trzy
kolejny rozdział mojej współpracy z wspaniałą Zyczliwy, u której pojawi się kolejny rozdział.
zapraszam do czytania <3
___
Gregory czekał ze słuchawką przyłożoną do ucha, a znane mu dźwięki oczekiwania na odebranie zupełnie go nie uspokajały. Wręcz przeciwnie, w obecnej sytuacji jedynie czuł coraz szybciej narastającą złość i agresję. Już nawet nie próbował się uspokoić, nie dbał o to, jak zabrzmi jego głos i co pomyśli, jakby nie było, obcy mu mężczyzna. Ta sytuacja była dziwna, ale to o nim teraz plotkowało całe miasto, więc nie czuł się szczególnie źle, zasypując innych swoimi problemami i pretensjami. Uważał, że teraz ma prawo.
— Co sprawia, że zakłócasz mój spokój? — Męski głos rozbrzmiał w słuchawce.
— Kim ty, do jasnej cholery, człowieku, jesteś? — Odwarknął, znacznie obniżając swój głos, Montanha.
— A z jakiej racji mam ci się przedstawiać, kwiatuszku? — Gregory słysząc ten ton głosu widział uśmiech malujący się na twarzy rozmówcy.
Nie pamiętał jego twarzy, a jedynie zarys postaci, która stała obok niego, gdy oglądał tańczące dziewczyny Ulaniego w Vanilli. Na pewno był niższy od niego, zdaje mu się, że też chudszy. Czerwony garnitur, który akurat bardzo wyraźnie widział teraz przed oczami, musiał podkreślać jego wąską talię. Zwrócił wtedy na to uwagę. Ile miał lat? Nie umiał odpowiedzieć sobie na to pytanie. Teraz brzmiał jak młody gość, ale czy nie miał siwych włosów? Romanse ze znacznie starszymi osobami wydawały mu się dziwne, chociaż nie oceniał, nie lubił nikomu wchodzić do łóżka w ten bardziej metaforyczny sposób. Teraz, choć nie umiał zwizualizować sobie twarzy osoby z wizytówki, bardzo mocno pragnął ją uderzyć i pozbyć się tego uśmiechu, który kpił z niego.
— Chciałbym wiedzieć kim jest facet, którego kutasa wpycha mi do dupy pół miasta. Kurwa, może powinieneś najpierw poznać moją matkę, Knuckles.
— Jednak znasz moje nazwisko — Cichy szmer w tle sprawił, że przez moment mężczyzna ucichł. — Nie jestem szczególnie zainteresowany fanaberiami tego miasta, zwłaszcza, gdy dotyczą mojego życia seksualnego. Tobie radzę postępować tak samo.
— Dałeś mi swoją wizytówkę. Czego ode mnie chciałeś? — Gregory znów spojrzał na karteczkę kurczowo ściskaną w lewej dłoni, teraz pogniecioną i przypominającą nieco chusteczkę, w którą wytarł dłonie brudne od lukru ze zjedzonego na śniadanie pączka.
— A dałem? — W jego głosie dało się słyszeć udawane zdziwienie. — Albo chciałem ci opchnąć nowy fotel, albo mnie zainteresowałeś. Wybierz sobie jedno.
— Nie jestem gejem i mam zajebisty fotel. Jest tak kurwa wygodny, że to niewiarygodne. Prawdziwa skóra, a w produkcji nie użyto ani jednego gwoździa. I jeszcze ma zagłówek. Chyba nam nie po drodze.
— Plotki na mieście mówią coś innego.
— Na szczęście to tylko plotki, Knuckles. Zgodnie z plotkami powinieneś być aresztowany za handel mefedronem.
— I nie tylko. Muszę być Jezusem, skoro lodziary zamieniam w kokainę. Ale coś musiało się zdarzyć, skoro ludzie gadają, nieprawdaż? W moim przypadku to nieciekawa przeszłość, co więc skłoniło człowieka, który widział nas w Vanilli do rozpowiedzenia tych oburzających plotek?
— Nie wiem. Nie wiem jaki on czy ty macie w tym interes, ale po prostu odpierdolcie się ode mnie wreszcie. Wszyscy. — Po tych słowach szatyn wściekle wcisnął czerwony przycisk i odrzucił telefon na łóżko, chcąc jak najszybciej zapomnieć o mężczyźnie w czerwonym garniturze.
———
Gregory wrócił do pracy następnego dnia, od wejścia unikając wszelkich rozmów i odwracając spojrzenie, gdy tylko padał na niego czyjś wzrok. Choć był bardzo pozytywną i optymistyczną osobą, która nieustannie czuje potrzebę wyrażenia siebie i kontaktu z drugim człowiekiem, dziś czuł, że koniecznie musi udać się na samotny patrol. Zazwyczaj miał w głębokim poważaniu to, co mówią o nim inni, bo przywykł, że raczej nie są to pochwały. W trakcie swojej kariery zebrał wiele skarg i zdobył liczne rzesze wrogów, którzy głównie życzyli mu śmierci lub próbowali ją zaserwować. Nie umiałby też zliczyć wszystkich kreatywnych wyzwisk, jakie padały pod jego adresem. Mówiąc krótko, nie był lubianym policjantem i pogodził się z tym.
Więc czemu teraz było inaczej?
Stara rana, po której została wyjątkowo paskudna blizna, znów zaczynała krwawić i ropieć. By nie musieć czuć swądu gnicia wynikającego z zakażenia, pragnął jak najszybciej opatrzyć ją, zaszyć, owinąć gazą i bandażem, a potem zapomnieć na następne wieki. Źle zrozumiałby go człowiek, który pomyślałby, że jest homofobem i ma coś do gejów – absolutnie, nie miał nic przeciwko nim, miłość była dla niego miłością, a także niezbywalnym prawem każdego człowieka. Każdy zasługiwał na bycie kochanym i miał prawo kochać, niezależnie od płci swojej czy swojego wybranka. Po prostu on nie był gejem.
A jednak te plotki chodziły za nim, coraz ciekawsze i barwniejsze. Ba, nie tylko chodziło za nim, one wręcz podeszły już obok, złapały go za dłoń i osobiście zaprowadziły do biura szefa, w którym czekał Juan Diego Pisicela. Posadziły go na krześle, poprawiły koszulę, zaproponowały awans oraz premię i zapytały jeszcze czy chce kawę lub nowe życie, zupełnie inne od tego, które sam dla siebie planował i tworzył latami. On za to nie umiał odpowiedzieć, bo nie było tu żadnych słów, które mogłyby je zagłuszyć i pozwolić wyjść na pierwszy plan prawdzie. Nikt nie zwracał na nią uwagi, bo stała mała i naga, chociaż tuż pod ich nosem. Gregory Montanha nie czuł niczego do mężczyzn, a szczególnie do Erwina Knucklesa, którego nawet nie znał.
— I co o tym myślisz, Grzesiu? — Zapytał Juan, rozsiadając się wygodnie i spoglądając na kapitana z dumą wymalowaną na twarzy. Chełpił się swoim własnym geniuszem oraz przebiegłością.
— To poroniony pomysł. Nie znam go, nie jestem gejem, nawet nie wiem czy on jest, każecie mi zaufać sobie na słowo. W dodatku każdy mnie w tym mieście zna. Przerwę ci, Dante, ale czy naprawdę myślisz, że zorganizowana grupa przestępcza nie zauważy, że jestem pierdolonym kapitanem policji i zarywam do ich szefa? Jak to ma wyglądać, Andrews? "Dzień dobry, panie Erwinie, zrobić panu loda? Ile koksu dzisiaj sprzedał pan Ballasom?" To chore!
Powiedzieć, że Gregory był wściekły i oszołomiony, to jak uznać, że inflacja w Wenezueli jest trochę szybka. Gdy usłyszał, że czeka go specjalna misja, w której wystąpi jako podwójny agent, był naprawdę podekscytowany. Kiedy powiedziano mu, że pomoże zwalczyć kartel narkotykowy, z którym LSPD nie może sobie poradzić już od ponad pół roku, poczuł narastającą w sercu dumę i potrzebę wykonania tej misji, nie bacząc na to, co ma poświęcić. W końcu, gdy przedstawiono mu plan wyciągnięcia zeznań z Erwina Knucklesa wraz z zawartością jego jąder, przeszły go dreszcze obrzydzenia. Był gotów zrobić wiele dla stanu San Andreas i ludzi żyjących w Los Santos, ale skurwienie się zdecydowanie wychodziło ponad jego limit.
— Źle na to patrzysz, kapitanie. — Zaczął spokojnym tonem Alex. — Pan Erwin wykazał zainteresowanie twoją osobą. Z tego, co o nim wiemy, a DTU prężnie pracuje od miesięcy nad poznaniem jego osoby, jest typem zdobywcy. Zainteresował się tobą i nie da ci spokoju, a plotki, w które, oczywiście, nie wierzymy, najpewniej są jego dziełem. Jest zainteresowany przynętą, którą chcemy mu zarzucić. Oczywiście, nie zmusimy cię do stosunku z nim, bo byłoby to niemoralne, a w dodatku zupełnie mijałoby się z naszym celem.
— Łowiłeś kiedyś na spinning, Grzechu? No. Rzucimy mu przynętę, a potem będziemy mu ją co chwila zabierać sprzed pyska, żeby coraz bardziej chciał ją złapać i połknąć, nie patrząc na nic innego. I podciągniemy go sobie tak aż do podbieraka, żeby w końcu było dla niego za późno. — W słowo blondyna wtrącił się Pisicela.
— No, mniej więcej. Chodzi nam o to, by pan Knuckles coraz więcej inwestował w zdobycie ciebie. Im więcej w to wsadzi, tym bardziej będzie mu zależało, żeby osiągnąć cel, bo porażka stanie się nieakceptowalna. Wierzymy, że w którymś momencie zgodzi się przekazać panu informacje, które będą dla nas ostatecznym dowodem potrzebnym do wsadzenia go na dożywocie i rozbicia jego szajki przestępczej. — Dokończył swoją wypowiedź Alex.
Kapitan nie wiedział, co ma o tym myśleć. Rozumiał plan, ale nie mógł powiedzieć, że jakoś szczególnie go lubi. Z drugiej strony, DTU pracuje nad tym niemal siedem miesięcy i nie ma nic, co byłoby wystarczające do udowodnienia Knucklesowi jego win. Być może trzeba podjąć naprawdę radykalne kroki?
— W dodatku... — Do rozmowy dołączył znów Dante Capela. — Narkotyki to nie jest nasz jedyny problem. Dochodzą nas także słuchy o płatnych morderstwach i handlu ludźmi. To nie jest normalne, żeby dziewczyny w wieku Nicole sprzedawane były do burdeli. Słyszeliśmy o akcji przerzutu około trzystu sierot z Kolumbii do Ameryki Północnej właśnie przez naszą wyspę. Musimy coś z tym zrobić i nie mamy już wiele czasu. Wchodzisz w to, Grzechu?
Nicole, jego córka, dopiero co skończyła osiemnaście lat, ale nadal zachowywała się jak nieznające życia dziecko. Bywała rozpieszczoną księżniczką, która wierzyła w dobro innych i naiwnie im ufała, chcąc jedynie zaznać w życiu prawdziwej miłości. Nie miała łatwo, bo sam nigdy nie stanowił materiału na idealnego ojca. Wielu powiedziałoby wręcz, że nie nadawał się na niego w ogóle, a mogli mieć w tym swoją rację. Jednak nigdy nie wybaczyłby sobie, gdyby stała jej się krzywda. Jak miał więc słuchać w spokoju o tym, że jakieś inne dzieci, dokładnie takie jak Nicole, osierocone i skrzywdzone, mają być sprzedane wbrew swojej woli do pracy jako prostytutki?
— Wchodzę. Ale będę potrzebował od departamentu... kilku rzeczy.
———
Dźwięk przerwanego połączenia nie zrobił na nim wrażenia. Erwin wiele razy doświadczał odrzucenia, sprawiało ono jednak, że zdobycie ofiary robiło się o wiele przyjemniejsze. Nie zawsze udawało mu się osiągnąć swój cel, często się poddawał, aby przenieść swoje spojrzenie na łatwiejszą osobę, ale przez tego mężczyznę, coś w nim wrzało.
Na razie nie miał czasu na ruszanie na swoją ofiarę, musiał unormować sytuację z policją, która uparcie siedziała mu na ogonie. Doskonale wiedział, że nic na niego nie mają, nie likwidowało to jednak rosnącego niepokoju, które osiadało mu nieprzyjemnie na żołądku. Wjechanie S.W.A.T–u na ośkę Ballasów tylko potęgowało jego obawy.
Ballasi nie szanowali policjantów, Erwin nie musiał bać się, że któryś z bandytów postanowi go sprzedać. Nawet, jeżeli tak by się stało, zeznania osoby z wieloma wyrokami w kartotece nie mogły być brane na poważnie. Szczególnie, że Erwin był czysty od wyjścia z więzienia, a dawało mu to cudowny wynik dwóch lat.
Jego działalność na nowo nasiliła się jakieś pół roku temu, gdy prawie wpadł podczas rozmowy z kartelem zamieszkującym Cayo Perico. Nawet, jeżeli teraz zawzięcie ze sobą współpracowali, kiedyś było inaczej. Erwin prawie stracił życie i po burzliwej wymianie słów, zakończonej interwencją policji, Erwin i Isabella stali się partnerami w biznesie. Oni sprowadzali do kraju niektóre narkotyki i broń, a Erwin je rozprowadzał. Jeżeli Isabella rządziła Cayo, Erwin zdecydowanie mógł nazywać się królem Los Santos.
Wracając do Dii, doskonale wiedział, że będzie zadawał pytania. Ten człowiek znał jego przeszłość i najszczersze sekrety, a Erwin z całą pewnością mógł się go obawiać. Ale darzyli się szacunkiem i oboje wiedzieli, że znaczą dla siebie zbyt wiele, aby się wykorzystać. Dia był przy Erwinie w najgorszych momentach jego życia i odwrotnie – byli dla siebie jak bracia.
Ufanie przyjaciołom to jedno, ale rodzinie? Erwin uważał, że to najgorszy błąd. Mimo wszystko pozwolił sobie na popełnianie go bez większego zastanowienia, gdy chodziło o Dię. Mógł go zostawić, jak inni. Nie zrobił tego.
— Nie wyglądasz na zadowolonego, zadzwoniła mamusia i powiedziała, że obiadku nie będzie?
— Nie mam matki, a twoja nie odbiera. — Jego głos załamał się pod wpływem rozbawienia, a Dia przewrócił oczami.
— Tyle lat minęło, a twoje żarty dalej są do dupy. — Mruknął i odwrócił się w stronę klienta. – To będzie wszystko?
Michael, syn Dii, stał teraz przy ladzie i obserwował swojego ojca. Erwinowi zajęło wiele czasu, zanim zapamiętał jego imię. Reszta dzieci Dii, które nazywały się landrynkami, zniknęły gdzieś pod lawiną miasta i pojawiały się raz na jakiś czas, by wypić ciepłą herbatę z ojcem i powspominać wszelkie bitwy o Paleto. Teraz tereny te należały do Dii i chociaż nowi mieszkańcy miasta nigdy nie mieli się o tym dowiedzieć, historia walki o wolność krążyła w żyłach wielu.
Swoją drogą, siłownia, która miał otrzymać San, stała pusta.
— Ile czasu zostało Sanowi?
— Mówił, że trzy lata, ale nie jestem tego pewny. Siedzi już tam te trzy lata, naprawdę musieli go wsadzić na tak długo? — Wyszedł zza lady i pożegnał ruchem ręki klienta. — Staniesz na kasie?
Michaś pokiwał głową, a Dia wyszedł z lombardu, ciągnąc za sobą Erwina. Dojście do samochodu zajęło im tylko chwilę, a Erwin w międzyczasie otrzymał smsa od Sonii, powiadamiający go, że z jego Ferrari nic wielkiego się nie stało. Odetchnął z ulgą.
Jazda w stronę więzienia nigdy nie należała do najprzyjemniejszych. Erwin spędził tam dwa lata i doskonale wiedział, jak bardzo gardzi tym miejscem. Spotkania z Sanem często graniczyły z cudem, a główny strażnik, którego imię i nazwisko za każdym razem zlewało się w głowie Erwina, sprawiał, że złotooki chciał komuś przywalić. Najlepiej samemu strażnikowi.
Gdyby Erwin miał streścić swoją nieciekawą historię, na pewno pominąłby parę szczegółów. Napady, zdrada, więzienie, przerwa, kartel. Tylko dlaczego został zdradzony?
Masa osób, które dla niego pracowały i potrafiłby oddać za niego życie, chciały wiedzieć, co sprawiło, że stał się taką osobą. Niektórzy mówili, że był taki od zawsze, inni wspominali o rozłamie grupy, a tylko nieliczni wiedzieli, jaka była prawda.
Ta historia nigdy nie była ciekawa. David, który już dawno gryzie piach, powinien wiedzieć, że wystawienie jego i reszty grupy, nigdy nie było dobrym pomysłem. Erwin mu ufał, a jego zaufanie zostało zdeptane i wyrzucone na śmietnik. Dokonał egzekucji jeszcze tego samego dnia, a wielu osobom z grupy ten czyn się nie spodobał.
Tylko, że nie było to niewinne wystawienie. Była to ogromna zdrada, okrutny czyn, który doprowadził do załamania wielu osób. Przez ten sam czyn w więzieniu wylądował on, San, Kui, Vasquez i inni.
Nikt nigdy nie posądziłby tego kochanego przez wszystkich chłopaka o cokolwiek. Może znikał po ważnych spotkaniach, odrzucał propozycje na wspólne napady i może nie chciał pomagać w odbijaniu, ale hej! To przecież nic złego nie wróżyło?
Chuj bombki strzelił, gdy do Arcade'a wjechał S.W.A.T i poddał większość z main składu. David powiedział wszystko i wyczyścił sobie kartotekę. Erwin, który w tamtym czasie był w mieszkaniu, zdążył go zabić. A potem został wsadzony na dwa lata za napady i rozboje.
Carbonarze i Vasquezowi nie spodobało się to morderstwo, Heidi też nie była zachwycona, a Summer zamierzała go pomścić. Nikt nie patrzył na to, że na dożywocie poszedł Kui. A zresztą, cała ta sprawa była mocno popierdolona.
Szybko wjechali na parking więzienia. Zostawił w schowku swoją broń, z którą rzadko się rozstawał i wysiadł z samochodu.
— Co sprawia, że masz taki wyraz twarzy, jakby ci kot ściany w domu obszczał? — Głos Dii wyrwał go z zadumy.
— Pogoda jest brzydka. — Stwierdził, patrząc na niebo. — Zróbmy sobie zdjęcie!
Podbiegł do Dii, wyciągnął telefon i uśmiechnął się szeroko, robiąc zdjęcie. Po chwili z zadowoleniem dodał zdjęcie na twittera, podpisując je „Z Sanem".
— Jesteś niemożliwy. — Stwierdził, patrząc w swój telefon.
Erwin tylko wzruszył ramionami i w podskokach ruszył w stronę wejścia do budynku. Dia podbiegł w jego kierunku i po chwili oboje witali się ze słodkim, skorumpowanym strażnikiem.
— My standardowo do Sana, bo do Kuia nie pozwalacie. — Erwin mruknął ciche "kurwy", ale tego Will nie usłyszał.
— Trzy miesiące temu dostał od was nóż w kaszance, czy mam podać kolejny powód, dla którego nie pozwalamy się wam spotykać?
— No dobra, dawaj Sana. — Dia usiadł na krzesełku, a Erwin stanął obok.
Strażnik nic więcej nie powiedział. Nie czekali długo – po kilku minutach za okienkiem zobaczyli, jak zawsze uśmiechniętego Sana.
— Nooo witaaam!! — Głos Włocha rozbrzmiał w niewielkiej sali.
— Sanik, jak ja cię dawno nie widziałem! Karmią cię tam dobrze? — Erwin podszedł bliżej do okienka.
Rozmowa nie trwała długo. Spotykali się co jakiś czas i spędzali go razem, wspominając legendarne czasy. Erwin wyśmiewał pomarańcz na Sanie, a Włoch komentował makijaż Erwina. Dia przyglądał się temu wszystkiemu i co jakiś czas dodawał coś od siebie. Spotkania nie mogły trwać więcej niż dziesięć minut, ale cała trójka naprawdę je doceniała.
Pożegnali się po minionym czasie i dwójka mężczyzn wyszła z budynku. Deszcz leniwie uderzał o zniszczony parking, a Erwin żałował, że nie jest szamanem pogody. To na pewno ułatwiłoby wiele spraw.
— Sonia napisała, że Ferrari jest gotowe do odbioru, to zaskakujące — Erwin wsiadł na miejsce pasażera i wyjął swoją broń ze schowka. — Chyba wiesz, gdzie teraz jedziemy?
———
Przed wjazdem do miasta ich plany się zmieniły. Dia zrobił się głodny, Erwin chciał kupić nowe ubrania, więc razem stwierdzili, że zrobią sobie męski dzień. Gdyby ktoś nowy w mieście zauważył ich razem, mógłby stwierdzić, że łączy ich coś więcej niż przyjaźń. Byli nierozłączni i oboje wiedzieli, jak wyglądało to dla obcych oczu. Wychodzili z założenia, że nie muszą nikomu nic udowadniać.
Słońce leniwie wychodziło znad deszczowych chmur, a kałuże sprawiały, że buty Erwina były całe brudne. Nie mógł nic na to poradzić – skakanie po niewielkich zbiornikach wodnych sprawiało mu wiele przyjemności. Erwin nie miał dzieciństwa, już jako dziecko musiał walczyć o przetrwanie. Dziecinne zachowanie zostało z nim, nawet, gdy dobił trzydziestkę.
Już po raz drugi tego dnia Erwin znalazł się pod burgerownią. Dia nie mógł o tym wiedzieć, ale nawet gdyby miał tego świadomość, pojechanie na włoską restaurację dalej sprawiało im problemy.
— Na co masz ochotę? – Dia zamknął swój samochód i otworzył drzwi restauracji.
— Nie jestem głodny, ale kupisz mi shake'a? – Jego głos opływał sztuczną słodkością.
Erwin był bogaty, Dia był bogaty. Oboje pływali w ogromnej sumie pieniędzy, ale Erwin starał się żyć skromnie. Miliony dolarów na koncie nigdy nie wpływały na jego decyzje. Nie kupował już drogich samochodów, za bardzo kochał swoje umiłowane ferrari. Trochę pieniędzy szło na ubrania, ale często ubierał te same garnitury. Wydawał masę pieniędzy na organizacje charytatywne, ale o tym wiedział tylko Dia.
Siedząc i popijając truskawkowy napój, czuł się obserwowany. Rozglądał się nieznacznie po pomieszczeniu, ale każdy był zajęty własnym posiłkiem i niektórzy spędzali czas w swoich telefonach. Erwin często wierzył swoim przeczuciom, bo prawie zawsze się sprawdzały i ratowały mu życie. Teraz jego uwagę przyciągała niezmiksowana truskawka, która zatkała słomkę w jego napoju.
— Mogę wybrać ci ubrania? Minęło trochę czasu, a ty dalej czasami wyglądasz jak debil. – Uśmiech na ustach Dii przysłonił burger, którego właśnie włożył do ust.
— W porządku, możesz to zrobić. – Erwin jeszcze raz rozejrzał się po restauracji, a gdy jego oczy spotkały mężczyznę za szybą, szybko odwrócił wzrok.
— Jesteś niespokojny. – Odwrócił wzrok od swojej kanapki i spojrzał wyczekująco na Erwina.
— Wydaje ci się – zaśmiał się nieszczerze i wrócił spojrzeniem na skończonego już shake'a.
Dia nie pytał więcej. Erwin doskonale wiedział, że on nigdy nie będzie pytać. Co by się nie działo, Dia całkowicie ufał złotookiemu, co czasem przerażało go. Wyższy mężczyzna właśnie skończył posiłek i wycierał brudne dłonie w papierek, w który zapakowany był burger. Po chwili wstał i wyrzucił do śmietnika śmieci, a Erwin tylko ruszył za nim, z lekko zepsutym humorem.
— Od czasu tamtego telefonu dziwnie się zachowujesz. – Zaczął, gdy wyszli z restauracji. – Coś cię trapi i nie chcesz powiedzieć, co.
— Dzwonił ten facet, z którym ponoć spędziłem miłą noc.
— Chciał ją powtórzyć? – Dia zagwizdał, a Erwin w tym momencie chciał go uderzyć.
— Chciał mnie zabić za te plotki.
Dia spojrzał na niego skwaszony, ale szybko odwrócił wzrok, by spojrzeć na drogę. Teraz słońce całkowicie wyszło zza chmur i Erwin z uśmiechem na ustach mógł założyć swoje ulubione okulary przeciwsłoneczne. Zazwyczaj nosił je nawet, gdy pogoda była obrzydliwa, ale teraz miał do tego dobry powód i zamierzał go wykorzystać. Dia nic nie mówił. Droga do sklepu przeminęła w przyjemnej ciszy.
Czarnoskóry mężczyzna zaparkował pod najbliższym sklepem odzieżowym i Erwin był świadomy faktu, że spacer zdecydowanie wystarczyłby. Jego przyjaciel nie chciał rozstawać się ze swoim samochodem, będąc przekonanym o okrutnych kradzieżach aut spod Burger Shota. Jakby to miało jakiekolwiek znaczenie, gdy spod kościoła kradzieże były częstsze. Erwin nie myślał o tym wiele. Nawet, gdy w jego oczach mignęło zainteresowanie osobą, którą wcześniej widział pod restauracją, a teraz wybierał czapki z daszkiem, nie dawał tego po sobie poznać.
— No, no. Muszę przyznać, że te twoje jeansy serio są jednymi z najlepszych spodni. – Dia mruknął pod nosem, ale Erwin go nie słuchał. Patrzył teraz na swój telefon, przeglądając tik toka.
Jego przyjaciel standardowo przeglądał ubrania na wieszakach, a Erwin komentował je i odrzucał, nie będąc pewnym zmian, jakie towarzyszyły nowym ubraniom. Tak było za każdym razem, ale teraz Dia nie pozwoliłby mu wyjść z kolejną parą skarpetek i czarnym golfem. Wyższy zamierzał zrobić mu dobry strój, w którym będzie mógł wyjść bez wstydu na miasto, ale Erwin coraz bardziej w to wątpił.
— Skórzana kurtka była tydzień temu. – Erwin wskazał na koszulę, którą trzymał Dia. – Tą już mam, postaraj się bardziej.
Dia warknął pod nosem, ale nie poddawał się. Mężczyzna, który obserwował go wcześniej, teraz z udawanym zaciekawieniem przeglądał krawaty. Erwin nie był pewny, czego on tak właściwie szuka. Szybko opuścił swój wzrok z tego faceta, aby nie wzbudzić podejrzeń. Z rozbawieniem stwierdził, że teraz Dia bardzo poważnie wybierał wzory na za dużych koszulach, który aż za bardzo kojarzyły mu się z Carbonarą.
— Masz jeszcze te szelki?
— Te na klatkę piersiową? A to nie kabura?
— To nieważne, pojedziemy do twojego mieszkania i założysz to. – Rzucił mu koszulę z wzorem, którego oczy Erwina nie mogły ogarnąć. – Ubierzesz się jak pieprzona nastolatka i razem przejedziemy się twoją naprawioną ferarką. Zaraz po tym, jak odbierzemy ją od Soni.
Erwin zaśmiał się, ale nie komentował słów Dii. Było ciepło, mógł ubrać się w koszulę z krótkim rękawem bez obaw, że zmarznie. Lipiec dopiero się zaczynał, ale już zdążył sprawić, że ulice skwierczały żarem. W dni takie jak te, gdzie o poranku delikatny deszcz sprawiał, że oddychanie było katorgą, Erwin zdecydowanie pragnął pozbyć się zbędnego materiału z jego ciała. Kupił ubrania, które wybrał Dia i razem wyszli ze sklepu, rozmawiając o totalnych pierdołach. Erwin całkowicie zapomniał o mężczyźnie w masce na twarzy, który słysząc ich rozmowę o odebraniu auta, wyszedł i pojechał w nieznanym Erwinowi kierunku.
Dia doskonale znał drogę do apartamentowca Erwina. Spotykali się tam wiele razy i Dia dotarłby tam z zamkniętymi oczami. Na szczęście nie musiał tego robić. Erwin wychodząc z auta poprosił przyjaciela, aby ten poczekał na niego, a sam szybko wbiegł do windy, klikając na przycisk z odpowiednią cyfrą. Wchodząc do mieszkania odetchnął z ulgą, ale ta szybko przerodziła się w zdenerwowanie, gdy Erwin nie mógł znaleźć tej kabury. Może nie miał zamiaru wkładać tam broni, ale Dia chciał, aby ją ubrał, więc znajdując ją, jego uśmiech na ustach poszerzył się.
Przebrał się i spojrzał w lustro. Wyglądał dobrze i chociaż nie był to jego styl, nie mógł powstrzymać się od zadowolonego pomruku. Jego srebrne włosy zrobiły się już trochę dłuższe, a ułożenie fryzury sprawiało mu więcej problemów. Musiał udać się do fryzjera.
Wyszedł z mieszkania i zadowolonym krokiem podbiegł do samochodu. Wsiadł, a Dia zagwizdał. Erwin przewrócił oczami i zapiął pasy, gdy jego przyjaciel ruszył w stronę Carzone'u.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro