookiego, albo chociaż próbował. Erwin nie mógł nic poradzić na panikę, która przejęła władzę nad jego ciałem. Bunt wobec niej nie istniał, bo to ona była buntem przeciw zdrowemu rozsądkowi.

Cisza nastała, złotooki nic nie mówił. Słyszał ostry oddech Dii, a może to był ten jego? Nie wiedział, ile jeszcze musi czekać, ale i tak czekał cierpliwie. Paznokcie cięły jego skórę, oczy zaczerwieniły się, ale mimo to kołysał się na boki, próbując się uspokoić. Nie mógł. Ciągłe powroty do wspomnień, widok twarzy byłego kochanka w tej cholernej przesłuchaniówce i jego zmartwiona twarz, jakby odczuwał jakiekolwiek poczucie winy.

— Erwin, proszę. Teraz twoja kolej. Jestem już pod drzwiami.

— Cztery? Nie wiem…

Skrzypienie otwieranych drzwi sprawiło, że podskoczył. Gdzieś w środku wiedział, że to jego przyjaciel, ale strach i tak przejął jego ciało.

— Gdzie jesteś?

— Łazienka.

To było jego ostatnie słowo. Jeszcze raz spojrzał na drzwi, w których pojawił się jego przyjaciel. Później błoga ciemność przejęła jego umysł. Zemdlał.

———


Gregory wyminął ciemnoskórego mężczyznę, będącego jednocześnie jedyną znaną mu osobą, wyższą od niego o głowę. Wbiegł do łazienki, by ze strachem zauważyć, że siwowłosy mężczyzna leży w wannie nieprzytomny. Biel porcelany zabrudzona została przez czerwień krwi, na szczęście, zakrzepłej. Jego ręce drżały, podobnie jak serce, pobudzane do pracy adrenaliną.

— Erwin?!

Dia przyglądał się wszystkiemu z przerażeniem. Mieszkanie wyglądało podobnie do tego, co zapamiętał. Krew dalej tam była, po ostatnim postrzeleniu Erwina, gdy jeden z gangów ulicznych wkurzył się na przebieg negocjacji. Mieszkanie zmieniło się w ruinę, ale zawsze robiło za dobrą kryjówkę. Kui w ostatnich chwilach swojej wolności powiadomił złotookiego o tym miejscu. Mimo wszystko, Dia nie spodziewał się, że kiedyś ponownie zobaczy przyjaciela w takim stanie.

— Jest nieprzytomny, musiał zemdleć od nadmiaru emocji. Coś ty z nim zrobił?

— Nic... — Zająknął, z troską ujmując młodszego mężczyznę i wyjmując go z wanny. Też przerażał go stan, w jakim go zastali. Wyszedł z łazienki czym prędzej. — Policja nic na niego nie ma. Nie sądziłem, że da się zastraszyć pierdoleniu Pisiceli.

— Nie sądzę, żeby był w takim stanie przez słowa szefa policji… — Dia ruszył powolnym krokiem za Gregorym, pokazując mu ruchem ręki, gdzie jest sypialnia. — Myślę, że stało się to przez ciebie.

— Nie chciałem. Byłem ostatnią osobą, której powiedzieli o tej obławie, a SERTowcy właściwie do końca nie wiedzieli gdzie i po chuj jadą.

Mężczyzna ułożył bezwładne ciało na zakurzonej już pościeli, by zaraz usiąść obok i móc przyglądać się siwowsłowemu z nieskrywaną wcale troską. Uniósł jego nogi i położył je na poduszce, by znajdowały się wyżej niż reszta ciała. Cierpliwie czekał, aż ten obudzi się, cały czas trzymając jego nadgarstek i sprawdzając puls. Na szczęście, wyglądało to na zwykłe zasłabnięcie, najpewniej spowodowane nadmiarem stresu.

— Nie, Gregory, ty nie rozumiesz. On załamał się, bo ty go zdradziłeś, nie dlatego, że jacyś policjanci zagrozili mu więzieniem.

Nie powiedział ani jednego słowa więcej w stronę ciemnoskórego mężczyzny. Przyłożył dłoń do bladego policzka, nie spuszczając wzroku z twarzy, na którą z rana nie umiał patrzeć bez wstydu. Zdradził go i zachował się jak dziwka, słusznie tak został nazwany. Odetchnął ciężko, czekając. Minuty mijały zbyt wolno.

———

Otworzył oczy, zastanawiając się, gdzie jest. Pamiętał, że znajdował się w duszących czterech ścianach łazienki, a zimno wanny nie pozwalało mu się ogrzać. Teraz ciepła dłoń gładziła jego policzek. Przez moment zapomniał, co wydarzyło się wcześniej, tego samego dnia. Chciał zamruczeć, chciał wtulić się w dłoń, chciał zamknąć oczy i zasnąć, nie przejmując się problemami. A potem przypomniał sobie, że ta sama osoba, której ręka tak przyjemnie dotykała jego skóry, wcześniej stała w mundurze, wydając go policji. Odsunął się z niesmakiem.

— Erwiś... Jak się czujesz? — Zapytał cicho niski głos, nie chcąc powodować u niego dodatkowego bólu głowy.

— Nie nazywaj mnie tak. — Wycharczał, czując suchość w gardle. Dia, który przyglądał się temu wszystkiemu, wyszedł, prawdopodobnie po wodę.

— Przepraszam. Nie wybaczaj, nie zasłużyłem, zachowałem się jak kurwa. Ale muszę wyjaśnić ci przynajmniej tę sprawę z Carbonarą. To ważne.

— Mów.

— Sam dowiedziałem się dopiero dzisiaj. DTU wczoraj. Dlatego dzisiaj Pisicela od razu zorganizował ten wjazd, o którym też nikomu nie powiedział do samego końca. Wczoraj kilku członków DTU dowiedziało się, właściwie zdobyło niepodważalne dowody, że… Inaczej, od początku. Kupiłeś od Ulaniego trzynaście dziewczyn. Ulani kupił je od Carbonary. Teraz kupił kolejne dwadzieścia, ale ta transakcja była obserwowana, od początku, do końca. Od razu połączyli to z tobą, bo wiedzą, że Carbonara sprzedaje Ulaniemu twój towar. Od dawna to wiedzą, ale nie mają jak ci tego udowodnić. Nadal. — Nie dałem im niczego, co cię obciąża, pomyślał.

Knuckles zamrugał trzykrotnie, nie dowierzając w słowa, które właśnie usłyszał. Doskonale wiedział, że Carbonara robi wiele rzeczy za jego plecami, ale gdy dostawał na to dowód, gdy usłyszał to z cudzych ust, dalej nie chciał w to wierzyć. Nie mógł nic poradzić na taki obrót spraw, mimo to przez głowę przeszła mu myśl o zemście na, niezmiennie od kilku lat, białowłosym mężczyźnie. Doigrał się. Mieli ustalone zasady.

— Chcesz mi powiedzieć, że Carbonara sprowadza żywy towar do miasta? To wyjaśniałoby, dlaczego próbował mnie zabić… — Ciche słowa opuściły jego usta mimowolnie, nawet jeżeli nie chciał ich wypowiadać.

— Pisicela nic na ciebie nie ma. Może ci obtaśtać. Carbonara i Ulani się z tego nie wywiną, nie ważne, ile zapłacą sędzinie. Wszystko się ułoży, Erwin…

— Nie wątpię w to.

Gregory nadal siedział obok, nie puszczając jego dłoni. Przyglądał mu się dokładnie tak, jakby mieli widzieć się ostatni raz. Przypuszczał, że tak właśnie jest. Nie wiedział, co powinien więcej powiedzieć. Nie umiał znaleźć słów, które mogłyby przekazać, jak bardzo jest mu przykro. Nie zasługiwał na wybaczenie, nie umiał wykorzystać szansy, by przeprosić i wyjaśnić. Ale ni byłby sobą, gdyby poddał się bez walki i chociaż nie spróbował. Przecież miał cel i dokonał już wyboru, postawił młodszego mężczyznę ponad karierę, dotychczasowo będącą dla niego całym życiem. Stracił wszystko, na czym budował swój doczesny świat, ale nie zamierzał wpadać w przepaść, nie próbując chociaż złapać się Erwina i tego uczucia, którym go obdarował. Razem z nim mógłby spróbować na nowo, inaczej.

Erwin westchnął, czując ból w swoich rękach. Nie przyglądał się zbytnio ranom, nie obchodziły go, ale teraz, gdy czuł się tak niezręcznie, cała jego uwaga przeszła na czerwone ślady. Nie chciał mówić pierwszy, szczególnie, gdy jego serce dalej krwawiło tępym bólem, przyprawiającym go o mdłości. Podniósł wzrok i spojrzał na szatyna.
— Dlaczego tu przyszedłeś?

— Chciałem mieć pewność, że jesteś bezpieczny. Musiałem ci powiedzieć o Carbonarze. I chciałem przeprosić, ale nie wiem, czy masz ochotę tego słuchać. Zasługujesz na wyjaśnienia.

— Gdybym cię nie kochał, leżałbyś już martwy. — Wzrok miał pusty i pozbawiony jakiegokolwiek śladu emocji, nie pozwalając sobie na kolejny problematyczny atak paniki. — Myślę, że mogę cię wysłuchać. I tak nie mam już nic do stracenia.

— Może powinienem leżeć martwy… Co chciałbyś wiedzieć, Erwin? Od czego zacząć?

— Tobie nigdy nie zależało, słodkie kłamstwa z twoich ust mydliły mi oczy. Dobrze się bawiłeś, patrząc, jak powoli wpadam coraz głębiej? — Zaśmiał się lekko, potrząsając głową. To nie było zabawne.

— Gdybym cię nie kochał, nie musiałbym siedzieć za dwa tygodnie na ławie oskarżonych obok ciebie. — Zaśmiał się, ale w śmiechu tym nie było radości.

— I skąd mam wiedzieć, że to nie są puste słowa, panie policjancie? Prowadziłeś śledztwo na mój temat, przeciwko mnie, zbierałeś na mnie brudy i byłeś święcie przekonany, że robisz to w słusznej sprawie. Dlaczego mam ci uwierzyć? — Odwrócił swoją twarz w stronę szatyna, który mógł zobaczyć coś niewielkiego, ale żywego w złotych tęczówkach. — Czy potrafisz sprawić, bym nie zwątpił?

Jak skomplikowane kłamstwo musiałby stworzyć Gregory, by oszukać go raz, wyznać zdradę, a potem zrobić to znowu? Czy mógł upozorować utratę pracy, by teraz węszyć dalej? W jakiś przewrotny sposób policja uznała, że dzięki temu zaufa mu bardziej i wprowadzi go głębiej. Sprawy swojego biznesu? Może tak. Czy Gregory był aż tak zakłamanym człowiekiem? I jak on ma mu teraz zaufać, kiedy w głowie kłębią się i wykwitają kolejne podłe myśli, rujnujące jego światopogląd? Panika znów osiadła na dnie żołądka.

— Nie wiem. Nigdy nie byłem człowiekiem wielkich słów. Musiałbyś dać mi czas, żebym mógł udowodnić ci to czynami. Zwolnili mnie, nie, właściwie sam odszedłem, kiedy chcieli mnie zwolnić, jeśli o to chodzi. Mów mi Gregory.

Uśmiechnął się, czując zbierające się w kącikach oczu łzy. Ten dzień należał do jednych z najgorszych w jego życiu, ale nie mógł pozbyć się szczęścia, które buzowało w nim na usłyszane wyznanie miłosne. Byli dorośli, mogło wydawać się, że dojrzali, ale gdy ich romans sypał się przez zdradę, Erwin poważnie zastanawiał się, dlaczego chce dać mu drugą szansę.
— Miło cię poznać, Gregory. Jesteś najgłupszym mężczyzną, jakiego w moim życiu spotkałem. Jesteś kutasem i nienawidzę cię. Żałuję, że podszedłem wtedy do ciebie, ale nie żałuję żadnej chwili z tobą. Dam ci cały czas świata, bo cię kurwa kocham i nie potrafię odejść, ale nic nie powstrzyma mnie przed morderstwem, gdy zawiedziesz mnie jeszcze raz.

— Odetchnął głęboko, łzy swobodnie płynęły po jego policzkach. — Musisz zapracować na moje zaufanie, bo zdecydowanie ci nie ufam.

— Zrobię wszystko, co będę mógł, Erwin, by zasłużyć sobie na twoje zaufanie. Miałem swoje powody, zaczynając związek z tobą, ale proszę, uwierz mi, że nie kłamałem w swoich czynach. Kiedy dostałem to polecenie, myślałem, że się zrzygam zanim pozwolę się dotknąć. Nie umiałbym udawać strachu. Nauczyłeś mnie akceptować i szanować siebie. Nigdy nie poszedłbym z tobą do łóżka na polecenie Janka. Tak, zacząłem od oszustwa i podstępu, ale to… To naprawdę się z czasem zmieniło. Zabij mnie, jeśli mi nie zaufasz, bo... Tak będzie lepiej dla nas obu.

— W porządku, zacznijmy od nowa. — Wysunął dłoń, podając mu mały palec. — Obietnica, Gregory. Dotrzymaj jej.

Szatyn roześmiał się, podając swój mały palec. Dobrze wiedział, ba, oboje wiedzieli, że nie oferuje palca, ale całą głowę, razem z szyją.

— Obiecuję, że już nigdy cię nie oszukam, Erwin.

Szatyn nie czekał na specjalne zaproszenie, nie umiał się też wcale powstrzymać. Czuł się zmęczony fizycznie i psychicznie, a miejsce w ramionach Erwina, na pościeli tuż obok niego, wydawało się wyjątkowo zachęcające. Z szerokim, nieco psotliwym uśmiechem rzucił się na łóżko obok mniejszego mężczyzny, by móc wtulić się w jego tors. Czekał z napięciem na ręce, które go odepchną.

Ale odepchnięcie nigdy nie nadeszło. Erwin westchnął tylko, udając rozdrażnionego, potajemnie ciesząc się przyjemnym zapachem drugiego mężczyzny, rumiankowym szamponem, za którym tak tęsknił. Dalej nie czuł się pewny w jego pobliżu, chciał zdystansować się i pozwolić sobie na odpoczynek od nagłych emocji, ale ten wieczór chciał zakończyć w ramionach ukochanego, zapominając o problemach, które narastały. Jego dłoń oplotła ciało szatyna, cieszył się przyjemnym ciepłem.

———

Dia, wracając do pokoju z butelką wody, kupioną w pobliskim supermarkecie, spodziewał się, że dwójka mężczyzn będzie skłócona lub, w najgorszym wypadku, pobita. Ale zdecydowanie nie przewidział splecionych ramion, ciała wtulonego w ciało i zaspanej twarzy siwowłosego mężczyzny. Gregory patrzył na niego wściekłym wzrokiem, jak kocia matka broniąca swojego dziecka. Dia uniósł brew, gdy zdziwienie przemknęło przez jego twarz. Spojrzenie ciemnookiego szybko złagodniało, gdy zauważył, że osobą, która przyszła był właśnie czarnoskóry przyjaciel jego kochanka. Kochanka? Dia nie był pewny kim dla siebie aktualnie byli, ale zapłakana twarz Erwina wskazywała, że przeprowadzili szczerą rozmowę.

Złotooki był wyczerpany całym dniem. Pierwszy raz od dawna Dia widział swojego przyjaciela w takim stanie. Minęło wiele miesięcy od kiedy Erwin wpadł w atak paniki, kończący się krwawiącymi dłońmi i rozmazaną czerwoną kredką w kąciku oka.

Zbliżył się do zakurzonego materaca i usiadł na brzegu. Gregory patrzył na niego uważnie, brązowe oczy świeciły w ciemności pokoju. Dia czułby się nieswojo, gdyby był sam na sam z szatynem, ale bezwładnie opadająca głowa Erwina, leżąca teraz na klatce piersiowej Gregory’ego uspokajała jego myśli. Co by się nie stało, jego zdrowie było dla obu najważniejsze. Cichy chichot uszedł z jego ust, gdy uświadomił sobie, jak będzie wyglądać relacja tej dwójki. Erwin stanie się nieznośnym ciężarem, śmiejącym się z niewielkiej lekkości poranka i płaczącym w żałosnym wieczorze. Zastanawiał się, czy ostra różnica w siwowłosym, w ciemnych oczach widzianym jako obiekt miłości, zostanie zauważona i zaakceptowana. Czy Gregory podoła charakterowi człowieka, który będzie utrudniał mu życie? Skończyły się słodkie słowa, miłosne pocałunki i namiętne chwile, zamienione na nieufność zamkniętą w nieśmiałości. Podniósł wzrok z przyjaciela i otworzył usta, by wyszło z nich tylko jedno słowo.

— Wstawaj.

Gregory nie kwestionował niczego. Wstał, Dia ruchem ręki wskazał na Erwina, a ten podniósł go. Złote oczy otworzyły się na moment, ale gdy czarnoskóry mężczyzna podał mu butelkę wody, wypił połowę zawartości i wtulił się w pierś szatyna, jak dziecko. Erwin po takiej dawce adrenaliny był ospały i potrzebował odpoczynku, najlepiej w postaci gorzko wyczekiwanego snu. Złotooki cierpiał na bezsenność, a jego śpiąca twarz była dla Dii jak miód na bolące serce.

Pistolet w kaburze przy nodze obił się o kant stołu i wydał cichy huk, zwracając tym na siebie uwagę. Mężczyzna nie musiał wyciągnąć broni, by Gregory wiedział, że sprzeciw będzie niekorzystny i tłumiony. Był na przegranej pozycji, chociaż żywa tarcza, w postaci złotookiego, dalej znajdowała się w jego ramionach. Erwin był zapewnieniem bezpieczeństwa, które Dia mu podarował. Gregory nie zamierzał narzekać. Nie, kiedy groźne spojrzenie wyższego mężczyzny zmieniło się w coś złośliwego, jakby miał spektakularne plany. Jednak w tym momencie zamykał na klucz metalowe drzwi i odstawił psotliwy humor na później. Gregory kroczył za nim ciężkim krokiem, całkowicie nie rozumiejąc sytuacji, w której się znalazł. Ale Dia chciał zmienić ich miejsce przebywania, obawiając się ataku ze strony białowłosego grzyba. Zdecydowanie polował na Erwina i miał zamiar przejąć jego biznes. Zresztą, jak wiele osób w tym mieście.

Wsiadł do samochodu, którym przyjechali wcześniej. Pomimo że Krieger był dwuosobowym autem, Erwin dawał radę, siedząc na kolanach szatyna. Cicho pomrukiwał, całkowicie ignorując warkot silnika na rzecz słodkiego snu. Dia zastanawiał się czy czasem nie wziął swoich leków nasennych w zbyt dużej ilości. Zignorował jednak tę myśl. Erwin nie zrobiłby sobie krzywdy w taki sposób. Prowadził ostrożnie, patrząc w lusterka w oczekiwaniu na ogon. Odetchnął z ulgą, gdy samotnie dojechali do jego magazynu, przerobionego na niewielkie mieszkanie. To miejsce było całkowicie kryjome, nawet najbliżsi Dii nie wiedzieli o nim. To właśnie tutaj miał zamiar przetrzymać roztrzęsionego przyjaciela, a Gregory był tylko dodatkiem, mającym go chronić w razie ataku.

Drzwi otworzyły się, skrzypiąc przeraźliwie. Zapalił latarkę w telefonie, elektrownia miała awarię, która miała zostać naprawiona o poranku, gdy zaspani pracownicy znajdą źródło problemu. Nie kwestionował tego, większym problemem okazał się brak ogrzewania. Jeżeli dni były gorące, noce można było zaliczyć do mroźnych okresów w Los Santos. Z całą pewnością Dia znalazłby na to rozwiązanie sam, ale Gregory go wyprzedził. Położył siwowłosego na kanapie i przykrył go ciepłym kocem, ostatni raz gładząc go po policzku. Potem odsunął się i spojrzał na Dię. Musieli porozmawiać.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro