Rozdział 44
*Summer*
W pierwszej chwili, gdy tylko się obudziłam nie miałam zielonego pojęcia co się dzieję i gdzie jestem. I dopiero po pewnym czasie dotarły do mnie wydarzenia z ubiegłego dnia. Momentalnie moje oczy zaczęły łzawić, a ja nawet nie wiem kiedy rozpłakałam się na dobre, nawet nie panując nad swoim szlochem.
Nie mogę uwierzyć, że tak po prostu mi to zrobił. Wiem, że mówiłam mu o tym, że ma sobie znaleźć kogoś innego, ale miałam nadzieję, że zaczeka z tym, aż mnie już nie będzie. Ale widocznie bardzo się pośpieszył. Ale zresztą czemu mu się dziwię. W końcu ostatnimi czasy nie mieliśmy ze sobą bliższych relacji... i teraz wszystko spadło na mnie, jak grom z jasnego nieba. Tyle razy mówiłam mu, że go kocham, a on to ignorował, uśmiechał się i mówił: 'Wiem.'. Czyli ten romans musi już trochę trwać.
Ale dlaczego w takim razie mi się oświadczał? Dlaczego zachowywał się, jakby nic się nie działo. Może po prostu się nade mną litował? Został ze mną z litości. I co teraz będzie z małą? Kto ją wychowa, skoro ja nie będę mogła?
Moje rozmyślenie przerwało pukanie do drzwi. Powiedziałam ciche: 'Proszę.' i już po chwili wyłoniła się z nich czerwona czupryna Michael'a.
- Mogę? - zapytał, patrząc na mnie nie pewnie.
- Jasne. To twój dom, więc możesz robić co chcesz. - odparłam zachrypniętym głosem, jednocześnie dając mu do zrozumienia, że nie szczędzę sobie łez tego ranka.
- Aktualnie jest to też twój dom. Masz się tu czuć, jak u siebie, Sam. - rzucił, podchodząc do łóżka i siadając na brzegu. - Nie możesz przez niego płakać. I nie mam zielonego pojęcia co w niego wstąpiło. To do niego nie podobne. Między wami było tak dobrze, tak dobrze wam się układało. Mała się niedługo urodzi... - w tym momencie mu przerwałam.
- No właśnie... niedługo. Czyli niedługo mnie tu nie będzie. I...
- Nie mów tak! Ja wierzę, że dasz radę i jesteś silna. Urodzisz prześliczną córeczkę i będziesz mogła śmiało oglądać, jak dorasta, jak chodzi do szkoły, jak podrywają ją chłopacy. Uwierz mi jestem w 100% pewny, że przeżyjesz. A lekarz to idiota, po prostu. - zaśmiał się sam ze swoich ostatnich słów.
- Michael ja... - w tym momencie też musiało mi coś przerwać, tylko tym razem był to telefon zielonookiego. Wyciągnął go z kieszeni swoich rurek i spoglądając na ekran telefonu, od razu spojrzał na mnie. - To Luke.
- Nie ma mnie tu, jeśli dzwoni w tej sprawie. - rzuciłam i siedziałam cicho, a Clifford westchnął głośno i wcisnął zieloną słuchawkę. I prawie od razu włączając głośnomówiący.
[M] - Hej stary. Co jest? - powiedział beztrosko.
[L] - Hej... słuchaj, bo jest sprawa. - zaczął i słuchać było po jego głosie, że jest zmartwiony. Nie trzeba było mnie zdradzać, idioto.
[M] - No słucham cię.
[L] - Jest u ciebie Summer?
[M] - Nie, nie ma jej, a co się stało?
[L] - Uchh... wróciłem wczoraj do domu i jej już nie było. Myślałem, że poszła do Cler czy coś, ale jej rzeczy też zniknęły i kurwa Michael... boję się, a co jak jej się coś stało?
[M] - Nie panikuj młody. Będzie dobrze. Sam to duża dziewczynka i sobie poradzi, bez względu na wszytko. Nie musisz się o nią martwić. Na pewno niedługo wróci. A teraz stary jakbyś się z nią skontaktował czy coś to daj znać, okey?
[L] - Okey. Dzięki, ale Mike...
[M] - Tak?
[L] - Jakby Summer do ciebie dzwoniła, albo byś ją widział... to powiesz mi, dobra?
[M] - Jasne Luke.
I gdy tylko rozległ się sygnał oznaczający, że połączenie dobiegło końca, oboje odetchnęliśmy z ulgą.
- I co teraz, mała? - zwrócił się do mnie, po 5 minutach milczenia.
- Nie wiem, Michael. Nie mam zielonego pojęcia.
*******
Postanowiłam sobie nowe postanowienie, że tyle ile razy nie było rozdziału... tyle razy dodam dodatkowy rozdział. Hmm... ale z góry wiem, że mi się to nie uda, bo książki mi nie starczy ;'D
Kocham Was,
xx
- Nat :*
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro