siedem
gdyby ktoś powiedział, że oni są mądrzy, to zaśmiałxbym się i pokazałx ten rozdział.
jak zwykle praca pisana z niezwykłą Zyczliwy
miłego czytania~
———
Reszta dnia przebiegała we względnym, a przynajmniej pozornym, spokoju. Funkcjonariusz wrócił do swojego mieszkania i zajął się pracą, gdy tylko emocje opadły. Czuł się teraz pusty, choć z zewnątrz udawał, że wszystko jest w najlepszym porządku, przypominając samemu sobie kolorową wydmuszkę jaja. Wziął zimny prysznic i rzucił gdzieś w kąt, pomiędzy nierozpakowane walizki, pożyczone ubrania, a skórzany pasek z metalowym kółkiem trafił zaś na wieszak w drewnianej skrzyneczce wiszącej przy drzwiach, zaprojektowanej do trzymania tam kluczy.
Gdy pozbył się zapachu alkoholu, chloru i proszku do prania, w jakim Garcon pierze swoje pościele, usiadł na brzegu łóżka i przysunął do siebie kilka kartonów, by posłużyły mu one jako prowizoryczny stolik. Kac pozostał ostatnim wspomnieniem wczorajszego wieczoru, ale znów musiał wrócić do wszystkich wypowiedzianych słów, by przelać na elektroniczny papier najważniejsze informacje, mogące odmienić los śledztwa DTU i przerwać złą passę porażek LSPD. Mężczyzna chwycił laptopa, postawił go na niezbyt stabilnie wyglądającym „odpowiednio zorganizowanym stanowisku roboczym" i włączył edytor tekstu, by znów przerazić się bielą czystego dokumentu. Czekało go mnóstwo pracy, nim zdoła spisać pełne sprawozdanie, a kolejne telefony od Pisiceli, SMSy od Overa i maile wysyłane mu przez Andrewsa nie były pocieszające i odstresowujące.
„Szanowny szefie Andrews,
[...] w związku z czym proszę o nieusuwanie poszukiwania z Corvette, lecz dodanie notatki o celowym gubieniu pościgów za nią, [...] Wyglądało na to, że wspólne popełnianie wykroczeń zwiększa jego zaufanie do mojej osoby. Pokazał mi wówczas woreczek, który przez ręce Hanka Overa trafił do analizy laboratoryjnej. Zgodnie ze słowami Obiektu jest to prezent od Giorgio Ulaniego. Obiekt przyznał się do współpracy handlowej, ale nie wspomniał jeszcze, czym jest towar. [...] Jest świadomy istnienia czarnego rynku, pobieżnie kojarzy jego ofertę i ceny. Podobno można nabyć tam wyposażenie policyjne. Sugeruję uszczelnienie systemu wydawania wyposażenia, być może skorumpowany policjant wynosi broń i flash'e. [...] Nabyć tam można broń pochodzącą z wyposażenia U.S. Army, m.in. miniguny czy RPG. [...]
Obiekt nie wydawał się świadomy istnienia precedensu handlu ludźmi. Był w stanie potwierdzić, że jest to w stylu działań Giorgio Ulaniego. Zobowiązał się do pozyskania od Giorgio Ulaniego niezbędnych informacji. W ciągu następnych dni moim celem będzie ich pozyskanie i jak najszybsze przekazanie do DTU, HC i Biura Szefa Policji. Wciąż pracuję nad rozwiązaniem kwestii handlu narkotykami. [...] Obiekt zasugerował istnienie osoby, nazwanej przez niego „władcą miasta", która zaopatruje w substancje nielegalne uliczne gangi. Wyszczególnił, że nie pozwala on sprzedawać ich dzieciom. W tym kontekście siebie nazwał „handlarzem", ale wciąż zarzeka się, iż sprzedaje „lodziary ekipy". [...] Obiekt wprost powiadomił mnie o istnieniu grupy „spadinarzy", najpewniej prowadzonej przez Spadino Panacletiego, którzy sprzedają narkotyki niskiej jakości. Być może jest to dobry trop. Proponuję zorganizowanie nalotu na restaurację p. Panacletiego. [...] Gdy dowiem się więcej, dam znać. [...]
Z wyrazami szacunku, kapitan II Gregory Montanha."
———
Wjeżdżając na Grove Street, Erwin nie oczekiwał miłego powitania. Z Ballasami łączyły go tylko sprawy biznesowe, ale mając władzę nad rynkiem narkotykowym mógł reagować na niektóre wydarzenia. Tym razem miał zamiar zapobiec dalszemu rozwojowi gówna, które zbierało się w Vanilli. Rozglądając się po budynkach, poczuł coś w rodzaju niepokoju, który nieprzyjemnie osiadał mu na żołądku. Miał pewność, że rozmowa nie będzie należała do najprostszych, ale był gotowy na wymianę zdań. Żałował, że nie wziął ze sobą kogoś jako wsparcie, ale wiedział, że szacunek, jakim go darzą, nie pozwoli im na przystawienie mu do głowy broni. A przynajmniej miał taką nadzieję.
Zaparkował niedaleko domku Małpy i wysiadł z samochodu. Smród ulicy sprawiał, że miał ochotę zawrócić i nigdy więcej tu nie przyjeżdżać. Jego bezpieczna strefa pękła przy opuszczeniu auta, teraz nie mógł się zatrzymać. Ratowanie niewinnych dziewczyn było obecnie priorytetem i nawet, jeżeli jego opinia miała ucierpieć, nie interesowało go to.
Pewnym siebie krokiem minął kobietę z dzieckiem i uśmiechnął się kpiąco na widok fioletowej czapki chłopca. Ciekawe, czy Ulani byłby zadowolony, gdyby ktoś sprzedał to dziecko. Gdyby Erwin był moralnie zaorany, zastanowiłby się nad małą zemstą. Ale zdecydowanie wolałby wyrwać wszystkie paznokcie Małpie i posypać rany solą, niż zrobić krzywdę maluchowi. Myśl o torturach przyniosła ze sobą lekkie zadowolenie.
— Nigdy nie lubiłem tego waszego fioletu, ale myślę, że pasowałby do twojej obitej mordy. — Zbliżył się do ciemnoskórego mężczyzny, który stał w futrynie drzwi.
— Montanha źle ruchał, że jesteś taki wkurwiony? — Podniósł lewą brew, ale zgarbił się lekko, jakby obecna sytuacja wyjątkowo mu przeszkadzała.
— Od kiedy kupujesz dziwki na czarnym rynku? Dupa z mózgiem ci się pozamieniała? — Zignorował wcześniejsze pytanie Ulaniego.
— Są tanie to kupuję. — Wzruszył ramionami. — Płacę jednorazowo, a potem tylko je utrzymuję, cudowna i tania siła robocza.
— To porwane nastolatki, ty jebany kutasie. — Splunął mu pod nogi. — Masz je kurwa zostawić, albo zapierdalaj lizać dupsko Spadino, który i tak nic ci nie sprzeda. Twoja ośka beze mnie zgnije.
Ulani zaśmiał się szyderczo, ale to już nie działało na Erwina. Minęło zbyt wiele lat w tym mieście, żeby bał się gangu ulicznego. Jeden ruch jego ręki i cała dzielnica Ballasów mogłaby wylecieć w powietrze. Równie dobrze mógłby odebrać im dostęp do narkotyków, a razem z tym, ich główne źródło dochodów. Złote oczy zaświeciły złowrogo.
— Nie oczekujesz ode mnie zbyt wiele? Te dziewczyny błagały o pracę, mam im ją teraz odebrać?
— Masz się ogarnąć, do jasnej kurwy, i nie sprowadzać swoich ludzi na masowe krzesło za te obrzydliwe akcje.
— Jeżeli ci tak zależy, to odkup je. — Jego zdziczały głos zaczynał go denerwować.
— W porządku, ile ich jest? — Odwarknął i wyjął telefon.
— Trzynaście młodziutkich dziewczyn, chętnych do siadania na kutasa.
Erwin wszedł na swoje konto bankowe i może zapłakałby nad kwotą, którą właśnie przelewał Małpie, ale czuł potrzebę zrobienia czegoś. Ulani uśmiechnął się widząc ogromną ilość zer w posiadanej sumie i zagwizdał zadowolony, podając rękę Erwinowi. Ten podniósł tylko brew i odsunął się zniesmaczony.
— Wypierdalaj, nie będę szedł z tobą na ugody. Mają być jutro wieczorem na lombardzie u Dii. A jeżeli jeszcze raz usłyszę, że twoje dziwki są kupione na jakimś jebanym bazarku, to wypierdolę w kosmos tę twoją ośkę, rozumiesz to?
Nie czekał na odpowiedź, która nawet nie nadeszła. Podszedł szybkim krokiem do samochodu i odjechał z piskiem opon.
———
Wracając z kawiarni, Gregory nie omieszkał nie wstąpić do marketu, celem uzupełnienia świecącej pustkami lodówki. Brakowało mu wszystkiego, począwszy od jajek, przez mleko, masło i sery, aż po owoce i wykonane z nich przetwory, takie jak dżemy, syropy i alkohole. Może nie wszystkie butelki, jakie miał w koszyku, wypełniono sfermentowanym winogronowym sokiem, ale w czym gorsza była wódka z dodatkiem moreli? Ta o smaku orzechów laskowych może nie dawała rady sama, ale stanowiła niezły duet z mlekiem, smakując w kieliszku jak Monte.To chyba jedyne miłe przezwisko, jakie mu nadano. Czym w sumie było? Jogurtem? Serkiem? Chyba po prostu deserkiem mlecznym.
Torba z alkoholami zabrzęczała złowrogo, gdy została postawiona na blacie stołu, zwiastując tym dźwiękiem problemy i kolejnego kaca. Nie, żeby stanowiło to dla szatyna przeszkodę nie do przeskoczenia. Przywykł już do bólu głowy i suchości w ustach, a także tego uczucia dekoncentracji, przez które ciężko było mu pracować i ubrać myśli w zdania. Uważał konsekwencje zatrucia etanolem za zło konieczne i uczciwą cenę, zdecydowanie wartą zdobycia kilku cudnych godzin spokoju i zapomnienia.
Po rozpakowaniu toreb i schowaniu świeżej żywności do lodówki, funkcjonariusz usiadł na sofie przed telewizorem z otwieraczem, szklanką i zieloną butelką absyntu w ręce.
———
Ręce mrowiły mu potrzebą. Nie wiedział czy po kilku godzinach zadzwonienie do szatyna będzie odpowiednim krokiem. Cały stres związany z rozmową spłynął z niego, ale narastał, gdy przypominał sobie poranek. Niepokój kotłował się w jego ciele, a na samą myśl o rozmowie robiło mu się niedobrze. Ale czuł się zobowiązany do powiadomienia mężczyzny o postępie sprawy.
Siedział w swoim samochodzie, a słońce leniwie chyliło się ku zachodowi. Jego palec pochylał się nad ekranem, idealnie wycelowany w zapisany wcześniej numer telefonu. Nie wytrzymał napięcia i kliknął zieloną słuchawkę. Dźwięk sygnału przyprawiał go o mdłości.
— Halo? — W słuchawce wybrzmiał ten basowy głos, nieco zbyt cichy, za bardzo ochrypnięty.
— Nie chciałem dzisiaj dzwonić. — Zaczął, czując się niepewnie. — Ale czułem, że musisz wiedzieć.
— Knuckles? A, tak... O czym wiedzieć?
— Dziewczyny z Vanilli już nie będą w niewoli, więcej kobiet nie będzie kupowane. Negocjacje były trudne, prawie dostałem w ryj. Ale po smutnym dla mnie przelewie, udało się i jutro wieczorem odzyskam całą trzynastkę dziewczyn i prawdopodobnie zatrudnimy je w Burger Shocie.
Po drugiej stronie słychać było stukot i upadek szklanego, ciężkiego przedmiotu. Zawtórowało mu kilka stłumionych przekleństw, a zaraz potem powrócił wyraźny głos, kierowany do niego. Oczami wyobraźni widział, jak szatyn strąca ze stołu kubek, a potem upuszcza telefon.
— Naprawdę? Udało ci się to? Cholera jasna, Knuckles... Kurwa! Jesteś niesamowity. Zaraz, niech to szlag, ich tu nie powinno być. Powinniśmy porozmawiać. Muszę dać ci kilka informacji, ale to nie sprawa na telefon.
— W porządku? Możemy się spotkać kiedy tylko chcesz. – Rozluźnił się w fotelu, zadowolony z przebiegu rozmowy.
— Nie mamy na co czekać, to jest kurewsko ważne. Wyślę ci adres. Rzuć tego dredziarza i przyjedź.
Po tych słowach Knuckles nie mógł już odpowiedzieć, a przynajmniej – Gregoremu. Szatyn rozłączył się, ale zaraz, jak obiecał, wysłał mu adres w wiadomości. Nie pozostało mu teraz nic więcej niż odpalić silnik i ruszyć we wskazane miejsce z piskiem opon. Czy te kilka minut jazdy wystarczy, by wreszcie stłumił ściskający jego żołądek niepokój?
———
Gorycz, anyżowa nuta, zapach ziół, obłędny zielony kolor płynu i niebieska barwa ognia, który powolnie pochłaniał kostkę brązowego cukru, leżącą na ozdobnej łyżeczce ze specjalnymi wycięciami, pozwalającymi karmelowi spływać do wnętrza kieliszka – rytuał picia absyntu był uspokajający i zajmujący w pełni umysł, trochę jak medytacja. Jednocześnie Zielona Wróżka dbała, by jego kreatywność nie zanikała. Może nie miał halucynacji, o których tak często wspominali artyści z początków XX wieku, tak jak i nie miał syfilisu drenującego jego mózg i wywołującego zaburzenia zmysłowe, ale dobrze mu było w zwyczajnym stanie upojenia.
Nie oczekiwał gości, nie chciał ich, aż w końcu, tak nagle – zadzwonił Knuckles. Wysłał mu adres i GPSa, więc mógł się domyślić, że ktoś zaraz zapuka. Nawet nie przejmował się wstawaniem z kanapy, nie zamknął wcześniej za sobą drzwi. O otaczającym go nieporządku i butelkach z alkoholem wolał w tej chwili nie myśleć. W sumie, był u siebie, mógł się upadlać do woli.
— Możesz wejść, jest otwarte. — Powiedział głośniej, ale wciąż nie krzycząc, a przynajmniej nie tak głośno, jak zazwyczaj.
Kiedy Erwin przekroczył próg mieszkania, w jego oczy rzucił się absolutny chaos i bałagan panujący niemalże na każdym metrze kwadratowym. Chociaż nie był to typowy burdel, bo brakowało stosów brudnych ubrań, śmieci i pustych butelek, a zlew nie został zalany naczyniami zamiast wodą, nadal ciężko przychodziły mu próby odnalezienia się tu. Wszędobylskie kartony, torby i paczki stały tu jako naoczni świadkowie, mający udowodnić mu, że Montanha rzeczywiście wprowadził się nie tak dawno. Niestety, przez swoje niewyparzone usta, zdradziły przez przypadek, że mężczyzna jest leniwy, nieułożony i brakuje mu sił oraz ambicji do wykonania swoich podstawowych obowiązków oraz zadbania właściwie o samego siebie.
Później zaintrygował go zapach. Powietrze było ciężkie, wyjątkowo nieprzyjemne. Czuł zapach ziół, ale była to bardzo mała i delikatna nuta, zdecydowanie przykryta paskudną wonią karmelu, a wręcz – przypalonego cukru.
— Dobry wieczór? — Spojrzał na mężczyznę, który dalej siedział na kanapie. — Ładne mieszkanko.
Gregory wstał, by zacząć nerwowo chodzić po całym mieszkaniu. Sprawnie manewrował pomiędzy kartonami, nawet pomimo lekkiego stanu upojenia. Musiał już się do nich przyzwyczaić.
— Trzynaście dziewczyn, ta? Kurwa. Trzeba to zrobić tak, żeby nie zostały deportowane. Powinny złożyć wnioski o azyl, ale nie dostaną go, jeśli są migrantkami ekonomicznymi. Musisz upewnić się, że żadna Meksykanka czy Brazylijka nie przyzna się do pochodzenia właśnie stamtąd. Wszystkie trzynaście wniosków powinno mówić o Wenezueli czy Kolumbii.
— Da się to załatwić. Heidi przejęła się losem tych dziewczyn, a Dia postanowił dać im tymczasowe schronienie. — Zbliżył się do mężczyzny, ale dzielił ich kilkumetrowy odstęp. — Wszystko załatwimy, Gregory. Nie musisz się niczym przejmować.
— Chce ci pomóc, im, właściwie im pomóc. Ani ja, ani, jestem pewien, żaden policjant czy agent służb granicznych nie chciałby widzieć ich prowadzonych w kajdankach na lotnisko. Myślisz, że to ogarniesz?
— Ogarnie to Dia, ten człowiek czyni cuda. Te dziewczyny będą bezpieczne i wyłożę swoje pieniądze, aby im to bezpieczeństwo zapewnić. Najgorsze jest już za nami, nikt w mieście nie będzie kupował młodych kobiet. Ta trzynastka będzie miała zajebiste życia, obiecuję ci to.
Montanha przeszedł się jeszcze kilka razy naokoło apartamentu, by w końcu znów usiąść na kanapie i schować twarz w dłoniach. Poczuł ogromną ulgę, słysząc słowa Erwina, choć wcześniej nawet nie czuł tego ciężaru na swoich ramionach. A jednak, teraz było znacznie lżej. Roześmiał się cicho, szczerze wzruszony, choć jego oczy zaszkliły się.
Erwin patrzył na mężczyznę, nie wiedząc co zrobić. Nieczęsto widział czyjś płacz, nie umiał pocieszać ludzi i teraz stał, zastanawiając się co może zrobić. Wierzył, że łzy były wyrazem ulgi i nie miał zamiaru ich komentować, ale ścisk żołądka nakłaniał go do reakcji. Podszedł do kanapy i usiadł obok, pamiętając o pozostawieniu sensownej odległości, aby Gregory nie czuł się napastowany. Nic nie mówił, pozwalając ciszy przejąć pokój.
— Jesteś niesamowity, Erwin. — Wyszeptał szatyn. — Mam córkę w ich wieku, wiesz? Cały czas wyobrażałem sobie ją w tej sytuacji i nie dawało mi to spać po nocach. Jesteś wspaniałym człowiekiem. Lepszym niż mówią.
W to przynajmniej pragnął wierzyć. Niepokoiła go naiwność młodszego człowieka i lekkość, z jaką uwierzył w jego wczorajsze słowa, będące zaledwie prowokacją. Pewność siebie, z jaką siwowłosy oświadczył mu, że nikt już nie będzie handlować ludźmi w Los Santos, była jedynie dowodem na naiwność laika i dziecięcą, pełną głupoty wiarę w dobro świata. Może był bogaty i miał dobre serce, pewnie uratował te trzynaście dziewcząt, o których najęciu myślał Ulani, ale czy nikt nie nauczył go, że z takimi ludźmi nie robi się interesów?
Oczami wyobraźni, tymi należącymi do doświadczonego funkcjonariusza policji, widział już, jak łącznik kartelu zaciera ręce z radości. Dostanie pieniądze za trzynaście głów, a potem spróbuje kolejne trzynaście dostarczyć do Vanilli, zgodnie z pierwszą umową. Knuckles nic nie zrobił, poza zwiększeniem popytu. Nie mógł mu jednak tego jeszcze powiedzieć. Musi najpierw zobaczyć te dziewczyny wolne i porozmawiać z nimi, by mieć pewność, że trop w sprawie, prowadzący na Knucklesa, jest fałszywy. Potem aresztuje Ulaniego.
— Zrobiłem to, co było słuszne. Jeszcze raz powiesz, że jestem niesamowity... — Podciągnął nogi, by owinąć je ramionami. — Zarumienię się, zarumienię! Więc nie słodź mi już tak.
— Okej. Nie powiem. — Gregory podniósł głowę, spojrzał na siwowłosego i roześmiał się.
— Zabrałeś moją obrożę. — Nagle złotooki zaczął ten niewygodny temat, odwracając wzrok. — Jest dla mnie bardzo wartościowa wiesz? To była chyba trzecia noc mojej wolności, kupiłem ją z Dią dla zabawy. Obroża raczej nie jest oznaką wolności, ale za każdym razem, gdy na nią patrzę, myślę sobie, że oddychanie tym zanieczyszczonym powietrzem jest przyjemne. Mam nadzieję, że te dziewczyny poczują się tak samo, gdy sprawa się już unormuje.
— Mam ją. — Mężczyzna znów się speszył; wstał szybko, by podejść do drzwi i chwycić powieszoną obok nich zabawkę. Wrócił do Erwina, by móc mu ją oddać. — To był wypadek. Nie chciałem jej zabierać, zamieszałem się z rana... Przepraszam.
— Nic się nie stało! Byłeś pierwszą osobą oprócz mnie, która ją założyła. Czy chociaż przymierzała się do tego. Wyglądałeś w niej dobrze, masz ładną szyję. — Uśmiechnął się i wziął do ręki kawałek skóry.
Gregory znów się speszył i skrzywił. Coś w tej kwestii wyraźnie go uwierało, jeśli nie powiedzieć nawet – bolało. Tylko w czym tkwił problem, skoro nie czuł się wcześniej źle, przytulając go w wannie, a potem wyraźnie ekscytował się drobnym flirtem? Ciężko powiedzieć. Czy przez to teraz upijał się tą zieloną breją, biedną wersją Jägermeistera?
— To chyba wszystko, co mieliśmy omówić. Miałeś chyba przyjemny wieczór, jeżeli chcesz, mogę cię opuścić. — Erwin spojrzał kątem oka na mężczyznę, doskonale czując napiętą atmosferę.
— Nie będę cię zatrzymywał, jeśli masz plany... — W jego głosie pojawiła się jakaś nuta zawodu i przykrości.
— Nie mam planów. — Mruknął, dalej siedząc na kanapie. – Sprawiasz, że mam mętlik w głowie. Zapytam więc, czego chcesz?
— Ja... dlaczego mętlik? — Zdziwił się szczerze.
— Ach... — Zaśmiał się nerwowo. — Jesteś strasznie zmienny i wprawia mnie to w zakłopotanie. Nie wiem czego chcesz.
— Po prostu... kurwa, no. Nawet nie wiem jak ubrać to w słowa. W dwóch słowach, kręcisz mnie. A to jest... chore i dziwne.
Zachowywał się dziwnie? Cóż, Gregory był w stanie uwierzyć, że Erwin wcześniej nie znalazł się w sytuacji, gdzie ktoś mu czegoś odmawia. Najpewniej wszystko miał podawane na tacy, bo jak inaczej mogły wyglądać romanse, w których uwaga wymieniana jest za pieniądze? Pewnie nawet nie zdawał sobie sprawy, że ktoś może mieć moralność inną od jego, posiadać wątpliwości czy kierować się obawami. Westchnął, myśląc o tym. Gdyby nie strach, ten zupełnie pozbawiony logicznych podstaw, poranek mógł skończyć się inaczej. Tylko czy teraz siedzieliby obok siebie? Wątpił w to, że siwowłosy jeszcze się do niego odezwie, jeśli zdobędzie go i spełni swój cel. Miał informacje o byciu kolejnym wyzwaniem, współpracował z innymi członkami DTU, dlatego musiał dawać mu jak najwięcej, by Knuckles nie znudził się zabawą i promowaniem, ale nigdy nie dotarł do końca.
— Czy to przez ojca? – Sapnął siedzący obok niego gość, zaskoczony bezpośredniością, której wcześniej nie doświadczył.
— Że się, jak to nazwać, niepokoję? Chyba, po części... — Gregory westchnął, siadając wygodniej, po turecku. — Zawsze miał z tym problem. Dla niego rodzina to kobieta i facet. Mówił, że takich jak ja powinno się leczyć. Najpierw myślałem, że to gadanie starego dziada, ale przecież przeszłoby mu, gdyby się dowiedział, bo dzieci kocha się ponad wszystko, nie? Ale się, kurwa, pomyliłem.
Było w tym trochę prawdy. Konserwatywne środowisko, w jakim się wychował, mocno wpłynęło na jego psychikę, głównie negatywnie. Może i miał małą traumę czy problem, który powinien przepracować ze specjalistą, ale kto by nie miał, gdyby przez sześć lat życia był poniżany i gnębiony za jednego głupiego całusa? Lubił i kobiety, i mężczyzn, ale drugą część starał się wyprzeć ze swojej świadomości i osobowości, bo nie tracił na tym zadowolenia płynącego z życia, a jednak stawało się ono prostsze. Po co miał się przyznawać do bycia bi, skoro nie chciał wchodzić w relacje z mężczyznami? W ogóle nigdy nie wspominałby nikomu o swojej orientacji, gdyby nie był to jeden z częściej poruszanych przy nim tematów. Wszystko przez te cholerne plotki.
— Na pewno czujesz się pewnie, mówiąc mi o tym? Nie chcę cię forsować.
W trosce, jaką nagle przejawiał złotooki, kryło się coś absurdalnie uroczego. Gregory niemalże był w stanie uwierzyć w jego szczerość. Uwierzyłby od razu, gdyby nie miał okazji porozmawiać z kilkoma wcześniejszymi kochankami mężczyzny. Chciał dobrze przygotować się do tej sprawy, dowiedział się więc, między innymi, że Knuckles to dwulicowa szuja, która szybko się nudzi, lubi być zdobywcą i cholernie kręci go rzecz o uległości i dominacji. Kąśliwy głosik kryjący się z tyłu jego głowy wyszeptał, że byli bardzo podobni.
— Nigdy nikomu nie chciałem mówić... i nie powiem, jeśli teraz się zamknę. Ale nie chcę na ciebie przelewać swoich problemów, na pewno masz własne.
— Możesz powiedzieć co tylko chcesz i wysłucham cię. — Zwrócił swoje ciało w jego stronę, teraz patrząc mu prosto w oczy. — Pamiętasz? Jestem bogaty, nie mam poważnych problemów.
— Chuja prawda. — Mruknął. — Za pieniądze nie kupisz zdrowia i szczerej miłości. A przyjaciele? Większość liczy tylko na te pieniądze.
— Moje problemy nie dotyczą miłości, zdrowie mam dobre, a Dia jest bogatszy ode mnie. Więcej przyjaciół nie mam.
— Bez urazy, Erwin, ale wyglądasz, jakbyś miał zniknąć. Gdybym miał na to jakiś wpływ, to zorganizowałbym ci regularne pory jedzenia posiłków. — Jak mógł mówić o zdrowiu, od lat walcząc z anemią i niedowagą?
— Zachowujesz się jak moja matka! Moja waga jest w porządku.
— Wyglądałbyś zdrowiej, gdybyś więcej jadł. Właśnie. Poczekaj chwilę.
Chyba nie był dobrym gospodarzem. Nie dość, że zaprosił go do tego bałaganu, nawet nie kryjąc się z informacją, że chleje w samotności, oglądając kolejny odcinek „ Hell's Kitchen" z Gordonem Ramsay'em, to nie pamiętał, by zapytać, czy nie chce chociaż czegoś do picia. Nadal nie zapytał, ale to nie tak, że zamierzał pozostawiać mu jakikolwiek wybór w kwestii jedzenia i podejrzewał, że jego przyjaciel podchodzi do tej sprawy podobnie. Może i czekolada to same puste kalorie, trochę cukru i tłuszcz, ale nawet to nie mogło teraz zaszkodzić siwowłosemu. Gregory dałby odciąć sobie rękę, że od czasu śniadania, które przygotował mu sam, nie zjadł niczego.
— Proszę. Mam nadzieję, że lubisz. — Usiadł na kanapie i wręczył drugiemu mężczyźnie kubek z gorącą czekoladą, ozdobioną bitą śmietaną z puszki. Choć umiał przyznać, że smakuje ona okropnie, nie umiał zrobić teraz niczego lepszego.
— Tak, czekolada jest w porządku. — Knuckles uśmiechnął się ciepło, czując zapach gorącej czekolady. Przyjął delikatnie kubek, aby nie poparzyć dłoni i upił niewielki łyk, mrucząc z zadowolenia. — Wiesz... — Wtrącił, upijając kolejny łyk. — Nie myśl, że spędzam z tobą czas tylko dlatego, że jesteś przystojny i masz penisa. Lubię cię i jeżeli chcesz, mogę przestać flirtować, chociaż muszę przyznać, że lubię to robić...
— Lubię, kiedy to robisz. Po prostu chciałbym usłyszeć, że nie jestem chorym zjebem, bo mi to się podoba.
— Nie jesteś chorym zjebem. — Oburzył się, słysząc nagły spadek pewności siebie w głosie rozmówcy. — Nie usłyszysz takich rzeczy ode mnie. A gdy ktoś powie ci tak na mieście, pomyśl, że jesteśmy w tym razem. I najlepiej od razu mu zajeb, niech zobaczy, jak to jest.
— Nadal mi wstyd za to, co stało się rano. Ale wczoraj było... fajnie.
Gregory chwycił drugą ręką swoją własną dłoń, pochylając się bliżej nad siwowłosym i zamykając go w czułym uścisku. Chcąc nie chcąc, choć jednak bardziej chcąc, musiał oprzeć swój podbródek o czubek głowy złotookiego. To było dla niego nowe i obce, ale nie umiał zaprzeczyć, że nie było też przyjemne. Erwin rozluźnił się w ramionach mężczyzny i pierwszy raz zauważył, jak wielka była różnica w ich wzrostach. Wtulił swoją twarz w szyję szatyna i westchnął przyjemnie, wydychając gorące powietrze. Czuł się dobrze, będąc wtulonym w rozgrzane ciało Gregory'ego. Przez głowę przeszła mu myśl, że naprawdę tęsknił za zwykłym uściskiem.
— Kiedy ojciec dowiedział się o moim pierwszym chłopaku... Pierwszy raz poważnie myślałem, że umrę. Ale jego już nie ma, ja jestem i chyba powinienem żyć dalej, zapomnieć. Cieszę się, że cię poznałem, Knuckles.
— Cieszę się, że mi to mówisz, to naprawdę wiele dla mnie znaczy.
— Możesz pokazać mi jeszcze raz tę obrożę?
Złotooki odszukał ruchem ręki pasek i gdy wyczuł metalowe kółko, złapał je i podał mężczyźnie. Nie chciał się odsuwać, uczucie ciepła było przyjemne i wolał go nie utracić, w tym podłym i zimnym jak pizda świecie.
— Co chcesz z nią zrobić? — Zapytał, a Gregory jedynie wziął ją do swojej ręki, tej, która nie była zajęta przytrzymywaniem Knucklesa, by spojrzeć na skórzany pasek z uwagą.
— Mówisz, że to dla ciebie znak wolności?
— Tak, właśnie to miałem na myśli, mówiąc ci o tym.
— Okej. Dobra, podoba mi się to. Też zacznę tak na nią patrzeć.
Głupia zabawka, stworzona przez człowieka o brudnych myślach, dla ludzi, którzy w umyśle nie mają już żadnej czystości. Ładny, dobrze wykonany i miękki pasek z czarnej skóry, ze srebrnym kółkiem, gotowym do doczepienia takiegoż łańcuszka. Klamra mogła odpaść przy każdym mocniejszym pociągnięciu. W gruncie rzeczy, nie było to nic niebezpiecznego, a w odpowiedzialnych rękach, w dłoniach partnera, którego obdarza się zaufaniem, mogła być rzeczą przynoszącą zadowolenie. Stała się dla Knucklesa wyrazem wolności, bo dopiero poza murami więzienia mógł ją kupić, trzymać i używać według własnego gustu. Jak przewrotnie. Czy mógł pomyśleć o niej w ten sam sposób, skoro zmusiła go do zburzenia mentalnych blokad, postawionych przed laty, by uniknąć wstydu i cierpienia? To dość radykalne oświadczenie i nie był już w stanie nazwać go „poświęceniem dla dobra śledztwa".
— Jeżeli chcesz, możesz ją zatrzymać. Myślę, że będziesz jej potrzebować bardziej niż ja. — Szepnął, doskonale wiedząc, że mężczyzna i tak go usłyszy.
— Jesteś tego pewien?
— Tak, uznajmy to za taką... naszą rzecz. To będzie urocze, nie uważasz?
Szatyn uśmiechnął się i położył dłoń na policzku bladego mężczyzny. Zauważył teraz jak wielki jest kontrast pomiędzy nimi i jak bardzo niezdrowo wygląda młodszy. Martwił się, ale w tej chwili nie zamierzał znów powtarzać mu słów o konieczności zdrowego odżywiania się. W zasadzie, wolał poczęstować go od razu czymś, miał nadzieję, słodkim. Pochylił się do niego, licząc na to, że jego czyn zostanie zaraz odwzajemniony. Złotooki wtulił twarz w dłoń szatyna i przymknął oczy, nie wyrażając żadnego sprzeciwu. Był gotowy na wszystko i bez problemu pozwoliłby mężczyźnie zrobić z nim wiele rzeczy. Było w nim coś, co krzyczało potrzebą zaufania i chociaż Erwin dalej nie oddawał mu swojego serca tak jak Dii, był świadom, że powoli topi się w przyjemnym uczuciu bliskości.
Pocałunek, o którym bardzo chcieli myśleć jako o milowym kroku w kwestii śledztwa i rzuconego sobie wyzwania, naprawdę był od tego daleki. Obaj zbyt bardzo cieszyli się bliskością, miękkością warg, ciepłem ciała i tym płomieniem, który zaczął płonąć w ich wnętrzu, a który wcale nie był czystym pożądaniem. Z trwogą zauważyli, że zaczynają sobie ufać.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro