Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

jedenaście

  kolejny rozdział mojej współpracy z Zyczliwy

zapraszam do czytania~

____

  Gregory wyglądał dobrze, choć z całą pewnością nietypowo. Erwin nieczęsto widywał dużych, poważnych mężczyzn noszących wraz z garniturem różową koszulę i trampki w dopasowanym do niej kolorze. Niemniej, pasowało mu to, szczególnie przez rozpięcie kilku pierwszych guzików. Jednocześnie mężczyzna wydawał się speszony, a przynajmniej - zestresowany. Upuszczał rzeczy, odpowiadał mu śmiechem na zwykłe pytania, nawet potknął się o własne nogi. Gdy znaleźli się już w restauracji, poprosił o stolik znajdujący się na piętrze z widokiem na całą salę, gdzie liczyć mogli na chociaż trochę prywatności i swobody. Ciężko było powiedzieć, czy bardziej przejmuje się dokonywaniem kolejnego kroku w ich związku, czy raczej ekscytuje prowadzeniem Ferrari, na widok którego ucieszył się wcześniej zdecydowanie bardziej niż na widok siwowłosego.

   Restauracja była elegancka, jeżeli jakiekolwiek miejsce w Los Santos można było takim nazwać. Czerwony kolor ścian przytłaczał swoją intensywnością i gdyby Erwin był w tym miejscu sam, zwariowałby. Ale towarzyszył mu Gregory, ubrany jak pieprzona gwiazda Hollywood i cała jego uwaga była poświęcona właśnie jemu, co pozwalało z łatwością ignorować przytłaczający i drażniący wystrój. Lekki niepokój towarzyszył mu od rana, ale teraz, gdy siedział naprzeciwko mężczyzny, zastanawiał się, co tak właściwie go stresowało. Pewnie była to świadomość, że właśnie odbywa się jego pierwsza od wielu lat randka. Erwin zastanawiał się, jak powinna wyglądać.

   W pierwszym momencie, od wejścia do restauracji, przez zajęcie stolika, aż po złożenie zamówienia, doskwierała im wyjątkowo niezręczna cisza. Łapali się różnych tematów, by zacząć rozmowę, jednak brakowało w tym pewnej swobody, jaką cieszyli się w każdej innej sytuacji. Potem, gdy dostali zamówione jedzenie i drinki, zostali wreszcie sami i ten niewygodny ciężar, świadomość obecności innych, wiedza, że każde wypowiedziane słowo dociera do cudzych uszu, jest przetwarzane, zapamiętywane i oceniane, odeszły jakoś w niepamięć.

— Jak ci właściwie minął dzień? Musiałeś przełożyć spotkanie... Powinienem pytać czemu, czy lepiej nie? — Gregory przerwał ciszę pierwszy, przyglądając się z podejrzliwością kawałkowi mięsa, które leżało przed nim na gorącym kamieniu, jeszcze zbyt surowe jak na jego gust. Erwin zdawał się cieszyć widokiem krwi na końcu noża.

— Ach, to. Miałem ważne spotkanie związane z biznesem, musiałem omówić parę spraw. Ale teraz jestem tutaj cały dla ciebie.

— Przez chwilę bałem się, że Małpa będzie ważniejszy ode mnie. Nie wiem, czy mój honor by się po tym podniósł. — Mężczyzna zaśmiał się, ale kryło się w tym dźwięku pewne niezadowolenie.

— Nie, to nie był Ulani. Nigdy nie przełożyłbym tego chuja ponad ciebie, nie musisz się martwić. — W spojrzeniu Erwina kryło się coś uspokajającego, jak obietnica.

— To brzmi uroczo, malutki. Swoją drogą, kto wybierał ci dziś ubrania?

— Hej duży, dlaczego zakładasz, że nie umiem sam się ubrać?

— Zazwyczaj, kiedy ubierasz się sam, wyglądasz jak losowo wygenerowany Sim do zapełnienia pustych domów. Nie, żeby mi się to nie podobało, po prostu dziś jest, no, klasycznie. Nawet obeszło się bez brokatu.

   Siwowłosy spojrzał rozbawiony na mężczyznę, który swoimi słowami rozluźniał atmosferę. Chociaż początkowo czuł się trochę nieswojo, teraz zaczął zapominać, że jest w miejscu publicznym i każdy może zobaczyć go na randce z Gregorym. Cicha muzyka w tle tylko dodawała wszystkiemu lekkiego uroku. Jakimś cudem jednocześnie cieszył się, że każdy może zobaczyć ich razem. Właściwie wręcz wypinał dumnie pierś. Chełpił się tym. Pragnął, by każdy wiedział, że Montanha należy do niego i lepiej nie wchodzić mu w drogę. Chciał, by ludzie wiedzieli, że to właśnie jego, a nie jakąkolwiek inną blondynę z miseczką D wybrał ten mężczyzna.

— W porządku, przyznaję, ktoś mi pomógł. Masz mnie.

   Szatyn odwzajemnił jego uśmiech, a może po prostu nie mógł dłużej ukryć radości płynącej z nieco nieodpowiedniego i złośliwego zachowania, jakim było sugestywne ocieranie swojej nogi o łydkę drugiego mężczyzny pod stolikiem. Nie przestał nawet w chwili, gdy skąpo ubrana kelnerka przyniosła im zamówione potrawy. Niemniej, nie spojrzał na jej biust, co wydawało się dla Erwina pewnym sukcesem. Chęć zdobycia heteroseksualnego mężczyzny brzmiała dennie i kojarzyła mu się z wyjątkowo perwersyjnymi serialami porno nagrywanymi w Czechach, ewentualnie z grami-nowelami o wilkołakach, których reklamy wyświetlały mu się czasem w serwisach społecznościowych. W dodatku, Gregory wcale nie był jednym z tych typów, którym idea "samca alfa" wyprała mózg, nie. To, co wcześniej tak odebrał, okazało się być próbą ucieczki przed samym sobą i kłopotami, z jakimi się to wiązało.

— Ach. Dziś zdjęli mi szwy z ramienia.

— Czujesz się już lepiej?

— Fizycznie tak. Mentalnie? Nadal trochę chujowo. Wszystko dzieje się jakoś szybko, nie uważasz? Niedawno się poznaliśmy, a twój brat już zdążył mnie porwać i zastraszać, sądząc, że chcę cię skrzywdzić.

— Nie wiem, moje życie zawsze jest szybkie. Chcesz zwolnić? Mogę to dla ciebie zrobić.

— Nie chodzi mi o nas, ale, jakby... — Mężczyzna uniósł ręce, jakby miało mu to pomóc znaleźć odpowiednie słowa. — Sporo osób zarzuca mi, że wskoczyłem ci do łóżka dla pieniędzy. Mam nadzieję, że ty tego tak nie odbierasz? Niczego od ciebie nie chcę, przecież wiesz. To głupie.

— Och Grzesiu... — Złote oczy zaiskrzyły rozczuleniem. — Nie odbieram tego tak, to urocze, że się o to martwisz. Ja wiem jaka jest prawda i tylko to się liczy.

— No i... może przytłacza mnie trochę to wszystko, czego się dowiaduję? Dia zrobił ze mnie idiotę. Wiesz czego się dowiedziałem? Mój brat, którego tak ochoczo chciał mi zabijać, pracuje z tymi jego cukiereczkami. Biega po mieście w hawajskiej koszuli i z jakimś muchomorem na głowie, opierdalając komu się da, wiesz... i kogo czy co się da też opierdalając. Potraktował mnie jak durnia i nadal nie wiem po co. Wiesz, gdyby trafił na kogoś innego, kto nie przeszedł tyle co ja z takimi jak on, byłbyś pewnie znowu sam. W dodatku ja naprawdę chciałem z nim normalnie pogadać, gdzieś na zapleczu lombardu, czy coś.

   To była kolejna zaskakująca wiadomość, którą dostał od Hanka Overa. Marco, chociaż nadal pojawiał się w Vanilli jako DJ, coraz bardziej odcinał się od Giorgio Ulaniego, widocznie nie chcąc mieć z nim więcej do czynienia. Zamiast tego, znalazł sobie towarzystwo w Landrynkach, bojówkarskiej grupie współpracującej z samym Dią. Kiedyś wyglądający jak kokos, teraz zapuścił włosy na koreańskiego piosenkarza i przefarbował je na krwistą, żarówiastą czerwień. Wyglądał okropnie. Jeżeli naprawdę został Landrynką, to był najbardziej truskawkową landrynką, jaką Gregory widział w swoim życiu.

   Ponadto, to słysząc już z mniej wiarygodnego źródła, bazując bowiem na plotkach zasłyszanych od innych kryminalistów w czasie handlowania kodeiną, o którym Gregory wolał nie informować Andrewsa w swoim raporcie, dowiedział się, że młodszy braciszek nie jest już wcale taki samotny. Marco zawsze był inny niż on, nie wydawał się do końca normalny, ale nie był stereotypowym psychopatą, z jakim zwykle kojarzono nieprzewidywalnych przestępców. Odczuwał inaczej, mocniej, pełniej. Jeśli wpadał w złość, jeśli czuł się oszukany, jego gniew uśmierzyć mogła jedynie przelana krew winowajcy. Gdy się śmiał, śmiał się szczerze, od serca i głośno. W przyjaźni był lojalny. Jeśli ktoś wpadł mu w oko, zakochiwał się niemal od razu, będąc przy tym wyjątkowo ekspresyjnym. Nie interesowała go cielesność i zaciągnięcie drugiej osoby do łóżka, a przynajmniej nie myślał wyłącznie o tym. Pragnął uczuć. Zawsze wiadome było dla Gregorego i jego rodziny, że Marco zainteresować może każdy, bez wyjątku, a on nie zmieni swojego podejścia ze względu na czyjąś opinię. Kapitan szczerze mu tego zazdrościł.

— Mówiłem ci, że Dia nic nie zrobi twojemu bratu. Trochę dziwię się, że przyjęli go do swojej grupy, ale to chyba dobrze? Potrafią o siebie zadbać, jest w dobrych rękach. — Odłożył sztućce i napił się wody. — Jestem naprawdę szczęśliwy, że postanowiłeś tam ze mną pojechać. Nie wiem, co zrobiłbym, gdyby ciebie tam nie było. Gdybyś mnie opuścił.

— Chyba jest coś więcej między nim a jednym z tych ludzi, nie wiem. Dawno go nie widziałem i nie mamy najlepszego kontaktu. Nazywa się Marco, może kojarzysz. I wiesz, zastanawiałem się długo, ile osób opuściło cię tak naprawdę przez nadopiekuńczego Dię. I niby trochę go rozumiem, ale ja bym kochanka brata porywał w zemście jak już coś zrobi, a nie, zanim. Z drugiej strony, mój brat sam zaciągnąłby nielojalnego kundla na tartak albo do kopalni. Ewentualnie zabrałby go na randkę ze skakaniem z bungee bez bungee.

— Staram się go zrozumieć, wiesz? Obaj jesteśmy strasznie przewrażliwieni na punkcie zdrady i Dia nie chce, abym musiał znowu przez to przechodzić. Martwi się i mu się nie dziwię. Dlatego tak zareagował, nikt wcześniej się do mnie nie zbliżył.

— Też staram się zrozumieć. Myślę, że kiedyś powiesz mi co dokładnie, co cię spotkało. Póki co, po prostu to akceptuję. Kolejna blizna do kolekcji, przynajmniej będę pamiętać ile kosztowały mnie początki. — Gregory uśmiechnął się delikatnie, ale szczerze, by zaraz włożyć do ust kęs jedzenia.

— To naprawdę nieciekawa historia i nie ma sensu jej opowiadać. — Położył łokcie na stoliku i podparł dłońmi brodę. — Wyglądasz seksownie z tymi bliznami, dodają ci charakteru.

— Te małe może tak, ale nie ma nic seksownego w braku skóry na udzie i dziurach po kulach. Obaj mamy też blizny, których nie widać. Te już zupełnie nie są seksowne, bez urazy.

— Uderzasz w mój gust, Grzesiu, tak się nie robi. — Lekki uśmiech wstąpił na jego usta, rozmowa stawała się przyjemna. — Lubię cię takiego, jakim jesteś. I całkowicie uwielbiam każdą twoją bliznę, bez urazy.

— To pamiątki i historie, zaczynając od szramy na nodze, spowodowanej wypadkiem na rowerze w dzieciństwie, po oparzenie na biodrze, kiedy mołotow wybuchł zdecydowanie zbyt blisko. Może w tych historiach głównym tematem jest ból, ale lubię je wspominać. Też tak masz?

— Blizny nie pozwalają mi zapomnieć, kim naprawdę jestem. To przyjemne uczucie. Pouczające.

— A kim naprawdę jesteś, Erwin?

   Erwin nie odpowiedział. Lekki uśmiech zamienił się w przyjemny wyraz twarzy, jego plecy uderzyły o oparcie krzesła, a nogi wysunęły się do przodu, zahaczając o te szatyna. Pytanie nie było proste i złotooki nie czuł się gotowy na odpowiedź. Szczególnie, że znajdowali się w tej odurzającej restauracji, której czerwone ściany zaczynały przyprawiać go o ból głowy. Koszula Gregorego pozostawała rozpięta, a zapach smażonego mięsa mieszał się z mocną wodą kolońską, w której wybrzmiewały nuty tytoniu, kawy, mięty i pieprzu. Głęboki głos szatyna rozbrzmiewał pomiędzy jazzem grającym w głośnikach a brzęczącym dźwiękiem sztućców uderzających o porcelanowe talerze.

— Mogę ci powiedzieć, kim jesteś dla tego miasta, chociaż mijają dopiero trzy tygodnie od mojego przylotu. Jesteś drugim Al Capone. Jesteś osobą, której się nie ufa. Właściwie jesteś zwykłym mordercą. Ale wiesz co? Poznałem cię na tyle, żebyś był dla mnie tylko... malutki. Malutki i Fred.

   Cichy chichot wyrwał się spomiędzy wąskich i bladych warg, przyjemne ciepło zaczęło puchnąć w jego wnętrzu. Słowa mężczyzny trafiały w niego bezpośrednio i chociaż rzadko przejmował się opinią innych, słyszenie tego z ust osoby, z którą przez ostatnie dni łączyło go coś więcej niż zwykła przyjaźń, było pocieszające. A potem znów wróciła ta kłująca myśl. Nie umiał pojąć, jak ten człowiek, który leżąc w jego łóżku wydawał się tak bezbronny, nagi i emocjonalnie odkryty, tak łatwy do zranienia, może udawać. Oczy, w których tańczyły obecnie psotne ogniki, jeszcze wczoraj spoglądały na niego z zakłopotaniem i nieśmiałością, prosząc niemo o więcej przyjemności; błagały o to, by go nie zostawiał, gdy zabawa się skończy. Czy to wszystko mogło być kłamstwem, jak sugerował Dia? Czy Grzesiu naprawdę mógłby okazać się psem, właściwie dosłownie policyjną kurwą, która wskoczyła mu do łóżka, żeby węszyć? Wątpił. Nie umiał w pełni zaufać i czuł narastającą w nim z tego powodu wściekłość.

— Powiedz mi Grzesiu, dlaczego tak właściwie wróciłeś do miasta?

— To chyba wynika z tego, dlaczego wyjechałem w sumie? Znaczy, jak ci mówiłem, mam córkę. Moja była żona, a jej matka, miała cztery lata temu wypadek. Młoda potrzebowała opiekuna, kiedy ona, ech, ciężko mi o tym mówić... — Mężczyzna zrobił przerwę, by napić się zimnej wody. — Leżała w szpitalu, a potem uczyła się na nowo chodzić. Ale lubię to miasto. W Las Vegas jest coś, co sprawia, że nie chcę tam dłużej mieszkać. Wróciłem, a młoda chce przylecieć do mnie za jakiś czas.

— I przyjechałeś tutaj tak o? Bez żadnych planów na pracę? — Rozsiadł się wygodniej na drewnianym krześle.

— Mam jeszcze oszczędności. No, jak mówiłem, zamierzam założyć cukiernię. Nie sądziłem tylko, że w tym mieście aż tak trudno jest dogadać się z władzami. Pojebane, nadal czekam, aż mi odpiszą na samo zapytanie o zgodę.

— Nie ugrasz nic bez kontaktów.

   Jak bardzo pozytywnie nie chciałby patrzeć na tę sprawę, tak doskonale wiedział, jak to działa. Miasto było trudnym środowiskiem, wypluwało słabe jednostki i nie pozwalało byle komu dojść do czegokolwiek. Erwin mógł pomóc Gregory'emu, był tego pewny, ale znając drugiego mężczyznę już te kilka tygodni, doskonale wiedział, że bezpośrednia oferta nie przejdzie. Facet naprawdę nic od niego nie chciał. Wydawało się to głupie, zawsze tak na to spoglądał, gdy szatyn zwracał mu wydane na niego pieniądze. Te kwoty w czasie transakcji były dla niego błędem w obliczeniach, a jednak ciemnooki upierał się i przystawał przy uczciwym rozliczaniu. Przypiął w pamięci myśl, że będzie musiał coś z tym zrobić, bo był gotowy podarować swojemu kochankowi wszystko, co najlepsze.

— Wiem właśnie, kurwa. Chyba będę musiał się przejść do tego burmistrza zajebanego osobiście. Nie chciałbym skończyć jak ta budowa w centrum, co to od 2013 jest na tym samym etapie.

— Trzymam kciuki za twój sukces. Skoro masz oszczędności to nie pracujesz? W takim tempie chyba się skończą, nie uważasz?

— Z moim trybem życia? Zacznę wydawać mniej na alkohol i mogę jeszcze trochę poczekać. — Szatyn roześmiał się szczerze, tylko połowicznie żartując.

   Knuckles uniósł jedną brew, chłonąc kolejne słowa. Czuł się, jakby przeprowadzał wywiad, ale po rozmowie z Dią doszedł do wniosku, że niewiele wie o swoim kochanku. Miał tylko cichą nadzieję, że szatyn nie uzna go za zbyt ciekawskiego, chociaż był gotowy zrzucić to wszystko na swoją naturę. Siedzenie powoli zaczynało go uwierać, ale doskonale ukrywał to, by nie pozwolić dyskomfortowi zawładnąć jego ciałem. Nie był pewny, jak powinny wyglądać takie spotkania, chodzenie na randki nigdy go nie ciekawiło, ale czuł się dobrze w towarzystwie mężczyzny, którego odpowiedzi starał się mocno filtrować i wybierać najważniejsze fakty. Nic z tego nie wskazywało, że ten człowiek szpieguje dla kogoś. Tym bardziej dla policji.

— Nadal chcesz mnie przedstawić swojemu przyjacielowi z więzienia? — Zagadnął, zmieniając temat. Chciał dowiedzieć się, czy jego ostatnie działania przyniosły jakiś skutek, a jeśli tak, to jaki.

   Po około trzech godzinach poszukiwań, wreszcie znalazł teczkę ze sprawy Sana Thorinio, upchniętą pomiędzy raporty o wykroczeniach Ballasów z lat 2017-2020. W środku znajdowało się wszystko, czego potrzebował. Co prawda, część paragonów została zabezpieczona skandalicznie źle, w związku z czym nie dało się dłużej odczytać z nich żadnych przydatnych informacji, jednak pozostałe dowody nadal były wystarczająco mocne, by z całą pewnością udowodnić, że San przebywał w 2022, pomiędzy 07 czerwca a 25 lipca poza miastem. Ba, odwiedzał wtedy rodzinę w Europie, przeszedł kontrolę graniczną, otrzymał wizę, a w jego paszporcie znajdowała się pieczątka i podpis strażnika granicznego, świadczący najlepiej o tym, że San Thorinio w tym czasie przebywał na terytorium Włoch. W jaki sposób miał więc 17 lipca postrzelić policjanta Cezarego Wieczorka? Akta sprawy nie zgadzały się z kartą pacjenta i wynikami obdukcji. Wszystko trafiło prosto do rąk Alexa Andrewsa. Pisicela nie musiał o tym wiedzieć.

— Ach, no tak! Sprawa Sana nagle powróciła. Trochę sussy i nie wiem o co chodzi, ale jeżeli wszystko dobrze pójdzie, to przedstawię ci go, jak już będzie na wolności. — Szczęśliwe płomyki tańczyły w złotych oczach, gdy ten z wielką radością opowiadał o nowych wydarzeniach.

— Naprawdę? — Spojrzał na mężczyznę z radością, ujmując jednocześnie jego dłoń. — To wspaniale! Chcą go wypuścić?

— Ponoć znalazły się zaginione dowody i teraz jego alibi jest potwierdzone. Wyjdzie z więzienia, wierzę w to. — Odwzajemnił spojrzenie, ściskając dłoń mężczyzny.

   Reszta spotkania przebiegała pomyślnie, a przy tym wyraźnie i wyjątkowo spokojnie. Mężczyźni nie znaleźli wielu tematów do rozmów, chwytali się więc terenów bezpiecznych, takich jak pogoda czy doskwierająca im obu biurokracja. Wspólnie stwierdzili, że jedynie nepotyzm i korupcja rządzą służbami publicznymi w Los Santos. Wolne miasto Paleto, jakkolwiek dzikie i niebezpieczne by nie było, zapewniało więcej swobody i możliwości rozwoju.

   Wreszcie doszli do motoryzacji, by Erwin kolejny raz mógł stwierdzić, że jego wybranek spełnia wszystkie punkty niezbędne, by móc swobodnie nazywać go blacharą. Szczęśliwie, najbardziej leciał na własną Corvette. Chciałby, by kiedyś spoglądał na niego tak, jak na ten wóz. Na drugim miejscu stało Ferrari, ale czy przez całokształt, czy przez właściciela? Ciężko było mu to jednoznacznie określić. Dostawał sprzeczne sygnały.

   Gdy opuścili budynek, zamierzali wybrać się na obiecywaną od tygodni przejażdżkę białą bestią, jak określał ją Montanha, ale też kochanym dzieckiem, którym auto było dla Knucklesa. Długo zwlekali, jako że siwowłosy nie pozwalał mu zbliżać się do kierownicy z uszkodzoną i niesprawną ręką. Na dzień zdjęcia szwów szatyn czekał jak na gwiazdkę.

   I byłoby zbyt pięknie, gdyby mogli w prosty sposób dostać się na parking, znaleźć tam auto w nienaruszonym stanie, otworzyć je posiadanymi wciąż kluczykami i wyjechać w stronę GOH, by móc podziwiać ocean w czasie zachodu słońca. Życie po prostu nie mogło być dla nich tak łaskawe. Gregory westchnął, widząc sześć białych pojazdów z niebieskimi wstawkami, zamiast samotnie czekające na niego Ferrari. Szybko puścił dłoń Erwina, nagle spięty, choć chwilę wcześniej rozpływał się w duchu, gdy ich palce splecione były ze sobą.

   Czując nagłe zimno na swojej dłoni, Knuckles zastanawiał się, co się wydarzyło. Spojrzał na samochody, na których zawieszone było spojrzenie szatyna i początkowo myślał, że chodzi o ładne maszyny, ale z takiego powodu mężczyzna nie stałby się spięty i nie puściłby jego dłoni. Białe auta, tak charakterystyczne dla japońskiej grupy, stały teraz na parkingu, a ich właściciele głośno o czymś dyskutowali. Erwin ostatni raz skierował swoje spojrzenie na mężczyznę obok, by chwilę później jego wzrok zobojętniał.

— Grzesiu. — Usłyszeli nagle tak doskonale znany im głos Jaguara, wychodzącego im nagle naprzeciwko. — Ja sobie tylko jaja z ciebie robiłem. Nie miałeś naprawdę się jebać z facetem, co jest, pojebało cię? Kurwa. Jeszcze z pastorem. Naprawdę jesteś jakiś nienormalny.

— Dobra, dobra. — Nadymał się szatyn, unosząc gardę i krzyżując ramiona na piersi. — Ty sobie obrażaniem mnie tego małego kutaska nie przedłużaj. Się kotku nie pusz, tylko przesuń tego passata zajebanego, bo chcę do samochodu wejść.

— Obciągasz dla księdza za Ferrari. Nieźle, kurwa, nieźle. Szkoda, że wróciłeś, fajnie było w mieście bez ciebie. Teraz znowu potem jebie, a teraz jeszcze to... Co na to Rebecca?

   Słysząc wymianę słów Japończyka z jego kochankiem, Erwin zastanawiał się, co się właściwie stało. Myśl o słodkim, truskawkowym cieście, które zamówili na wynos, cudownie pasowała do gorzkiej atmosfery. Ostre słowa rozśmieszały go i przyglądał się grupie, nie wiedząc, jak zareagować. Po kryjomu zbliżył się do samochodu, aby w razie problemu móc szybko uciec.

— Dobra tam. Utkaj pizdę tam tym Gepardem zajebanym, Tygrysem. Tak się mnie czepiasz, a nadal nikogo nie masz, bo jedyne co umiesz, to biegać po mieście w dziesięciu i strzelać do policji, żeby glocki zajebać kadetom, co jeszcze nawet nie wiedzą jak osiemdziesiątkę zgłosić. Taki z siebie poważny gangster, co się potem jeszcze na innych rozpierdala i na szpitalu ryczy.

   Knuckles wiedział, że Montanha nie jest typem człowieka, który potulnie spuści głowę i da sobie pluć w twarz, udając, że to deszcz. Niemniej, mógł mieć więcej zdrowego rozsądku i instynktu samozachowawczego. Prowokowanie Jaguarów, gdy mieli zdecydowaną przewagę, nie było nawet ryzykowne, ale po prostu głupie. Złotooki nie zdziwił się, że Japończycy, tak dbający przecież o honor, wycelowali w nich broń.

— Przeproś, Grzesiu, póki daję ci szansę. Zrobię z ciebie i twojego chłopaka sito.

— Spierdalaj tym Kozato ode mnie.

   Szatyn nie przejął się wcale, ale pozwolił kierować się złości. Wyminął niebieskowłosego, zupełnie jakby nie widział uzi skierowanego w stronę jego głowy. Podszedł do Ferrari i, jakby nigdy nic, otworzył drzwi, by móc wejść do środka.

— Pierdolony terminator. — Prychnął Chinol. — Zajebmy go, może się nauczy szacunku do życia.

— E, jebać go. Nie zabierajmy pastorowi kogoś, kto mu z własnej woli łóżko grzeje. Już tyle razy porywaliśmy jebanego Rambo, a on to w piździe ma, nie.

   Drzwi do auta trzasnęły, zamykane zdecydowanie zbyt mocno, a opalone dłonie na kierownicy zaciskały się w wielkim gniewie. Siwowłosy skrzywił się, widząc jak traktowane jest jego dziecko, jednak milczał, nie chcąc bardziej gniewać drugiego mężczyzny. To nie był odpowiedni moment na żarty. Gregory musiał doskonale znać się z Jaguarami, ale najwidoczniej nie przepadali za sobą szczególnie. Zdecydowanie nie widział w spojrzeniach obu mężczyzn sympatii. Zadrżał.

— Ja pierdole, żyjemy. — Odetchnął z ulgą, gdy opuścili parking.

— Jebany Jaguar. — Zaklął Grzesiu, odjeżdżając z parkingu zdecydowanie zbyt szybko, by nie zatrzymał ich patrol nawet najbardziej luźnego funkcjonariusza.

— Już miałem zamiar wspomnieć, że nie tylko ja mam chuja w dupie. Dobrze, że odjechaliśmy. — Zaśmiał się nerwowo, zapinając pasy. — Zawsze jesteś taki hop do przodu?

— Tylko, kiedy ktoś mnie tak wkurwia. I pomyśl jak okropna była moja żona, że wolałem wrócić do Jagi i Małpy niż siedzieć z nią dłużej w Vegas.

— Jaga musi cię ostro nienawidzić, co ty mu zrobiłeś? — W jego głosie wyczuwalne było zmartwienie. — Nie, żebym był jakoś szczególnie zdziwiony. Kozato nie przepada za innością i wiele razy się o tym przekonałem. Ale serio, czy on jebie cię tylko za to?

— Taa... Nie. Chłop kiedyś pucował dla Hydry, parę razy się napierdalaliśmy, raz ja rozjebałem jego, raz on mnie. Porwali mnie kiedyś dla Hydry i wydłubali mi oko nożem. Chcieli mnie też z klifu zrzucać, w sumie nie oni, tylko Małpa, ale żaden debil Ballas mnie nie przeszukał i po prostu sam zaskoczyłem, a potem otworzyłem spadochron. Wylądowałem koło motocykla Małpy i mu go zajebałem. — Roześmiał się jak hiena, kończąc swoją opowieść.

— W porządku, rozumiem, nie wnikam. Małpa i Jaga kurwy do bicia, pyrra yalla, jazda z nimi. — Rozluźnił się na siedzeniu i przymknął oczy. — Mam nadzieję, że nas nie śledzą. Naprawdę nie chce być dzisiaj napchany ołowiem.

— Jest jak jest. Teraz będą na mnie polować. Pewnie mnie porwą. Jak nie będę odbierać, to znaczy, że albo wywieźli mnie na hutę, albo leżę na szpitalu. Ewentualnie śpię. Właśnie. Czemu nazywał cię pastorem?

— Taka ksywka z dawnych lat, gdy dla przykrywki prowadziłem zakon. Były zakonnice i głupie msze, trochę hajsu wpadało. Potem zaczęło się przestępcze życie, ale pastor został. Trzeba naprawdę mnie długo znać, żeby tak mnie nazywać.


———


   Pożegnali się po krótkiej przejażdżce. Gregory musiał coś załatwić i Erwin to rozumiał. Sam miał problem z organizacją czasu, ledwo wiązał chwile prywatności z pracą. Momentami zastanawiał się czy przejście na emeryturę nie byłoby dobrym pomysłem. Ale potem przypomniał sobie, że nie ma osoby, której mógłby oddać swoje królestwo.

   Powolna droga minęła we względnej ciszy. Silnik samochodu charczał jak szalony, radio nie grało od czasu wypadku, ale Erwinowi to nie przeszkadzało. Chociaż muzyka mogłaby pomóc mu wyzbyć się natrętnych myśli, nie zastanawiał się nad tym. W tym momencie chciał tylko chwili spokoju. Nie zauważył niczego podejrzanego w zachowaniu swojego partnera, jednak słowa Dii wierciły mu w głowie dziurę zwiększającą się wraz z czasem. Martwił się. Zaczynał ufać brązowookiemu, nie, ufał mu, i wiadomość o jakiejkolwiek zdradzie zaczynała go niepokoić. Policjant przeszukał miejsce porwania, chociaż Gregory zapierał się, że nic mu nie powiedział. Komu miał w tym momencie uwierzyć?

   Sklepy zoologiczne kojarzyły mu się z niewolą. Smutne, schorowane zwierzęta patrzyły na niego pustym wzrokiem, ale starał się je ignorować. Przybył do tego miejsca z innego powodu. Śliczne, kolorowe rybki pływały leniwie w lazurowej wodzie. Wzrokiem odszukał złotą rybkę, której łuski mieniły się brązowym kolorem. Ostatnim razem, gdy był w tym miejscu, spędził cały kwadrans obserwując jedyną wesołą rybkę w tym przepełnionym zbiorniku wodnym. Miał zamiar kupić ją dla Freda, aby jego przyjaciel nie był już samotny.

   Podszedł do pracownicy, która ze znudzeniem przeglądała coś w swoim telefonie. Gdy odchrząknął, podniosła swój wzrok i uśmiechnęła się lekko.

— Dzień dobry, panie Knuckles. Jest pan już zdecydowany co do kupna nowej koleżanki?

   Erwin nie wiedział czy ryba jest kobietą, nie wiedział też, czy one mają w ogóle płeć. Nie znał się na biologii zwierząt, ale tak właściwie niewiele go to obchodziło. Chęć spełnienia prośby Gregorego była silna i teraz niewielkie zwierzę było oznaką lekkiej miękkości, jaką czuł przy spotkaniach z ciemnookim. Wyciągnął telefon. Ciepły uśmiech zalał jego twarz, gdy wyciągnął ramię i zaczął robić sobie zdjęcia z plastikową torebką, w której pływał jego nowy przyjaciel.

   Zaczął przeglądać zdjęcia, na każdym z nich wyglądał inaczej. W końcu zdecydował się na te, na którym jego język wystawał będąc delikatnie przygryziony zębami, a oczy mrużyły się w lekkich półksiężycach. Odstawił torebkę do tekturowego pudła leżącego na miejscu pasażera i wysłał fotografię do szatyna, podpisując je krótkim: "Nowy przyjaciel <3".

   Nie czekał na odpowiedź, jego telefon od kilku godzin pozostawał w ciszy i zamierzał z tego skorzystać. Nikt niczego od niego nie wymagał, błoga cisza przerywana cichym szumem miasta uspokajała go. Nawet natrętne myśli, które prześladowały go od chwili poznania teorii Dii zniknęły i zastąpiła je chwila spokoju. Mimo że Gregory jeszcze niedawno z nim był, czuł, że tęskni. Przerażało go to.

   Gdy Erwin myślał o swoich uczuciach, umiał wymienić kilka z nich. Gniew, strach, czy też zwykłe zadowolenie towarzyszyły mu każdego dnia. Jednak po każdym spotkaniu z ciemnookim, Knuckles czuł się coraz dziwniej. Puchnące uczucie ciepła, pieprzone owady w żołądku i te przeszywające szczęście zaczynało go niepokoić. Było to dla niego względnie nowe, Eva i Heidi nie wywoływały w nim takich odczuć. Zaczynał bać się samego siebie, ale skutecznie to ukrywał.

   Było w tym coś niezwykle zaskakującego. Znali się niecały miesiąc, a siwowłosy był gotowy do poświęceń. Myśl, że Gregory mógłby być zakłamanym człowiekiem, psem policji, zwykłym zdrajcą, powodowała w nim coś burzącego i bulgoczącego gniewem. Nie chciał wierzyć w dowód, który otrzymał od swojego przyjaciela. Nie chciał, aby to wszystko okazało się być prawdą. Czy potrafiłby skrzywdzić go, gdyby był do tego zmuszony?

   Z tą myślą wjechał na strzeżony parking apartamentowca.




___

rysunek przecudownej Zyczliwy, która jest ogromnie utalentowana. A ilustracja do dzisiejszego rozdziału :3

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro