Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

siedemnaście

ten rozdział należy do tych w kategorii: słodkie i puszyste. Pisany oczywiście z Zyczliwy

zapraszam do czytania <3

___

 Kłamstw w związku nie da się nazwać dobrą rzeczą, w końcu psuły relacje i sprawiały, że brak zaufania doprowadzał do zerwania. Erwin o tym wiedział, chociaż jego lista poważnych związków ograniczała się do dwóch blondynek i jednego szatyna, zdecydowanie lepszego od wszystkich innych ludzi. Jego praca często wymagała od niego największych poświęceń, słodkich kłamstw narzucających ofierze ciemny worek na głowę, zaciskających go liną, wyglądem przypominającą bardziej lufę pistoletu przystawionego do głowy, niż kawałek włókien syntetycznych.

Nic dziwnego, że w końcu musiał uciec od odpowiedzialności w związku i okłamać Gregory'ego, aby uchronić go przed niepokojem. Nie musiał wiedzieć o wiadomościach wymienianych z Carbonarą, ostrych negocjacjach prowadzących do punktu wyjścia. Co z tego, że chwilowo był bezpieczny, skoro groźby Nicollo zaczęły dotyczyć osób niezwiązanych z sytuacją? Wojny mafijne nie były jego ulubioną formą rozrywki, wolał raczej przegrywanie kolejnych pieniędzy w kasynie, jakby jeszcze jego portfel miał naprawdę na tym ucierpieć.

Zastanawianie się, czy Gregory cokolwiek zauważył, doprowadzało go do bólu głowy, pulsującego ostro i nieprzyjemnie w jego skroniach. Starał się grać na czas, udawać, że wszystko jest wspaniałe, podczas gdy Dia zdobywał skromny lokal, bezpieczny kąt na terenie Paleto. Zapewnienie szczęścia szatynowi stanowiło priorytet, nawet jeżeli Erwin ryzykował przy tym życiem. Pewność, że Nicollo ma informacje o jego lokalizacji, nie pomagała w uspokojeniu szalejących nerwów, grożących doprowadzeniem do wymiotów.

Tu nie było miejsca na nadzieję, złotooki już dawno jej nie miał. Zbliżające się starcie też nie naprawiało stanu jego zdrowia, który starał się zataić, aby nie martwić swoich bliskich. Nie miało to znaczenia, jak się czuł, gdy Carbonara stawał się coraz to bardziej pewny siebie, chciał iść do przodu i zgarnąć wszystko przed zainteresowaniem się tym policji. W końcu, majątek Knucklesa po jego śmierci mógł trafić wszędzie, prawda? Cóż, musiał spisać testament.

Gregory okazał się być wspaniałym współlokatorem, który pomimo wariowania, wspierał go i odciągał negatywne myśli. Razem walczyli z Carbonarą, a przynajmniej tak sądził szatyn, który nie wiedział o rozmowach i rosnących obawach, jakie zadręczałyście siwowłosego. Zmęczenie przejmowało jego umysł, a on sam chciał się poddać i zakończyć ukrywanie przed światem. Ale Dia, wkurzając się o jego zachowanie, uderzyając go, wybijał mu z głowy wątpliwości dotyczące własnego życia. Długa dyskusja przeprowadzona w zamkniętej łazience, dźwiękoszczelnej i ciasnej, pomogła mu na nowo spojrzeć na sprawę. Dwie osoby mogły spokojnie rozmawiać w małym pomieszczeniu, ale Gregory musiał spędzić czas samotnie w kuchni, gotując i podśpiewując pod nosem tylko sobie znane piosenki.

Potem zaczęło być lepiej. Dia przychodził częściej, a Gregory nie pytał o zraniony policzek, gdy przykładał do niego okład chłodzący. Jakoś czas mijał. Nowe wiadomości pozostawały zignorowane, a szatyn dalej o niczym nie wiedział. Nikt nie chciał go denerwować, sprawiać, że zacznie się obawiać wszystkiego bardziej niż robił to dotychczas. Erwin nie był fanem zmartwionego spojrzenia swojego chłopaka, wolał raczej zamglony wzrok owiany przyjemnością. Właśnie te chwile uniesienia ratowały ich od całkowitego zwariowania.

Leżenie na kanapie go nudziło, serial go nudził i oddychanie zakurzonym powietrzem również go nudziło. Jedzenie zaczynało robić się mdłe, ale pocieszała go myśl, że to wszystko dobiega końca. Nowe mieszkanie było już gotowe, może bez ochrony i z mniejszym bezpieczeństwem, ale z oknami i ładnymi firankami, zapewniającymi prywatność. Gregory już niedługo miał się ucieszyć na chwile wolności.

———

Nowe mieszkanie prezentowało się wyjątkowo dobrze, choć nie odbiegało standardem od innych, dostępnych na Paleto. Białe ściany, jasne, tanie meble wykonane z płyt wiórowych, kupione w markecie koce i średniej jakości firanki, wiszące w oknach wciąż oklejonych taśmą, przez które światło nie mogło swobodnie wpadać do salonu. Niemniej, sam fakt istnienia okien sprawiał, że nawet najtańsza rzecz tu wydawała się wspanialsza niż najdroższy i najbardziej ekskluzywny czy wygodny przedmiot w bunkrze.

Gregory cieszył się jak dziecko, odkąd tylko usłyszał, że mają zmienić miejsce pobytu. Chociaż nie pytał o szczegóły, Erwin wiedział, że nie może się doczekać, by wsiąść do Savanny, porzucając cały bałagan i wyjechać jak najdalej od Grand Senora. Nie, nie rozumiał go, ale też nigdy nie doświadczył tego samego, co on. Rozumiał za to, że cokolwiek nie wydarzyło się w przeszłości starszego mężczyzny, wpływa to na jego obecne "ja" i stało się już częścią jego istnienia. Otrzymał od niego wiele wsparcia i cieszył się, że nie jest osamotniony w tak okropnym okresie swojego życia. Gdyby nie Gregory i Dia, na pewno nie odzyskałby Sana, z całą pewnością nie poradziłby sobie też psychicznie ze stresem, jaki powoduje sytuacja, w której twój, jak przypuszczał, brat, próbuje zabić cię, by przejąć wspólnie zbudowane imperium. Nie musiał narażać szatyna na przeżywanie swojej traumy kolejny raz, wystarczyły im już jego własne nieustanne ataki paniki.

Nieczęsto zdarzały się sytuacje, w których Erwin Knuckles współodczuwał cudze emocje. W zasadzie, miało to miejsce niezwykle, wręcz ekstremalnie rzadko. Zazwyczaj domyślał się, co może dziać się w głowie i duszy innej osoby, wiedząc to, co się jej przydarzyło, o ile sam kiedyś również to przeżył. Umiał wówczas bardzo swobodnie operować tymi emocjami, grać nimi, wykorzystywać je do własnych celów, manipulować przeżywającym je człowiekiem. Jeśli czegoś nie przeżył? Nie wiedział, co ma myśleć, ale często porównywał to z sytuacjami podobnymi. Dla przykładu, gdy jego bliski znajomy zachorował na raka, uznał, że musi czuć się podobnie co on, gdy stracił drogie auto. Czy ludzie nie traktują swojego zdrowia i życia jak cenny pojazd? Cóż, w tym mieście samochody nagminnie szanuje się bardziej niż własny tyłek. Za to, gdy Heidi urodziła dziecko, nie umiał zrozumieć jej zachowania. Nie umiał porównać tego do niczego. Jak to jest, gdy powołujesz do życia w tym podłym, brudnym świecie kolejnego człowieka, nie pytając go nawet o zgodę i chęci? Nie wiedział. Nie znalazł w sobie dość wiele empatii, by zrozumieć.

Ale teraz, kiedy widział Gregorego, biegającego po ogrodzie jak wesoły szczeniak, który znalazł nowy dom i pierwszy raz zobaczył na oczy piłkę, cieszył się wraz z nim. Wcale nie wiedział jak to jest, gdy demony przeszłości zostawiają cię w spokoju, dusza jest cicha, a serce – radosne. Nie miał tyle szczęścia, by móc uciec od swoich lęków, po prostu odjeżdżając na kilkadziesiąt mil od wyzwalaczy, ale i tak chciał skakać i tańczyć, bo szatyn skakał i tańczył. Czy to tak jest być zakochanym?

Jeszcze raz spojrzał na nierozpakowane torby, które zostawili przy wejściu, by móc w spokoju obejrzeć cały dom, nim rozgoszczą się tu na dobre. Z każdą kolejną przeprowadzką toreb było coraz mniej, a oni żyli spokojniej, choć skromniej. Musiał porzucić luksusy, do których przywykł, tak jak i jego partner zostawił ryzyko oraz zdobywaną przez nie adrenalinę. Miał jedynie nadzieję, że nuda nie doprowadzi ich kolejny raz do szaleństwa. Zmarszczył brzydko brwi i wykrzywił usta, zastanawiając się głęboko, jak bardzo Dia będzie niezadowolony, jeśli zniszczą świeżo pomalowane ściany. Zapach użytego gruntu malarskiego jeszcze nie zdążył się wywietrzyć, a może okazać się zaraz, że kolejne szpachlowanie i wygładzanie ścian będzie znów potrzebne, jeśli wszystko wyjdzie im źle. Oby Gregory umiał malować lepiej od niego. W końcu, czy warto marnować zakupione już farby?

— Co myślisz o pomalowaniu tych nudnych ścian? Biel jest wkurzająca, zróbmy z nią coś szalonego. — Wyszedł na zewnątrz, patrząc na swojego chłopaka, którego twarz oświetlało złote słońce. W takich momentach naprawdę tęsknił za chwilami spokoju. — Mam kilka kolorów farb, na pewno znajdziesz coś dla siebie.

Gregory oderwał wzrok od wiewiórki skaczącej po gałęzi, by spojrzeć na kochanka. Wyglądał doskonale, przyozdobiony w uśmiech i radosne iskierki, wciąż tańczące w jego oczach. Schudł ostatnio, stał się jakby bledszy, a oczy miał podkrążone, sine i opuchnięcie. Erwin wiedział, że nie wysypia się, właściwie nie śpi po nocach, zamiast tego czuwając. Ciągle chciał go pilnować i pozwalał sobie tylko na krótkie drzemki w trakcie dnia. Na nic zdały się jego prośby i zapewnienia, że to nie jest potrzebne, bo nic im się nie stanie, a alarm przeciwwłamaniowy byłby w stanie obudzić zmarłego.

— Farby? Chcesz malować? Ale że jak, każda ściana na inny kolor?

— Nie, chodziło mi bardziej o coś... artystycznego. Dobra, może dziecinnego. O coś, co na moment odsunie nas od gównianej sytuacji. Nie chcę malować całych ścian, bo to nuda. Chcę kwiatki, pszczółki i chmurki, karne kutasy, coś słodkiego i zabawnego. To co, piszesz się na to?

— O... och. — Były funkcjonariusz otworzył szeroko oczy, robiąc przy tym wyjątkowo głupią minę. Zaraz zaczął się jednak śmiać. — Nie wiem, czy to bardzo dobry pomysł. Nie umiem rysować, to będzie pokraczne.

—W takim razie oboje nie potrafimy. — Na dźwięk śmiechu kochanka, kąciki jego ust uniosły się delikatnie.

Poczekał, aż Gregory zbliży się do niego i gdy już ich ramiona stykały się ze sobą, nieśmiało zbliżył swoje usta do policzka mężczyzny, by zaraz uciec w głąb mieszkania, nie oglądając się za siebie. Pędzelki czekały, już przygotowane, tubki z farbą stały na dopiero co złożonym stoliku, a folia, którą trzymał, miała zabezpieczyć drewniane panele. Zastanawiał się, w jaki sposób zareaguje Dia, ale zdecydowanie wolał uśmiech na ustach kochanka niż ten ponury grymas, a złość przyjaciela może uznać za swój kolejny sukces.

Zgodnie z jego założeniem, Gregory nie zamierzał pozostawiać pocałunku jednostronnym, nieoddanym. Głośne kroki wskazywały, że biegnie, podąża za nim, a uczucie ciepła ciała, które zaraz przylgnęło do jego pleców, siła ramion owijających się wokół jego talii, tylko to potwierdzały. Farby i pędzle nie uciekały, gdy złączyli usta w czułym pocałunku, ale on odsunął się, gdy tylko dłonie zaczęły wsuwać się pod jego koszulkę. Miał teraz w planach inne zabawy.

Ciche westchnięcie rozczarowania uszło z różowych ust starszego mężczyzny, ale szybkie potrząśnięcie głową przywróciło go do porządku. Erwin również zignorował uczucie zimna oraz podszedł do stolika wybierając żółtą farbę. Spoglądając na wyższego, podszedł do ściany.

— Masz jakieś pomysły?

— Eee... pszczółki, kwiatki i marchewki? — Zapytał wyjątkowo niepewnie szatyn.

— Co tylko zapragniesz. — Pierwsze żółte koło zaczęło powstawać na samym środku ściany, by po chwili doszły go niej czarne paski. — To będzie pszczoła. One chyba tak wyglądają?

— Pszczoły chyba mają czułki i sześć nóżek, nie? I w bajkach miały takie wiaderka na nektar. I jedna miała rude loki. Miała na imię jak ta jedna blodnyna, znajoma Dii. Chyba Maya? — Pod rękami Gregorego również zaczynało powstawać żółte kółko, jednak widniało znacznie wyżej, blisko sufitu, wyglądało też na znacznie większe.

— Nie wiem, nie oglądałem nigdy bajek. — Wzruszył ramionami i zaczął łączyć kolory, aby stworzyć błękit. — Potrzebne są jeszcze skrzydła, pszczoły chyba latają, nie?

— Erwin, kurwa. — Mężczyzna odwrócił się od swojej pracy, na której zaczął pojawiać się szeroki, czerwony łuk, mający być uśmiechem, by móc spojrzeć na kochanka. — Oczywiście, że latają. Aż taki głupi chyba nie jesteś?

— Moje myśli są skupione na liczbach i na tobie. Nigdy w życiu nie myślałem o pszczole, widziałem je jedynie na etykietach w sklepie. Mimo to jestem pewny, że owady się nie uśmiechają, Grzesiu.

— To słońce.

— Nie wygląda. — Zaśmiał się, odsuwając od ściany, aby podziwiać swoje dzieło. — Mimo wszystko, to słodkie, że twoje słoneczko jest szczęśliwe. W porządku, teraz kolej na kwiatki.

— Pierdol się, siwy chujcu złamany. — Prychnął, udając obrażonego. — To najlepsze słońce, jakie widziałeś w swoim życiu.

— Za to najgorętsze słońce stoi przede mną.

— No, nie podlizuj się. To na mnie nie działa.

Starszy mężczyzna odłożył żółtą farbę, gdy tylko przy jej pomocy stworzył nieco niżej, około metr nad ziemią, rząd kropek. Zamiast tego sięgnął po tubkę z czerwoną naklejką, a po upływie chwili na ścianie pojawiać zaczęły się nieco krzywe i nierównej wielkości płatki.

— Chmurki to jaki kolor? Różowy czy niebieski?

Stojąc nad farbami, Knuckles zastanawiał się, jaki kolor wybrać. Gregory bardzo poważnie podszedł do malowania płatków kwiatów i on chciał równie poważnie podjeść do chmur, które miały powstać tuż obok wielkiego słońca, uśmiechniętego od ucha do ucha, czy bardziej – od promienia do promienia.

— Chmury są białe. Tylko ściana też jest biała, więc chuja będzie widać, ale niebieskie też będą chujowo wyglądać, no a całej ściany nie pomalujemy na błękit. Szare byłyby ponure. Zrób kolorowe, kto ci zabroni? O, namalujemy zaraz drzewo i wiewiórkę wpierdalającą orzecha.

— No to walnę różowe. Takiego koloru były, gdy patrzyłem na wiosenne niebo, to są moje ulubione. Tylko czy podołamy z wiewiórką?

— Zapewne nie, ale kto nam zabroni spróbować? Możemy też namalować więcej rybek koło akwarium, żeby Fred i Wanda mieli dużo kolegów.

Biała ściana z każdą chwilą stawała się coraz mniej czysta, a bardziej kolorowa, jaskrawa i radosna. Słońce, nieco jajowate, uśmiechało się wesoło, spoglądając na nich ciemnymi oczami, a zbyt duża pszczoła kręciła się koło szczególnie ogromnego kwiatka. Nieco za mały piesek chował się w cieniu rzucanym przez ogromne czerwone płatki, a ptaki wyjątkowo przypominały im literkę M. W końcu mieli zabrać się za tworzenie drzewa, nawet powstała już jego korona, jednak trafili na przeszkodę, której nie umieli przeskoczyć. Od kilku minut stali już pochyleni nad stołem, zastanawiając się, jak stworzyć brązowy kolor.

—Nie możemy zwyczajnie zmieszać wszystkiego? W końcu wyjdzie ten cholerny brąz...

— Wyjdzie sraczkowaty. Nie mieszałeś nigdy w szkole wszystkich farb, jakie miałeś? Takie sine gówno wychodzi.

— Lepsze sine gówno niż czerwony konar.

— Może do sinego gówna trzeba dodać czerwony albo pomarańczowy? Wyjdzie takie ciepłe gówno, chyba. Jak brąz.

— Dobra, spróbujmy zrobić brąz, aby to głupie drzewo nie wyglądało okropnie.

Chwila mieszania doprowadziła ich do stworzenia koloru nazwanego przez szatyna, a to już połowa sukcesu. Czerwona farba była dodawana powoli i mieszana w wielką dokładnością, aby uzyskany kolor stał się tym, do którego dążyli. Oboje nie chcieli zepsuć niczego, szczególnie odcieni brązu, która zaczynała ich zadowalać.

Pień powstawał powoli. Mężczyźni zaczęli od stworzenia zamalowanego jednolicie prostokąta, ale szybko uznali, że uzyskany efekt ich nie zadowala. Potem do pnia dołączyły gałęzie, ale to nadal nie było to. Gdy do brązu dodali odrobinę czerni, postanowili zamalować jedną stronę prostokąta, tworząc tym cień, jednak zaraz znów zdali sobie sprawę, że ten nie może znajdować się od strony słońca. Wreszcie, by nie zniszczyć niczego więcej, położyli się na łóżku z laptopem, by móc przejrzeć filmy poradnikowe.

— Jak ta kobieta robi to z taką łatwością?! To jest niemożliwe, spójrz na jej ruchy nadgarstków. — Odrzucił głowę do tyłu, wzdychając głęboko.

— Weź włącz taki filmik dla dzieci. — Głos Gregorego stał się cichy i mrukliwy.

Wyszukanie poradnika dla dzieci nie sprawiło mu problemu, ale ten pojawił się, gdy wkurzająca muzyka przyćmiewała głos kobiety starającej się wytłumaczyć, jak namalować drzewo. Mimo wszystko, jej malunek wyglądał prosto i ładnie, dlatego przełknęli rozdrażnienie wywołane wkurzającą melodią i oglądali filmik z powagą.

— Jaka chujowa melodia. Pokazać ci prawdziwą muzykę rozrywkową? Taką, która urywa dupę? — Zapytał nagle Montanha, gdy już zabierał się za mieszanie większej ilości farby, by móc stworzyć uciętą gałąź i dziuplę.

— Dajesz, muzyczny królu. Pochwal się swoim gustem i obym nie ogłuchł. — Wymył brudne pędzle i zbliżył się do mężczyzny, który skończył mieszanie farby.

Spodziewał się naprawdę wiele, naprawdę, ale jednak nie tego. Co nie znaczy, że nagle był szczególnie zdziwiony, nie. Po prostu nie wiedział, co ma powiedzieć, gdy w pokoju rozbrzmiała piosenka o bananach. Jakim cudem Grześ tak źle dogadywał się z Dią? Nie wiedział, tak jak nie wiedział, z której strony czerwony szczur z dużym wyrostkiem na tyłku, tworzony teraz przez jego chłopaka, ma być wiewiórką.

— Grzesiu, wiewiórki to chyba rude są, ewentualnie większe i siwe. — Zdecydował się na niekomentowanie dziecięcej piosenki, szczególnie, że zapadała mu w pamięci. — Jak skończysz, to musimy zrobić jeszcze jedną rzecz.

— Jaką? — Zaciekawił się szczerze, choć wydawał się też nieco urażony faktem, że jego wiewiórka nie została mile przyjęta.

— Dłonie. — Zaczął smarować swoją dłoń zieloną farbą, zaraz potem podając Gregory'emu tę czerwoną. — Nie sądzisz, że to romantyczne? Odciski dłoni obok siebie, jako znak naszego związku.

— Podoba mi się, chociaż coraz bardziej czuję się jak w sali zabaw w jakimś przedszkolu. — Naśladując drugiego, zaczął rozcierać farbkę między dłońmi, zupełnie tak, jakby był to krem. — Ale za to całkiem miło będzie się tu budzić, jeszcze z tobą u boku i rybkami tak blisko. Podoba mi się tu, wiesz?

— Możemy tu zamieszkać, gdy wszystko się skończy. Jestem obywatelem Paleto, i tak miałem się tu przeprowadzić, a ten dom przemawia do mnie. No i ty tu jesteś. — Podszedł do ściany i przyłożył do niej dłoń pokrytą farbą. Chwilę odciskał zielony znak, a gdy się odsunął, uśmiech wstąpił na jego usta. — Ładnie to wygląda, teraz twoja kolej.

Szatyn z szerokim uśmiechem na ustach zbliżył się do ściany, by móc pozostawić czerwony odcisk tuż obok śladu stworzonego przez złotookiego. Z jeszcze większym uśmiechem przytulił go, mocno przyciskając swoje ręce do jego pleców, śmiejąc się przy tym głupio, ale radośnie.

— Ej, jesteś brudny od farby! Psujesz mi koszulę, lubię ją! — Próbował wyrwać się z uścisku, ale mężczyzna tylko go pogłębił. W akcie zemsty również przycisnął swoje dłonie do ubrania kochanka.

— Spójrz, malutki! — Szatyn próbował złożyć pełne zdanie pomiędzy kolejnymi atakami mewiego śmiechu. — Będziemy mieć dopasowane koszulki!

Złotooki jedynie uśmiechnął się złośliwie i na moment odsunął się od mężczyzny, by stanąć na palcach i połączyć ich usta w słodkim pocałunku. Dłoń pokryta farbą szybko wylądowała na policzku szatyna, który, zdawało się, że nie zauważył tego, zbyt zajęty ustami kochanka. Plan brzmiał genialnie, gdy powstawał w głowie przyozdobionej siwą czupryną. Rzeczywistość okazała się inna, znacznie chętniej z niego drwiąc. Pozostało mu tylko mieć nadzieję, że uda mu się bez problemu zmyć czerwony kształt dłoni Grzesia ze swoich pośladków.

———

Nicollo Carbonara nie należał do osób, które łatwo się poddawały. Erwin doskonale o tym wiedział, ale miał również świadomość, że był o wiele silniejszym człowiekiem od niego, a jego wytrzymałość i zawziętość była denerwująca. Ale dzięki temu mógł teraz patrzeć na kolorowe ściany pokryte rysunkami i cieszyć się świeżym powietrzem z ukochanym u boku. Ciągłe wiadomości nie psuły jego humoru, myślał o nich, jak o brzęczącym komarze, irytującym go podczas letniej nocy i nie reagował na nie, chociaż bardzo go to korciło. Poświęcał się w całości swojemu partnerowi, ale gdy ten na moment opuścił jego bok, został sam i nie do końca wiedział, co ze sobą zrobić. Telefon wibrował u jego boku i kusił go, a Erwin nigdy nie był wyjątkowo asertywną osobą. Podniósł go delikatnie i rozejrzał się po pomieszczeniu, ale był sam. Nikt na niego nie patrzył, Gregory gotował w kuchni i mógł na spokojnie przeprowadzić rozmowę ze swoim byłym już wspólnikiem w biznesie, który był zbyt mocno nagrzany na jego majątek

Ciąg wiadomości nieco go rozbawił. Krótkie groźby i nic nieznaczące słowa były nierealne i przejmowanie się nimi zaczynało robić się głupie. Puste obietnice pozostawały niespełnione i to w pewnym sensie go uspokajało. Carbonara tracił ludzi, a jego potęga (po dłuższym pomyślunku te słowo zaczynało go śmieszyć) zaczynała okazywać się wyolbrzymiona. To mocno poprawiało morale siwowłosego, dodając mu przy tym pewności siebie. Krótkie "odbierz", które pojawiło się na ekranie jedynie poprawiła mu humor. Gdy telefon zadzwonił, odebrał, przykładając go do ucha.

— Czego teraz chcesz, Carbo?

— Poczułeś się braciszku, bo przez moment dobrze ci szło. Ale ja powracam i wiem gdzie się chowasz.

— I kto mi zagrozi, twoja żona czy martwy brat? Zostałeś sam Nicollo, a pieniądze ci się kończą od kiedy zabrałem się z twojego śmiesznego biznesu. Nic ci nie zostało, a Dia skutecznie wybija twoje psiny, nie możesz nic na to poradzić. — Jego ton był zimny, bez żadnych emocji.

— Jesteś głupi, trzymając ze sobą policjanta.

— Gregory nie jest już policjantem.

— Zdradził cię raz, zrobi to ponownie. Nie powstrzymasz tego, Erwin. Pewnego dnia już się nie obudzisz, bo on wbije ci nóż w plecy i nawet się o tym nie dowiesz.

— Mówisz tak, jakbyś znał Gregory'ego. Ale ty go nie znasz i nie wiesz jaki jest. Przestań do mnie wydzwaniać, to żałosne.

— Dobrze się czujesz, zdradzając swoich braci? Byliśmy rodziną, Erwin. Przez ciebie David nie żyje, zabiłeś go. Mnie też zabijesz, gdy nadarzy się okazja? — Siwowłosy mógł usłyszeć gniew w jego głosie, a gdzieś w tle – cichy szum wody. — Nie dasz rady, braciszku. Jesteś skazany na śmierć i dopilnuję, aby złoty rewolwer napchał ci głowę ołowiem. Ciebie, twojego chłoptasia i całą zgraję kolorowych landrynek wraz z Dią na czele.

— Skończyłeś już szczekać?

— Jesteś bezczelny! — Warknął, a tłuczone szkło rozśmieszyło złotookiego.

— W porządku, Nico. Złap mnie i zabij. To będzie zaszczyt zginąć z rąk członka rodziny.

Rozłączył się. Rozmowy nigdy nie trwały długo, krótka wymiana słów niewiele wnosiła, ale dzięki nim mógł potwierdzać swoje myśli i uspokoić szalejące nerwy. Adrenalina powstała na skutek rozmowy telefonicznej opadła po paru chwilach, a zjazd usypiał go aż za bardzo. Cóż, Gregory będzie musiał wybaczyć mu krótką drzemkę, a może i samemu dołączy do sennego świata. Erwin nie miał zamiaru się nad tym dłużej zastanawiać, odstawił więc telefon na stolik nocny i zignorował kolejną wiadomość. Krótkie "i tak cię dopadnę" nie miało żadnego znaczenia, złote oczy były zbyt zajęte słodkim snem, a myśli zostały przejęte przez senne sceny, o których miał zapomnieć po ponownym otworzeniu oczu.

———

Gregory dyszał głośno, próbując złapać i uspokoić swój oddech oraz szybko bijące serce. Spod półprzymkniętych powiek spoglądał na Erwina, wypinającego pierś dumnie jak paw. Mężczyzna nadal bawił się srebrnym łańcuszkiem, ani myśląc o usunięciu knebla z ust szatyna czy uwolnieniu jego nadgarstków, związanych za jego plecami miękkim paskiem, wyjętym z szlafroka. Z zadowoleniem obserwował za to rumieńce, tak te samoistnie wkradające się na twarz starszego mężczyzny, jak i te na innych częściach jego ciała, wywołane, wraz z bólem, przez kolejne uderzenia. Mały bat leżał na podłodze, zupełnie zapomniany, schowany pod wilgotnym ręcznikiem, którym jeszcze chwilę temu doprowadzał siebie oraz swojego kochanka do stanu względnej czystości.

Montanha zaskakiwał go z każdym kolejnym dniem. Wtedy, w Vanilli, nie umiałby powiedzieć, czy mężczyzna zgodziłby się pójść z nim do łóżka nawet po wypiciu pięciu shotów, dwóch słodkich drinków i zażyciu MDMA, a teraz mógł podziwiać go leżącego w ten sposób, zupełnie bezbronnego. Już dawno temu ciemnooki wspominał mu, że nie ma problemów z bólem, ale dopiero wtedy, gdy zaczęli ze sobą sypiać, a obawy i wątpliwości związane z jego orientacją zostały rozwiane, Gregory szczerze zaczął mówić o swoich fantazjach i upodobaniach. Wówczas okazało się, że obroża naprawdę mu pasuje, a podduszanie działa na niego wyjątkowo intensywnie. Lubił ból, tak jak lubił uczucie bezradności.

Nie był naprawdę bezbronny, ufał Erwinowi, nie oczekiwał otrzymania poważnych obrażeń. Oddał kontrolę w jego ręce, by nie musieć się martwić, by móc zapomnieć o całym świecie i skupić się na przyjemności. Teraz leżał z twarzą pogrzebaną w poduszce, a jego nogi drżały lekko, nie mogąc dłużej utrzymać pozycji, w której przypominał przeciągającego się kota. Siwowłosy z czułością pogładził jego roztrzepane włosy.

Jednak odpoczynek po stosunku musiał poczekać, bo zajęcie się kochankiem stanowiło priorytet. Knuckles pozwolił sobie na uspokojenie oddechu, a gdy jego umysł otrząsł się z lekkiej mgiełki, szybko zlustrował sytuację w swojej głowie, myśląc nad jak najlepszym sposobem zaopiekowania się drugim mężczyzną. Na samym początku chciał uwolnić jego usta, odpinając mokry od śliny knebel i oswobadzając przetarte nadgarstki, które rozmasował delikatnie, cały czas patrząc na twarz szatyna, dalej rozmarzoną i jeszcze pozbawioną bólu, który miał się jednak pojawić po obniżeniu poziomu adrenaliny w organizmie mężczyzny.

Oczekiwanie na powrót Gregory'ego do rzeczywistości było również szansą na przyjemny odpoczynek, chociaż częściej wolał już wtedy zająć się zranionym ciałem, wcierając żel chłodzący w poczerwieniałą od uderzeń skórę. Chwile uniesienia uznawali za niesamowite, Erwin naprawdę je lubił i nie miał zamiaru z nich rezygnować. Momenty po seksie były początkowo wyjątkowo stresujące dla siwej głowy, ale po kilku razach zaczynał się do wszystkiego przyzwyczajać, pomagając drugiemu najlepiej, jak potrafił.

Miał bogate życie seksualne i wiele doświadczeń z przeróżnego zakresu. Przygodny stosunek w klubie, po pijaku, z nowopoznanym mężczyzną? Jak najbardziej, zdarzyło się. Nie miał zamiaru tego powtarzać, bo zbyt wiele czasu kosztowało go zrobienie wszystkich badań na potencjalne choroby weneryczne, ale miał świadomość, że to przeżył. Trójkąt? Czemu nie. Czworokąt? Cóż, mieli z Dią pewne ekscesy po wyjściu z więzienia. Kobiety, mężczyźni, dziewice i dziwki, góra, dół, spokojne i powolne kochanie, rżnięcie się jak zwierzęta. Naprawdę miał o czym opowiadać, a teraz do jego kolekcji dołączyła kolejna nowostka.

Jego kochany Grzesiu Montanha, wysoki i umięśniony szatyn, starszy od niego o dziesięć lat, upodobał sobie uczucie całkowitego poniżenia, uległości i oddania, które stało zbyt blisko odczłowieczenia. Chciał być traktowany jak zabawka służąca do spełnienia swoich własnych żądz, do zaspokojenia potrzeb, a Erwin z wielką radością zgodził się mu to dać. Nigdy nie miałby problemu z biciem człowieka, psuciem jego prób ucieczki czy poniżaniem go w najgorszy możliwy sposób. A potem zobaczył, że jego kochanek zaczyna płakać po dwudziestej rzęsie zadanej przy pomocy długiego bata i sam pękł. Wiedział, że to zabawa, że Gregory tego chce i zna bezpieczne słowo, ale co z tego? Nie umiał spokojnie patrzeć na niego w tym stanie.

— Pójdę na chwilę po maść, poczekasz na mnie? — Przeczesał mokre włosy partnera i uśmiechnął się uspokajająco.

— Możesz przynieść mi od razu sok? — Zmęczony przez wcześniejsze krzyki głos Gregorego brzmiał teraz szorstko i sucho, podobnie jak kaszel, który pojawił się chwilę po zadaniu pytania.

— W porządku, powinieneś też coś zjeść. — Wstał z materaca, nie kłopocząc się zakładaniem na siebie jakiegokolwiek ubrania. — Wrócę za chwilkę.

Ciemnooki nie powiedział niczego więcej, kładąc się swobodnie na plecach i pozwalając odpocząć zmęczonym kończynom, w których mięśnie paliły go od nadmiernego wysiłku. Powoli zaczynał odczuwać tępy ból w miejscach, których dotknęły kolejne zadawane baty. Nie do końca rozumiał, dlaczego Erwin, ze wszystkich posiadanych i dostępnych zabawek, najbardziej lubi służący chłostaniu skórzany pas, ale zakładał, że gdy znajdzie w internecie szpicrutę, zakocha się na miejscu. Właściwie nie narzekał, chociaż kochanek ze swoimi metodami kojarzył mu się bardzo jednoznacznie i wyjątkowo chciał zobaczyć go ubranego w jego własny stary mundur. Nie zamierzał mu jednak o tym mówić, uznając, że to byłby jeden krok za daleko.

Poprawił poduszkę, na której leżał, uznając nagle, że jest ewidentnie zbyt twarda i zdecydowanie za gorąca. Przetarł ostrożnie nadgarstki, choć nie były widocznie obtarte. Musiał przyznać, że miękki, pluszowy pasek zdobiony wizerunkiem żółtych kaczuszek jest znacznie przyjemniejszy niż lniany sznur czy metalowe kajdanki. W końcu spojrzał w stronę drzwi, coraz bardziej się niecierpliwiąc.

Szukanie maści nie było wymagające, znajdowała się w jedynej apteczce w mieszkaniu i tylko chwila wystarczyła, aby zagrzała miejsce w niewielkiej dłoni siwowłosego mężczyzny, który jednak nie wrócił od razu do pokoju. Mimo że Gregory poprosił o sok, Erwin wolał wziąć butelkę z wiśniowymi w smaku elektrolitami, które były bardziej efektowne od wyciśniętego owoca zamkniętego w plastikowej butelce wraz z masą chemii, której lista zdecydowanie umiałaby go przerazić, gdyby nie był pracownikiem BS'a. Nie myślał jednak nad tym dłużej niż powinien, leżący w ich łóżku szatyn był ciekawszy od składu typowego soku pomarańczowego. Dlatego szybko wrócił do pokoju, uśmiechając się ciepło.

— Jak się czujesz, nie zrobiłem ci krzywdy?

— Nie, jest git. Ja się dobrze bawiłem. — Ciemnooki obdarował go szerokim uśmiechem, wyciągając przy tym dłoń w jego stronę. Zawsze uwielbiał leżeć obok Erwina, póki nie mógł jeszcze wstać.

— Na pewno? — Podszedł do łóżka, podając mężczyźnie butelkę i samemu siadając obok. — Twój tyłek wygląda jak pomidor i jestem pewny, że przesadziłem.

Znów nie odpowiedział natychmiast, lecz roześmiał się, odkręcając butelkę. Gardło mógł uznać za jedyne miejsce, z którego bólu i dyskomfortu chciał pozbyć się jak najszybciej, wypił więc od razu połowę, by pokonać suchość. Kiedy już mógł uznać, że pragnienie zostało ugaszone, położył się na boku, z głową tuż przy udzie kochanka. Wiedział, że wcale na takiego nie wygląda, ale po seksie lubił się przytulać i pieścić jak mały kotek, o ile tylko była to dłuższa relacja, a nie jednonocna przygoda. Erwin nie wiedział wcześniej, na co się pisze, ale teraz było zbyt późno, by zrezygnować. Musiał zaakceptować tę przylepę.

— A żebyś wiedział, jak boli! Jest okej, Erwin. Fajnie było. Gdybyś przesadzał, dałbym ci znać, przecież wiesz. Zawsze daję.

— Okej, okej, rozumiem. Pozwól tylko nasmarować zranienia, aby już zaczęły się goić. Przy okazji cię wymasuje. — Zachichotał, a gdy Gregory położył się na brzuchu, odkręcił tubkę z maścią i wycisnął trochę na dłonie, by po chwili wmasowywać ją w zaczerwienioną skórę mężczyzny.

Ten pozwolił sobie położyć się z twarzą wtuloną w poduszkę, zamykając przy tym oczy. Ciepłe dłonie, wcierające w skórę chłodzący żel, wydawały mu się wyjątkowo przyjemne i odprężające. Ręce złotookiego dokładnie, starannie, mocno oraz ostrożnie pocierały kręgi na jego plecach, udach, pośladkach, łydkach i ramionach, chcąc rozluźnić spięte i nadwyrężone mięśnie, przepraszając tym samym za wyrządzone szkody. Wcale nie potrzebował od mężczyzny tych starań, by mu wybaczyć, bo nigdy się nie gniewał, ale rozumiał jego perspektywę. Skoro pozwalało to poczuć się lepiej im obu, korzystał ze wszystkiego, co było mu oferowane.

— W porządku, skończyłem.

Odstawił tubkę na stolik nocny i przysunął się do mężczyzny, który teraz z powrotem leżał na boku, patrząc na niego miękkim wzrokiem i uśmiechając się ciepło. Ułożenie się obok było miłe, ale za jeszcze milsze uznał otworzenie ramion szeroko, by drugie ciało wtuliło się jego. Nie musiał czekać długo – Gregory już od jego powrotu pchał mu się w ramiona, by wymienić się swoim ciepłem i zatrzymać je pod pierzyną antyalergiczną. Ciche westchnienie uciekło z ust siwowłosego, ucieszonego chwilą odpoczynku.

To była jego mała rzecz. Po każdym stosunku tak intensywnym jak ten, w następstwie każdej odegranej sceny, Gregory tracił wszelkie hamulce, ściany, mury i granice, wyzbywał się wszelkiego wstydu, jaki kierował nim na codzień i wpływał na jego decyzje. Pozwalał swoim podstawowym instynktom dowodzić, a one nie chciały wiele: liczyło się zaspokojenie podstawowych potrzeb, dobry sen, a także bliskość. Fakt, że Erwin zawsze zostawał obok, chronił go przed myślami, że to wszystko nie jest do końca uczciwe, a on został wykorzystany.

— Wiesz co, malutki? — Zagaił Grzesiu, a jego głos brzmiał na stłumiony, zapewne przez pozycję, w jakiej obaj się znaleźli. Jednocześnie bardzo wyraźnie wybrzmiewało w nim rozbawienie, podkreślane przez cichy śmiech, który wdzierał się pomiędzy kolejne słowa. — Ta wiewiórka wygląda teraz naprawdę nieźle, kiedy nie mam okularów i nic nie widzę.

— I zobacz jakie ładne drzewo nam wyszło. Myślę, ze ta ściana to prawdziwe dzieło sztuki, którego nawet ta laska z pierwszego filmiku by nie odwzorowała. — Wtulił twarz w zagłębienie szyi mężczyzny i wypuścił świszcząco powietrze, śmiejąc się z tego nieszczęsnego gryzonia.

— Musimy zamalować tak wszystkie ściany, przecież to wygląda świetnie. Okropnie, ale świetnie. Też masz teraz wrażenie, że to miejsce jest takie... hmm... nasze? Chociaż jesteśmy tu pierwszy raz?

— Yhym... możemy się tutaj zestarzeć. Chciałbyś spędzić ze mną swoje życie?

Pytanie zbiło go z pantałyku, a uśmiech zastąpiło zdziwienie. Spędzić całe życie z Erwinem, którego znał dopiero miesiąc, a już zdążył przejść z nim próbę morderstwa, kilka kłótni i zdradę? Z Knucklesem, którego miał aresztować, a ostatecznie dla którego porzucił pracę? W małym, ślicznym domku na Paleto, kupionym przez Dię za pieniądze zarobione na handlu bronią i narkotykami? Co miał odpowiedzieć? Erwin się nie śmiał, więc to nie mógł być żart. Spojrzał na niego, szeroko otwierając zaczerwienione, załzawione od podrażnień oczy, których nie zdążył jeszcze zakropić, zgodnie z zaleceniami okulisty.

— Oświadczasz mi się chwilę po tym, jak wybatożyłeś mi wypięty tyłek?

— Cholera, mogłem to zrobić jeszcze z moim kutasem w twoim tyłku. Ale tak Grzesiu, chcę spędzić z tobą resztę życia.

Największym problemem szatyna było teraz to, że nie wiedział, jak ma odpowiedzieć, przez co milczał, a cisza gęstniała, napełniając się buzującymi emocjami, a szczególnie – niepokojem. W jego głowie pojawiło się momentalnie milion różnych myśli, a jednocześnie panowała tam pustka, której niczym nie umiał zapełnić. Wciąż gapił się tępo na siwowłosego, czekając na jego śmiech i kpiny, oświadczenie, że to żart, a on znów wszystko połknął, jak pelikan.

Ale śmiech i kpiny nigdy nie padły, zamiast tego w złotych oczach pojawiła się powaga i zdeterminowanie. Tak, Erwin mógł czuć się przez moment zażenowany ciszą, może był lekko zasmucony odrzuceniem, ale nie odwrócił się na drugi bok, nie odepchnął od siebie szatyna i nie zapłakał. Uśmiechnął się jedynie i pokiwał głową, wtulając ją w poduszkę.

— Rozumiem, jeżeli nie chcesz. Nie znamy się długo i masz przeze mnie same problemy, a życie ze mną raczej nie będzie proste.

— Nie żartujesz, prawda?

— Dlaczego miałbym żartować?

— Pytasz mnie o ślub chwilę po seksie, mówiąc przy tym jeszcze, że powinieneś był zapytać w trakcie. To brzmi jak żart, Erwin. — Szatyn wyglądał na wyraźnie zmieszanego, nadal nic nie rozumiejąc. — Brakuje tylko Dii trzymającego kamerę.

— Wolałbyś romantyczną kolację z grupą Hiszpanów grających na ukulele, którzy podśpiewując jakieś słabe piosenki przeszkadzaliby mi w klękaniu? A może wolałbyś zwykłe uklęknięcie w parku z pięknym pierścionkiem w pudełeczku? Wybacz słodki, wolę sygnety i zdecydowanie nienawidzę dzielić się takimi sprawami z obcymi. Chcę ciebie i nie potrzebuję sztucznego tłumu, aby ci to udowodnić.

— Jesteś dziecinny i niepoważny. — Westchnął, znów kładąc głowę swobodnie na poduszce. — Zgodziłbym się, tylko jest jeden problem, maleńki. Mam żonę w Las Vegas.

— Zdradzasz swoją żonę ze mną? Nagle zrobiło mi się przykro, aż zachciało mi się odwrócić na drugi bok. — Udał obrażonego, delikatnie odsuwając się od mężczyzny i położył się na plecach, patrząc na sufit. — No i kto tu jest dziecinny i niepoważny, panie „mam żonę w Las Vegas".

— Och daj spokój, Erwin. — Silne ramiona znów przyciągnęły do siebie mniejsze ciało. W tym momencie nie umiał zaakceptować odrzucenia, bo wiedział, że sobie z nim nie poradzi. — Mówiłem ci o niej przecież. Zrobiła mnie na dziecko, żyjemy w separacji już kilkanaście lat, a ona nie chce mi podpisać cholernych papierów rozwodowych. Płaciłem jej wszystkie alimenty, zająłem się nią i Nicole, kiedy miała wypadek, ale jej nie kocham. Kocham ciebie, tylko to może być niewystarczające dla sądu...

— Las Vegas to dobre miejsce na wakacje. Ty sobie odpoczniesz, ja przekopię jej dupsko i ona podpisze te papiery. W końcu przestraszony człowiek to najlepszy człowiek do negocjacji. — Pociemniałe spojrzenie mogło być przerażające, ale Gregory był nim jedynie zaciekawiony. — Siksa jakaś głupia nie będzie mi faceta przetrzymywać, jesteś mój i tylko mój.

Mimo coraz mocniej odczuwanego bólu, Gregory nie mógł powstrzymać radości, która pchała coraz bliżej Erwina. Ponownie splątał ich kończyny razem, a ustom pozwolił zatracić się w intensywnym pocałunku, który przerwało dopiero bolesne pieczenie, jakie pojawiło się w płucach przez brak tlenu. Teraz, mając pewność, że to wszystko nie jest żartem, naprawdę szczerze się ucieszył. Podejrzewał, że Rebecca nie będzie sprawiać problemów, jeśli zobaczy, że nie ma żadnych szans na jego "opamiętanie się i powrót". Znowu, gdyby miała okazać się zatwardziałą suką, nie poszczuje jej Erwinem, ale samą Nicole. Dziewczyna na pewno polubi siwowłosego i tę ideę, że jest on chłopakiem jej ojca. Czasami dziwnie reagowała na niektóre rzeczy, a może po prostu on był już za stary?

W całym swoim życiu Erwin nie spodziewał się, że dojdzie do takiego momentu, gdy pierś będzie puchła mu z miłości, a osoba, która to wszystko powodowała, będzie leżała w jego ramionach. Zdecydowanie nie spodziewał się, że kiedykolwiek pomyśli o małżeństwie, a co dopiero – oświadczy się po wspaniałym seksie z ukochaną osobą. Cóż, może zwariował, ale na pewno nie żałował swojej decyzji podjętej pod wpływem chwili i prostego pytania, które wyszło z ust Gregory'ego. Myśl o spędzeniu życia z szatynem była przyjemna i powodowała bulgoczące uczucie szczęścia.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro