pięć
książka pisana razem z Zyczliwy <3
zapraszam do czytania~
___
Był zdenerwowany. Słońce chyliło się ku zachodowi, a jego telefon pozostawał cichy od kilku godzin. Nikt nie dzwonił, nawet zdenerwowany Carbonara czy też zirytowany Dia. Siedział więc sam w pustym apartamentowcu, a cisza zaczynała go przerażać. Miał zamiar się poddać. Gregory? Jeżeli dobrze pamiętał jego imię, nie miał zamiaru dzwonić i skorzystać z jego oferty. Dlaczego czuł się tak dziwnie? Rozmawiał z nim przecież tylko dwa razy.
Nagle, gdy telefon zadzwonił zdecydowanie żenującym dzwonkiem, Erwin poderwał się z miejsca i prawie wywrócił się, biegnąc w stronę urządzenia. Niezapisany numer pokazujący się na wyświetlaczu sprawił, że jego wyraz twarzy zmienił się z podekscytowanego na zawiedziony, jednak szybko przypomniał sobie, że nie zapisywał jego numeru. Nowa energia znów się w nim obudziła. Odebrał.
— Czy martini na mój drink z palemką się już chłodzi? — Usłyszał basowy głos, nim zdołał odezwać się pierwszy.
— Razem z martini mrożę się ja i moja samotna dusza, tak tu cicho i zimno. — Westchnął i usiadł na kanapie, uprzednio sprawdzając, czy alkohol na pewno był schłodzony.
— A czy dziwki w jacuzzi nie powinny być gorące?
— Jeżeli chcesz, mogą być już w jacuzzi. — Mruknął i podszedł do ogromnej wanny.
Bąbelki przyjemnie pękały, a Erwin dawno nie był tak podekscytowany. Jeżeli szatyn faktycznie zamierzał przyjechać, mógłby spotkać się z lekkim zawodem, ale on nie zamierzał narzekać. Nazywanie siebie dziwką może nie było najlepszym pomysłem, na pewno brakowało w tym szacunku do samego siebie, ale nie czuł się z tym źle. Coś w samym pomyśle, że jego partner mógłby nazwać go w taki sposób było... podniecające.
— Heeeej... — Jego rozmówca zajęczał nagle do telefonu sztucznie płaczliwym tonem. — Co ty taki smutny? Czemu tak brzmisz? Stało się coś?
— Będziesz musiał poradzić sobie tylko z jedną. — Zignorował pytania mężczyzny i uśmiechnął się do siebie, gdy jego dłoń zanurzyła się w gorącej wodzie. — Pasuje ci to?
— Ja, ty, jacuzzi i jedna dziewczyna? To brzmi gorąco, nie wiem czemu tobie jest zimno. Przywiozę ci coś na rozgrzanie może, co? Wyślij mi GPSa.
Erwin nie odpowiedział. Rozłączył się i szybko zapisał jego numer, uśmiechając się pod nosem. Słodkie „Grzesiu<3" górowało na szczycie jego listy kontaktów, a wiadomość z GPS'em została po chwili odczytana. W pomieszczeniu było cicho, a jedynie dźwięk pękających bąbelków trzymał Erwina w świadomości, że zaraz jego samotność minie. Brzmiały jak słodka obietnica i nadzieja, której kurczowo pragnął się trzymać. Gregory jechał do niego.
Po około kwadransie z parkingu przed willą dało się słyszeć dźwięk zatrzymującego się pojazdu, a zaraz potem oczekiwany gość zapukał do drzwi. Gdy tylko Erwin otworzył je pospiesznie, zobaczył za nimi obraz, który rzeczywiście podwyższał temperaturę. Nigdy nie spodziewał się, że zobaczy szatyna w tak obcisłych spodniach, choć teraz chciałby go widzieć tylko w nich, ewentualnie nago.
— Cześć, Knuckles. — Przywitał się mężczyzna, wręczając mu z szelmowskim uśmiechem pudełko czekoladek z wiśniami w rumie. Ach, tak. Rum. Pił go wtedy w Vanilli. — Była promocja na walentynki.
Erwin spojrzał na czekoladki i nie wiedział co myśleć. Gest był uroczy i Erwin był pewny, że gdyby spotkali się o innej porze, zarumieniłby się. Ale teraz stał w pieprzonym szlafroku i był pewny, że obcisłe spodnie mężczyzny, choć wyglądały na nim cholernie seksownie, powinny leżeć na podłodze.
— Czy wyglądam ci na nastolatkę, której nogi ugną się na widok czekoladek?
— Szczerze? Wyglądasz, jakby miały się ugiąć nawet bez słodkości. Moje oczy są wystarczająco czekoladowe, co?
— Czy na widok moich oczu chcesz się upić? – Zapytał i przepuścił szatyna, aby wszedł do środka apartamentu. – Złote jak whisky, czy to sprawia, że jesteś spragniony?
— Bursztynowe jak burbon. Mhm... Ładny szlafrok. W ogóle tu tak na bogato. Ale smutno. Wiesz, czego brakuje? Muzyki!
Rzeczywiście, wnętrze willi było urządzone gustownie, a Dia z całą pewnością przeznaczył mnóstwo pieniędzy na dekoratora wnętrz pracującego dla znanych gwiazd. Wszystko miało tu swoje miejsce, nie miało za to celu istnienia. Wolne przestrzenie były wielkie, jasne i przerażająco puste. Nienawidził tu przebywać.
— Nie sądzisz, że prawie każdy drogi apartament jest taki pusty? — Podszedł do laptopa, ruchem ręki przywołując do siebie drugiego mężczyznę. — Może nie mam tu najlepszego sprzętu, ale są głośniki i możesz puścić co chcesz.
— Chujowo tu mieszkać, ale miło robić imprezy, nie? — Mężczyzna zabrał laptopa i wyszedł z nim na taras. — Ale dziwki w wannie nie ma. I w sumie wiesz co? Może to dobrze.
— Panienki Ulaniego nie są dobrymi prostytutkami — Mruknął, podszedł do stolika i otworzył czekoladki, biorąc jedną do ust. — Ale jedna dziwka dla ciebie jest. Może być męska?
Szatyn spojrzał na niego skonfundowany, uważnie obserwując malinowe i wilgotne usta, zlizujące czekoladę i gęsty alkohol, wymieszany z owocowym sokiem, z ubrudzonych nim palców. Wyglądał na zahipnotyzowanego, a jednocześnie krzywił się, analizując treść wypowiedzianych słów.
— Nie nazywaj się tak. Jesteś lepszy i więcej warty niż to.
Wziął drugą pralinkę. Czekolada rozkosznie rozpływała się w jego ustach, uwalniając przyjemny smak alkoholu. Słodycz wiśni delikatnie pieściła jego podniebienie. Mruknął zadowolony i odsunął się od stolika, podchodząc do wielkiej wanny. Gregory oderwał już od niego spojrzenie, widocznie speszony, by spojrzeć na laptopa i włączyć w nim muzykę, której Erwin sam z siebie nigdy by nie puścił. W końcu zrzucił z siebie szlafrok i wszedł do gorącej wody. Westchnął i przymknął oczy.
— Na co czekasz? — Zagaił.
— Na zaproszenie, oczywiście. — Gregory obszedł jacuzzi naokoło, by móc spojrzeć na panoramę miasta. Sam też stanowił ciekawy obraz, gdy powoli ściągał z siebie kolejne elementy ubioru, zapewniając tym samym Knucklesowi niezłe show. Czy było to celowe? Ciężko powiedzieć. Erwin nie spuszczał oczu z Gregory'ego. Oglądał go uważnie, a jego głowa oparła się o brzeg wanny. Musująca woda przyjemnie masowała jego ciało, mlecznobiała skóra zaróżowiła się od temperatury. Erwin z całą pewnością mógłby powiedzieć coś dziwnego, gdyby był pijany. Tak bardzo pragnął teraz czerwonego wina...
— Zapraszam do mnie, ale weź ze sobą alkohol. — Wskazał przygotowane specjalnie dla nich dwóch, stojące nieopodal wiadro pełne lodu, w którym chłodziły się napoje procentowe.
Gregory spojrzał na butelki, odwracając się znów w kierunku Erwina, który wcale nie był przygotowany na widok niemal zupełnie nagiego szatyna. Krótkie spodenki zsuwały się delikatnie z jego bioder, podkreślając kształt kości miednicy układających się w wyraźną literę V, jednak całą uwagę skradał tatuaż z liczbą 67, mieszczący się na pachwinie mężczyzny. Ten doskonale wiedział, co robi z siwowłosym, gdy powolnym krokiem zbliżał się do wiaderka, by następnie pochylić się do niego nisko i bez zginania kolan. Gdy chwycił już butelkę i stojące obok kieliszki, wszedł do wody, by usiąść bliżej mężczyzny niżby ten się spodziewał, choć wciąż było mu nieco żal, że ciemnooki nie zajął miejsca na jego kolanach.
— Sześćdziesiąt siedem, jak...? — Spojrzał wyczekująco na szatyna, odbierając od niego kieliszek.
— Jak liczba kutasów, które wsadzono mi w dupę w ciągu jednej nocy. Oczywiście, teoretycznie. — Prychnął, wyraźnie kpiąc z Knucklesa. Nie brzmiał, jakby chciał o tym mówić.
— To musiała być wspaniała orgia, skoro na jej cześć zrobiłeś sobie tatuaż. — Ciągnął żart, ale po chwili spoważniał. — Ludzie nie tatuują sobie liczb, które nic nie znaczą.
— Nie lubię o tym sobie przypominać, ale nie chciałem nigdy zapomnieć. Nie zasługuję na to. — Odkorkował butelkę, by rozlać schłodzony alkohol do kieliszków trzymanych przez Erwina.
— Nie musisz mówić, jeżeli nie chcesz, ale wiedz, że ludziom raczej jest lżej, gdy się wyspowiadają. — Podał mu jego kieliszek i przyłożył do ust swój własny.
— A powiesz mi w zamian coś o sobie? Coś, czego nie wie nikt inny? Czym nie chcesz się chwalić?
— Chcesz mnie wrzucić do więzienia? — Zażartował, ale w jego oczach nie było rozbawienia. — Co byś chciał wiedzieć?
— Przecież już odsiedziałeś za swoje, nie? To o co się martwisz? — Zaśmiał się cicho. — Nie wiem. Coś intymnego. Mocnego. Podejrzewam, że i tak mnie nie przebijesz.
— W porządku, powiem ci coś o sobie.
— Okej. — Gregory odwrócił swoje spojrzenie od rozmówcy, by spojrzeć na malujący się przed nimi obraz miasta. A może zerkał w przeszłość, od której nie umiał uciec? — To liczba ludzi, których zabiłem nim skończyłem 21 lat.
— Siedzę w wannie z seryjnym mordercą? — Ponownie się napił.
— Na to wychodzi. A ja? Z kim siedzę w wannie?
— Ludzie lubią rozmawiać o mojej przeszłości i lubią komentować moje zachowanie, nie wiedząc, że osoba, której najbardziej ufałem, zdradziła mnie i doprowadziła do rozłamu w rodzinie. A bardziej do jej doszczętnego zniszczenia. Siedzisz tu z przestępcą, którego własny brat wsadził do więzienia.
Gregory umilkł, zamyślony. Od razu przed jego oczami pojawiła się twarz Marco. Nie chciałby widzieć go za kratami.
— Nigdy nie umiałbym zrobić czegoś takiego mojemu bratu. Wybacz za mocne słowa, ale ten twój to kurwa większa niż sam Ulani.
— Wiem, na szczęście gryzie piach. — Uśmiechnął się i oparł o ściankę jacuzzi. — Wiesz, że nie powinniśmy tu długo siedzieć? Będziemy pomarszczeni jak rodzynki.
— I? Przeszkadza ci to? I tak będę zajebiście przystojny. Jeśli chcesz, możesz usiąść na brzegu wanny i moczyć tylko nogi. Często zapraszasz do wanny obcych ludzi, którzy okazują się mordercami?
— Nie, nie zdarza mi się zapraszać kogokolwiek tutaj. — Faktycznie usiadł na brzegu, a woda sięgała mu do łydek. — Jesteś pierwszą osobą, którą tu zaprosiłem, czuj się zaszczycony.
— A do łóżka?
— Pytasz, czy miałem partnerów seksualnych? Mam trzydzieści lat, to raczej oczywiste. — Jego skóra powoli odzyskiwała swój naturalny, mlecznobiały kolor.
— Pytam jak wielu. Plotki mówią, że jesteś niezłym... playerem i chętnie dopisałbyś mnie do swojej listy. Czy to o to chodzi? Dlatego mnie zaprosiłeś?
— A chcesz, żeby tak było?
— Czy chcę być potraktowany jak atrakcja w parku zabaw? Żebyś kupił bilecik na kolejkę górską, zaliczył dwie pętle i poszedł do domu strachów? Nie, przede wszystkim chcę być traktowany jak człowiek.
— To mnie ludzie zazwyczaj traktują jak zdobycz. — Mruknął i zaczął przebierać stopami. — Plotki nie są prawdziwe, nie rucham się z każdym napotkanym człowiekiem.
— Też znam te plotki. I znam też plotki o byciu gejem. Miałem wiele kobiet, może nie tyle, co w historiach, ale wiele. Nienawidzę tych plotek. Kiedyś przez jedną dostałem taki wpierdol, że przez dwa tygodnie udawałem anginę, bo nie mogłem pokazać się tak ludziom. — Gregory zaśmiał się cicho, ale nie było w tym nic zabawnego. Brzmiał, jakby te wspomnienia wyjątkowo go bolały. — Nikomu o tym nie mówiłem, wiesz.
— Plotki są skurwiałe. — Nawet nie zauważył, gdy jego kieliszek stał się pusty. — Czy mógłbyś mi dolać, proszę?
Erwin na co dzień nie pił. Cóż, Erwin w ogóle nie pił. Był słaby już po niewielkiej ilości alkoholu, ale teraz, gdy rozmowa szła dalej, naprawdę nie chciał być trzeźwy. Woda grzała już tylko jego nogi, niewielki dreszcz przeszył jego ciało. Gregory dalej siedział w jacuzzi, ciesząc się ciepłem i bąbelkami. Na szczęście, nie musiał czekać długo na reakcję szatyna. Ten zaraz chwycił butelkę i odwrócił się w stronę drugiego mężczyzny, by uzupełnić jego kieliszek. Knuckles zauważył przy tym, że wcześniej pewna i mocna dłoń teraz drży, podobnie jak głos jej właściciela.
— Mój ojciec był naprawdę bardzo... męskim mężczyzną i nie umiał tolerować niczego, wiesz, innego.
— Masz na myśli inną orientację? – głos Erwina był cichy, jakby bał się mówić.
Gregory tylko mruknął na potwierdzenie. Zbyt późno zorientował się, że przekracza pewną granicę, zza której nie uda mu się powrócić bez zranienia swojego honoru czy męskiej dumy. Przyłożył grzbiet dłoni do ust, pozwalając sobie też na oparcie głowy o udo siedzącego obok siwowłosego. Od lat pragnął czułości, ale nie umiał o nią prosić. Gdy ją dostawał, uciekał, nie kontrolując zalewających go przyjemnych emocji, których nigdy nie zdołał się nauczyć. Erwin nie wiedział jak zareagować. Mężczyzna miał problem z wyrażaniem uczuć, srebrnowłosy to widział i nie chciał przerazić szatyna swoimi czynami. Delikatnie położył swoją dłoń na głowie mężczyzny i spokojnie gładził jego włosy. Nie chciał przekroczyć jakiejkolwiek granicy, ale to Gregory je przestawiał. Złotooki tylko z tego korzystał.
— Lżej po wyspowiadaniu się, mówisz... Chciałbym kiedyś komuś to w pełni opowiedzieć, ale nie wiem czy spotkam osobę, która będzie chciała słuchać i będzie dość godna zaufania. Ale właśnie dlatego byłem wtedy taki wściekły, kiedy do ciebie zadzwoniłem. Nigdy bym się tak nie zachował, gdyby to dotyczyło jakiejś kobiety. A nie chcę być taki jak on. Przepraszam, Erwin.
— Nie przepraszaj za takie rzeczy, bo jeszcze poczuję się za to urażony. — Odstawił pusty kieliszek, a jego dłoń dalej bawiła się kosmykami włosów szatyna. — Przyniosłeś mi czekoladki, uznajmy to za zgodę.
Kolejne chwile mijały w ciszy, gdy obaj mężczyźni starali się opanować nadszarpnięte emocje, opróżniających przy tym zawartość pierwszej butelki wina. Sięgnęli już po drugą, a cisza wciąż nie została zachwiana przez żadne słowa. Niemniej, nie przeszkadzało im to. Blada dłoń Erwina na dobre rozgościła się w gęstych, miękkich włosach starszego mężczyzny, ten zaś odpłacał mu się, kreśląc palcem szlaczki na nagiej łydce, trzymanej w wodzie. Nie czuł się dziwnie w tym, że opiera głowę o udo niemal obcego mu człowieka, choć rozsądna część jego umysłu szeptała w kółko, że to nie jest normalne.
Chciał się do niego zbliżyć. Musiał, właściwie, dla dobra sprawy, misji i tamtych nastolatek. Jego cholernym obowiązkiem stało się jak najszybciej zbliżyć się do Knucklesa, zdobyć potrzebne informacje i zamknąć go w więzieniu na dobre, nim skrzywdzi kolejnego człowieka. Zwierzenia tworzyły nić porozumienia i bliskości, podobnie jak dotyk, tyle przynajmniej pamiętał z czytanej przed laty książki o budowaniu relacji z innymi ludźmi. A może były to techniki manipulacji? Już nie pamiętał, nawet o to nie dbał. Potrzebował teraz obu tych rzeczy. Powinien też zacząć ciągnąć Knucklesa za język, skoro ten sam tak chętnie mu się wystawiał.
— Zaprosiłeś mnie na dziwki w jacuzzi, drinki z palemką i kokainę. Dziwek nie ma...– I nawet mi nie przerywaj, zamknij te usta, nie jesteś nią. Palemki w drinku też nie ma, tak jak koksu, ale w sumie jest nawet miło.
— Nie mam kokainy, nie zaprosiłem dziwek i nie umiem robić drinków z palemką, ale cieszę się, że przyjechałeś.
— I wiesz co jest najdziwniejsze? Wyglądasz na gościa, który pije tylko takie drinki, w takim towarzystwie i z białym nosem. Bez urazy.
— W porządku, wiele osób myśli, że ćpam i piję na okrągło. A ja nie mogę nawet wziąć do ust kawy, a co dopiero wciągać coś do nosa... Mnie na trzeźwo nosi, nawet bez jedzenia słodyczy. — Zaśmiał się, przypominając sobie zachowanie dzieci karmionych czekoladą.
— I na pewno nigdy nie korzystałeś z usług prostytutek. Myślę, że nawet cię to brzydzi, a przynajmniej nie grzeje.
— Seks z tamtymi kobietami nie interesuje mnie. Bardziej im współczuję, pracowanie pod Ulanim to najgorsze, co może człowieka spotkać.
— Większość nie chciała. Wyobrażasz to sobie? Że ten człowiek kupuje nastolatki z Kolumbii, sprowadza je tutaj, obiecując im życie na wyższym poziomie, a potem ucina im wszystkie kontakty z rodziną i zmusza do takiej pracy? Umiesz sobie wyobrazić, że twoja córka, siostra, nie wiem, jakaś znajoma dziewczyna, która ledwie odrosła od ziemi, kończy w ten sposób? Bez zielonej karty nawet nie mogą liczyć na pomoc policji. Uzależnione od kokainy, jedzą Małpie z ręki... i pewnie nie tylko z ręki.
Oczy Erwina rozszerzyły się, a zimny dreszcz postawił włoski na jego ciele. Czuł obrzydzenie przez słowa szatyna. Myśl, że ktoś robi takie okrutne rzeczy, wywoływała u niego odruchy wymiotne. Sama idea, że coś takiego mogło spotkać jego ukochaną Judith, która jeszcze kilka lat temu była małą dziewczynką, sprawiła, że krew w jego żyłach zawrzała. Kilka razy rozmawiał z Małpą na temat warunków pracy jego prostytutek, ale nie spodziewał się, że jest tak źle. Teraz postanowił coś z tym w końcu zrobić. Handel ludźmi nie był do zaakceptowania.
— To obrzydliwe, jak ktoś może robić takie paskudztwo?
— Tacy ludzie powinni gnić w pierdlu, nie? Nie, w sumie nie. To dla nich w naszej konstytucji jeszcze jest krzesło.
— Tak, zdecydowanie. — Potwierdził, choć honor nigdy nie pozwoliłby mu współpracować z wymiarem ścigania. Miał swoje własne metody rozliczania grzeszków ludzi, szczególnie tych z półświatka. — Nigdy nikomu o tym nie mówiłem, bo nie widziałem potrzeby, ale myślę, że zdradzę ci mały sekret. — Zmienił pozycję na bardziej wygodą i kontynuował. — Wiele osób uważa, że jestem bezduszny. Twardo prowadzę mój biznes i nie pozwalam sobą pomiatać. Zarabiam ogromne sumy pieniędzy, ale... połowa z nich idzie na działalności charytatywne. Jakoś czuję się lepiej z myślą, że mogę komuś pomóc... Bogowie, tak bardzo współczuję tym dziewczynom.
Gregory podniósł głowę i spojrzał na siwowłosego, szeroko otwierając oczy. Choć zdecydowanie się tego nie spodziewał, poczuł dziwne ciepło w sercu. Cieszył się, że może poznać tego człowieka od bardziej ludzkiej strony. Raporty, które czytał do tej pory, pełne były jedynie suchych faktów, domysłów i spekulacji, które należałoby przepuścić przez sitko o drobnych oczkach, by skutecznie oddzielić fałsz od prawdy. Tylko czy aby na pewno powinien ufać teraz jego słowom? Czy główny podejrzany może nic nie wiedzieć o szykowanym przerzucie przez pilnie strzeżone granice?
— Chciałbym im jakoś pomóc, ale nie mam jak. Wiesz, co mnie przeraża? Słyszałem od pracującego na Vanilli brata, że niedługo ma być nowa... dostawa żywego towaru.
Złotooki nagle zmierził się i skrzywił, zdecydowanie nie spodziewając się tych słów. Czy jego wspólnicy to przed nim ukrywali? A może był tylko tak świetnym aktorem, wyrachowanym psychopatą, doświadczonym po latach pracy i zbywania policji? A jeśli nawet nie wiedział, co oznaczało to dla sprawy i Gregorego? Było tylko trudniej, Nie mógł wyciągnąć z niego informacji, których nie posiada. Coś jednak nawet cieszyło szatyna w tej opcji... Chciał, żeby właściciel willi okazał się lepszy niż go malują.
— Mogę... mogę spróbować pomóc. Jeżeli żywy towar idzie od razu do Ulaniego, mogę powstrzymać go przed kupnem. Mam swego rodzaju władzę nad tym człowiekiem i kilka gróźb skutecznie go zniechęci. Mogę też kupić te dziewczyny, ale jaki to będzie miało sens? Nabijanie tym kutasom gotówki nie powinno być priorytetem. — Jego głos się łamał. W tym mieście było tak źle?
— Na pewno nie idą bezpośrednio do niego. Nie, one zapłacą jakiemuś kartelowi, który pomoże im dopłynąć na wyspę i zaoferuje pracę. Potem gość od pracy nagle zniknie, a one zostaną bez grosza przy duszy i z wizją deportacji. Wtedy pojawi się Ulani, jako wybawiciel, który zaoferuje im łatwe, przyjemne zajęcie za godziwą pensję.
— Nie wiem już, jak pomóc – westchnął i zadrżał z zimna. – Mogę co najwyżej otworzyć schronisko dla takich osób, ale nie uchronię wszystkich przed Ulanim. Czuję się taki bezradny.
Nic już na tym polu nie ugra, na pewno nie teraz. Druga butelka niknęła w oczach, a jego towarzysz zmieniał się na jego oczach w bezwładną i niewyraźnie mówiącą kukłę, której coraz więcej problemów sprawia kontrolowanie emocji, jakie malują się na jej twarzy. Czy mógł teraz kłamać? Nawet wypowiedziana prawda nie miałaby żadnego sensu i wartości w prowadzonym śledztwie. Sam Gregory, po latach ćwiczeń w wielu różnych barach, trzymał się lepiej. Przynajmniej chciał tak myśleć, zazwyczaj nie kontaktował już po wyzerowaniu półlitrowej butelki wódki. Chyba powinien był bardziej się pilnować i nie zapominać, że mimo wszystko jest w pracy.
— Jest ci zimno. — Zauważył nagle, spoglądając na złotookiego. Na jego usta wstąpił psotny uśmiech, gdy równie nagle dłoń, która wcześniej nieśmiało dotykała łydki Erwina, teraz zacisnęła się na jego kostce, by następnie wciągnąć mężczyznę do gorącej wody.
Erwin pisnął, gdy poczuł nagły gorąc. Odruchowo przybliżył się do drugiego mężczyzny, którego uśmiech zaczynał go denerwować. Srebrne kosmyki stały się mokre i opadły mu na czoło. Dłoń szatyna dalej dotykała jego kostki. Zamruczał, gdy ciepło przestało być taki doskwierające i przymknął oczy. Alkohol sprawiał, że jego reakcje stawały się mniej opanowane.
— Przestraszyłeś mnie. — Jęknął i spojrzał na twarz szatyna.
Śmiech wcale nie ucichł, a ciało, do którego się zbliżył, znalazło się jeszcze bliżej, gdy tylko ciemnooki owinął swoje ramiona wokół jego wąskiej talii, by przytulić go do siebie.
— Erwin Knuckles ma uczucia... Wzruszyłem się, Erwiś, naprawdę. — Gregory teatralnie otarł łzę spod lewego oka, choć nigdy jej tam nie było.
— Oczywiście, że mam uczucia. — Jego policzki zarumieniły się, ale łatwo mógł zrzucić to na alkohol i gorącą wodę.
Ciepło dłoni Gregory'ego na skórze Erwina sprawiło, że nie chciał o nim zapomnieć. Czuł się mały w jego ramionach. To było dla niego nowe i niespotykane. Zadrżał.
— Zły, bogaty Erwin Scrooge Knuckles ma dobre serduszko. — Dalej nabijał się szatyn. — Nawet mógłbym być teraz odrobinę, tak ociupinkę, tylko troszeczkę gejem, gdybym się nie bał, że za tydzień o mnie zapomnisz.
— Czyżby wielki Gregory Montanha, zaprzysiężony hetero, miękł na mój widok? — Zaśmiał się promiennie. — Nie da się ciebie zapomnieć, spójrz na siebie. Gdybyś był moim partnerem, trafiłbyś do top dziesiątki.
— Żebym był twoim partnerem, musiałbyś zapomnieć o całej reszcie listy.
Nagle siwowłosy uciekł z uścisku i wstał, by wyjść z wody i chwycić leżący nieopodal ręcznik. Wytarł się nim pobieżnie, a potem przewiesił go sobie przez ramiona. Chwiał się lekko na nogach, a obraz przed jego oczami rozmazywał się niebezpiecznie. Była to najwyższa pora, by spasować, nim zrobi coś, czego będzie żałować. Już bał się wizji kaca.
— Możesz zostać, te mieszkanie ma dodatkowe pokoje. — Powiadomił Gregorego, który wyszedł z wanny zaraz za nim i pomagał mu ustać prosto.
— Mhm. Powiedz mi tylko ostatnią rzecz. Zadzwonisz do mnie jeszcze kiedyś?
— Jeżeli sobie tego życzysz?
— Chciałbym poznać cię bliżej. Naprawdę brzmiał, jakbyś był lepszym człowiekiem niż powiedziało mi miasto. W ogóle, dziękuję za zaproszenie, Erwin.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro